Reklama

Zapuściliśmy się w odmęty dzikiej przyrody, by łowieniu, wraz z kolegami, ryb się oddać beztroskiemu. Słońce grzało, piwo chłodziło, wędki w ruch, raz co raz z ochotą, wprawialiśmy.


Zapuściliśmy się w odmęty dzikiej przyrody, by łowieniu, wraz z kolegami, ryb się oddać beztroskiemu. Słońce grzało, piwo chłodziło, wędki w ruch, raz co raz z ochotą, wprawialiśmy.

Reklama

Pierwsze, co mi do głowy przyszło, to że głupie te ryby. Biedne, naiwne, dawały się wyłapywać jak dzieci. Oczywiście my uzbrojeni w wędki, ostre haczyki, smakowite robaki mieliśmy nad nimi niezbędną przewagę. Połykały więc one przynęty, jak wyborcy dobry PR. Brały wszystko, jak leci – ku uciesze naszej okrutnej.

Najpierw więc, wypełniały mnie po brzegi uczucia rozmaite – gatunkowy triumf, radość drapieżnika, rzeczowa satysfakcja wytrawnego łowcy. Z czasem jednak, gdy w sidła nasze coraz więcej “ofiar” wpadało, innego doznałem impulsu. Może wyjdę tu na mięczaka, może nie powinienem się przyznawać, ale żal mi się tych ryb zrobiło!
To był odruch szczerej empatii, która kiełkowała zrazu bezszelestnie, by po niedługiej chwili ogarnąć mnie całego. Coś się we mnie kłębiło i protestowało. Czułem żal taki, jaki się odczuwa za straconą nadzieją. Widziałem rozpaczliwą walkę ryby o każdą sekundę istnienia, patrzyłem jak się wije w bezdźwięcznej agonii i jak dusi się na powierzchni.
Przyznając się zatem przed sobą do chwil słabości, a nie mogąc doń się przyznać mym towarzyszom, zmuszony byłem do zmiany strategii połowu.

Postanowiłem łowić tak, żeby nie złowić. Co przy moich umiejętnościach i wrodzonej zręczności przychodziło mi bez trudu. Powiem więcej – po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, że odnalazłem swoje powołanie. Plątałem żyłki, nabijałem robaki (tych mi szkoda nie było) tak, aby spadały z haczyka, zarzucałem wędkę tam gdzie po rybach śladu nie było, tłumacząc decyzje kolegom mą przenikliwą intuicją.

Obrana przez mnie metoda okazała się niezwykle skuteczna, do końca dnia nie złowiłem już nic. Stałem się natomiast obiektem drwin moich kompanów, co nie przeszkadzało mi zbytnio. Wiedziałem bowiem, że zadanie zostało wykonane. Naraziłem się na śmieszność, ale ocaliłem ryby. A ponieważ miarą satysfakcji jest ilość poświęcenia, to mogłem być z siebie zadowolony.

Oto me z rybami przypadki i historia mej duchowej przemiany.

PS. Od tamtego czasu, swe prawdziwe intencje wobec świata skrywam i chodzę gdzieś schowany. Czasami chciałbym nawet otworzyć się na świat, ale gdy wychylę się nieco, staje przed oczami mi trup rybi, którego słaliśmy gęsto tego dnia. Obawiam się, że ryby nie zrozumieją, że w połowie dnia ocknąłem się i postanowiłem działać w ich interesie. Boję się, że mogą się kiedyś zemścić.

Reklama

19 KOMENTARZE

  1. Może się już zbyt podejrzliwy zrobiłem…
    Czy to delikatna sugestia, że Starsi Panowie dwaj byli w istocie krwiożerczymi rybożercami? (ale oni się ostatecznie – z tego co pamiętam – NIE wybrali, ani na ryby, ani na grzyby…)

    Porównanie z politykami doskonałe. Z tym, że w roku wyborczym to oni łowią raczej dużym włókiem albo inną siecią, a nie na wędkę ; )

  2. Na wszelki wypadek,
    nie wchodź pan do wody. “W wodzie ryba czuje się jak ptak”, lepiej wody unikać, na brzegu za to, wśród stworzeń tak przyjaznych jak człowiek, będziesz pan bezpieczny.
    Tylko nowe hobby by się przydało. Osobiście polecam frisbee.

  3. Jak to jest z tymi rybami?
    Może ktoś z hobbystów mi wytłumaczy na czym polega fenomen tej rozrywki. Dla mnie to właśnie wcale nie jest rozrywka tylko nuuuuda niesamowita. Nie mówiąc już o tych których czasem widuję zimą na zalewach. Siedzących na stołeczkach na lodzie i wpatrujących się w dziurę. To już jest jakiś sport ekstremalny.
    Na rybach byłem dwa razy w życiu. Pierwszy raz przed maturą z kolegami – bo niby to uspokaja. Nudno było tak straszliwie że schlaliśmy się na cacy.
    Drugi raz musiałem iść z ojcem mojej wtedy aktualnej milości. To był warunek żeby mogła ze mną wyjechać na dwa dni nad morze. Też było nudno. To zaczęliśmy pić. Jak zaczęliśmy pić to on zaczął mnie traktować jak zięcia i nawet snuć jakieś plany. Wtedy zrobiło się strasznie. To zacząłem więcej pić żeby strach zagłuszyć.
    Bo obu moich wyprawach na ryby został mi tylko potworny kac. Chyba nie muszę dodawać że o żadnej złowionej rybie nie było mowy.
    To na czym to polega?!

  4. To nie duchowa przemiana.
    To głos prawdziwego mężczyzny i myśliwego.
    – nie zabijaj więcej niż potrzebujesz
    – jeśli zobaczysz, że te całe łowy/polowanie to jak odebranie dziecku lizaka, to dalej niech się ekscytują frajerzy albo kobiety.

    Taaaakiej ryby.