W dzisiejszym świecie funkcjonuje tyle różnych mitów, że pod względem ich ilości moglibyśmy śmiało konkurować ze starożytnymi Grekami, czy Rzymianami.
W dzisiejszym świecie funkcjonuje tyle różnych mitów, że pod względem ich ilości moglibyśmy śmiało konkurować ze starożytnymi Grekami, czy Rzymianami. Tę błyskotliwą myśl, jaką rzadko udaje mi się wyrazić na początku tekstu, można uzupełnić jeszcze smutnym stwierdzeniem, że w wiele spośród tych mitów naprawdę wierzymy. Co ciekawe wierzymy tym bardziej, im bardziej mit dotyczy naszego szeroko pojętego dobrobytu. Większość ludzi wierzy np. w to, że służba zdrowia jest, albo przynajmniej powinna być bezpłatna, nie zastanawiając się zupełnie nad tym, że lekarzom i pielęgniarkom płaci się przecież za ich pracę, że leków nie kupuje się, ani nie wytwarza za darmo, no i że sprzęt medyczny też nie spada z nieba, tylko jest produkowany nakładem całkiem sporych kosztów. A skoro są koszty, to trzeba płacić i nawet jeśli pacjenci nie płacą bezpośrednio, to ktoś musi zapłacić za nich – tym kimś jest państwo, które płaci pieniędzmi podatników i płatników składek, czyli m. in. pacjentów. Mimo to "darmowa opieka zdrowotna" jakoś tak się przyjęła w naszym języku, że uważamy ją za coś oczywistego. Ten tekst nie będzie jednak dotyczył medycyny, będzie on dotyczył czegoś, co zamiast leczyć szkodzi, choć przez wielu jest uznawane za lekarstwo. Będzie dotyczył protekcjonizmu.
W czasach, kiedy żył Bastiat protekcjonizm był bardzo popularny we Francji. Politycy, zachęceni "lobbingiem" przedsiębiorców, chcieli wprowadzać cła na kolejne towary, argumentując, podobnie jak "lobbyści", że zbyt duży import niszczy bogactwo kraju, sprawia, że traci on pieniądze, a przedsiębiorcy muszą zmagać się z nieuczciwą ( bo tańszą ) konkurencją. Bastiat wykpił te argumenty w swojej "Petycji producentów świec", w której zwrócił uwagę na to, że francuski przemysł oświetleniowy zmaga się z nieuczciwą konkurencją ze strony Słońca. Bastiat "narzekał", że Słońce świeci za darmo, przez co Francuzi korzystają z jego "usług" i kupują mniej świec, lamp, itd., niż kupowaliby, gdyby nie ono. Słońce zatem "rujnuje" ten przemysł i odbiera mu dużą część zysków, w związku z czym należy nakazać obywatelom, by w ciągu dnia szczelnie zasłaniali okna, zamykali drzwi i zatykali każdą szparę, przez którą promień światła mógłby się dostać do wnętrz ich domów. To spowodowałoby wzrost popytu na oświetlenie sztuczne i w rezultacie większy zysk jego producentów i ogólnie rzecz biorąc większy dobrobyt. Cudowne, prawda? A jakie absurdalne. Absurd kryje się w tym, że choć producenci niewątpliwie zarobiliby na "embargu" na światło słoneczne, to straciliby konsumenci, którzy zamiast naturalnego i darmowego światła, musieliby zacząć płacić za światło sztuczne. I właśnie tutaj walą się argumenty protekcjonistów. Ich metoda sprowadza się do tego, by wyeliminować z rynku zagraniczną konkurencję, która mogłaby wymóc na krajowych firmach obniżkę cen, albo zwiększenie starań o dobrą jakość produktu. To co jest dobre dla "krajowego przemysłu", czy "krajowego rolnictwa" jest zatem w tym przypadku złe dla krajowych konsumentów, czyli dla nas wszystkich.
Wprowadzenie ceł na, dajmy na to, ziemniaki, jest na pewno korzystne dla producenta ziemniaków, który dostanie więcej pieniędzy w skupie, ale już nie dla konsumentów, którzy będą musieli za nie więcej zapłacić. Nie jest to także korzystne dla producenta frytek i tutaj dochodzimy do kolejnego "odkrycia" – większość producentów to także konsumenci. Konsumują "prywatnie", ale i "służbowo", bo ich firmy muszą często zakupić potrzebne surowce od innych firm. Oznacza to, że "ochrona krajowej produkcji" w jednym sektorze gospodarki, może skończyć się kłopotami producentów w innym. Jest to więc argument całkowicie chybiony, z czego zwolennicy protekcjonizmu zdają sobie chyba sprawę, bo wymyślili jeszcze jeden, bardziej dramatyczny i lepiej przemawiający do naszej "wrażliwości społecznej" i patriotycznej. Otóż protekcjonizm jest zdaniem protekcjonistów niezbędny, by chronić miejsca pracy w Ojczyźnie. Chińczyk składający T-shirta w pół sekundy za miskę ryżu zabiera miejsce pracy Polakowi składającemu T-shirt dłużej i drożej. Trzeba zatem chronić Polaka i jego miejsce pracy przed Chińczykiem, co pluje w twarz i trzeba chronić "krajowy rynek" przed zalewem "obcej produkcji". Na pozór to rozumowanie jest nawet logiczne, ale to tylko pozory. Jaki będzie efekt sprowadzenia tanich koszulek ze wschodu? Taki, że na rynku koszulek będzie więcej i będziemy mogli wybrać między tą "naszą", droższą, a tą "zagraniczną", tańszą. Droższa koszulka może w tej konkurencji przegrać, ale nie musi, jeśli jej jakość będzie lepsza. Tak więc konkurencja nie musi oznaczać dla "krajowego przemysłu" zagłady, jeśli "krajowy przemysł" lepiej zadba o krajowego klienta, oferując mu lepszą jakość, albo obniżając dotychczasową cenę. Tu mamy zatem kolejne "odkrycie" – na wolnym handlu przegrywają tylko najgorsi, czyli ci, którzy oferują marność za drożyznę.
Dobrych firm wolny handel nie zabije, za to protekcjonizm może to zrobić, co pokazała ustawa Smootha-Hawleya i wywołana przez nią światowa wojna celna, która doprowadziła do pogłębienia, przedłużenia i rozlania się na cały świat Wielkiego Kryzysu z lat 30. Wolny handel jest lepszy także dla konsumentów i w tym miejscu warto wspomnieć jeszcze raz o wnioskach Saya, o których w innym swoim eseju ( "Cokolwiek, czyli Robinson chroni swoje miejsce pracy" ) pisał Bastiat: handel jest wymianą towaru na towar. Handel międzynarodowy również. Nasza praca jest zapłatą za naszą konsumpcję, a nasz eksport jest zapłatą za nasz import. Prawie każdy stwierdzi, że dobrze jest "zarobić i się nie narobić" i móc kupić jak najwięcej, samemu pracując jak najmniej. Tymczasem w przypadku "gospodarki narodowej" postępujemy dokładnie na odwrót i kiedy import przewyższa nasz eksport, krzyczymy o "zalewie obcej produkcji", choć sami lubimy być produkcją innych ludzi "zalewani" i nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by dostać coś nawet za darmo. Schizofrenia? Nie, po prostu mitologia.
No co Pani, to Pani nie
No co Pani, to Pani nie słyszała? Kryzys się skończył, w piątek bodaj, w każdym razie wtedy w Internecie o tym napisali. Muszę zatem poczekać z ogłoszeniem genialnej doktryny do następnego razu. W międzyczasie mogę zająć się czymś pożyteczniejszym, choćby twórczym relacjonowaniem Bastiata, który zresztą zasłużył sobie, by go twórczo zrelacjonować.
No co Pani, to Pani nie
No co Pani, to Pani nie słyszała? Kryzys się skończył, w piątek bodaj, w każdym razie wtedy w Internecie o tym napisali. Muszę zatem poczekać z ogłoszeniem genialnej doktryny do następnego razu. W międzyczasie mogę zająć się czymś pożyteczniejszym, choćby twórczym relacjonowaniem Bastiata, który zresztą zasłużył sobie, by go twórczo zrelacjonować.
Dobry, prosty wykład dla
Dobry, prosty wykład dla średniokumatego czytelnika. Brawo, Panie Profesorze. Już nie śmię Pana inaczej nazywać. Szacun. 🙂
Oj tam, Panie Modry, co Pan.
Oj tam, Panie Modry, co Pan. Nie przesadzaj, ja tylko opisuję w pigułce Bastiata, Smitha i Saya. No i fakty.
Dobry, prosty wykład dla
Dobry, prosty wykład dla średniokumatego czytelnika. Brawo, Panie Profesorze. Już nie śmię Pana inaczej nazywać. Szacun. 🙂
Oj tam, Panie Modry, co Pan.
Oj tam, Panie Modry, co Pan. Nie przesadzaj, ja tylko opisuję w pigułce Bastiata, Smitha i Saya. No i fakty.
Yo lka, przecież wiesz, że
Yo lka, przecież wiesz, że się z Tobą nie zgodzę. Mało tego, ja Yo lę ochrzanię za to, że Yo la nie czytała uważnie moich światłych tekstów. A pisałem w nich o tym, jak Greenspan ratował gospodarkę w 2001 roku – wpompował w nią pieniądze. Wtedy skutek był cudowny, kryzys przeszedł jak ręką odjął i zaczął się boom. Sztuczny boom, który skończył się jeszcze większym kryzysem niż ten poprzedni, właśnie z powodu gwałtownych zmian podaży pieniądza. A co zrobiono teraz? Teraz zrobiono to samo, wpompowano pieniądze, tyle tylko, że więcej niż “poprzednią razą”.
Yo lka, przecież wiesz, że
Yo lka, przecież wiesz, że się z Tobą nie zgodzę. Mało tego, ja Yo lę ochrzanię za to, że Yo la nie czytała uważnie moich światłych tekstów. A pisałem w nich o tym, jak Greenspan ratował gospodarkę w 2001 roku – wpompował w nią pieniądze. Wtedy skutek był cudowny, kryzys przeszedł jak ręką odjął i zaczął się boom. Sztuczny boom, który skończył się jeszcze większym kryzysem niż ten poprzedni, właśnie z powodu gwałtownych zmian podaży pieniądza. A co zrobiono teraz? Teraz zrobiono to samo, wpompowano pieniądze, tyle tylko, że więcej niż “poprzednią razą”.
Na końcu pogubiłam się.
Ale już się odnalazłam. Jak chcę skonsumować, to muszę zapracować.
No trudno. Ważne, żeby się nie narobić.
Piękna puenta, psorze 😉
Na końcu pogubiłam się.
Ale już się odnalazłam. Jak chcę skonsumować, to muszę zapracować.
No trudno. Ważne, żeby się nie narobić.
Piękna puenta, psorze 😉
bilans ekport-import
Generalnie zgadzam się z tym co piszesz, ale widzę pewien problem. Otóż jeśli jakiś kraj wyeksportuje jedynie za 20 milionów, a sprowadzi towarów za 100, to skąd biorą się te brakujące 80? Inaczej mówiąc, skąd importerzy wytrzasnęli ten dodatkowy szmal?
W czystym kapitalizmie sprawa byłaby jasna – importuje nie “kraj”, tylko konkretny przedsiębiorca, jeśli kupił za 100, to widocznie miał czym zapłacić – jego sprawa.
Natomiast w tej odmianie socjalizmu w której my żyjemy powstaje problem skombinowania pieniędzy na pokrycie ujemnego bilansu.
Obawiam się, że uzupełnia się to jakimś szachrajstwem finansowym.
Czy słusznie kombinuję?
Dług, proszę pana
wtedy rośnie. Który spłacimy albo i nie.
Skąd wytrzasnęli ten szmal?
Skąd wytrzasnęli ten szmal? Na początku pewnie z własnych oszczędności, albo z kredytu – jak otwiera się handel, to trzeba zainwestować w towar. Potem, jeśli zyski z interesu są wystarczająco duże, to można nimi pokryć kolejne partie towaru – działa to tak samo jak w zwyczajnym sklepie, czy hurtowni. Generalnie importować możemy tak długo, jak długo możemy zaoferować coś w zamian. Tym czymś są nasze towary, albo pieniądze, czyli w praktyce wszystko sprowadza się do tego, że za importowaną konsumpcję płacimy naszą pracą. Jeśli wartość tej konsumpcji jest wyższa niż wartość naszej pracy, to dzieje się tak dlatego, że koszty produkcji w innym kraju są mniejsze niż u nas, albo dlatego, że jakiś kraj robi nam prezent i dopłaca ( bezpośrednio lub w sposób pośredni, np. zaniżając wartość swojej waluty ) do swojego eksportu, a tym samym do naszego importu. Możemy też kupować na kredyt, ale długi trzeba kiedyś spłacić ( czyli wziąć się do roboty ), tak więc w ten sposób nie utrzymamy na dłuższą metę “ujemnego bilansu”.
bilans ekport-import
Generalnie zgadzam się z tym co piszesz, ale widzę pewien problem. Otóż jeśli jakiś kraj wyeksportuje jedynie za 20 milionów, a sprowadzi towarów za 100, to skąd biorą się te brakujące 80? Inaczej mówiąc, skąd importerzy wytrzasnęli ten dodatkowy szmal?
W czystym kapitalizmie sprawa byłaby jasna – importuje nie “kraj”, tylko konkretny przedsiębiorca, jeśli kupił za 100, to widocznie miał czym zapłacić – jego sprawa.
Natomiast w tej odmianie socjalizmu w której my żyjemy powstaje problem skombinowania pieniędzy na pokrycie ujemnego bilansu.
Obawiam się, że uzupełnia się to jakimś szachrajstwem finansowym.
Czy słusznie kombinuję?
Dług, proszę pana
wtedy rośnie. Który spłacimy albo i nie.
Skąd wytrzasnęli ten szmal?
Skąd wytrzasnęli ten szmal? Na początku pewnie z własnych oszczędności, albo z kredytu – jak otwiera się handel, to trzeba zainwestować w towar. Potem, jeśli zyski z interesu są wystarczająco duże, to można nimi pokryć kolejne partie towaru – działa to tak samo jak w zwyczajnym sklepie, czy hurtowni. Generalnie importować możemy tak długo, jak długo możemy zaoferować coś w zamian. Tym czymś są nasze towary, albo pieniądze, czyli w praktyce wszystko sprowadza się do tego, że za importowaną konsumpcję płacimy naszą pracą. Jeśli wartość tej konsumpcji jest wyższa niż wartość naszej pracy, to dzieje się tak dlatego, że koszty produkcji w innym kraju są mniejsze niż u nas, albo dlatego, że jakiś kraj robi nam prezent i dopłaca ( bezpośrednio lub w sposób pośredni, np. zaniżając wartość swojej waluty ) do swojego eksportu, a tym samym do naszego importu. Możemy też kupować na kredyt, ale długi trzeba kiedyś spłacić ( czyli wziąć się do roboty ), tak więc w ten sposób nie utrzymamy na dłuższą metę “ujemnego bilansu”.
Sugerujesz
migrację za pracą do Chin, Wietnamu czy Indii? A te nasze gapy jadą do USA, czy krajów Unii. Ciekawe dlaczego? Miseczka ryżu im nie odpowiada?
Sugerujesz
migrację za pracą do Chin, Wietnamu czy Indii? A te nasze gapy jadą do USA, czy krajów Unii. Ciekawe dlaczego? Miseczka ryżu im nie odpowiada?
Chodzi nie tyle o dobrobyt
ile o to, żeby było łatwo. Ludzie tak bardzo lubią, żeby było łatwo, że nawet zrezygnują z dobrobytu, o ile oczywiście nikt nie będzie miał więcej.
Jest to nie tyle cecha ludzka co ogólne prawo przyrodnicze. Walka, albowiem, jest fatygująca i może się skończyć przegraną. Myślenie też jest fatygujące, lepiej słuchać demagogów klepiących te mity, o których jest tekst i wiele innych mitów (w naszych stronach nie mówi się „mity” tylko „bujda na resorach”). Co z tego, że też się to kończy przegraną, skoro przegrywają wszyscy.
Chodzi nie tyle o dobrobyt
ile o to, żeby było łatwo. Ludzie tak bardzo lubią, żeby było łatwo, że nawet zrezygnują z dobrobytu, o ile oczywiście nikt nie będzie miał więcej.
Jest to nie tyle cecha ludzka co ogólne prawo przyrodnicze. Walka, albowiem, jest fatygująca i może się skończyć przegraną. Myślenie też jest fatygujące, lepiej słuchać demagogów klepiących te mity, o których jest tekst i wiele innych mitów (w naszych stronach nie mówi się „mity” tylko „bujda na resorach”). Co z tego, że też się to kończy przegraną, skoro przegrywają wszyscy.
A jak należało rozumieć
“Wolny przeplyw towarow i uslug, wolny przeplyw kapitalu czyli globalny wolny rynek ZAWSZE bedzie ulomny dopoty, dopoki nie bedzie mu towarzyszyc WOLNY przeplyw sily roboczej.”
Już zaczęłam się uczyć składać koszulki. Nie mów, że niepotrzebnie
A jak należało rozumieć
“Wolny przeplyw towarow i uslug, wolny przeplyw kapitalu czyli globalny wolny rynek ZAWSZE bedzie ulomny dopoty, dopoki nie bedzie mu towarzyszyc WOLNY przeplyw sily roboczej.”
Już zaczęłam się uczyć składać koszulki. Nie mów, że niepotrzebnie
“Dobre bo polskie” to zupełnie inny temat
Co innego to protekcjonizm – czyli sztuczna regulacja rynku by chiński ziemniak nie wygrał z ziemniakiem polskim, a polski ryż wygrał z ryżem chińskim (żart zamierzony).
“Teraz Polska” to akcja promocyjna. O ile dyskusyjne jest, czy państwo powinno promować produkty (w sumie na logikę, powinni zajmować się tym sami zainteresowani), to sama promocja nie ma w sobie nic złego. Zwłaszcza gdy nie polega ona tylko na logu, ale i konkretnych działaniach marketingowych, opłacanych z budżetu, a więc i podatków tego przedsiębiorcy. Przy czym zamiast promować polskie produkty w Polsze, gdzie sam zainteresowany powinien sobie poradzić, powinno się (co z resztą wbrew pozorom jest robione) promować “nasze” za granicą.
Jestem zdecydowanie za tą akcją
“Dobre bo polskie” to zupełnie inny temat
Co innego to protekcjonizm – czyli sztuczna regulacja rynku by chiński ziemniak nie wygrał z ziemniakiem polskim, a polski ryż wygrał z ryżem chińskim (żart zamierzony).
“Teraz Polska” to akcja promocyjna. O ile dyskusyjne jest, czy państwo powinno promować produkty (w sumie na logikę, powinni zajmować się tym sami zainteresowani), to sama promocja nie ma w sobie nic złego. Zwłaszcza gdy nie polega ona tylko na logu, ale i konkretnych działaniach marketingowych, opłacanych z budżetu, a więc i podatków tego przedsiębiorcy. Przy czym zamiast promować polskie produkty w Polsze, gdzie sam zainteresowany powinien sobie poradzić, powinno się (co z resztą wbrew pozorom jest robione) promować “nasze” za granicą.
Jestem zdecydowanie za tą akcją
Bez przesady, wiele koncernów
Bez przesady, wiele koncernów przeniosło część produkcji do Chin, Wietnamu, czy Indii i dotychczas nie spowodowało to nigdzie bezrobocia na poziomie kilkunastu procent. Nie wydaje mi się, żeby w przyszłości miało być inaczej. Po pierwsze dlatego, że w krajach zachodnich większość miejsc pracy stwarzają na ogół małe i średnie firmy, które nie przeniosą się na wschód. Po drugie wielkie koncerny też nie wyniosą się w całości z Ameryki, czy z Europy i nie zwolnią wszystkich pracowników z dnia na dzień, zwłaszcza tych wykwalifikowanych.
Pozdrawiam.
Bez przesady, wiele koncernów
Bez przesady, wiele koncernów przeniosło część produkcji do Chin, Wietnamu, czy Indii i dotychczas nie spowodowało to nigdzie bezrobocia na poziomie kilkunastu procent. Nie wydaje mi się, żeby w przyszłości miało być inaczej. Po pierwsze dlatego, że w krajach zachodnich większość miejsc pracy stwarzają na ogół małe i średnie firmy, które nie przeniosą się na wschód. Po drugie wielkie koncerny też nie wyniosą się w całości z Ameryki, czy z Europy i nie zwolnią wszystkich pracowników z dnia na dzień, zwłaszcza tych wykwalifikowanych.
Pozdrawiam.
Byłem trochę zajęty,
ale lepiej późno niż wcale – ZGADZAM SIĘ W CAŁOŚCI
Cieszę się, ale podejrzewam,
Cieszę się, ale podejrzewam, że z następnym tekstem możesz się częściowo nie zgodzić. Choć kto wie.
Pozdrawiam.
Byłem trochę zajęty,
ale lepiej późno niż wcale – ZGADZAM SIĘ W CAŁOŚCI
Cieszę się, ale podejrzewam,
Cieszę się, ale podejrzewam, że z następnym tekstem możesz się częściowo nie zgodzić. Choć kto wie.
Pozdrawiam.
Mimo to nie doszło jak dotąd
Mimo to nie doszło jak dotąd do klęski masowego bezrobocia z powodu przeniesienia części produkcji z zachodu do tańszych krajów. A jeśli chodzi o wolny przepływ ludzi, to zgadzam się.
Mimo to nie doszło jak dotąd
Mimo to nie doszło jak dotąd do klęski masowego bezrobocia z powodu przeniesienia części produkcji z zachodu do tańszych krajów. A jeśli chodzi o wolny przepływ ludzi, to zgadzam się.
Ależ jasne od początku
Wolny przepływ siły roboczej spowoduje to samo, co każdy inny wolny przepływ, czyli spadek ceny pracy. Kuszące dla pracodawców, mniej dla pracowników.
Rzeczpospolita z 06-11-09 podaje
http://www.praca.wnp.pl/125-miliardow-euro-zarobili-polacy-za-granica,93400_1_0_0.php
„Według raportu Polak pracujący za granicą zarabia miesięcznie średnio 1,3 tys. euro. I właśnie stosunkowo niskie oczekiwania płacowe są ich największym atutem na zagranicznych rynkach pracy. Jednak często po kilku latach pracy doganiają w zarobkach miejscowych, gdyż jakością pracy im nie ustępują.”
To samo, co Polacy w Unii i Stanach robią Chińczycy u nas. Teoretycznie można wyjechać do Chin, tylko mało kto się garnie, a w drugą stronę to i owszem. Zaryzykują jazdę w zamkniętym szczelnie kontenerze przez tysiące kilometrów, aby dojechać. Chiny, dla przykładu, dlatego zalewają świat tanimi towarami, że mają tanią siłę roboczą. Jak sam pisałeś kilku lub nawet kilkunastokrotnie. Chińczycy jadą do krajów, które zalewają tanimi towarami, żeby tam pracować taniej niż miejscowi, ale i tak o niebo lepiej niż w swojej ojczyźnie. Zahacza to już chyba o dumping.
Władzom Chin raczej nie zależy na wolnym przepływie siły roboczej. Może mniej na wpuszczaniu do siebie obcych, co wypuszczaniu swoich obywateli, Trudno się dziwić, bo wyjazd choćby stu milionów Chińczyków do, dajmy na to, Stanów, mógłby poważnie zachwiać chińską gospodarką. Nowych tak tanich pracowników sprowadzić nie ma skąd. Są wprawdzie jeszcze biedne kraje Afryki czy Azji, ale oni tam mają nieco inny ethos pracy.
Dziwię się natomiast Amerykanom. Wpuszczenie ćwierci miliarda Chińczyków, nadanie im wszystkich uprawnień, łącznie z czynnym prawem wyborczym pozwoliłoby takim władzom trwać przy władzy długo i szczęśliwie 🙂
Ależ jasne od początku
Wolny przepływ siły roboczej spowoduje to samo, co każdy inny wolny przepływ, czyli spadek ceny pracy. Kuszące dla pracodawców, mniej dla pracowników.
Rzeczpospolita z 06-11-09 podaje
http://www.praca.wnp.pl/125-miliardow-euro-zarobili-polacy-za-granica,93400_1_0_0.php
„Według raportu Polak pracujący za granicą zarabia miesięcznie średnio 1,3 tys. euro. I właśnie stosunkowo niskie oczekiwania płacowe są ich największym atutem na zagranicznych rynkach pracy. Jednak często po kilku latach pracy doganiają w zarobkach miejscowych, gdyż jakością pracy im nie ustępują.”
To samo, co Polacy w Unii i Stanach robią Chińczycy u nas. Teoretycznie można wyjechać do Chin, tylko mało kto się garnie, a w drugą stronę to i owszem. Zaryzykują jazdę w zamkniętym szczelnie kontenerze przez tysiące kilometrów, aby dojechać. Chiny, dla przykładu, dlatego zalewają świat tanimi towarami, że mają tanią siłę roboczą. Jak sam pisałeś kilku lub nawet kilkunastokrotnie. Chińczycy jadą do krajów, które zalewają tanimi towarami, żeby tam pracować taniej niż miejscowi, ale i tak o niebo lepiej niż w swojej ojczyźnie. Zahacza to już chyba o dumping.
Władzom Chin raczej nie zależy na wolnym przepływie siły roboczej. Może mniej na wpuszczaniu do siebie obcych, co wypuszczaniu swoich obywateli, Trudno się dziwić, bo wyjazd choćby stu milionów Chińczyków do, dajmy na to, Stanów, mógłby poważnie zachwiać chińską gospodarką. Nowych tak tanich pracowników sprowadzić nie ma skąd. Są wprawdzie jeszcze biedne kraje Afryki czy Azji, ale oni tam mają nieco inny ethos pracy.
Dziwię się natomiast Amerykanom. Wpuszczenie ćwierci miliarda Chińczyków, nadanie im wszystkich uprawnień, łącznie z czynnym prawem wyborczym pozwoliłoby takim władzom trwać przy władzy długo i szczęśliwie 🙂