O, już jesteśmy na antenie? Tak, dzień dobry panu, redaktorze, dzień dobry słuchaczom.
O, już jesteśmy na antenie? Tak, dzień dobry panu, redaktorze, dzień dobry słuchaczom.
Proszę bardzo, proszę pytać. Nie. Nie pochodzę z Krakowa. Skąd ten pomysł? Zresztą, nieważne.
Tak, znam tę formułę. „Spotkanie z ciekawym człowiekiem". Hm, hm. Ciekawe to jest to, skąd panu przyszło do głowy, że ja jestem ciekawym człowiekiem, hehe. No, redaktorze, proszę się nie obrażać, słyszę przecież, że właśnie leci reklama. Dobrze, już będę grzeczny.
No cóż, proszę pana, zaczynałem jako prosty nauczyciel historii, potem doszła jeszcze wiedza o społeczeństwie… Ale, wiecie państwo, praca w szkole to nie było to. Nawet nie, że marne pieniądze, ups, przepraszam, mało satysfakcjonujące warunki finansowe. Nie, młodzież też w porządku, w końcu klasa czy szkoła to kawałek społeczeństwa i charaktery się rozkładają wedle krzywej dzwonu, jak wszędzie. Ci najlepsi naprawdę pozwalają znieść tych… Czwororęcznych… Nie wie pan, kto to? A proszę sięgnąć do klasyków, Niziurskiego na przykład. Literatura magistra vitae, panie redaktorze. Ale skończyłem ze szkołą, przede wszystkim przez ciało pedagogiczne. Broń Boże jakieś konkretne ciało, po prostu koleżeństwo. Te koterie, stronnictwa, stoliki, to płaszczenie się przed dyrekcją, to podkładanie świń wzajemne – coś obrzydliwego.
Mówi pan? W każdej firmie teraz tak jest? To jak ta gospodarka działa, jeżeli tyle energii idzie na taką walkę… Kły i pazury, a ponoć jesteśmy cywilizowani. Potem pracowałem w księgarni i to było, proszę pana i państwa, decydujące. Raz, że klienci w księgarni wiedzą, czego chcą, a ja mam dobrą pamięć, więc na dziewięćdziesiąt procent zapytań potrafiłem z marszu odpowiedzieć, a dwa, że… No, pozostałe dziesięć procent potrafiłem też odpowiednio skierować, nawet jak ktoś szukał prezentu dla babci sklerotyczki, która w młodości bawiła się w BDSM. Co poradziłem? Haha, redaktorze, a która godzina? Piętnasta dwanaście? To co mi pan zadaje pytania takie więcej na po dwudziestej trzeciej?
Wracajmy do naszych baranów. Nie, nie bananów, chciałem powiedzieć „baranów” i powiedziałem to. Mówiłem o zaletach pracy w księgarni i druga była taka, że miałem dużo czasu na czytanie wszystkiego, co chciałem, zwłaszcza przed południem. No i tu doszedłem do tego, co teraz robię. Jakby to powiedzieć…
Specjalizuję się teraz, proszę pana, w dopisywaniu happy endów. Przykład jakiś dać? Widzi pan, taki Sapkowski na przykład, przez dwa tomy opowiadań i pięć powieści prowadził tego swojego wiedźmina i na końcu go dał utłuc. A w trylogii „husyckiej”? Główny bohater przeżył, ale dziewczynę to mu wyjątkowo paskudnie wykończyli.
No to ja biorę tę powieść, zaczynam tam, gdzie autor skończył, i summa summarum wszystko się kończy dobrze, źli zostają ukarani, dobrzy żyją długo i szczęśliwie. Albo Masłowska, ta jej „Wojna polsko-ruska”. Jak tak można zostawić czytelnika z palcem w gniazdku albo wychodzącego na blokowisko? Chociaż jej, po prawdzie, trzeba by całą powieść przerobić.
Co? Jak to się sprzedaje? Świetnie, proszę pana. Zamówienia schodzą jak woda. Nie, no skąd, nie od autorów – od wydawców. Oni wiedzą, co się sprzeda. A sprzeda się, proszę pana, wszystko, co się dobrze kończy. Dlaczego? A jak pan myśli, redaktorze? No dlatego, że ludzie po prostu lubią, jak się wszystko dobrze kończy. I kupią to, w większej liczbie nawet niż oryginał.
Nie wierzy pan? A ja to udowodnię panu – tu i teraz. Proszę: porządek panuje w Port-au-Prince, ulicami oświetlonego miasta przechadzają się turyści, słuchając spontanicznych koncertów. Jutro na Haiti też wstanie kolejny radosny dzień, szczęśliwy zarówno dla przyjezdnych, jak i mieszkańców tego egzotycznego raju. I jak, podobało się panu? A państwu?
________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Państwu BARDZO! I tym miłym
Państwu BARDZO! I tym miłym akcentem, może w końcu zasnę…Życzę miłego dnia, bo noc już się kończy.
PS: Zauważyłam “Tubylerczykom spełły fajle”. Lubisz Henry`ego Kuttnera?
Lubię
Akurat sobie odświeżyłem, a to o komunikacji jest w dużej mierze. I Lewisa Carrola też lubię.
Łyśniało, a prześliwe gruble
Krzętły i kwirgły hen w poleńbach
Pobrodłe plątwy chmiały w strzudle
A wkrężyn chmar przesiębiał.
Błagam, tylko nie to tłumoczenie
Już wolę to legendarne, z czasów PRL
“Było smaszno a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały
Peliczaple stały smutnochlijne
I zbłąkinie rykoświstąkały”
Słowo “smutnochlijne” słyszało żem w użyciu u ludzi którzy nawet nie kojarzyli co to Jabberwocky. Z resztą ta wersja jest najbliższa temu, co wyjaśniał Humpty Dumpty Alicji.
Twas brillig, and the slithy toves
Did gyre and gimble in the wabe.
All mimsy were the borogoves,
And the mome raths outgrabe.
Oczywiście dalej jest nieco gorzej z tym tłumaczeniem, bo “shun the furmious bandersnatch” zmieniło się w “drżyj gdy nadpełga badenzwierz” (gubiąc piękne słówko “furmious”) ale tego się nie da przetłumaczyć idealnie…
To było szczere,
ale mało grzeczne ; )
“Błagam, tylko nie to tłumoczenie”. Ma coś do mnie?
Najlepiej sprzedają się w TV wiadomości tragiczne.
Gdybyś jako korespondent z Haiti zaczął: Znowu słońce wstało, ptaszki ćwiergolą, dzieci się bawią, młodzi obłapiają – tobyś za chwilę był ściągnięty dyscyplinarnie do kraju.
A w beletrystyce
wręcz przeciwnie – większe zapotrzebowanie jest na harlequiny. Bo fajnie się tak oderwać od rzeczywistości. Kontrast wart pokazania – nie uważasz?
W beletrystyce racja jest Twoja ale w realu moja.
Nie uważasz?
Ależ uważam
I o to właśnie mi chodziło. Tak to jest, że odbiorca od harlequina oczekuje happy endu, ale w wiadomościach “kupi” krew i tragedię. A spróbuj mu to zakłócić i patrz, jak się zwija!
W Realu harlequiny też się dobrze sprzedają…
O ile ktoś kupuje książki w supermarkecie…