Przeczytałem.
Pierwszy raz.
Drugi.
Trzeci.
Czy zaakceptowałem?
Nie wiem – starałem się zrozumieć, że butelka w połowie pusta jest w połowie gotową do wypicia.
Piszę to na portalu MK, ale z komentowanego tekstu zrozumiałem, że żadni siepacze z Jego poruczenia nie załomoczą przed 06.00 rano w moje drzwi.-;)
Szczególnie, że zbyt głosny łomot mógłby zbudzić odległego ode mnie o kilkaset metrów Jarosława Kaczyńskiego.
I na tym – bowiem z powyższego zdania wynika WSZYSTKO, mógłbym skończyć. Mógłbym, gdyby nie fakt, że w odległej o kilkaset metrów komisji Andrzej Duda uzyskał w niedzielę 27,5% głosów.
Prawie jak w Wiśle, choć na Żoliborzu Pan Prezydent nie ma swojego pałacyku, ma natomiast "darowaną przez PRL willę" Prezes Kaczyński.
O tej "willi" i innych idiotyzmach czytam od dawna. Od dawna dociera do mnie nienawiść i pogarda. Ale to tylko pochodne strachu, strachu przed odpowiedzią na jakże proste pytanie: SKĄD się wzięło takie, a nie inne status quo?
Z czyjej racji i czyjego nadania?
SKĄD wzięli się zawodowi i amatorscy, nieraz przewyższający tych pierwszych autentycznym, wypływającym z trzewi zaangażowaniem, opluwacze?
SKĄD się wzięli "eksperci" i "autorytety" i ich przemożny wpływ, na który powołuje się Matka Kurka?
Można odpowiedzieć krótko – ze złej edukacji i takiego wychowania.
Mozna odpowiedzieć nieco dłużej – z szeregu czynników społecznych, klasowych, socjologicznych, z poziomu samooceny – przede wszystkim z punktu widzenia zależnego od DOMNIEMANEGO miejsca siedzenia.
Rozpisałem się, a miałem napisać tylko tyle, że cieszy mnie coming out Matki Kurki. Nie dlatego, że teraz pisze w drugą stronę, bo politrukiem to byle małpa być potrafi.
Cieszy mnie, że widzi czarne i widzi białe – mam nadzieje, że nigdy nie ulegnie zgubnemu upodobaniu do wszechobecnej szarości.
Na koniec – mam nadzieję, że Pan Piotr Wielgucki gdyby jak ja za młodości słyszał Kuronia, Michnika i innych "trybunów wolności" wygłaszających swe płomienne tyrady na warszawskim Żoliborzu, nigdy by nie uwierzył "ekspertom" i "autorytetom" i ich wizjom "Świata idealnego".
Ale może wtedy nie mielibyśmy Matki Kurki. a to by była duża szkoda.
Matki Kurki auto-da-fé
Reklama
Reklama
Reklama
Odpowiedzi na pochodzenie opluwaczy są…
Udzielają je życie i popularno-naukowa lektura książek, które polecam, do tytułów, do których przejdę na samym końcu.
Przyznam się, że 2 razy w swoim życiu zachodziłem bezskutecznie w głowę, na czym polegają różnice w postrzeganiu świata widzianego przeze mnie i przez moich rówieśników. Tego samego świata.
Za pierwszym razem w dzieciństwie. Odpowiedź na pytanie, którą udzieliłem sobie sam, będąc jeszcze dojrzewającym chłopcem, była zrozumiała. W moim domu żyłem przecież pod jednym dachem z opozycjonistą, który był poszukiwany, internowany, zamykany, aresztowany, pałowany, a żona w pracy i w domu oraz jego dzieci w szkole inwigilowani, etc. Dlaczego moi koledzy i koleżanki nie interesowali się takim zjawiskiem jak opozycyjność i jej atrybutami takim jak: "życie w podziemiu", bibuła, Msza za Ojczyznę, radio "Wolna Europa", rewizje, demonstracje, pałowania i ZOMOwski gaz? Tyle atrakcji…, a znanych mi kolegów i koleżanek miałem setki (podstawówka, liceum, klub sportowy). No cóż? Proste jak drut. W ich rodzinach brakowało odwagi, a właściwie odważnych osób, dla których szeroko rozumiana prawda była motorem życia. Odważnych postaw i zachowań, które stanowiłyby wzór cnot i idei.
Drugi raz ocknięcie przyszło po Smoleńsku. Byłem wówczas zarówno barmanem, a później właścicielem restauracji, a wcześniej (jak i równocześnie) zawodnikiem kilku klubów sportowych. Znanych mi osób były już nie setki, a tysiące. I znów nie rozumiałem tak ogromnej dysproporcji w doznaniach i przeżyciach, a później w analizach i spostrzeżeniach. To było dużo cięższe do rozgryzienia. Już nie chodziło li tylko o to, że nikt dookoła mnie nie umiał zanucić którąkolwiek z melodii: "Nigdy z królami…","Warszawianki", "Roty", "Czerwonych maków spod Monte Casino", "Nie chcemy komuny", czy "Zielonej wrony". Nie chodziło tylko o to czy ktokolwiek z nich słyszał, a jeżeli tak to czy zapamiętał słowa o odwadze Ks. Jerzego Popiełuszki? Czy płakał lub nie płakał po papieżu… .
Tu było coś głębszego, mającego wpływ na tożsamość człowieka. Coś, co się wyssało się z mlekiem matki. Coś, co przenikło inwigilowane pokolenia, i pielęgnowane zostało przez 20 lat broną z Czerskiej. Dziś (i 5, 10 lat temu), jako gotowy, „ukształtowany” produkt podlewany został sosem ociekającym z kolorowych pisemek i błękitnych ekranów. Co to jest?
Tu nie ma odpowiedzi. Są one natomiast w krótkich lekturach u profesora Ryszarda Legutki. Te pozycje to przede wszystkim: „Esej o duszy polskiej” (2012!). Ta lektura pozwoli Ci spojrzeć na świat oczami człowieka, którego widzisz na ulicy czy przed telewizorem, a on ciebie nie rozumie przy niedzielnym obiedzie i opluwa trzymając myszkę. Druga to „Antykaczyzm”. Tytuł sugeruje być może coś innego, ale to ukazanie światopoglądu przez soczewkę bycia anty-pisowcem. Polecam również tego autora: „Triumf człowieka pospolitego” lub „Polska, Polacy i suwerenność”.
Od siebie dodam tylko, podług własnych obserwacji, że im ktoś jest większym wyznawcą teorii ewolucjonizmu tym cięższą i zieleńszą śliną dysponuje.
Dziękuję za komentarz.
Dziękuję za komentarz. Półroczny wnuk wzywa dziadka na kolejny dzień pełen przygód. Po ekskursji odpowiem w wymiarze adekwatnym do Twojego komentarza.
Lechowi Wzburzonemu zamiast odpowiedzi
Wnuk odstawiony – odpisuję.
Po pierwsze – jestem nieco starszy i to ma istotne znaczenie.
Z dzieciństwa i młodości nie pamietam żadnego komucha, bo ich w moim środowisku rodzinnym, szkolnym i równieśniczym nie było. Ludzie gdzieś tam pracowali, młodsi się uczyli – ale komunę mieli gdzieś.
Specyficzna forma pogardy, którą wyniosłem z domu rodzinnego. Pogardy, którą przeniosłem na lemingów i innych drących ryj "Heureka", choć już pokolenia temu przekonano się o właściwościach wody. Może im tych "pokoleń" zabrakło, ale to z pewnością nie moja trauma (szalenie modne ostatnio słowo) i nie mój problem.
Przyszedł rok 1976 i zainteresowanie tym, co (z uwagi na żoliborską specyfikę) było dosłownie obok. Kilka lat książek na niekiedy gorszej jakości papierze, spotkań z ludźmi, których znać się nie powinno. Potem półtora roku wolności, w czasie których usłyszałem wiele wersji "naprawy Rezczpospolitej". Potem stan wojenny i powolna rozpierducha sytemu.
Magdalenka i bezkrwawa rewolucja, która obudziła olbrzymie nadzieje, ale też kazała zastanowić się nad niezachwianą lekkością bytu czerwonej, związanej ze służbami burżuazji.
W okolicach roku 1990 i nieco później coś się zmieniło – pojawiło się nazwisko "Kaczyńscy". To oni od samego medialnego początku w kancelarii Wałęsy stali się synonimem zła. Szybko doszlusował do nich Macierewicz – niegdysiejszy heros z KOR-u łatwo przemieniony w nocne straszydło dzieci posłusznych budowniczych nowego wspaniałego świata, w którym kurwa i złodziej są nobilitowanymi wyznacznikami ładu, praworządności i na domiar złego estetyki.
Nie potrzebuję czytać (czytałem) Profesora Legutko. Uważam tak jak i On. Wystarczy, że patrzę wokół siebie – na ludzi i ich zachowania. Nie słyszę, co mówią, bo brak mi czasu na wysłuchiwanie głupot, na obrzydliwe, pozbawione jakiejkolwiek refleksji przeżuwanie zepsutej karmy mainstreamowych mediów rozpuszczonej w żółci własnych fobii, zawiści i nierealnych ambicji.
Świat jest bardzo prosty i wszelkie próby wyjaśniania, ergo: komplikowania istniejącego status quo z góry traktuję jako coś nieuczciwego, mającego na celu ukrycie prawdziwych intencji kolejnego autorytetu.
Przy okazji, a właściwie na koniec – kolejny przykład na rozległość terminu "SKĄD": ano również STĄD, że łatwiej psiknąć się dezodorantem o 48-godzinnym (sic!!!) działaniu, niż nauczyć się skutecznie i celowo korzystać z mydła i wody.
Nieprawdaż?
Odpowiedzi na pochodzenie opluwaczy są…
Udzielają je życie i popularno-naukowa lektura książek, które polecam, do tytułów, do których przejdę na samym końcu.
Przyznam się, że 2 razy w swoim życiu zachodziłem bezskutecznie w głowę, na czym polegają różnice w postrzeganiu świata widzianego przeze mnie i przez moich rówieśników. Tego samego świata.
Za pierwszym razem w dzieciństwie. Odpowiedź na pytanie, którą udzieliłem sobie sam, będąc jeszcze dojrzewającym chłopcem, była zrozumiała. W moim domu żyłem przecież pod jednym dachem z opozycjonistą, który był poszukiwany, internowany, zamykany, aresztowany, pałowany, a żona w pracy i w domu oraz jego dzieci w szkole inwigilowani, etc. Dlaczego moi koledzy i koleżanki nie interesowali się takim zjawiskiem jak opozycyjność i jej atrybutami takim jak: "życie w podziemiu", bibuła, Msza za Ojczyznę, radio "Wolna Europa", rewizje, demonstracje, pałowania i ZOMOwski gaz? Tyle atrakcji…, a znanych mi kolegów i koleżanek miałem setki (podstawówka, liceum, klub sportowy). No cóż? Proste jak drut. W ich rodzinach brakowało odwagi, a właściwie odważnych osób, dla których szeroko rozumiana prawda była motorem życia. Odważnych postaw i zachowań, które stanowiłyby wzór cnot i idei.
Drugi raz ocknięcie przyszło po Smoleńsku. Byłem wówczas zarówno barmanem, a później właścicielem restauracji, a wcześniej (jak i równocześnie) zawodnikiem kilku klubów sportowych. Znanych mi osób były już nie setki, a tysiące. I znów nie rozumiałem tak ogromnej dysproporcji w doznaniach i przeżyciach, a później w analizach i spostrzeżeniach. To było dużo cięższe do rozgryzienia. Już nie chodziło li tylko o to, że nikt dookoła mnie nie umiał zanucić którąkolwiek z melodii: "Nigdy z królami…","Warszawianki", "Roty", "Czerwonych maków spod Monte Casino", "Nie chcemy komuny", czy "Zielonej wrony". Nie chodziło tylko o to czy ktokolwiek z nich słyszał, a jeżeli tak to czy zapamiętał słowa o odwadze Ks. Jerzego Popiełuszki? Czy płakał lub nie płakał po papieżu… .
Tu było coś głębszego, mającego wpływ na tożsamość człowieka. Coś, co się wyssało się z mlekiem matki. Coś, co przenikło inwigilowane pokolenia, i pielęgnowane zostało przez 20 lat broną z Czerskiej. Dziś (i 5, 10 lat temu), jako gotowy, „ukształtowany” produkt podlewany został sosem ociekającym z kolorowych pisemek i błękitnych ekranów. Co to jest?
Tu nie ma odpowiedzi. Są one natomiast w krótkich lekturach u profesora Ryszarda Legutki. Te pozycje to przede wszystkim: „Esej o duszy polskiej” (2012!). Ta lektura pozwoli Ci spojrzeć na świat oczami człowieka, którego widzisz na ulicy czy przed telewizorem, a on ciebie nie rozumie przy niedzielnym obiedzie i opluwa trzymając myszkę. Druga to „Antykaczyzm”. Tytuł sugeruje być może coś innego, ale to ukazanie światopoglądu przez soczewkę bycia anty-pisowcem. Polecam również tego autora: „Triumf człowieka pospolitego” lub „Polska, Polacy i suwerenność”.
Od siebie dodam tylko, podług własnych obserwacji, że im ktoś jest większym wyznawcą teorii ewolucjonizmu tym cięższą i zieleńszą śliną dysponuje.
Dziękuję za komentarz.
Dziękuję za komentarz. Półroczny wnuk wzywa dziadka na kolejny dzień pełen przygód. Po ekskursji odpowiem w wymiarze adekwatnym do Twojego komentarza.
Lechowi Wzburzonemu zamiast odpowiedzi
Wnuk odstawiony – odpisuję.
Po pierwsze – jestem nieco starszy i to ma istotne znaczenie.
Z dzieciństwa i młodości nie pamietam żadnego komucha, bo ich w moim środowisku rodzinnym, szkolnym i równieśniczym nie było. Ludzie gdzieś tam pracowali, młodsi się uczyli – ale komunę mieli gdzieś.
Specyficzna forma pogardy, którą wyniosłem z domu rodzinnego. Pogardy, którą przeniosłem na lemingów i innych drących ryj "Heureka", choć już pokolenia temu przekonano się o właściwościach wody. Może im tych "pokoleń" zabrakło, ale to z pewnością nie moja trauma (szalenie modne ostatnio słowo) i nie mój problem.
Przyszedł rok 1976 i zainteresowanie tym, co (z uwagi na żoliborską specyfikę) było dosłownie obok. Kilka lat książek na niekiedy gorszej jakości papierze, spotkań z ludźmi, których znać się nie powinno. Potem półtora roku wolności, w czasie których usłyszałem wiele wersji "naprawy Rezczpospolitej". Potem stan wojenny i powolna rozpierducha sytemu.
Magdalenka i bezkrwawa rewolucja, która obudziła olbrzymie nadzieje, ale też kazała zastanowić się nad niezachwianą lekkością bytu czerwonej, związanej ze służbami burżuazji.
W okolicach roku 1990 i nieco później coś się zmieniło – pojawiło się nazwisko "Kaczyńscy". To oni od samego medialnego początku w kancelarii Wałęsy stali się synonimem zła. Szybko doszlusował do nich Macierewicz – niegdysiejszy heros z KOR-u łatwo przemieniony w nocne straszydło dzieci posłusznych budowniczych nowego wspaniałego świata, w którym kurwa i złodziej są nobilitowanymi wyznacznikami ładu, praworządności i na domiar złego estetyki.
Nie potrzebuję czytać (czytałem) Profesora Legutko. Uważam tak jak i On. Wystarczy, że patrzę wokół siebie – na ludzi i ich zachowania. Nie słyszę, co mówią, bo brak mi czasu na wysłuchiwanie głupot, na obrzydliwe, pozbawione jakiejkolwiek refleksji przeżuwanie zepsutej karmy mainstreamowych mediów rozpuszczonej w żółci własnych fobii, zawiści i nierealnych ambicji.
Świat jest bardzo prosty i wszelkie próby wyjaśniania, ergo: komplikowania istniejącego status quo z góry traktuję jako coś nieuczciwego, mającego na celu ukrycie prawdziwych intencji kolejnego autorytetu.
Przy okazji, a właściwie na koniec – kolejny przykład na rozległość terminu "SKĄD": ano również STĄD, że łatwiej psiknąć się dezodorantem o 48-godzinnym (sic!!!) działaniu, niż nauczyć się skutecznie i celowo korzystać z mydła i wody.
Nieprawdaż?