Reklama

Pan Ignacy Lajkonik usiadł w swoim starym, wygodnym, wysiedzianym fotelu, który był wklęsły tam, gdzie pan Lajkonik – wypukły i vice versa.

Pan Ignacy Lajkonik usiadł w swoim starym, wygodnym, wysiedzianym fotelu, który był wklęsły tam, gdzie pan Lajkonik – wypukły i vice versa. Mimo tego dopasowania oraz faktu, że właśnie poprzedniego dnia włączono ogrzewanie i w mieszkaniu zrobiło się ciepło i przyjemnie, panu Ignacemu jakoś nie było do śmiechu. Za oknem padał deszcz.

Zmokłe gołębie siedziały smętnie na parapetach i balkonach i nie chciało im się nawet gruchać. Dzieci z nosami na kwintę tuptały do szkoły, wchodząc w najgłębsze kałuże z nadzieją, że się przeziębią i będą mogły zostać w domu. Ostatnie odcienie zieleni były w szybkim tempie zmywane z drzew i trawników, ustępując miejsca szaroburościom, które chwilowo nie miały szansy wyschnąć i pokazać swojego prawdziwego, rudobrązowego, jesiennego charakteru.

Reklama

Pan Lajkonik doskonale wiedział, że takie jesienne i mokre nastroje przychodzą co roku i za każdym razem czuł się jak drogowiec zimą, zaskoczony mimo wszechstronnych przygotowań. Ani herbata z sokiem malinowym, ani ulubiony Piąty Koncert Brandenburski J.S. Bacha w odtwarzaczu, ani sczytany do niemożliwości egzemplarz „Przygód Dobrego Wojaka Szwejka” z ilustracjami Andrzeja Czeczota – nic a nic nie pomagało.

Na domiar złego za oknem pojawiło się dwoje młodych ludzi. Wyglądali, jakby ktoś zaimpregnował ich od deszczu i jesiennego przygnębienia. On, w jaskrawozielonym sztormiaku, jedną ręką obejmował ją – w żółtym nieprzemakalnym płaszczu – a drugą trzymał nad obojgiem wielki, czarny parasol. Szli przez kałuże, nie spiesząc się i nie widząc świata poza sobą. Zazdrość capnęła pana Ignacego za gardło jak podstępny gad.

Odwrócił wzrok od okna i zaczął wspominać panie, z którymi zetknęło go swego czasu samo życie.

Pierwszym poważnym związkiem był ten z Zajączkiem. Zajączek, przepiękna dziewczyna, uczęszczała do tego samego liceum, co pan Ignacy, ale rocznik niżej. Jej kręcone blond włosy otaczały głowę w afro aureoli, a oryginalna, nieco egzotyczna uroda sprawiła, że pan Lajkonik, wtedy jeszcze uczeń klasy maturalnej Lajkonik Ignacy, stracił całkowicie głowę. Jak mu się udało napisać maturę i zdać na studia, to wiedzą tylko bóstwa opiekujące się pijakami i ciężko zakochanymi. Zajączkowi strasznie imponowało, że starszy kolega się nią tak interesuje… po swojej maturze zdecydowała się więc zdawać na suahilistykę na ten sam Uniwersytet, na który dostał się pan Ignacy.

Dostała się tam, a panu Lajkonikowi wszystko śpiewało, kiedy pomagał jej spakować się przed wyjazdem na studia, a potem oprowadzał ją po uczelni i mieście, pokazując najpiękniejsze miejsca. Śpiew zakończył się dość gwałtownie, kiedy Zajączek poznała kolegę z roku, którego tata był konsulem nadzwyczajnym w Balandze. Z punktu widzenia kierunku studiów była to znajomość dużo lepiej rokująca niż ta z panem Ignacym i Zajączek dokonała przyszłościowego wyboru. Tymczasem konsula nadzwyczajnego po 1989 roku odwołano do kraju i już nie wysyłano na żadne placówki. Pan Ignacy swego czasu kilka razy spotkał Zajączka na ulicy – za każdym razem coraz szerszą, z coraz mocniejszym makijażem i w coraz krótszej spódniczce. Przypominała mu się wtedy piosenka Skaldów, a zwłaszcza jej ostatnia zwrotka.




Potem, już po studiach, było szalone sześć miesięcy z Brzozą. Poznali się z panem Ignacym nietypowo, bo przez telefon. On zadzwonił do jej firmy w jakiejś handlowej sprawie, ona odebrała – i w tym momencie pan Lajkonik zakochał się w jej głosie. Brzoza miała głęboki, wibrujący głos, który nawet w suchej rozmowie na temat oferty, logistyki i finansów potrafił przewrócić mężczyznę na wznak swoją niewątpliwą, stuprocentową kobiecością. Na wizji uroda Brzozy nie powalała może – była dyskretna, nie do końca przeciętna, ale też nie olśniewająca. Wystarczyło jednak jedno jej słowo, żeby pan Ignacy czuł, że żyje w zupełnie innym świecie.

Niestety po pół roku bycia razem i coraz poważniejszych rozmów okazało się, że apoplektyczny tatuś Brzozy nie zaakceptuje pana Ignacego jako zięcia, a dla niej zdanie ojca było decydujące. Ostatecznie wyszła za mąż za pewnego polskiego Szweda i od czasu do czasu przysyłała panu Lajkonikowi przez Bałtyk pocztówki z reniferami na Boże Narodzenie, a on – jeżeli pamiętał – kartki z jej ulubionymi krakowskimi szopkami. A pewnego roku oboje zapomnieli i odtąd już nie przysyłali sobie nic.

No i była jeszcze Marta, z którą pan Ignacy znał się od dziecka. Problemem w tym wypadku była zbyt dobra znajomość, rodzice pana Lajkonika i Marty znali się od dawna, a ich dzieci traktowane były jak przyszywane rodzeństwo. Poza tym w wieku, kiedy wzajemne uczucia potrafią płonąć wyjątkowym ogniem, oboje akurat byli w innych związkach, i to na zmianę, jak nie przymierzając żuraw i czapla – pan Ignacy wzdychał do Zajączka, a Marta była wolna, potem, gdy pan Lajkonik akurat mógłby o niej myśleć cieplej, ona zadurzyła się w wysokim brunecie, i tak wciąż. Odwiedzali się czasem, ale właśnie jak kuzynostwo, nigdy jako para.

Pan Lajkonik westchnął. Kobiet w jego życiu było poza tym jeszcze kilka, ale żadna z nich na poważnie. Mijały lata, a on dalej tkwił sam jak palec, odwiedzany czasem tylko przez siostrzeńca, rzadziej przez jego mamę, panią Monikę. Za oknem co roku zaczynała się jesień, padał deszcz i wtedy nadchodził smutek, nostalgia i zupełnie nierozsądne pragnienie, żeby wynaleźć wehikuł czasu, cofnąć się i…

I wtedy zadzwonił telefon. Pan Ignacy podniósł słuchawkę i cały się rozpromienił – to dzwoniła przemiła pani z blogu… przepraszam, z bloku naprzeciwko, którą jakiś czas temu oczarowywał, używając resztek supermocy, pozostałej mu po prezydenturze (patrz: „Lajkonik superkandydatem”). Oczarowanie najwyraźniej przyniosło rezultaty, bo pani dzwoniła z zaproszeniem dla pana Ignacego na jego ulubioną szarlotkę z bezą. Pan Lajkonik przyjął zaproszenie, błyskawicznie jak na swój wiek ogolił się, przebrał i po chwili przekręcał już w zamku klucz. Planował jeszcze skoczyć do kwiaciarni w celu dalszego oczarowywania.

Chwileczkę, a jak uzasadni wręczenie bukietu? O! Powie, że to na imieniny. Przecież miła pani, która – sądząc po urodzie – pochodziła po mieczu, kądzieli lub obojgu z Indii, nie będzie mogła zaprzeczyć. Przejrzał dokładnie kalendarz i był przekonany, że na sto procent, żadnego dnia nie ma w nim imienin Chandry!

______
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

36 KOMENTARZE

  1. Merci
    wielokierunkowe w takim razie. Czy najlepsza? Autor w takich przypadkach to ma jak tatuś, któremu mówią “ale to dziecko to pan najbardziej kocha!”. Najlepsza? Pierwsza? Odpowiem jak pan Wołodyjowski – “Nie ostatnia” : ) Pozdrawiam i do zobaczenia w wielu wymiarach, w tym na pewnej dalekiej wyspie.

  2. Merci
    wielokierunkowe w takim razie. Czy najlepsza? Autor w takich przypadkach to ma jak tatuś, któremu mówią “ale to dziecko to pan najbardziej kocha!”. Najlepsza? Pierwsza? Odpowiem jak pan Wołodyjowski – “Nie ostatnia” : ) Pozdrawiam i do zobaczenia w wielu wymiarach, w tym na pewnej dalekiej wyspie.

      • To ja Szanownego Pana
        To ja Szanownego Pana Quackie`ego przepraszam, bo moim skromnym zdaniem błyskawiczne golenie z powodu miłego głosu i szarlotki a zwłaszcza nie odnalezienie w kalendarzu dnia imienin Chandry zaświadczyło na korzyść mojego samopoczucio-odczucia. Panu Lajkonikowi TEŻ przerobiło z CH na ch. Pan Lajkonik wszak jest optymistą, jak ja.
        Dodam jeszcze, że Szanowny Pan Quackie nadmienił był raczył onegdaj, że co poeta ma na myśli najlepiej wie czytający, proszę zatem nie wyprowadzać mnie z byćmożebłędu, bo CH nie śpi i powrócić może.
        Z poważaniem graniczącym z podziwem kłaniam się.
        Wierna czytelniczka

          • Tout comprendre c’est tout
            Tout comprendre c’est tout pardonner.
            Merci beaucoup.:)

            Słabo kontaktuję, bo…
            Tym razem dla Szanownego Pana Quackie z podziękowaniem nie tylko za Pana Lajkonika.:)

      • To ja Szanownego Pana
        To ja Szanownego Pana Quackie`ego przepraszam, bo moim skromnym zdaniem błyskawiczne golenie z powodu miłego głosu i szarlotki a zwłaszcza nie odnalezienie w kalendarzu dnia imienin Chandry zaświadczyło na korzyść mojego samopoczucio-odczucia. Panu Lajkonikowi TEŻ przerobiło z CH na ch. Pan Lajkonik wszak jest optymistą, jak ja.
        Dodam jeszcze, że Szanowny Pan Quackie nadmienił był raczył onegdaj, że co poeta ma na myśli najlepiej wie czytający, proszę zatem nie wyprowadzać mnie z byćmożebłędu, bo CH nie śpi i powrócić może.
        Z poważaniem graniczącym z podziwem kłaniam się.
        Wierna czytelniczka

          • Tout comprendre c’est tout
            Tout comprendre c’est tout pardonner.
            Merci beaucoup.:)

            Słabo kontaktuję, bo…
            Tym razem dla Szanownego Pana Quackie z podziękowaniem nie tylko za Pana Lajkonika.:)