Ostatnio staram się nie zwracać uwagi na politykę. Polityka nie odwdzięcza się niestety tym samym i zwraca nachalnie uwagę na nas wszystkich, a dokładniej rzecz biorąc na nasze portfele.
Ostatnio staram się nie zwracać uwagi na politykę. Polityka nie odwdzięcza się niestety tym samym i zwraca nachalnie uwagę na nas wszystkich, a dokładniej rzecz biorąc na nasze portfele. O naszych portfelach dyskutowali dziś, koło południa, premier Tusk i prezydent Kaczyński. Premier, który przed spotkaniem z groźną miną ostrzegał, że jeśli ostateczność go zmusi, to podatki wzrosną i prezydent, który mówił, że podwyżka nie byłaby dobra. No, chyba, że "najbogatszym" podniesiemy PITy. Co to nam da, skoro "najbogatszych" jest garstka, z czego 2/3 to urzędnicy państwowi? Pojęcia nie mam. W tym całym zamieszaniu najrozsądniej z polityków zachował się… Leszek Miller. Tak, tak, ten Miller, co to podobno jest socjalistą. Pan Miller zapytany o to jak walczyłby z deficytem na miejscu rządu, odpowiedział, że oczywiście oszczędzałby na zbędnych wydatkach, ale przede wszystkim obniżyłby podatki. Nie przepadam za socjalistami, ale tego socjalisty pan podobno liberalny premier Tusk powinien natychmiast posłuchać.
Czy posłuchał? Nie. Pan premier poszedł w odwiedziny do pana prezydenta, porozmawiał z nim i powiedział, że zrobi wszystko, by nie podnosić podatków. To oczywiście bardzo dobrze i świadczy to o rozsądku pana premiera, który niestety chwilę później podał definicję "wszystkiego". Co premier zamierza zrobić? Dwie rzeczy, jedną dobrą i drugą, nazwijmy ją ładnie, kontrowersyjną. Dobrym pomysłem jest przyspieszenie prywatyzacji. Jeśli nie jest to kolejna pusta obietnica bez pokrycia, to rząd ma szansę zrobić wreszcie coś pożytecznego. Jeśli tylko prywatyzacja będzie przeprowadzana w dobry sposób, czyli poprzez otwarte dla wszystkich licytację ( z tego co wiem rząd sprzedał już w ten sposób przynajmniej jedną firmę – brawo ), a nie poprzez różne przetargi, czy inne "fundusze inwestycyjne", to pan Tusk będzie miał na swoim koncie jeden poważny konkret. Jeśli… No cóż, bądźmy optymistami, ja akurat wierzę, że się uda i że skończy się ( późno, bo późno, ale jednak ) epoka państwowego sterowania przedsiębiorstwami. Teraz pora na drugi pomysł pana premiera i ten pomysł trochę mnie niepokoi. Pomysł zakłada bowiem, że rząd załata dziurę w budżecie pieniędzmi od NBP. Czyli? Czyli NBP gromadzi rezerwy, by w razie czego "stabilizować" kurs naszej waluty, a rząd chce te rezerwy bankowi centralnemu odebrać, by leczyć nimi skutki własnej rozrzutności. I chce odebrać niemało, bo 10 miliardów. Co rząd z tymi pieniędzmi zrobi? Ano nic, wpompuje je do gospodarki, oddając je np. ZUS, czy jakiejś innej instytucji. Czy nie grozi to wzrostem inflacji? Oczywiście, że grozi. Czy przed naszym liberalnym rządem ktoś miewał podobne pomysły? Tak. Podobne pomysły miewał pan Grzegorz Kołodko, ale nie tylko on, bo Samoobrona, jeśli dobrze pamiętam, też. Tyle tylko, że im nie udało się chyba wcielić pomysłu w życie. Udało się za to panu Chavezowi z Wenezueli, temu samemu, który robi Wenezuelczykom "boliwariańską rewolucję" i buduje im socjalizm. Kraj pana towarzysza Chaveza siedzi jednak na ropie, więc to wytrzymuje. Kraj pana "liberała" Tuska żadnych poważniejszych złoż niestety nie posiada, więc może rewolucję przyjąć gorzej.
Są na szczęście inne, mniej "rewolucyjne" sposoby na ograniczenie deficytu. By dojść do jednego z tych sposobów, najprostszego i najbardziej skutecznego ze wszystkich, wystarczy sięgnąć do źródła i dowiedzieć się czym jest "deficyt". Otóż deficyt powstaje wtedy, gdy rząd wydaje więcej, niż zarabia. Receptą na brak deficytu jest więc… wydawanie najwyżej tylu pieniędzy, ile jest się w stanie zarobić. To nie takie proste? A właśnie, że bardzo proste. "Miliony Polaków", na które to miliony pan premier, będąc jeszcze szefem opozycji, często się powoływał, nie muszą w ogóle walczyć z problemem "deficytu" w budżecie swojego domu, czy swojej firmy, bo wiedzą, że mogą wydać tyle, ile zarobią i ani grosza więcej. Owszem, mogą pożyczyć pieniądze, ale pożyczają je zawsze na własną odpowiedzialność. Rząd tymczasem pożycza pieniądze na odpowiedzialność podatników i to oni będą spłacać długi rządu, nie pan Tusk, czy pan Kaczyński. Im więcej rząd pożyczy, tym więcej wyda na obsługę zadłużenia, a im więcej wyda na obsługę zadłużenia, tym mniej wyda na budowę dróg, czy finansowanie szkół i szpitali. Może oczywiście pożyczyć jeszcze trochę, by starczyło na wszystko, co zresztą robi, ale im więcej pożyczy i im więcej wpompuje w gospodarkę miliardów, tym mniej te miliardy będą warte, czyli ceny będą rosły, co "miliony Polaków", zwłaszcza tych mniej zamożnych, z pewnością odczują. Kolejną różnicą między kredytem "milionów", a kredytem rządu, jest fakt, że żaden obywatel – ani obywatel pracownik, ani obywatel pracodawca – nie weźmie nowego kredytu, mając na głowie pięć starych. Tymczasem rząd ma na głowie kredytów nie pięć, ale co najmniej kilkanaście, bo pożycza od lat co roku, a mimo to bierze kolejny kredyt i za rok weźmie pewnie jeszcze jeden, bo czemu miałby nie brać? W Polsce nikogo przecież nie martwi fakt, że jest deficyt, martwi nas tylko to, że deficyt będzie duży. A przecież coroczna dziura w budżecie, do której się przyzwyczailiśmy to zwyczajna patologia i dowód na to, że nasi "liderzy" rządzą wydatkami państwa gorzej niż przykładowa Kowalska wydatkami swojej rodziny, bo Kowalskiej do łba by nie przyszło, żeby szastać pieniędzmi, których nie ma i żyć ponad stan.
Rządowi takie rzeczy do głowy jednak przychodzą i nikogo to jakoś nie dziwi. Nie dziwi to także Kowalskiej. Kowalska wie, że jak sama wyda więcej niż ma, to będzie miała długi i biedę, ale gdy słyszy, że rząd wydaje więcej niż ma, to myśli, że tak widocznie musi być. Mało tego, że musi. Dobrze, że tak jest, bo jak rząd wyjmie forsę z kapelusza i ją "zainwestuje", to zysk z "inwestycji" się zwróci i rząd zarobi, deficyt będzie mniejszy. Jak mniejszy, skoro podatek nałożony na rządowe inwestycje, to podatek nałożony na rząd? Nic się nie zwróci, bo jak rząd wyda 10 miliardów i odbije sobie w różnych podatkach z 45% tej sumy, to zyska tylko 4,5 miliarda. To są podstawy matematyki, o których czciciele wszechmocnego rządu jakoś zapomnieli, tworząc swoje monumentalne równania i wykresy. "Mnożnik Keynesa" i inne zaklęcia? A jak niby rząd może rozmnożyć "dobrobyt"? Ano wcale nie może, rząd może tylko "przesuwać" dobrobyt z miejsca na miejsce, zabierając pieniądze jednym obywatelom i dając je drugim, często tym samym, po drodze potrącając "prowizję" dla swojej armii biurokratów. Każda złotówka wydana przez rząd, to złotówka zabrana prywatnym firmom i konsumentom, a każda złotówka "stworzona" przez rząd z niczego, to złotówka bezwartościowa, dzięki której wzrosną ceny, a nie bogactwo. Zatem im więcej mamy rządowych inwestycji, tym mniej mamy inwestycji prywatnych, im więcej ludzi zatrudni rząd, tym mniej ludzi zatrudnią prywatne firmy. Rząd nie jest magikiem, a premier Tusk nie jest cudotwórcą, żaden inny premier też by nim nie był, myślenie, że jest inaczej jest naiwne. Jeśli ktoś nie rozumie tych podstaw nawet nie tyle ekonomii, co zwyczajnej logiki, to nie powinien się w ogóle na tematy związane z gospodarką wypowiadać. Mam nadzieję, że przynajmniej pan "liberalny" premier to rozumie, bo w przeciwnym razie będziemy musieli zacisnąć pasa jeszcze bardziej.
gdzie znika nasz szmal?
A gdzie właściwie topiona jest forsa?
Kiedyś było to łatwo wskazać: kopalnie, huty, stocznie, renty i emerytury.
Teraz chyba jakieś przesunięcia jednak nastąpiły?
gdzie znika nasz szmal?
A gdzie właściwie topiona jest forsa?
Kiedyś było to łatwo wskazać: kopalnie, huty, stocznie, renty i emerytury.
Teraz chyba jakieś przesunięcia jednak nastąpiły?
Jeżeli ktoś nie rozumie prymatu polityki
nad ekonomią to nie dziwię się, że się dziwi. Nawet Skrzypek to zrozumiał odszczekując wcześniejsze deklaracje. Inna sprawa, że wcześniejsze deklaracje Skrzypka co do zysku za rok 2009 były również podyktowane raczej polityką, a nie cyferkami.
PS
W przyszłym roku ustawowe rewaloryzacje i indeksacje będą kosztowały budżet Państwa kilkanaście mld zł. Masz jakiś pomysł polityczny jak to powstrzymać?
może nie indeksować?
Może ograniczyć indeksację tylko do wysokości inflacji?
Tylko to niestety zależy od tego jak liczyć tą nieszczęsną inflację. Ludzie kupują różne grupy towarów, zależnie od tego czy są biedni, czy wprost przeciwnie, więc różna też jest indywidualnie odczuwana inflacja.
Poza tym czy to ma sens, nakręcać inflację a potem ją kasować indeksacją.
Ostatecznie może dojść raczej do próby rezygnacji z indeksacji, tak sobie myślę.
Podwyżki w budżetówce też trza będzie skasować zapewne.
Te podwyżki mają gwarancję ustawową
większość sejmowa, większość senacka, weto Prezydenta, większość sejmowa 3/5 głosów
Te jakoś tak 5 dych miesięcznie?
Chętnie daruję ojczyźnie w potrzebie
Czyli jesteś za podwyżką podatków
Nie wstydzisz się?
PS
Jakieś 9 dych na łebka
Bardzo.
Trzymam się w konwencji opozycji do pana prezydenta i ślę sygnał panu premierowi, że może już przestać kombinować – naród się zgadza…
Ps. Średnio 9.
A jak średnio 9, to ja dostaję 2, teraz się dopieszcza stażystów. Przyszłość narodu.
Mnie to by pewnie kosztowało kilka stów,
ale jestem święcie przekonany, że nie mamy równych żołądków.
Podwyżkę jedynie deklarowałam podarować:)
Żołądek to nie problem. Ale jak przeliczę na buty…
Mnie nie dziwi to, że dla
Mnie nie dziwi to, że dla polityków kiełbasa wyborcza jest ważniejsza od ekonomii. Mnie dziwi to, że wyborcy tę kiełbasę łykają. Po prostu nie rozumiem jak można z jednej strony ciągle ( i zazwyczaj słusznie ) krytykować polityków i urzędników, a z drugiej wierzyć w bajkę, że państwo, którym ci politycy i urzędnicy kierują, może cudownie nas wzbogacić i zrobić nam wszystkim dobrze.
Co do rewaloryzacji, to byłyby mniejsze, gdyby ceny rosły wolniej. A wysoki deficyt i obniżanie stóp procentowych poniżej poziomu inflacji cenowej, raczej stabilizacji cen nie służą.
Pisząc o rewaloryzacji i indeksacji
miałem na myśli zagwarantowane ustawowo podwyżki rent i emerytur oraz wynagrodzeń budżetówki. Powtórzę, masz pomysł polityczny na to?
Co do rewaloryzacji, to o ile
Co do rewaloryzacji, to o ile wiem, jej wysokość jest zależna od wzrostu inflacji. Im mniejsza inflacja, tym mniej wydamy na rewaloryzację. Tak więc bank centralny powinien podjąć kroki w celu ograniczenia inflacji. Pomysł “polityczny”? Nie mam. A ty?
Ja też nie,
ale wspominałeś coś o Tusku, więc myślałem, że masz. Niestety z NBP nie da rady, bo Skrzypek jest nizależny przez sześć lat
No właśnie, niezależny… Mam
No właśnie, niezależny… Mam jednak ostatnio parę wątpliwości. Uporządkujmy fakty:
1. Przez całe lata “niezależność banku centralnego” była rzeczą nieomal świętą i poza Samoobroną nie było wśród polityków wielu odważnych, by na “niezależność” podnieść rękę. Dziś dowiadujemy się, że jeśli tylko prezydent pomoże premierowi, to uda się wycisnąć z niezależnego od nich NBP miliardy na łatanie budżetu.
2. W 2006 roku zysk NBP wyniósł 2,6 miliarda złotych. W 2007 roku zamiast zysku była strata. W 2008 roku nie było ani zysków, ani strat i bank wyszedł na zero. W 2009 roku premier wyciąga z kapelusza liczbę 10 miliardów i na tyle szacuje zysk niezależnego od siebie banku, domagając się, by bank oddał te pieniądze rządowi, od którego jest niezależny.
3. Dotychczas podejrzliwie patrzono na wszelkie próby sięgnięcia przez polityków do kasy NBP i takich prób nie podejmował nikt, poza paroma socjalistami i keynesistami. Dziś taką próbę podejmuje podobno liberalny rząd.
W związku z powyższym mam trzy pytania:
Pierwsze: czy ostatnie plany polityków nie grożą przypadkiem podważeniem “niezależności banku centralnego”?
Drugie: NBP te 10 miliardów weźmie z rezerw, czy dodrukuje?
Trzecie: czy deklaracja premiera “nie podniesiemy podatków, jeśli NBP da nam swój zysk” nie znaczy, że jeśli zysku jednak nie będzie i jeśli nie uda się sięgnąć do rezerw, to podatki wzrosną i “to nie będzie nasza wina”?
Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Po pierwsze: NBP nie jest niezależny
co wczoraj mogłeś zobaczyć
Po drugie: dochodowość rezerw wyniosła 8,5 %,
http://nbp.pl/publikacje/sprawozdanie_z_dzialalnosci_nbp/sprawozdanie_2008.pdf, więc nie ma potrzeby drukować, gdyż zysk “kapitałowy” wyniesie ok. 15 mld
Po trzecie: nie wiem
PS
Pismakom myli się rezerwa rewaluacyjna, z której chciał wyciągać wirtualną kasę Lepper i Kołodko!!! z rezerwą na ryzyko kursowe, która powstaje z pieniędzy realnych
Ad.1. Też niestety odnoszę
Ad.1. Też niestety odnoszę takie wrażenie.
Ad. 2. Jaki będzie zysk NBP, będzie wiadomo dopiero na początku przyszłego roku, więc na razie lepiej wstrzymać się z wróżeniem, bo można się przeliczyć.
Ad. 3. Ja też nie wiem, choć bardzo mnie to ciekawi i niepokoi.
Ad. PS. Porównanie z Lepperem, choć naciągane, nie przychodzi do głowy tylko pismakom. Zastosował je także m. in. były wiceszef NBP, Rybiński. Sam Lepper powiedział, że Tusk sięga do pieniędzy, o których on mówił, tyle, że on chciał je przeznaczyć na “pomoc samorządom i przedsiębiorcom”, a Tusk chce je przejeść 🙂
Mam wrażenie, że temat równie
istotny jak tarcza antyrakietowa. Tzn ważny ale szkoda bić pianę. Niech mi szanowni panowie eksperci powiedzą lepiej czy my w ogóle będziemy dostawać jakieś emerytury, na które teoretycznie odkładamy pieniądze w rozmaitych filarach naszego przyszłego dobrobytu.
Runą te mury…tfu…filary czy się ostaną lekko nadwyrężone. O tym byście waszmościowie coś popełnili a nie o takich istotnych ale bzdetach 🙂
Eksperci ( i nie ukrywam, że
Eksperci ( i nie ukrywam, że mam tu na myśli m. in. Jabłońskiego, ale nie tylko ) nie dają systemowi emerytalnemu zbyt wielkich szans na przeżycie. I powiem szczerze, że się im nie dziwię, z tych prostych przyczyn:
1. W następnej dekadzie na emeryturę przejdzie pokolenie powojennego wyżu demograficznego, więc liczba emerytów będzie rosła szybciej, niż liczba płatników składek.
2. Będziemy mieli niż demograficzny.
3. System ma spore problemy już teraz, a gdy “czynnik demograficzny” zadziała, to one nie znikną, lecz się zwielokrotnią.
4. Przywileje są bardzo kosztowne, lecz nikt, poza prorokami snującymi plany na 2030 rok, nie chce się ich pozbyć. Niestety w 2030 roku z tego systemu nie będzie czego zbierać.
Dzięki za te optymistyczne
informacje, będę miał spokojny i niezakłócony sen
Jeżeli ktoś nie rozumie prymatu polityki
nad ekonomią to nie dziwię się, że się dziwi. Nawet Skrzypek to zrozumiał odszczekując wcześniejsze deklaracje. Inna sprawa, że wcześniejsze deklaracje Skrzypka co do zysku za rok 2009 były również podyktowane raczej polityką, a nie cyferkami.
PS
W przyszłym roku ustawowe rewaloryzacje i indeksacje będą kosztowały budżet Państwa kilkanaście mld zł. Masz jakiś pomysł polityczny jak to powstrzymać?
może nie indeksować?
Może ograniczyć indeksację tylko do wysokości inflacji?
Tylko to niestety zależy od tego jak liczyć tą nieszczęsną inflację. Ludzie kupują różne grupy towarów, zależnie od tego czy są biedni, czy wprost przeciwnie, więc różna też jest indywidualnie odczuwana inflacja.
Poza tym czy to ma sens, nakręcać inflację a potem ją kasować indeksacją.
Ostatecznie może dojść raczej do próby rezygnacji z indeksacji, tak sobie myślę.
Podwyżki w budżetówce też trza będzie skasować zapewne.
Te podwyżki mają gwarancję ustawową
większość sejmowa, większość senacka, weto Prezydenta, większość sejmowa 3/5 głosów
Te jakoś tak 5 dych miesięcznie?
Chętnie daruję ojczyźnie w potrzebie
Czyli jesteś za podwyżką podatków
Nie wstydzisz się?
PS
Jakieś 9 dych na łebka
Bardzo.
Trzymam się w konwencji opozycji do pana prezydenta i ślę sygnał panu premierowi, że może już przestać kombinować – naród się zgadza…
Ps. Średnio 9.
A jak średnio 9, to ja dostaję 2, teraz się dopieszcza stażystów. Przyszłość narodu.
Mnie to by pewnie kosztowało kilka stów,
ale jestem święcie przekonany, że nie mamy równych żołądków.
Podwyżkę jedynie deklarowałam podarować:)
Żołądek to nie problem. Ale jak przeliczę na buty…
Mnie nie dziwi to, że dla
Mnie nie dziwi to, że dla polityków kiełbasa wyborcza jest ważniejsza od ekonomii. Mnie dziwi to, że wyborcy tę kiełbasę łykają. Po prostu nie rozumiem jak można z jednej strony ciągle ( i zazwyczaj słusznie ) krytykować polityków i urzędników, a z drugiej wierzyć w bajkę, że państwo, którym ci politycy i urzędnicy kierują, może cudownie nas wzbogacić i zrobić nam wszystkim dobrze.
Co do rewaloryzacji, to byłyby mniejsze, gdyby ceny rosły wolniej. A wysoki deficyt i obniżanie stóp procentowych poniżej poziomu inflacji cenowej, raczej stabilizacji cen nie służą.
Pisząc o rewaloryzacji i indeksacji
miałem na myśli zagwarantowane ustawowo podwyżki rent i emerytur oraz wynagrodzeń budżetówki. Powtórzę, masz pomysł polityczny na to?
Co do rewaloryzacji, to o ile
Co do rewaloryzacji, to o ile wiem, jej wysokość jest zależna od wzrostu inflacji. Im mniejsza inflacja, tym mniej wydamy na rewaloryzację. Tak więc bank centralny powinien podjąć kroki w celu ograniczenia inflacji. Pomysł “polityczny”? Nie mam. A ty?
Ja też nie,
ale wspominałeś coś o Tusku, więc myślałem, że masz. Niestety z NBP nie da rady, bo Skrzypek jest nizależny przez sześć lat
No właśnie, niezależny… Mam
No właśnie, niezależny… Mam jednak ostatnio parę wątpliwości. Uporządkujmy fakty:
1. Przez całe lata “niezależność banku centralnego” była rzeczą nieomal świętą i poza Samoobroną nie było wśród polityków wielu odważnych, by na “niezależność” podnieść rękę. Dziś dowiadujemy się, że jeśli tylko prezydent pomoże premierowi, to uda się wycisnąć z niezależnego od nich NBP miliardy na łatanie budżetu.
2. W 2006 roku zysk NBP wyniósł 2,6 miliarda złotych. W 2007 roku zamiast zysku była strata. W 2008 roku nie było ani zysków, ani strat i bank wyszedł na zero. W 2009 roku premier wyciąga z kapelusza liczbę 10 miliardów i na tyle szacuje zysk niezależnego od siebie banku, domagając się, by bank oddał te pieniądze rządowi, od którego jest niezależny.
3. Dotychczas podejrzliwie patrzono na wszelkie próby sięgnięcia przez polityków do kasy NBP i takich prób nie podejmował nikt, poza paroma socjalistami i keynesistami. Dziś taką próbę podejmuje podobno liberalny rząd.
W związku z powyższym mam trzy pytania:
Pierwsze: czy ostatnie plany polityków nie grożą przypadkiem podważeniem “niezależności banku centralnego”?
Drugie: NBP te 10 miliardów weźmie z rezerw, czy dodrukuje?
Trzecie: czy deklaracja premiera “nie podniesiemy podatków, jeśli NBP da nam swój zysk” nie znaczy, że jeśli zysku jednak nie będzie i jeśli nie uda się sięgnąć do rezerw, to podatki wzrosną i “to nie będzie nasza wina”?
Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Po pierwsze: NBP nie jest niezależny
co wczoraj mogłeś zobaczyć
Po drugie: dochodowość rezerw wyniosła 8,5 %,
http://nbp.pl/publikacje/sprawozdanie_z_dzialalnosci_nbp/sprawozdanie_2008.pdf, więc nie ma potrzeby drukować, gdyż zysk “kapitałowy” wyniesie ok. 15 mld
Po trzecie: nie wiem
PS
Pismakom myli się rezerwa rewaluacyjna, z której chciał wyciągać wirtualną kasę Lepper i Kołodko!!! z rezerwą na ryzyko kursowe, która powstaje z pieniędzy realnych
Ad.1. Też niestety odnoszę
Ad.1. Też niestety odnoszę takie wrażenie.
Ad. 2. Jaki będzie zysk NBP, będzie wiadomo dopiero na początku przyszłego roku, więc na razie lepiej wstrzymać się z wróżeniem, bo można się przeliczyć.
Ad. 3. Ja też nie wiem, choć bardzo mnie to ciekawi i niepokoi.
Ad. PS. Porównanie z Lepperem, choć naciągane, nie przychodzi do głowy tylko pismakom. Zastosował je także m. in. były wiceszef NBP, Rybiński. Sam Lepper powiedział, że Tusk sięga do pieniędzy, o których on mówił, tyle, że on chciał je przeznaczyć na “pomoc samorządom i przedsiębiorcom”, a Tusk chce je przejeść 🙂
Mam wrażenie, że temat równie
istotny jak tarcza antyrakietowa. Tzn ważny ale szkoda bić pianę. Niech mi szanowni panowie eksperci powiedzą lepiej czy my w ogóle będziemy dostawać jakieś emerytury, na które teoretycznie odkładamy pieniądze w rozmaitych filarach naszego przyszłego dobrobytu.
Runą te mury…tfu…filary czy się ostaną lekko nadwyrężone. O tym byście waszmościowie coś popełnili a nie o takich istotnych ale bzdetach 🙂
Eksperci ( i nie ukrywam, że
Eksperci ( i nie ukrywam, że mam tu na myśli m. in. Jabłońskiego, ale nie tylko ) nie dają systemowi emerytalnemu zbyt wielkich szans na przeżycie. I powiem szczerze, że się im nie dziwię, z tych prostych przyczyn:
1. W następnej dekadzie na emeryturę przejdzie pokolenie powojennego wyżu demograficznego, więc liczba emerytów będzie rosła szybciej, niż liczba płatników składek.
2. Będziemy mieli niż demograficzny.
3. System ma spore problemy już teraz, a gdy “czynnik demograficzny” zadziała, to one nie znikną, lecz się zwielokrotnią.
4. Przywileje są bardzo kosztowne, lecz nikt, poza prorokami snującymi plany na 2030 rok, nie chce się ich pozbyć. Niestety w 2030 roku z tego systemu nie będzie czego zbierać.
Dzięki za te optymistyczne
informacje, będę miał spokojny i niezakłócony sen
Wirtualne te 10 mld…
Pan Skrzypek nie da, bo nie ma. Skąd oni to wiedzą – będzie czy nie będzie, to średnio rozumiem. Ale podobno pan prezydent być może z panem prezesem przedyskutuje problem i jednak się kasa znajdzie. Fajne.
Nawet bardzo. Skąd wzięło się
Nawet bardzo. Skąd wzięło się 10 miliardów? Pojęcia nie mam. Dlaczego nagle z 10 miliardów zrobiło się zero? Tym bardziej nie wiem. Gdzie Skrzypek w parę godzin znalazł “jakieś” pieniądze, które podobno jednak są? Boję się zgadywać.
Pozdrawiam.
🙂
Mnie jeszcze interesuje dlaczego akurat 10. Wróżka?
Wirtualne te 10 mld…
Pan Skrzypek nie da, bo nie ma. Skąd oni to wiedzą – będzie czy nie będzie, to średnio rozumiem. Ale podobno pan prezydent być może z panem prezesem przedyskutuje problem i jednak się kasa znajdzie. Fajne.
Nawet bardzo. Skąd wzięło się
Nawet bardzo. Skąd wzięło się 10 miliardów? Pojęcia nie mam. Dlaczego nagle z 10 miliardów zrobiło się zero? Tym bardziej nie wiem. Gdzie Skrzypek w parę godzin znalazł “jakieś” pieniądze, które podobno jednak są? Boję się zgadywać.
Pozdrawiam.
🙂
Mnie jeszcze interesuje dlaczego akurat 10. Wróżka?
Nie chodzi o żadne odbieranie rezerw NBP.
Obniżki podatków w tej chwili to gwarantowana katastrofa budżetu.
Takie rzeczy piwinny być robione na fali prosperity, a nie w chwili, gdy budżet się nie domyka.
1. Gdy parę lat temu
1. Gdy parę lat temu zwiększano akcyzę na alkohol, zyski z tego podatku malały. Kiedy ją później obniżono, zyski wzrosły. Z “akcyzą na pracę” byłoby zapewne dokładnie tak samo.
2. NBP miało przeznaczać swoje zyski na budowę “rezerwy stabilizacyjnej”. Odebranie tych pieniędzy bankowi centralnemu przez rząd oznacza brak “rezerwy stabilizacyjnej”.
rezerwa stabilizacyjna?
po co?
To nasi prawodawcy nie
To nasi prawodawcy nie wiedzieli po co ją ustawowo tworzyli?
Oni wiedzieli, ale Skrzypek chyba nie,
gdyż musiałby mieć euro grubo poniżej 4 zł, aby taką rezerwą zysk w 2009 roku zjeść
Myślenie magiczne to Twoja mocna strona.
ad1.
…ale nie w sytuacji, gdy rynek się zwija, a zwija się nie z powodu wysokich podatków.
Po obniżce podatków pozytywny efekt będzie odsunięty w czasie.
Czym zapchasz dziurę?
Następnymi obniżkami podatków i efektem mnożnikowym czy pożyczkami na wysoki procent?
Przecież nadwyżek nie mamy, wciąż jedziemy na deficycie.
ad2.
Wypisujesz bzdury eksperckim tonem.
Jaki brak rezerwy?
Poczytaj sobie – trzecia część artykułu.
http://euro.bankier.pl/news/article.html?article_id=1983871&type_id=1&display=1%202%204&priority=1-20&order=priority
Srzypek już zmiękł – zysk może będzie i nikt nie mówi o zabieraniu rezerw…
http://banki.onet.pl/2005923,wiadomosci.html
ad.1.
Dziura powstała
ad.1.
Dziura powstała dlatego, że rząd wydaje więcej, niż zarabia. By ją zlikwidować, trzeba więc zwiększyć zarobki i zmniejszyć wydatki. Dobrym pomysłem na zwiększenie zarobków jest rzucone przez Tuska hasło prywatyzacji i tego powinien się on trzymać. Jeśli natomiast chodzi o zmniejszenie wydatków, to potrzebne są oszczędności, ale prawdziwe oszczędności – czyli zamiast zabierać komisariatom pieniądze na puszki z farbą, powinniśmy oszczędzać systemowo, realizując program “taniego państwa”, obiecywany już przez trzecią ekipę. Niestety, wbrew zapowiedziom, państwo jest coraz bardziej rozdęte i coraz droższe.
Co do opodatkowania pracy, to oczywiście nie ono jest przyczyną kryzysu. Jest natomiast przyczyną tego, że praca jest największym wydatkiem dla przedsiębiorstw i że najłatwiejszym sposobem na oszczędności w trudnych czasach są dla nich zwolnienia, albo zatrudnianie ludzi “na czarno”. Jeśli to opodatkowanie wzrośnie, to zwolnień i przejść do szarej strefy będzie jeszcze więcej, niż obecnie, więc wpływy do budżetu będą mniejsze. Większe będą za to wydatki na zasiłki dla bezrobotnych. Jeśli natomiast “klin” zostanie wreszcie obniżony ( co obiecywała już niezliczona ilość ekip ), to wpływy, choć natychmiast nie wzrosną, nie powinny spaść – choćby z tego powodu, że legalne zatrudnianie ludzi będzie mniej uciążliwe i bardziej opłacalne.
ad.2.
Wyrażę się jaśniej – rezerwa nie będzie rosła.
ad. “myślenie magiczne”.
Nie obraź się, ale odnoszę wrażenie – nie pierwszy raz – że myślisz politycznie. Świadczą o tym Twoje nerwowe reakcje na wszelką krytykę rządu, czy PO.
Pozdrawiam.
Myslenie magiczne i etykiety…
…i świat jest prosty jak drut.
To są Twoje mocne strony.
Dziękuję. Nie ma to jak
Dziękuję. Nie ma to jak merytoryczna krytyka.
Śmieśniejsze (straszniejsze) jest to, że Skrzypek
walną wiadomość, która mocno wpływa na rynek. NBP ma dbać również o kurs złotówki, a informacja o przyszłej rezerwie jest wskazówką dla rynku walutowago, a raczej paliwem do spekulacji.
PS
NBP kupował euro po 3,2 a sprzedawał po 4,4 – 4,6
“NBP kupował euro po 3,2 a
“NBP kupował euro po 3,2 a sprzedawał po 4,4 – 4,6”
Nie ma to jak ubić dobry interes.
Nie chodzi o żadne odbieranie rezerw NBP.
Obniżki podatków w tej chwili to gwarantowana katastrofa budżetu.
Takie rzeczy piwinny być robione na fali prosperity, a nie w chwili, gdy budżet się nie domyka.
1. Gdy parę lat temu
1. Gdy parę lat temu zwiększano akcyzę na alkohol, zyski z tego podatku malały. Kiedy ją później obniżono, zyski wzrosły. Z “akcyzą na pracę” byłoby zapewne dokładnie tak samo.
2. NBP miało przeznaczać swoje zyski na budowę “rezerwy stabilizacyjnej”. Odebranie tych pieniędzy bankowi centralnemu przez rząd oznacza brak “rezerwy stabilizacyjnej”.
rezerwa stabilizacyjna?
po co?
To nasi prawodawcy nie
To nasi prawodawcy nie wiedzieli po co ją ustawowo tworzyli?
Oni wiedzieli, ale Skrzypek chyba nie,
gdyż musiałby mieć euro grubo poniżej 4 zł, aby taką rezerwą zysk w 2009 roku zjeść
Myślenie magiczne to Twoja mocna strona.
ad1.
…ale nie w sytuacji, gdy rynek się zwija, a zwija się nie z powodu wysokich podatków.
Po obniżce podatków pozytywny efekt będzie odsunięty w czasie.
Czym zapchasz dziurę?
Następnymi obniżkami podatków i efektem mnożnikowym czy pożyczkami na wysoki procent?
Przecież nadwyżek nie mamy, wciąż jedziemy na deficycie.
ad2.
Wypisujesz bzdury eksperckim tonem.
Jaki brak rezerwy?
Poczytaj sobie – trzecia część artykułu.
http://euro.bankier.pl/news/article.html?article_id=1983871&type_id=1&display=1%202%204&priority=1-20&order=priority
Srzypek już zmiękł – zysk może będzie i nikt nie mówi o zabieraniu rezerw…
http://banki.onet.pl/2005923,wiadomosci.html
ad.1.
Dziura powstała
ad.1.
Dziura powstała dlatego, że rząd wydaje więcej, niż zarabia. By ją zlikwidować, trzeba więc zwiększyć zarobki i zmniejszyć wydatki. Dobrym pomysłem na zwiększenie zarobków jest rzucone przez Tuska hasło prywatyzacji i tego powinien się on trzymać. Jeśli natomiast chodzi o zmniejszenie wydatków, to potrzebne są oszczędności, ale prawdziwe oszczędności – czyli zamiast zabierać komisariatom pieniądze na puszki z farbą, powinniśmy oszczędzać systemowo, realizując program “taniego państwa”, obiecywany już przez trzecią ekipę. Niestety, wbrew zapowiedziom, państwo jest coraz bardziej rozdęte i coraz droższe.
Co do opodatkowania pracy, to oczywiście nie ono jest przyczyną kryzysu. Jest natomiast przyczyną tego, że praca jest największym wydatkiem dla przedsiębiorstw i że najłatwiejszym sposobem na oszczędności w trudnych czasach są dla nich zwolnienia, albo zatrudnianie ludzi “na czarno”. Jeśli to opodatkowanie wzrośnie, to zwolnień i przejść do szarej strefy będzie jeszcze więcej, niż obecnie, więc wpływy do budżetu będą mniejsze. Większe będą za to wydatki na zasiłki dla bezrobotnych. Jeśli natomiast “klin” zostanie wreszcie obniżony ( co obiecywała już niezliczona ilość ekip ), to wpływy, choć natychmiast nie wzrosną, nie powinny spaść – choćby z tego powodu, że legalne zatrudnianie ludzi będzie mniej uciążliwe i bardziej opłacalne.
ad.2.
Wyrażę się jaśniej – rezerwa nie będzie rosła.
ad. “myślenie magiczne”.
Nie obraź się, ale odnoszę wrażenie – nie pierwszy raz – że myślisz politycznie. Świadczą o tym Twoje nerwowe reakcje na wszelką krytykę rządu, czy PO.
Pozdrawiam.
Myslenie magiczne i etykiety…
…i świat jest prosty jak drut.
To są Twoje mocne strony.
Dziękuję. Nie ma to jak
Dziękuję. Nie ma to jak merytoryczna krytyka.
Śmieśniejsze (straszniejsze) jest to, że Skrzypek
walną wiadomość, która mocno wpływa na rynek. NBP ma dbać również o kurs złotówki, a informacja o przyszłej rezerwie jest wskazówką dla rynku walutowago, a raczej paliwem do spekulacji.
PS
NBP kupował euro po 3,2 a sprzedawał po 4,4 – 4,6
“NBP kupował euro po 3,2 a
“NBP kupował euro po 3,2 a sprzedawał po 4,4 – 4,6”
Nie ma to jak ubić dobry interes.
Fajna rola. Charakterystyczna taka.
Skoro zagadka wyjaśniona, idę spać.
Fajna rola. Charakterystyczna taka.
Skoro zagadka wyjaśniona, idę spać.
Prywatyzacja – miodzio
ale jak słyszę o licytacjach to mam wątpliwości.
Wszak nie o kasę tylko idzie! To by było zbyt proste.
Co do 10mld z NBP to chętnie bym usłyszał zdanie Balcerowicza. Jemu uwierzę. Ale branie pieniędzy od NBP na pierwszy rzut oka zapala intensywnie czerwone migające światło. Tusk korzystający z dorobku warcholskiego Trędowatego? Ręce po prostu opadają. Czego on nie zrobi żeby prezydentem zostać?
“Czego on nie zrobi żeby prezydentem zostać?”
Zrobi zapewne wszystko, a szkoda. Gdyby nie “obłęd prezydentury” mógłby być całkiem sprawnym politykiem. Szkoda. P.S. Co jest w tej idiotycznej prezydenturze? Prestiż? Prawo do weta? Zapis w historii?…
Prywatyzacja – miodzio
ale jak słyszę o licytacjach to mam wątpliwości.
Wszak nie o kasę tylko idzie! To by było zbyt proste.
Co do 10mld z NBP to chętnie bym usłyszał zdanie Balcerowicza. Jemu uwierzę. Ale branie pieniędzy od NBP na pierwszy rzut oka zapala intensywnie czerwone migające światło. Tusk korzystający z dorobku warcholskiego Trędowatego? Ręce po prostu opadają. Czego on nie zrobi żeby prezydentem zostać?
“Czego on nie zrobi żeby prezydentem zostać?”
Zrobi zapewne wszystko, a szkoda. Gdyby nie “obłęd prezydentury” mógłby być całkiem sprawnym politykiem. Szkoda. P.S. Co jest w tej idiotycznej prezydenturze? Prestiż? Prawo do weta? Zapis w historii?…
Rezerw się nie ZABIERA.
Bo rezerwa to nie odłożone na kupkę pieniążki tylko zapis księgowy zmniejszający zysk dla zapewnienia finansowania w przypadku wystąpienia określonych warunków lub spodziewanych w przyszłości strat.
W przypadku ich niewystąpienia rezerwę się ROZWIĄZUJE i wtedy “automatycznie” pojawia się odłożony w czasie zysk.
Tak więc jeśli do końca roku 2009 nie wystąpią warunki, które spowodowały w NBP zawiązanie rezerwy, to pojawi się zysk, który zgodnie z prawem musi zostać przekazany do budżetu Państwa.
Premier twierdzi, że zgodnie z analizami przeprowadzonymi w MF ten zysk wyniesie około 10 mld. Czy jest w tym coś czego nie mozna zrozumieć i trzeba opowiadac pierdoły o okradaniu NBP ???
Mozna mieć inne szacunki, ale po co bić pianę.
W dzisiejszych dynamicznych warunkach, szczególnie zewnętrznych, oba scenariusze są co najmniej równo prawdopodobne. Jeśli pojawi sie zysk, to Skrzypek jest od tego jak dupa od srania żeby go przekazać do budżetu, jeśli go nie będzie, to z pustego i Platforma nie naleje…
Dziwny może jakiś jestem, ale mam kilkukrotnie więcej zaufania do Tuskowego lenistwa niż do Kaczyńskiej troski o najbardziej potrzebujących.
A’propos Balcerowicza
Będąc prezesem NBP przekazał zysk (ok. 2 mld) Belce.
Ustawowo zysk NBP jest przekazywany do budżetu.
Zysk NBP za 2009 może siegnąć 14 mld. Ale potrzebna jest chęć niezależnego prezesa Skrzypka.
Rezerw się nie ZABIERA.
Bo rezerwa to nie odłożone na kupkę pieniążki tylko zapis księgowy zmniejszający zysk dla zapewnienia finansowania w przypadku wystąpienia określonych warunków lub spodziewanych w przyszłości strat.
W przypadku ich niewystąpienia rezerwę się ROZWIĄZUJE i wtedy “automatycznie” pojawia się odłożony w czasie zysk.
Tak więc jeśli do końca roku 2009 nie wystąpią warunki, które spowodowały w NBP zawiązanie rezerwy, to pojawi się zysk, który zgodnie z prawem musi zostać przekazany do budżetu Państwa.
Premier twierdzi, że zgodnie z analizami przeprowadzonymi w MF ten zysk wyniesie około 10 mld. Czy jest w tym coś czego nie mozna zrozumieć i trzeba opowiadac pierdoły o okradaniu NBP ???
Mozna mieć inne szacunki, ale po co bić pianę.
W dzisiejszych dynamicznych warunkach, szczególnie zewnętrznych, oba scenariusze są co najmniej równo prawdopodobne. Jeśli pojawi sie zysk, to Skrzypek jest od tego jak dupa od srania żeby go przekazać do budżetu, jeśli go nie będzie, to z pustego i Platforma nie naleje…
Dziwny może jakiś jestem, ale mam kilkukrotnie więcej zaufania do Tuskowego lenistwa niż do Kaczyńskiej troski o najbardziej potrzebujących.
A’propos Balcerowicza
Będąc prezesem NBP przekazał zysk (ok. 2 mld) Belce.
Ustawowo zysk NBP jest przekazywany do budżetu.
Zysk NBP za 2009 może siegnąć 14 mld. Ale potrzebna jest chęć niezależnego prezesa Skrzypka.
Ponieważ z Autorem mamy podobne poglądy
więc zamiast komentarza, który jest zbyteczny, pozwolę sobie zachęcić szanowne grono do lektury niezłego tekstu;
http://www.polityka.pl/zwierzeca-natura-rynku/Lead33,1150,295913,18/
Proszę aby niektórych nie zniechęcał ani tytuł wydawnictwa ani osoba prowadząca wywiad. Tekst jest naprawdę wart przeczytania, zwłaszcza dla tych którzy mają odmienne od prezentowanych tam poglądy.
Dzięki, Zapuszkowany
artykuł jest ciekawy choć przeraźliwie ogólnikowy
Ciekawy tekst, choć jest w
Ciekawy tekst, choć jest w nim parę błędów. Już na samym początku jest wzmianka o tym, że keynesizm zapewnił półwiecze “stałego i zrównoważonego rozwoju” po wojnie, lecz wystarczy zapoznać się z powojenną historią Anglii, by dowiedzieć się, że to stwierdzenie naciągane. No, ale dobrze, nie będę się czepiał szczegółów. O “ekonomii behawioralnej” słyszałem. Z tego co zauważyłem, to Shiller proponuje coś pomiędzy keynesizmem, a ekonomią neoklasyczną, ale coś takiego funkcjonowało i dominowało przez ostatnie lata w głównym nurcie ekonomii. Przecież cała “synteza neoklasyczna” została zbudowana na założeniu, że mnożnik Keynesa nie działa, a deficyty gospodarce nie służą, ale jeśli rząd, czy bank centralny zastosują od czasu do czasu małą, neokeynesowską “politykę antycykliczną”, to nic się nie stanie, byłoby nawet dobrze. No i “politykę antycykliczną” stosował choćby Greenspan, absurdalnie niskie stopy procentowe były właśnie takim “syntetycznym” pomysłem z pogranicza monetaryzmu i keynesizmu. Na szczęście Shiller zauważył, że Fed popełnił błąd.
Co do teorii, mówiącej, że bańka internetowa była skutkiem nieracjonalnego zachowania graczy giełdowych, to jest to oczywiście prawda. Shiller ma też rację, gdy pisze, że podtrzymywane przez Fed złudzenie, że ceny domów będą stale rosły, było naiwne. Ceny nigdy nie idą w jednym kierunku, ale nie tylko ekonomia behawioralna to widzi – zauważył to też kiedyś Gwiazdowski, który w prosty sposób opisał mechanizm powstawania baniek i krachów. Mechanizm działa w ten sposób, że spekulanci kupują akcje “na górce”, gdy są one nienaturalnie drogie, a ceny wciąż rosną, natomiast panicznie sprzedają je “w dołku”, gdy ceny poleciały w dół. Tymczasem logiczne byłoby zachowanie odwrotne – kupowanie, gdy jest tanio i sprzedawanie, gdy jest drogo. Wiadomo, że choć dziś ceny spadają, to kiedyś wzrosną i vice versa – jeśli dziś rosną, to kiedyś spadną. Gracze giełdowi o tym zapominają i tu Shiller ma rację, że zachowują się nielogicznie, ale czy to świadczy o “zawodności rynku”, jak chcą keynesiści? Nie, oczywiście, że nie, bo giełda ma coraz mniej wspólnego i z rynkiem i z ekonomią, za to coraz więcej wspólnego z kasynem. Rynek to prawo podaży i popytu i tak się składa, że państwo zaburza często działanie mechanizmu rynkowego. Mechanizm zaburzał np. Fed, prowadząc “politykę antycykliczną” i pompując w gospodarkę pusty pieniądz, który sprawił, że rynek nieruchomości zaczął być podobny do “rynków” finansowych i też zaczął przypominać kasyno. Zawsze jest tak, że jeśli ilość pieniądza zwiększa się zbyt szybko, to kalkulacja ekonomiczna jest utrudniona i to akurat nie ma nic wspólnego z nieracjonalnością. Chyba, że z nieracjonalnością urzędników z banku centralnego, czy rządu. Ale artykuł dobry.
Pozdrawiam.
No i znowu się zgadzamy
To już się robi nudne…
Trudno, bywa 🙂
Miałem
Trudno, bywa 🙂
Miałem jeszcze dodać PS, ale nie zdążyłem, więc dodaję teraz: Shiller zaproponował, by “upowszechniać świadomość ekonomiczną”. Ja myślę, że trzeba upowszechniać przede wszystkim logikę. W tym celu można wysłać całą giełdę na jej przyspieszony kurs. Można też zasponsorować dostawy melisy na Wall Street, by “rynki” nie reagowały więcej “nerwowo”.
he he
To tak jak wysyłać pasażerów na kurs opanowania paniki na wypadek pożaru statku…
Odpuściłem sobie ten wywiad uprzednio,
ale chyba kupię jego książki. W wywiadzie nie wszystko jest poukładane, ale facet ma sporo racji tzn. diagnozy OK, ale recepty … no nic najpierw powinienem zamówić i przeczytać książki.
Ponieważ z Autorem mamy podobne poglądy
więc zamiast komentarza, który jest zbyteczny, pozwolę sobie zachęcić szanowne grono do lektury niezłego tekstu;
http://www.polityka.pl/zwierzeca-natura-rynku/Lead33,1150,295913,18/
Proszę aby niektórych nie zniechęcał ani tytuł wydawnictwa ani osoba prowadząca wywiad. Tekst jest naprawdę wart przeczytania, zwłaszcza dla tych którzy mają odmienne od prezentowanych tam poglądy.
Dzięki, Zapuszkowany
artykuł jest ciekawy choć przeraźliwie ogólnikowy
Ciekawy tekst, choć jest w
Ciekawy tekst, choć jest w nim parę błędów. Już na samym początku jest wzmianka o tym, że keynesizm zapewnił półwiecze “stałego i zrównoważonego rozwoju” po wojnie, lecz wystarczy zapoznać się z powojenną historią Anglii, by dowiedzieć się, że to stwierdzenie naciągane. No, ale dobrze, nie będę się czepiał szczegółów. O “ekonomii behawioralnej” słyszałem. Z tego co zauważyłem, to Shiller proponuje coś pomiędzy keynesizmem, a ekonomią neoklasyczną, ale coś takiego funkcjonowało i dominowało przez ostatnie lata w głównym nurcie ekonomii. Przecież cała “synteza neoklasyczna” została zbudowana na założeniu, że mnożnik Keynesa nie działa, a deficyty gospodarce nie służą, ale jeśli rząd, czy bank centralny zastosują od czasu do czasu małą, neokeynesowską “politykę antycykliczną”, to nic się nie stanie, byłoby nawet dobrze. No i “politykę antycykliczną” stosował choćby Greenspan, absurdalnie niskie stopy procentowe były właśnie takim “syntetycznym” pomysłem z pogranicza monetaryzmu i keynesizmu. Na szczęście Shiller zauważył, że Fed popełnił błąd.
Co do teorii, mówiącej, że bańka internetowa była skutkiem nieracjonalnego zachowania graczy giełdowych, to jest to oczywiście prawda. Shiller ma też rację, gdy pisze, że podtrzymywane przez Fed złudzenie, że ceny domów będą stale rosły, było naiwne. Ceny nigdy nie idą w jednym kierunku, ale nie tylko ekonomia behawioralna to widzi – zauważył to też kiedyś Gwiazdowski, który w prosty sposób opisał mechanizm powstawania baniek i krachów. Mechanizm działa w ten sposób, że spekulanci kupują akcje “na górce”, gdy są one nienaturalnie drogie, a ceny wciąż rosną, natomiast panicznie sprzedają je “w dołku”, gdy ceny poleciały w dół. Tymczasem logiczne byłoby zachowanie odwrotne – kupowanie, gdy jest tanio i sprzedawanie, gdy jest drogo. Wiadomo, że choć dziś ceny spadają, to kiedyś wzrosną i vice versa – jeśli dziś rosną, to kiedyś spadną. Gracze giełdowi o tym zapominają i tu Shiller ma rację, że zachowują się nielogicznie, ale czy to świadczy o “zawodności rynku”, jak chcą keynesiści? Nie, oczywiście, że nie, bo giełda ma coraz mniej wspólnego i z rynkiem i z ekonomią, za to coraz więcej wspólnego z kasynem. Rynek to prawo podaży i popytu i tak się składa, że państwo zaburza często działanie mechanizmu rynkowego. Mechanizm zaburzał np. Fed, prowadząc “politykę antycykliczną” i pompując w gospodarkę pusty pieniądz, który sprawił, że rynek nieruchomości zaczął być podobny do “rynków” finansowych i też zaczął przypominać kasyno. Zawsze jest tak, że jeśli ilość pieniądza zwiększa się zbyt szybko, to kalkulacja ekonomiczna jest utrudniona i to akurat nie ma nic wspólnego z nieracjonalnością. Chyba, że z nieracjonalnością urzędników z banku centralnego, czy rządu. Ale artykuł dobry.
Pozdrawiam.
No i znowu się zgadzamy
To już się robi nudne…
Trudno, bywa 🙂
Miałem
Trudno, bywa 🙂
Miałem jeszcze dodać PS, ale nie zdążyłem, więc dodaję teraz: Shiller zaproponował, by “upowszechniać świadomość ekonomiczną”. Ja myślę, że trzeba upowszechniać przede wszystkim logikę. W tym celu można wysłać całą giełdę na jej przyspieszony kurs. Można też zasponsorować dostawy melisy na Wall Street, by “rynki” nie reagowały więcej “nerwowo”.
he he
To tak jak wysyłać pasażerów na kurs opanowania paniki na wypadek pożaru statku…
Odpuściłem sobie ten wywiad uprzednio,
ale chyba kupię jego książki. W wywiadzie nie wszystko jest poukładane, ale facet ma sporo racji tzn. diagnozy OK, ale recepty … no nic najpierw powinienem zamówić i przeczytać książki.
Odpuściłem sobie ten wywiad uprzednio,
ale chyba kupię jego książki. W wywiadzie nie wszystko jest poukładane, ale facet ma sporo racji tzn. diagnozy OK, ale recepty … no nic najpierw powinienem zamówić i przeczytać książki.
Jeśli wykażesz się jeszcze
Jeśli wykażesz się jeszcze odrobiną spostrzegawczości, to zauważysz, że wywiad przeczytałem i skomentowałem. Może nawet uda ci się dostrzec, że zgodziłem się z Shillerem co do mechanizmu powstawania baniek spekulacyjnych. Odpuść więc sobie zarzuty o “doktrynerstwo”, zwłaszcza, że sam jesteś wyznawcą doktryny – doktryny socjalistycznej. Ja natomiast żadnej doktryny nie wyznaję, kieruję się jedynie tym, co podpowiada mi logika. Co do “eksperctwa”, to ekspertem ekonomicznym nie jestem i nigdy się za nikogo takiego nie uważałem. Przeciwnie, cały czas się uczę, czasem także na własnych błędach, do których przynajmniej potrafię się przyznać.
Jeśli wykażesz się jeszcze
Jeśli wykażesz się jeszcze odrobiną spostrzegawczości, to zauważysz, że wywiad przeczytałem i skomentowałem. Może nawet uda ci się dostrzec, że zgodziłem się z Shillerem co do mechanizmu powstawania baniek spekulacyjnych. Odpuść więc sobie zarzuty o “doktrynerstwo”, zwłaszcza, że sam jesteś wyznawcą doktryny – doktryny socjalistycznej. Ja natomiast żadnej doktryny nie wyznaję, kieruję się jedynie tym, co podpowiada mi logika. Co do “eksperctwa”, to ekspertem ekonomicznym nie jestem i nigdy się za nikogo takiego nie uważałem. Przeciwnie, cały czas się uczę, czasem także na własnych błędach, do których przynajmniej potrafię się przyznać.
Przepraszam bardzo, ale to
Przepraszam bardzo, ale to nie ja nazwałem system holenderski socjalizmem ( jest mało socjalistyczny w porównaniu ze Skandynawią, czy Francją ), ale Ty. Mogę podać Ci parę cytatów z Ciebie, w których socjalizm chwalisz. Więc to nie ja Cię szufladkuję, ale sam się zaszufladkowałeś. Co do systemu szwedzkiego, to by go wprowadzić trzeba mieć szwedzkie warunki – Polska niestety takich nie posiada. Nie mieliśmy ani dwóch wieków pokoju, ani półwiecza wolnego handlu, a w czasie gdy Szwedzi na swoich bogactwach zarabiali, my byliśmy z bogactw grabieni. Możesz zresztą porównać sobie ścieżkę rozwoju paru krajów po wojnie: Anglia, w której system “państwa opiekuńczego” bardzo przypominał “model szwedzki” już od połowy lat 50 przeżywała nieustanne problemy, rozwijając się wolniej niż inne kraje Europy Zachodniej ( do lat 70, bo wtedy skończył się jakikolwiek rozwój ) i borykając się z wieloma problemami, takimi jak wysoka inflacja, która w 1975 roku osiągnęła 27%, po czym nieco spadła, by w 1979 roku dobić do 25%. Natomiast Niemcy, gdzie w latach 1948-1966 realizowano politykę Ludwiga Erharda, przedstawiciela tzw. ordoliberalnej szkoły freiburskiej, doszło do “cudu gospodarczego”. Kraj został odbudowany z ruin i szybko stał się trzecią potęgą gospodarczą świata. Co takiego robił Erhard? Nic. Stawiał po prostu na “społeczną gospodarkę rynkową”, z tym, że pojęcie to nie miało wówczas wiele wspólnego ze swoją karykaturalną wersją, używaną później przez socjaldemokratów. SGR oznaczała po prostu wolny rynek, a rola państwa ograniczała się do ochrony konkurencji ( prawo antymonopolowe ) oraz do “upowszechniania własności”, czyli tworzenia warunków, korzystnych dla rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości. Erhard sprzeciwiał się rozdętemu socjalowi, mówił, że “byłby to doprawdy stan groteskowy, gdybyśmy najpierw płacili wszystkie podatki, a potem ustawiali się w kolejce po to, żeby na zabezpieczenie egzystencji otrzymać z powrotem od Państwa własne środki”. Mówił też, że “gospodarka nie jest pacjentem, którego można nieustannie operować”, co oddawało jego poglądy na zbyt wielki interwencjonizm. Oczywiście socjal w RFN istniał ( Adenauer nie ukrywał, że trzeba dać wyborcom trochę “kiełbasy” ), ale był mniejszy, niż w UK, czy w Szwecji. Zmieniło się to po objęciu władzy przez socjaldemokratów. Od czasów Willy’ego Brandta ( który sporo dobrego zrobił dla… Polski, uznając naszą granicę zachodnią ) wydatki państwa i podatki zaczynały być coraz bardziej rozdęte, kraj rozwijał się tymczasem coraz wolniej. Po zjednoczeniu przestał się rozwijać niemal w ogóle. Mimo to poziom życia w Niemczech, które wyszły po wojnie zrujnowane i zwróciły się w stronę rynku, jest dziś niemal tak samo wysoki jak w Szwecji ( w bogatych rejonach jest wyższy ), która na wojnie tylko zarabiała, a po wojnie stawała się coraz bardziej socjalna. To jest chyba koronnym dowodem na to, że sukces Szwecji to nie sukces socjalizmu, ale splot różnych korzystnych uwarunkowań i oczywiście charakter Szwedów – różny od charakteru Polaków.
Przepraszam bardzo, ale to
Przepraszam bardzo, ale to nie ja nazwałem system holenderski socjalizmem ( jest mało socjalistyczny w porównaniu ze Skandynawią, czy Francją ), ale Ty. Mogę podać Ci parę cytatów z Ciebie, w których socjalizm chwalisz. Więc to nie ja Cię szufladkuję, ale sam się zaszufladkowałeś. Co do systemu szwedzkiego, to by go wprowadzić trzeba mieć szwedzkie warunki – Polska niestety takich nie posiada. Nie mieliśmy ani dwóch wieków pokoju, ani półwiecza wolnego handlu, a w czasie gdy Szwedzi na swoich bogactwach zarabiali, my byliśmy z bogactw grabieni. Możesz zresztą porównać sobie ścieżkę rozwoju paru krajów po wojnie: Anglia, w której system “państwa opiekuńczego” bardzo przypominał “model szwedzki” już od połowy lat 50 przeżywała nieustanne problemy, rozwijając się wolniej niż inne kraje Europy Zachodniej ( do lat 70, bo wtedy skończył się jakikolwiek rozwój ) i borykając się z wieloma problemami, takimi jak wysoka inflacja, która w 1975 roku osiągnęła 27%, po czym nieco spadła, by w 1979 roku dobić do 25%. Natomiast Niemcy, gdzie w latach 1948-1966 realizowano politykę Ludwiga Erharda, przedstawiciela tzw. ordoliberalnej szkoły freiburskiej, doszło do “cudu gospodarczego”. Kraj został odbudowany z ruin i szybko stał się trzecią potęgą gospodarczą świata. Co takiego robił Erhard? Nic. Stawiał po prostu na “społeczną gospodarkę rynkową”, z tym, że pojęcie to nie miało wówczas wiele wspólnego ze swoją karykaturalną wersją, używaną później przez socjaldemokratów. SGR oznaczała po prostu wolny rynek, a rola państwa ograniczała się do ochrony konkurencji ( prawo antymonopolowe ) oraz do “upowszechniania własności”, czyli tworzenia warunków, korzystnych dla rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości. Erhard sprzeciwiał się rozdętemu socjalowi, mówił, że “byłby to doprawdy stan groteskowy, gdybyśmy najpierw płacili wszystkie podatki, a potem ustawiali się w kolejce po to, żeby na zabezpieczenie egzystencji otrzymać z powrotem od Państwa własne środki”. Mówił też, że “gospodarka nie jest pacjentem, którego można nieustannie operować”, co oddawało jego poglądy na zbyt wielki interwencjonizm. Oczywiście socjal w RFN istniał ( Adenauer nie ukrywał, że trzeba dać wyborcom trochę “kiełbasy” ), ale był mniejszy, niż w UK, czy w Szwecji. Zmieniło się to po objęciu władzy przez socjaldemokratów. Od czasów Willy’ego Brandta ( który sporo dobrego zrobił dla… Polski, uznając naszą granicę zachodnią ) wydatki państwa i podatki zaczynały być coraz bardziej rozdęte, kraj rozwijał się tymczasem coraz wolniej. Po zjednoczeniu przestał się rozwijać niemal w ogóle. Mimo to poziom życia w Niemczech, które wyszły po wojnie zrujnowane i zwróciły się w stronę rynku, jest dziś niemal tak samo wysoki jak w Szwecji ( w bogatych rejonach jest wyższy ), która na wojnie tylko zarabiała, a po wojnie stawała się coraz bardziej socjalna. To jest chyba koronnym dowodem na to, że sukces Szwecji to nie sukces socjalizmu, ale splot różnych korzystnych uwarunkowań i oczywiście charakter Szwedów – różny od charakteru Polaków.