Reklama

Oficjalnie kampania prezydencka jeszcze się nie rozpoczęła, ale popyt na bohaterów – a nawet sup

Oficjalnie kampania prezydencka jeszcze się nie rozpoczęła, ale popyt na bohaterów – a nawet superbohaterów – trwał w najlepsze. Kandydaci z lewa i z prawa, jeszcze teoretycznie nie współzawodniczący, mimo że praktycznie tak, przechadzali się przed kamerami, prężąc muskuły i wciągając brzuchy, które z wyraźną ulgą wystawiali znowu, jak tylko kamerzysta się odwracał. Ponieważ w tym celu niezbędne było wciągnięcie powietrza, zdarzało się często, że kandydat sprowokowany do dłuższej wypowiedzi zaczynał sinieć. Dlatego większość stacji TV wprowadziła na ten okres niebieskie filtry, automatycznie opuszczające się na obiektywy po upływie 2 minut.

Reklama

Pan Ignacy Lajkonik obserwował to wszystko z mieszaniną rozbawienia i zazdrości. Rozbawienia, bo widok dorosłych facetów, postępujących jak wyżej, bawił go niezmiernie, a zazdrości, bo gdzieś tam głęboko w marzeniach on też by chciał tak poprężyć się i powciągać, o przechadzaniu i kamerach nie wspominając. I oto pewnego sennego, deszczowego popołudnia przed panem Ignacym pojawiła się gdzieś hen, z siódmego wymiaru, tajemnicza postać, odziana w gustowną czerwoną pelerynkę. Superbohaterski wizerunek mąciły nieco ślady sierści na nogawkach kostiumu, ale ze względu na porę roku było to całkowicie usprawiedliwione. – Ignacy! – zwróciła się do niego spiżowym głosem postać – Znam twoje najskrytsze pragnienia! Nie prosiłeś, ale i tak będzie ci dane! – Po czym postać wykonała skomplikowany gest dłonią, pan Lajkonik poczuł jakby delikatne mrowienie, przepływające od głów do stóp, i postać siup! zniknęła znowu kędyś tam, gdzie takie pojawianie się i znikanie traktowane jest naturalnie. Pan Lajkonik uszczypnął się mocno, pamiętając, że popołudnie jest senne, ale nie obudził się wcale, bo nie spał. Zabolało go tylko.

Pan Lajkonik westchnął, poskrobał się w głowę i poszedł do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę z sokiem malinowym. Nalał do kubka nieco wrzątku, włożył do niego torebkę z ekspresowym Rawlinsonem, po chwili dopełnił przegotowaną letnią wodą i sięgnął po butelkę z sokiem. Cóż za rozczarowanie! Butelka była pusta! Nie było rady, trzeba było iść do sklepu. „Ech, może i dobrze, trochę się dotlenię” pomyślał pan Ignacy i po chwili już raźno maszerował do osiedlowego spożywczaka.

Po drodze minął grupkę trudnej młodzieży, wyrażającej swoje frustracje za pomocą nieparlamentarnych wyrażeń i popadania w nałogi. Młodzież właśnie zatrzymała nauczycielkę w średnim wieku i usiłowała skłonić ją do datku na rzecz nałogów. Pan Lajkonik popatrzył w ich kierunku, zmrużył oczy i gniewnie sapnął. Młodzież jakby rozstawiło po kątach, a nauczycielka spiesznie udała się ku swojej klatce. Lajkonik wybałuszył oczy: młodzi ludzie w dresach stali jak wryci, nie poruszając się. Spod kapturów sportowej odzieży błyskały tylko ich przerażone oczy.

To był przełomowy wieczór w życiu pana Ignacego. Od tej pory wyprawiał się co noc, żeby paraliżować wzrokiem, przewracać oddechem, a wszystko w obronie słabszych i dla dobra społeczeństwa. Pierwsze, jak zwykle, zauważyły to media, które nie uwierzyły w zapewnienia policyjnych oficjeli, że akurat w tym mieście statystyki zapobiegania i wykrywania poprawiły się dzięki ofiarnej pracy funkcjonariuszy. Potem jakiś przypadkowy gimnazjalista nagrał komórką szczególnie spektakularny – i nieudany – napad na bank. Jeszcze potem dwóch czatujących pod rezydencją słynnej gwiazdy paparazzich sfotografowało pana Ignacego w akcji, kiedy udaremniał próbę kradzieży brylantowej kolii z owej rezydencji. Co prawda sama gwiazda przyznała, że kolia była sztuczna, ale niedoszły złodziej i pan Lajkonik o tym nie wiedzieli, a w obu przypadkach liczyły się intencje.

No i stało się – pan Ignacy stracił anonimowość. Stał się SuperLajkonikiem, do którego uderzali po pomoc już nie tylko sąsiedzi z osiedla, prezes spółdzielni mieszkaniowej i burmistrz, ale nawet wojewoda, a któregoś dnia nawet sam minister spraw… No, wszystko jedno, spraw bardzo ważnych, inaczej nie byłby ministrem. A pan Lajkonik z czasem odkrył, że potrafi również i inne rzeczy – jak podnoszenie przewróconego TIRa, zatrzymanie pociągu tuż przed autobusem, który utknął na niestrzeżonym przejeździe, czy też przytrzymanie walącego się budynku, w którym bawiły się dzieci. Miało to swoją cenę, bo co to za superbohater, który pracuje od 8.00 do 16.00? Po którejś z rzędu nieprzespanej nocy (i złapaniu piromana, który podpalał stodoły w okolicznych wsiach) Pan Lajkonik powiedział sobie: „Dosyć. Nie może być tak, że tyle od siebie daję i nic z tego nie mam. Czas wystawić rachunek!”.

Tymczasem kampania prezydencka rozkręcała się, kandydaci na kandydatów stali się już kandydatami rzeczywistymi, a ich wierne medialne bulteriery zaczęły już wywlekać spod dywanu brudy: a to dziadka, który służył nie tam, gdzie trzeba, a to tatusia, który bardzo brzydko współpracował, a to skandal obyczajowy z udziałem żony… I tego samego ranka, kiedy pan Ignacy doszedł do wspomnianego wyżej wniosku, wszystkie media zaczęły wałkować kolejny podrzucony przez jeden ze sztabów wyborczych temat, mniejsza o to, jaki. Kampania i bez tego była wystarczająco obrzydliwa. Zbieżność tych dwóch faktów sprawiła, że panu Lajkonikowi błysnęła myśl: „A gdyby tak…???”

A ponieważ był superbohaterem, od myśli do czynów przeszedł nader szybko. Za pomocą telekinezy rozwiesił plakaty wyborcze (a po kampanii w ten sam sposób je posprzątał!), teleportacja pozwoliła mu przenosić się po kraju z jednego spotkania wyborczego na drugie, a telewizja –  tzn. wszystkie stacje – rzuciły się na nowego, niezależnego kandydata, jak tylko okazało się, że zmęczeni czarnym PiaRem wyborcy z ulgą witają pojawienie się pana Lajkonika w gronie pretendentów. Zauważ, drogi Czytelniku, że panu Lajkonikowi udało się to wszystko bez przekraczania limitów budżetowych na kampanię wyborczą i machlojek z wpłatami od emerytów, studentów i bezrobotnych!

Wspierana w ten sposób kampania odniosła sukces i pan Lajkonik wprowadził się do Pałacu Prezydenckiego. Dość szybko okazało się, że na tym stanowisku nie będzie miał zbyt wielu okazji do użycia supermocy, tym bardziej, że oficerowie BORu nie nadążali za teleportacjami i prezydent Lajkonik został postawiony przed wyborem – albo zrezygnuje z błyskawicznego przenoszenia się z jednego miejsca w drugie, albo szef ochrony poda się do dymisji. Wprawdzie pan Ignacy mógł z powodzeniem chronić się sam, ale przecież musiał kiedyś spać, a poza tym nie chciał, żeby z jego powodu ktoś stracił pracę.

A potem to dopiero się zaczęło. Pan Lajkonik siedział za pięknym, rzeźbionym biurkiem, z buteleczką Balsamu Łomżyńskiego dla kurażu pod ręką i usiłował rozwikłać kwestię ułaskawienia pewnego pana. Prokuratura, wspierana przez policję, CBŚ i jeszcze parę organizacji, twierdziła, że to niebezpieczny bandyta, winien udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, zabójstw i grubych przekrętów, również podatkowych, który powinien siedzieć w więzieniu jak najdłużej. Z kolei adwokaci, rodzina i sąsiedzi tego pana oponowali, że to przyzwoity biznesmen, prowadzący liczne interesy i zatrudniający kilkuset ludzi, a jego pobyt w więzieniu sprawi, że budżetowi państwa ubędzie podatkowych przychodów, za to przybędzie bezrobotnych na zasiłku.
 
Prezydent westchnął i odsunął akta na bok. Za chwilę czekało go jeszcze spotkanie ze związkowcami, a potem z biznesmenami – obie grupy chciały prezydenckiego poparcia przed debatą w Sejmie, obie miały swoje argumenty, obie szermowały milionami złotych, jakie miało kosztować państwo przyjęcie postulatów przeciwnika… Nawet supermoce nic tu nie mogły pomóc! A wieczorem szykował się bal, na którym prezydent miał oczarowywać głowy zaprzyjaźnionych państw, przemawiać w pięciu językach (z których znał może jeden, a i to po łebkach) i rozwiewać nieufność, jaką darzyli go zagraniczni prezydenci. Mimo oficjalnych zapewnień i szerokich uśmiechów żaden z nich nie czuł się bezpiecznie w towarzystwie osoby obdarzonej supermocami; „Co innego komiks, a co innego protokół dyplomatyczny” miał się wyrazić jeden z polityków.

Pan Lajkonik wytrzymał w ten sposób jeszcze kilka tygodni, po czym złożył rezygnację. Gazety pełne były tytułów: „Prezydent czy hochsztapler?”, „Czy supermoc zwróci superwydatki na nowe wybory?”, „Superkrótka kadencja” czy wreszcie „Lajkonik do Lajkonina!”. Ale pana Ignacego nic a nic to nie obchodziło. Wrócił na swoje osiedle i po staremu pijał herbatę z sokiem malinowym. Trudna młodzież obchodziła go szerokim łukiem i w ogóle zachowywała się jak nietrudna – nigdy nic nie wiadomo. A fakty były takie, że przez te kilka tygodni kadencji nieużywane supermoce zanikły niemal zupełnie. Na szczęście dla pana Lajkonika, wystarczyło ich jeszcze do oczarowania przemiłej pani z bloku naprzeciwko, którą już dawno chciał poznać.

______

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Reklama

16 KOMENTARZE