W pracy mam niewątpliwą przyjemność współpracy z człowiekiem młodym, wykształconym i z dużego miasta. Osobą przesiąkniętą informacjami z typowego źródła wiedzy większości ludzi, których mijam na ulicy, czyli z RMF-u, radia Zet tudzież z TVN-u. Przeświadczoną do tego, że punkt widzenia, który dzięki temu ma wyrobiony jest jedynym słusznym i niewartym rozważenia.
Ostatnio kilka razy sobie z nim dyskutowałem, dzięki czemu dosyć gruntowanie poznałem jego zdanie. Ostatnia rozmowa zakończyła się dosyć gwałtownie gdy zadałem kilka pytań o argumenty, które sprawiają, że poglądy ma takie, a nie inne.
Na początku kolega wyraźnie się zmieszał – widać w jego otoczeniu do tej pory nikt nikt nie uznał za stosowne dyskutować na temat otaczającej nas rzeczywistości. W sumie to po co miałby z kimkolwiek dyskutować, przecież słuszny punkt widzenia ma podany na tacy i polany lukrem. Następnie, po kilku głębszych oddechach, podkreślił, że oczywiście jest otwarty na dyskusję, przy czym jego – jak to określił – postawa w stosunku do „katoli”, jest „dokładnie przemyślana i na pewno się nie zmieni”. Dodał również, że „przecież każdy wie”, że przede wszystkim celem przed jakim stoi teraz Polska jest niedopuszczenie do władzy PiS-u, „bo to kompletne oszołomy”.
Uzyskawszy taką inwokację zapytałem kolegę, skąd czerpie informacje – upewniłem się tylko, że jest tak jak powyżej, tzn. nigdy (!), co potwierdził (!), nie przyszło mu do głowy, żeby włączyć chociażby Polsat News, a RMF zmienić na np. Trójkę.
Ciekawie też odpowiedział mi na pytanie, dlaczego mimo tego, że Kościół uważa za wielkie zło, księży za "złodziejów-biznesmenów w koloratkach", a ludzi wierzących za ciemny lud popierający "oszołoma Kaczyńskiego", dwa lata temu wziął ślub kościelny. Ba! Jaką okazałą sesję zdjęciową z kościoła i wesela zamieścił na Facebook'u! Zanim udzielił odpowiedzi dodałem, że akurat w tej kwestii mamy wolność całkowitą i nieudawaną, a mając jego przekonania nigdy w życiu na taki krok bym się nie zdecydował. Kolega w odpowiedzi zwrócił mi uwagę na niezaprzeczalny fakt, szczególnie uwidaczniący się w dużych miastach, że „u nas jak nie weźmiesz ślubu kościelnego to wytykają Cię palcami, dobrze o tym wiesz”. Tak, dzięki temu już wiem, że mój kolega jest nawet bardziej charyzmatyczny, niż wcześniej mi się wydawało.
Dalej drążyłem temat i zapytałem jak chce zrobić prawdziwą ogólnokrajową (celowo nie użyłem słowa "narodową", naród kojarzy mu się z faszyzmem) rewoluję mentalną, gdy sam – będąc radykałem, sam siebie tak określa, to nie mój wymysł – nie potrafi zacząć od siebie, robiąc małą prywatną rewolucję dzięki odmowie ślubu kościelnego? I właściwie jakie przesłanie on – młody jak ja, wykształcony, z dużego miasta – ze sobą niesie? Czy przypadkiem sensem jego poglądów nie jest bycie "anty-", zamiast "pro-"? Co dobrego może przynieść głoszenie, że 50% Polaków oddających swoje głosy na konserwatystów to "kompletne oszołomy"? Czy nie lepiej być "pro-", argumentować i przekonywać ludzi do swoich racji? Czy nie warto weryfikować informacji w różnych źródłach? Nie doczekałem się odpowiedzi na te pytania, akurat musiał "pilnie coś zrobić".
Myślę, że pierwszy mail jaki następnie napisał nie był do przełożonego, ale do którejś z redakcji, które dostarczają mu informacji. Brzmiał mniej więcej tak:
Zmieńcie, proszę, świat na taki jaki powinien być. Zmieńcie, bo źle się w nim czuję, bo przecież według Was powinno być o wiele bardziej „fajnie”, o wiele bardziej „europejsko”. Zmieńcie, bo jakaś gazeta we Francji albo Niemczech znowu się będzie z nas „śmiać”. Zmieńcie, bo ja chcę żeby wszyscy byli tacy, jacy według Was powinni być.
Zmieńcie, bo ja nie mam odwagi zrobić niczego sam. Zmieńcie, bo dzisiaj okazało się, że istnieje (naprawdę!) człowiek, który poddaje mój i Wasz punt widzenia w wątpliwość. Zmieńcie szybko, bo przez roztargnienie (tak, to na pewno przez roztargnienie!) nie potrafiłem sensownie odpowiedzieć mu na jego pytania. Boję się, że on mnie zmanipuluje i dojdzie do tego, że zacznę używać formy „katolik” dla określenia tych oszołomów.
Jak już zmienicie to dajcie mi proszę znać na mojego IPhone’a. Mogę być w McD’sie, a tam nie ma zasięgu, ale spoko – nie zniechęcajcie się i dzwońcie dopóki nie odbiorę. Lepiej się wtedy poczuję, bardziej bezpiecznie, znowu nikt nie będzie mi mącił w głowie. Znowu będę mógł zupełnie bezmyślnie jeść, oddychać, wykonywać swoją pracę. Wszyscy będziemy tacy zadowoleni i szczęśliwi.
Będzie prawie jak kiedyś, jak w 1984-tym. To znaczy tak mi się wydaje, przecież nie czytałem.
Tekst całkiem w porządku,
faktycznie takie postawy są dość często spotykane, a tekst dobrze to opisuje. Tylko nie rozumiem tytułu – dlaczego "lewicowi"? Śmiem twierdzić, że raczej "bezideowi", albo "obrotowi", jak chorągiewka na wietrze – z równą zaciekłością będą zwalczać Kościół, Rywina, Leszka Millera, Jarosława Kaczyńskiego czy dowolną postać lub instytucję, pod warunkiem, że to będzie trendy i lansowane przez modne media.
Lewicowi / bezideowi / obrotowi
Wydaje mi się, że generalnie jest tak, że bezideowcy / obrotowcy sami klasyfikują siebie jako lewicę, a przynajmniej, tak jak mój niefikcyjny kolega, jako antyprawicę. Lewica (antyprawica) czyli "postęp", coś "fajnego", "wychodzenie z zaścianka". Nie mowię tu o sensie gospodarczym tych pojęć, bo w takim ujęciu mamy w polsce wyłącznie lewicę.
Drobni "rewolucjoniści" zwalczający Rywina albo L. Millera są jednak inni, chyba bardziej odważni, nie oczekują poklasku, najczęściej są w mniejszości i idą pod prąd.
Temat na co najmniej osobny artykuł.
Akurat z Rywinem
było tak – jak mi się wydaje – że kiedy Michnikowi nie spodobało się, z czym do niego Rywin przychodzi, i nagłośnił sprawę, to calkiem sporo ludzi było przeciwko, niezależnie od tego, czy sprawa istotnie tak wyglądała, jak była przedstawiana (tzn. "Rywin usiłował wymusić grubszą kasę"), czy też nie (np. wersja "Walki pomiędzy medialnymi bossami o podział rynku"). I o to mi chodziło, kiedy się coś nagłośni, znajdzie się spora grupa, która to nagłośnienie "kupi" i za nim pójdzie, jak za fletem szczurołapa z Hamelin, nawet jeżeli wystarczy zadać (sobie) parę prostych pytań, żeby sprawę "odłatwić" i udowodnić, że nie taka ona prosta, jak to pokazano. W końcu zwalczających Millera (i Rywina) w 2005 wystarczyło, żeby obdzielić i PO, i PiS, i byli oni w przeważającej większości.
Tekst całkiem w porządku,
faktycznie takie postawy są dość często spotykane, a tekst dobrze to opisuje. Tylko nie rozumiem tytułu – dlaczego "lewicowi"? Śmiem twierdzić, że raczej "bezideowi", albo "obrotowi", jak chorągiewka na wietrze – z równą zaciekłością będą zwalczać Kościół, Rywina, Leszka Millera, Jarosława Kaczyńskiego czy dowolną postać lub instytucję, pod warunkiem, że to będzie trendy i lansowane przez modne media.
Lewicowi / bezideowi / obrotowi
Wydaje mi się, że generalnie jest tak, że bezideowcy / obrotowcy sami klasyfikują siebie jako lewicę, a przynajmniej, tak jak mój niefikcyjny kolega, jako antyprawicę. Lewica (antyprawica) czyli "postęp", coś "fajnego", "wychodzenie z zaścianka". Nie mowię tu o sensie gospodarczym tych pojęć, bo w takim ujęciu mamy w polsce wyłącznie lewicę.
Drobni "rewolucjoniści" zwalczający Rywina albo L. Millera są jednak inni, chyba bardziej odważni, nie oczekują poklasku, najczęściej są w mniejszości i idą pod prąd.
Temat na co najmniej osobny artykuł.
Akurat z Rywinem
było tak – jak mi się wydaje – że kiedy Michnikowi nie spodobało się, z czym do niego Rywin przychodzi, i nagłośnił sprawę, to calkiem sporo ludzi było przeciwko, niezależnie od tego, czy sprawa istotnie tak wyglądała, jak była przedstawiana (tzn. "Rywin usiłował wymusić grubszą kasę"), czy też nie (np. wersja "Walki pomiędzy medialnymi bossami o podział rynku"). I o to mi chodziło, kiedy się coś nagłośni, znajdzie się spora grupa, która to nagłośnienie "kupi" i za nim pójdzie, jak za fletem szczurołapa z Hamelin, nawet jeżeli wystarczy zadać (sobie) parę prostych pytań, żeby sprawę "odłatwić" i udowodnić, że nie taka ona prosta, jak to pokazano. W końcu zwalczających Millera (i Rywina) w 2005 wystarczyło, żeby obdzielić i PO, i PiS, i byli oni w przeważającej większości.