Charles Stross : Accelerando
Przełożył: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Wa-wa 2009
www.mag.com.pl
ISBN 978-83-7480-115-7
[……]
Charles Stross : Accelerando
Przełożył: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Wa-wa 2009
www.mag.com.pl
ISBN 978-83-7480-115-7
[……]
Tego wieczoru Pamela pojawia się w hotelowym pokoju Manfreda, ubrana w czarną suknię bez ramiączek, zasłaniającą buty na niebotycznych szpilkach i większość rzeczy, które kupił jej po południu. Manfred udostępnił jej agentom swój prywatny dziennik. Pam od razu nadużywa tego przywileju, zaraz po wyjściu spod prysznica razi go paralizatorem. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, leży przywiązany na wznak do ramy łóżka, z zakneblowanymi ustami. Owija jego obrzmiałe genitalia sporym gumowym woreczkiem, wypełnionym znieczulającym żelem poślizgowym – osiągnięcie przez niego teraz orgazmu nie miałoby sensu – przypina elektrody do sutków, wtyka w odbyt gumową, nażelowaną nasadkę i mocuje ją paskiem. Wchodząc pod prysznic, Manfred zdjął okulary. Pam resetuje je, podpina do własnego komputerka i delikatnie mu je zakłada. Ma jeszcze inne sprzęty, które wyprodukowała na hotelowych trójwymiarowych drukarkach.
Instalacja gotowa. Obchodzi łóżko, przyglądając się krytycznie ze wszystkich stron, zastanawiając się, od czego zacząć. Przecież to nie jest tylko seks, to dzieło sztuki. Po chwili namysłu naciąga mu skarpetki na bose stopy, a potem skleja palce rąk, wprawnie operując maleńką tubką cyjanoakrylu. Później wyłącza klimatyzację. On wije się i napina, sprawdzając więzy. Są mocne; lepszej deprywacji sensorycznej nie byłaby w stanie mu zapewnić przynajmniej bez zbiornika z cieczą i zastrzyku z suksametonium. Kontroluje wszystkie jego zmysły, niezatkane ma tylko uszy. Okulary zapewniają jej wysokoprzepustowy kanał do jego mózgu, fałszywą metakorę szepczącą mu na rozkaz kłamstwa. Podnieca ją perspektywa tego, co mu zrobi, czuje napięcie w udach. Po raz pierwszy udało jej się dobrać nie tylko do ciała, ale i do umysłu. Pochyla się i szepce mu do ucha:
– Słyszysz mnie?
Manfred się szarpie. Usta ma zakneblowane, palce sklejone. Świetnie. Brak kanału zwrotnego. Jest bezbronny.
– Tak byś się czuł jako tetraplegik. Przykuty do łóżka przez uszkodzenie nerwów motorycznych. Uwięziony w ciele przez nowy wariant Creutzfeldta-Jakoba od obżerania się zakażonymi hamburgerami. Mogłabym cię naszprycować MPTP i leżałbyś tak do końca życia, srając do woreczka i sikając przez rurkę. Nie mogąc mówić, nie mając nikogo, kto by się tobą zajmował. Jak myślisz, dobrze by ci było?
Mimo kulki w ustach usiłuje coś mruknąć czy zaskomleć. Pam podwija spódnicę do pasa, wchodzi na łóżko i siada na nim okrakiem. Okulary odgrywają sceny, które nagrała poprzedniej zimy w okolicach Cambridge – garkuchnie, schroniska. Klęka nad nim, szepcząc mu do ucha.
– Dwanaście milionów podatku, skarbie, oni myślą, że tyle właśnie im wisisz. A ile jesteś winien mnie, jak ci się wydaje? To sześć milionów dochodu netto, Manny, sześć milionów, które odjąłeś od ust swoim wirtualnym dzieciom.
Kręci głową, jakby próbował się sprzeczać. To nic nie da – Pam uderza go mocno w policzek, ekscytuje się przerażeniem na twarzy.
– Dzisiaj obserwowałam, jak oddajesz komuś niezliczone miliony. Miliony dla bandy skorupiaków i jakiegoś pirata autostradowego z Massachusetts! Ty draniu. Wiesz, co powinnam ci zrobić?
Kuli się, niepewny, czy mówi serio, czy po prostu chce go podniecić. Świetnie. Nie ma sensu przedłużać rozmowy. Pam pochyla się, aż czuje na uchu jego oddech.
– Mięcho i umysł, Manny, mięcho i umysł. Ciebie mięcho nie interesuje, co? Tylko umysł. Zanimbyś zauważył coś w fizycznej przestrzeni, mogliby cię żywcem ugotować. Jak jedną z tych langust w garnku.
Sięga pod siebie i zdziera nażelowany woreczek, odsłaniając penisa: jest sztywny jak kołek, od środków obniżających ciśnienie, ociekający żelem, nieczuły. Prostując się, powoli go dosiada. Boli mniej, niż się spodziewała, a uczucie jest diametralnie różne od wszystkich znanych. Zaczyna się nachylać, chwyta go za napięte ramiona, czuje tę ekscytującą bezbronność. Nie może się opanować. Od intensywności wrażenia omal nie przegryza sobie wargi. Potem znów sięga w dół i masuje go aż zaczynają się spazmy, niekontrolowany dygot. Jedyne działające urządzenie wyjściowe wlewa w nią darwinowską rzekę jego kodu źródłowego.
Zsuwa się z jego ud i resztką superglue starannie skleja sobie wargi sromowe. Ludzie sami z siebie nie wydzielają czopów utrzymujących nasienie, a ona, choć jest płodna, chce mieć absolutną pewność. Klej wytrzyma dzień czy dwa. Czuje gorąco, wypieki, prawie nie może się opanować. Rozpala ją gorączkowa nadzieja. W końcu go dopadła. Zdejmuje mu okulary. Manfred ma nagie i bezbronne oczy, odarte ze wszystkiego poza jądrem umysłu, niemal transcendentnego.
– Jutro rano, po śniadaniu, możesz przyjść i podpisać umowę małżeńską – szepcze mu do ucha. – W przeciwnym razie skontaktują się z tobą moi prawnicy. Twoi rodzice zażyczą sobie jakiejś imprezy, ale to załatwimy później.
Wwierca się w nią wzrokiem, więc w końcu Pam ustępuje i odpina knebel, potem całuje go czule w policzek. Przełyka ślinę, kaszle i odwraca wzrok.
– Ale czemu? Czemu w ten sposób? – pyta Manfred.
Pam poklepuje go po piersi.
– Chodzi o prawo własności. – Zastanawia się chwilę. – W końcu przekonałeś mnie do swojego agalmicznego świra, tego twojego rozdawnictwa w zamian za dozgonną wdzięczność. Nie chciałam stracić cię na rzecz bandy jakichś langust czy przetransferowanych kociaków, czy tego, kto tam odziedziczy tę inteligentną osobliwość, którą starasz się stworzyć. Postanowiłam więc pierwsza wziąć co moje. Kto wie? Za parę miesięcy zwrócę ci nową istotę inteligentną i będziesz się mógł nią zajmować ile tylko dusza zapragnie.
– Ale nie musiałaś w ten sposób…
– Nie musiałam? – Schodzi z łóżka i obciąga sukienkę. – Manny, ty za łatwo wszystko rozdajesz! Musisz zwolnić, bo inaczej nic nie zostanie.
– Nachyla się nad łóżkiem, kapie acetonem na palce jego lewej ręki, potem otwiera kajdanki. Buteleczkę rozpuszczalnika zostawia na tyle blisko, żeby mógł się uwolnić.
– Do zobaczenia jutro. Pamiętaj, po śniadaniu.
Jest już w drzwiach, kiedy Manfred woła:
– Ale nie powiedziałaś, dlaczego!
– Pomyśl, że to taki sposób na rozsiewanie swoich memów – odpowiada, posyłając mu całusa, potem zamyka drzwi. Nachyla się i troskliwie ustawia pod nimi kolejny karton zawierający przetransferowanego kociaka. Następnie wraca do swojego apartamentu, żeby zacząć organizować alchemiczny ślub.
[….]
Markizie, robisz to nieco staroświecko
🙂
Markizie, robisz to nieco staroświecko
🙂
Te 200 lat…
🙂
Te 200 lat…
🙂
HA!
Dzięki, Kocie. Inspirujące…
“Chodzi o prawo własności”
?
Eee tam.
“nagie, bezbronne oczy” raczej:)
cierpiące, bezbronne, nic nierozumiejące oczęta
klasy (tfu) politycznej. Ta wizja mnie prześladuje.
W Paniach jedyna nadzieja.
HA!
Dzięki, Kocie. Inspirujące…
“Chodzi o prawo własności”
?
Eee tam.
“nagie, bezbronne oczy” raczej:)
cierpiące, bezbronne, nic nierozumiejące oczęta
klasy (tfu) politycznej. Ta wizja mnie prześladuje.
W Paniach jedyna nadzieja.