Medialna sfera rządzi się podstawowymi prawami, które składają się na finansowanie i całą resztę od tego pochodną.
Medialna sfera rządzi się podstawowymi prawami, które składają się na finansowanie i całą resztę od tego pochodną. Programowa miazga, serwowana dzień w dzień, trafia na podatny grunt, czy jest wymuszana? Odpowiedź nie jest prosta, ponieważ zastanowić się należy, czy wąsko pojęta kultura (dla potrzeb zwięzłości ograniczając się do publicystyki, informacji i rozrywki) jest podażowa, czy popytowa, mianowicie, czy widzowie są głupimi lemingami, czy za takich idiotów są uważani. Paradoksalnie, jedno i drugie. Rozrywka służyć zawsze miała odbiciem się od rzeczywistości, zastąpić ciężki znój lekkostrawną materią, by nie zwariować w mnożeniu dobytku i odpowiedzialności w życiu rodzinnym i pracy. Niestety, granica jest już przekroczona.
Próżno szukać w telewizji programów edukacyjnych, nie mówię o zagranicznych (skupiając się tutaj na rodzimych), chociaż poziom Discovery i innych Animal Planet również daje wiele do życzenia – merytoryczne programy przepotwarzyły się w fabularyzowane historyjki, w informacje podawane w okrojonej, prostszej formie, celowo spłycanej, aby przypadkiem widz nie przemęczył szarej materii, o ile jakaś została zachowana. Kolejna rzecz, dokument. Pojęcie owo nabrało nowego znaczenia, śledztwo dziennikarskie sprowadziło się do korzystania Wikipedii i Google, oraz umiejętności artykułowania argumentów (czytaj: sloganów), na obsłudze Worda kończąc (i telefonu w postaci przyciśnięcia „odbierz” od znajomego z ministerstwa bądź kancelarii). Słowem, nie ma dokumentu, jest „pod napięciem”, czyli powierzchowne dotknięcie tematu, koniecznie w emocjonalnej formie.
Przyczyn jest wiele: subiektywne rozdawanie koncesji, co sprowadziło medialną podmiotowość do paru nadawców, wprowadzając śmieszną konkurencję, właściwie deklaratywną, nie rzeczywistą; podsycanie tzw. „lenistwa myślowego”, po co się wysilać, jeżeli gotowe odpowiedzi uzyskać można przy oglądnięciu jednego programu, przeczytaniu jednego artykułu, usłyszeniu jednej opinii; stworzenie autorytetów, celebrytów, którzy rozumują za nas, mają zdanie za nas i za nas się wypowiadają; zrównanie poziomu rozrywki z edukacją, w showformie przemycanie jednokierunkowych poglądów politycznych, leków na społeczne i prywatne bolączki; podnoszenie przeciętności do rangi oryginalności, powszedniość udająca indywidualizm – niestety, ta masowość (uśrednianie) to skuteczne granie na kompleksach, na małości, która chociaż w tak prymitywny sposób szuka samorealizacji – „jesteś taki sam fajny jak on, ona”.
Założenie, że wszyscy ludzie są debilami, a przynajmniej znacząca większość, do niczego nie prowadzi. Dlaczego? Oznacza to, że w ręku paru person, mających środki do skanalizowania nastrojów, waży się światopogląd tych lemingów. Ktoś powie, że tak jest – dobrze, wtedy walka o jakąkolwiek równouprawnioną “prawdę” zostaje skazana na porażkę. Widzę światełko w tunelu, czyli w alternatywach jak internet, swobodniejszym przepływie informacji (co jest szansą i zagrożeniem), w zmęczeniu sieczką bijącą po oczach z telewizora – poszukiwanie innego strumienia wiadomości, albo chociaż całkowite zrezygnowanie z obecnego, oficjalnego. Media „pierwszego obiegu” są znacznie głupsze niż Polacy, wystarczy przejść się po straganie lub po ulicy.
Rozkład, mierność i marazm w telewizji to wina zarówno samego systemu, ścisłego połączenia władza-nadawca, jak i wina widza, który dał się wciągnąć w ten chocholi taniec, dał się odmóżdżyć i ogłupić, i rozkładając ręce mówi, iż „w telewizji nic nie ma”, jednocześnie śledzi serialowy pochód od rannych powtórek, przez kontynuację po południu, do wieczorowych show śpiewnotanecznych o dobrym filmie marząc jedynie lub zapominając zupełnie. Jest to sprzężenie zwrotne podaży i popytu.
Media w pigułce, tej czerwonej, nie niebieskiej
Reklama
Reklama
Choroba o nazwie “bezrefleksyjność”
Oni (widzowie) o tym nie myślą. Są bezrefleksyjni (w większości).
Choroba o nazwie “bezrefleksyjność”
Oni (widzowie) o tym nie myślą. Są bezrefleksyjni (w większości).
Choroba o nazwie “bezrefleksyjność”
Oni (widzowie) o tym nie myślą. Są bezrefleksyjni (w większości).
Kolejna rzecz warta uwagi
jednocześnie już dawno dostrzegalna – bezczelne wzornictwo i patenty z zachodu, żadna oryginalność. Kopiowanie w beznadziejny sposób i żyłowanie tematu do końca: Ali jakaś pani adwokat kontra Magda M. z Kafki, South Park (świetne) – Włatcy Much (bez komentarza), Brzydula Betty kontra BrzydUla, inne show odbijane na kalce z niekoniecznie dobrego wzoru, co daje jeszcze gorszy efekt.
Zawsze chodzi o kasę, czy hipotetyczne zyski wyskalowane w Excelu (a tutaj spadek widać po fakcie), po parunastu gniotach w stylu reminiscencje “Tańca z gwiazdami 18”, będzie szansa na świeży powiew. Zobaczymy.
Kolejna rzecz warta uwagi
jednocześnie już dawno dostrzegalna – bezczelne wzornictwo i patenty z zachodu, żadna oryginalność. Kopiowanie w beznadziejny sposób i żyłowanie tematu do końca: Ali jakaś pani adwokat kontra Magda M. z Kafki, South Park (świetne) – Włatcy Much (bez komentarza), Brzydula Betty kontra BrzydUla, inne show odbijane na kalce z niekoniecznie dobrego wzoru, co daje jeszcze gorszy efekt.
Zawsze chodzi o kasę, czy hipotetyczne zyski wyskalowane w Excelu (a tutaj spadek widać po fakcie), po parunastu gniotach w stylu reminiscencje “Tańca z gwiazdami 18”, będzie szansa na świeży powiew. Zobaczymy.
Kolejna rzecz warta uwagi
jednocześnie już dawno dostrzegalna – bezczelne wzornictwo i patenty z zachodu, żadna oryginalność. Kopiowanie w beznadziejny sposób i żyłowanie tematu do końca: Ali jakaś pani adwokat kontra Magda M. z Kafki, South Park (świetne) – Włatcy Much (bez komentarza), Brzydula Betty kontra BrzydUla, inne show odbijane na kalce z niekoniecznie dobrego wzoru, co daje jeszcze gorszy efekt.
Zawsze chodzi o kasę, czy hipotetyczne zyski wyskalowane w Excelu (a tutaj spadek widać po fakcie), po parunastu gniotach w stylu reminiscencje “Tańca z gwiazdami 18”, będzie szansa na świeży powiew. Zobaczymy.
dobrze już było
Tak jak tęsknię za gomułkowską kiełbasą, tak brak mi ówczesnej telewizji. Słowo daję, że tak wyśrubowanego poziomu telewizja już nigdy nie osiągnie.
Po odrzuceniu Dziennika Telewizyjnego i partyjnych pogadanek zostawała masa cholernie dobrych programów kulturalnych, oświatowych, popularno-naukowych, teatr telewizji (choćby taka Kobra), filmy wprawdzie cenzuralne ale wyłącznie najwyższej klasy, przeglądy filmów krótkometrażowych, autorskie programy Łysiaka (tak jest, on był wtedy pieszczochem komuny), o literaturze ze trzy programy, malarstwo, architektura, przyroda, geografia.
Od cholery tego było.
Jak trafił się jakiś słynny pisarz, to gadał ciekawie przez dwie godziny, jak reżyser, to niezła gadka-szmatka leciała pół dnia.
Uczta duchowa, kurde i absolutne zero wszelkiego badziewia.
dobrze już było
Tak jak tęsknię za gomułkowską kiełbasą, tak brak mi ówczesnej telewizji. Słowo daję, że tak wyśrubowanego poziomu telewizja już nigdy nie osiągnie.
Po odrzuceniu Dziennika Telewizyjnego i partyjnych pogadanek zostawała masa cholernie dobrych programów kulturalnych, oświatowych, popularno-naukowych, teatr telewizji (choćby taka Kobra), filmy wprawdzie cenzuralne ale wyłącznie najwyższej klasy, przeglądy filmów krótkometrażowych, autorskie programy Łysiaka (tak jest, on był wtedy pieszczochem komuny), o literaturze ze trzy programy, malarstwo, architektura, przyroda, geografia.
Od cholery tego było.
Jak trafił się jakiś słynny pisarz, to gadał ciekawie przez dwie godziny, jak reżyser, to niezła gadka-szmatka leciała pół dnia.
Uczta duchowa, kurde i absolutne zero wszelkiego badziewia.
dobrze już było
Tak jak tęsknię za gomułkowską kiełbasą, tak brak mi ówczesnej telewizji. Słowo daję, że tak wyśrubowanego poziomu telewizja już nigdy nie osiągnie.
Po odrzuceniu Dziennika Telewizyjnego i partyjnych pogadanek zostawała masa cholernie dobrych programów kulturalnych, oświatowych, popularno-naukowych, teatr telewizji (choćby taka Kobra), filmy wprawdzie cenzuralne ale wyłącznie najwyższej klasy, przeglądy filmów krótkometrażowych, autorskie programy Łysiaka (tak jest, on był wtedy pieszczochem komuny), o literaturze ze trzy programy, malarstwo, architektura, przyroda, geografia.
Od cholery tego było.
Jak trafił się jakiś słynny pisarz, to gadał ciekawie przez dwie godziny, jak reżyser, to niezła gadka-szmatka leciała pół dnia.
Uczta duchowa, kurde i absolutne zero wszelkiego badziewia.