Wygląda na to, że pandemia paniki, która ogarnęła pół świata po wystąpieniu u paru osób świńskiego stanu podgorączkowego, powoli dobiega końca. Widać to nie tylko po mediach, które nadal ( choć w dużo mniejszej częstotliwości ) straszą widzów skutkami straszliwej choroby, ale także po zachowaniu "rynków" finansowych, które jeszcze kilkanaście dni temu "uciekały w dolara", a dziś uciekają nadal, ale już od dolara. Możemy to zresztą zobaczyć w naszej kontrowersyjnej tabelce z kursami, z której wynika, że złoty umacnia się wobec wszystkich walut, ale wobec dolara najmocniej. Dolar traci też wobec jena, wobec którego umacnia się euro. Czy to znaczy, że dolar już wkrótce poleci na "przysłowiową" twarz? Tego nie wiem, prawdopodobnie oprócz upadków będą również wzloty, zwłaszcza, że nie tylko Amerykanie "ratują" sobie gospodarkę dodrukiem makulatury. Wiadomo natomiast tyle, że desperacka próba umocnienia dolara pod pretekstem "pandemii" skończyła się porażką i do niczego nie doprowadziła, co zresztą było do przewidzenia.
O upadku dolara mówi się już od jakiegoś czasu. Mówiło się o nim przed kryzysem, gdy Fed pod przewodem Greenspana Alana, a później Bernake’a Bena, ciął stopy procentowe do absurdalnie niskich poziomów, doprowadzając do absurdalnie wysokiej podaży pieniądza, a słynni raperzy otwierali walizki wypełnione banknotami euro. I mówi się podczas kryzysu, gdy do wszystkich dotarło, że polityka monetarna Greenspana była zła, a mimo to wszyscy ją kontynuują. Podaż pieniądza w USA wciąż się zwiększa, Fed utrzymuje niemal zerowe stopy, Obama rzuca miliardami na ratowanie kolejnych bankrutów, a wspólnie z politykami całego świata daje cały bilion na walkę z kryzysem, choć nie wiadomo skąd ci politycy zamierzają ten bilion wziąć. Jeśli dodamy do tego zadłużenie, które w ciągu ośmiu miesięcy wzrosło o dwa biliony dolarów i wciąż rośnie w tempie kilku tysięcy zielonych papierków na sekundę, to otrzymujemy obraz katastrofalnej polityki, która w normalnym kraju doprowadziłaby do co najmniej kilkudziesięcioprocentowej inflacji. W Ameryce jednak inflacja wynosi "tylko" 4,1%. Dlaczego? Dlatego, że dolar jest pieniądzem światowym. By zrozumieć co to znaczy, dlaczego tak jest i jak długo to jeszcze potrwa trzeba cofnąć się w czasie do 1944 roku, gdy w miejscowości Bretton Woods ustalono nowy międzynarodowy system monetarny, oparty na dolarze i złocie, na które dolar miał być wymienialny, choć tylko w rozliczeniach międzynarodowych, bo na rynku wewnętrznym USA ze standardu złota zrezygnowano, podobnie jak w innych krajach, w latach trzydziestych.
System z Bretton Woods zakładał, że kursy walut, oczywiście tylko po zachodniej stronie żelaznej kurtyny, będą ustalane sztywno w stosunku do dolara, który miał być powszechnie używany w wymianie międzynarodowej. Kraje Europy godziły się na to, bo były w mniejszym, czy większym stopniu zrujnowane wojną, podczas gdy USA nie, wskutek czego dolar był jedyną znaczącą walutą. Znaczącą, co jednak nie znaczy, że miał coś znaczyć wiecznie, mógł przecież stracić na wartości, na przykład przez nadmierny dodruk i dlatego ustalono, że jeśli tacy Francuzi nabiorą wątpliwości co do wartości posiadanych przez siebie zielonych papierków, to będą mogli je wymienić na złoto po cenie 35 dolarów za uncję. System okazał się strzałem w dziesiątkę i działał bez zarzutu przez 20 lat, aż prezydentem Stanów Zjednoczonych został niejaki Lyndon Johnson. Pan Johnson prowadził aktywną politykę zagraniczną, szczególnie w Wietnamie, gdzie do władzy chcieli dorwać się komuniści, których nie lubił. Jednocześnie pan Johnson nie był fanatykiem, ślepo zwalczającym swoich przeciwników i w paru punktach przyznał przeciwnikom rację. Zgodził się z nimi np., że taka "sprawiedliwość społeczna" to świetna rzecz i warto "sprawiedliwie" zwiększyć socjal w dzikokapitalistycznej Ameryce. Problem w tym, że i "sprawiedliwość" w Ameryce i aktywna "dyplomacja" w Wietnamie sporo kosztują i ktoś musi za to zapłacić. Pan Johnson nie miał dostatecznie dużo pieniędzy, by zapłacić samodzielnie, nie mógł też w nieskończoność podwyższać podatków, bo w końcu albo podatnicy by się zbutowali, albo skończyłyby się progi. Mimo to jakoś znalazł potrzebne fundusze, dzięki którym podołał zwiększonym wydatkom. I właśnie w chwili znalezienia funduszy system z Bretton Woods zaczął się walić.
W momencie gdy nasz sąsiad, z którym robimy interesy, kupuje sobie nowy samochód, plazmę i domek letniskowy, choć nie znalazł nowej pracy, nie dostał spadku, ani nie wygrał w totka, zaczynamy się zastanawiać skąd sąsiad wziął na to wszystko pieniądze i czy sąsiad nas przypadkiem we wspólnych interesach nie "dyma". Podobnie zaczęli się zastanawiać Francuzi, którzy mieli w latach sześćdziesiątych dużo rezerw dolarowych. Doszli oni do słusznego wniosku, że Amerykanie najzwyczajniej w świecie drukują sobie nowe pieniądze, w związku z czym nie wiadomo, czy i ile są warte francuskie rezerwy. Generał de Gaulle postanowił to sprawdzić i zaczął wymieniać dolary na złoto. Wymiana trwała kilka lat i w końcu Amerykanie zorientowali się, że nie mają dostatecznie dużo złota, by pokryć nim wszystkie swoje zobowiązania. W tej sytuacji następca Johnsona, Richard Nixon, zrezygnował w 1971 roku z wymienialności dolara na złoto, po czym radośnie ogłosił, że "teraz wszyscy jesteśmy keynesistami" ( "we’re all keynesians now" ). I właśnie tu zaczyna robić się "śmiesznie", bo krok Nixona miał dwie poważne konsekwencje: po pierwsze oznaczał on, że od tej pory Ameryka mogła swobodnie drukować sobie masy zielonej makulatury bez pokrycia w czymkolwiek, a po drugie, że świat będzie tę makulaturę przyjmował jak dawniej, bo choć dolar przestał być wymienialny na złoto, to nadal był pieniądzem światowym. Pieniądza światowego nie zmienia się przecież ot tak, zwłaszcza, że nie ma na co go wymienić, bo inne waluty też nie mają pokrycia w kruszcu. Tak zaczęła się epoka "pieniądza" fiducjarnego, która trwa do dziś.
Oczywiście zmiana systemu nie przebiegła bezboleśnie i bezproblemowo. Już dwa lata później Arabowie przykręcili zachodowi kurek z ropą, co doprowadziło do kryzysu gospodarczego. Bezpośrednią przyczyną tego kroku było poparcie udzielone przez państwa zachodnie Izraelowi w wojnie Jom Kippur, ale kto wie, czy dodatkowym bodźcem do wprowadzenia embarga nie był dla Arabów fakt, że odtąd będą musieli przyjmować za ropę papiery bez pokrycia, których wartość będzie oparta wyłącznie na zaufaniu. W każdym razie embargo w końcu zniesiono, a zaufanie do dolara rosło i nadal jest ogromne, skoro waluta kraju, którego deficyt wyniesie w tym roku jakieś 1,75 biliona dolarów, ma wciąż większą siłę nabywczą niż waluta Zimbabwe. Choć z zaufaniem bywa akurat różnie, np. taki Saddam Hussein przestał ufać dolarowi i chciał, by iracka giełda naftowa rozliczała się w euro. Wtedy oskarżono Irak o próby tworzenia broni masowego rażenia i słusznie, bo uruchomiona przez Irak bomba dolarowa mogłaby porazić USA i to znacznie ciężej niż jakaś śmieszna atomówka. Oczywiście sam Irak dużej krzywdy dolarowi zrobić nie mógł, ale gdyby Amerykanie nie zareagowali i stwierdzili, że to prywatna sprawa Irakijczyków, co robią u siebie na giełdzie, to za przykładem Iraku mogłyby pójść Chiny, a wtedy dolar pożegnałby się ze statusem "pieniądza światowego" na zawsze. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że Amerykanie nie mogliby się w dalszym ciągu swobodnie zadłużać u całego świata. Obecnie dług USA jest finansowany przez takich Chińczyków, czy przez inne kraje tylko dlatego, że nikt nie pozwoli sobie na zaszkodzenie walucie, będącej głównym środkiem rozliczeniowym w międzynarodowym handlu. A przynajmniej dotychczas nikt sobie nie pozwalał, bo Chińczycy kupują coraz mniej amerykańskich obligacji, podczas gdy Obama wciąż wydaje miliardy. Jeśli taki stan rzeczy się utrzyma, to Amerykę czeka jeszcze większa inflacja, dużo większa.
Co może być alternatywą wobec dolara, jeśli dolar za bardzo straci na wartości? Niektórzy mówią, że euro. Problem w tym, że Europa jest jeszcze bardziej etatystyczna od Ameryki i zarówno EBC, jak i rządy poszczególnych państw mogą w każdej chwili zachować się jak Fed, czy rząd USA i nabrać ochoty do ratowania gospodarki. Zresztą rządy już "ratują" banki za trzy biliony euro. Tak więc waluta europejska nie musi być wcale bardziej stabilna od amerykańskiej, chyba, że przyjmiemy jedno z dwóch rozwiązań. Pierwszym rozwiązaniem może być powrót do systemu z Bretton Woods, ze sztywnym kursem wymiany walut na euro, czy jakąś inną walutę i z zapewnieniem tej walucie, przynajmniej w rozliczeniach międzynarodowych ( choć najlepiej w ogóle ) pokrycia w złocie i/lub srebrze. A jeśli powrót do standardu kruszcu okazałby się niemożliwy, należałoby wybrać rozwiązanie nr. dwa i narzucić rządom i bankom centralnym bardzo sztywne reguły prowadzenia polityki monetarnej, zabraniając im jakiegokolwiek dodruku pieniądza w celu "ratowania" gospodarki. Nikt na to nie pójdzie? Na razie być może nie, ale jeśli sytuacja stanie się podobna do tej w Wielkiej Brytanii w 1979 roku, czy w Polsce dziesięć lat później, to kto wie. Przecież nie możemy być keynesistami w nieskończoność.
witam;-))tzn ze narazie jesli nic nie jest pewne lepiej nam
zostac przy naszej zlotowce…takie mam odczucie po twoim wpisie.
Na razie cała ta dyskusja o
Na razie cała ta dyskusja o euro nie ma sensu, bo wiele wskazuje na to, że nie spełnimy niektórych kryteriów, np. dotyczących deficytu. I powinniśmy skupić się właśnie na ograniczeniu deficytu i utrzymaniu inflacji na jak najniższym poziomie, a nie na politycznych bijatykach o zmianę waluty.
ja mysle ze lepiej nam zostac przy naszej walucie jak np Dania
oczywiscie nie chce porownywac poziomow zycia Polski i Danii.Chodzi o to zeby przy odpowiedzialnej polityce monetarnej wychodzic pomalutku na prosta.Wiem ze byloby duzo bolu przy tym,ale na dluzsza mete Polska moze zyskac.Przy interwencjonizmie jaki panuje obecnie w europie,euro moze sie okazac za jakis czas tak samo jak dolar,makulatura.
Też mam wrażenie, że polityka
Też mam wrażenie, że polityka planów "ratunkowych" i w ogóle centralnego planowania może zaszkodzić euro, chyba, że zostanie zmieniona na rozsądniejszą, ale jak mówiłem nie ma to dla nas większego znaczenia, bo póki co i tak mamy problemy ze spełnieniem kryteriów z Maastricht".
witam;-))tzn ze narazie jesli nic nie jest pewne lepiej nam
zostac przy naszej zlotowce…takie mam odczucie po twoim wpisie.
Na razie cała ta dyskusja o
Na razie cała ta dyskusja o euro nie ma sensu, bo wiele wskazuje na to, że nie spełnimy niektórych kryteriów, np. dotyczących deficytu. I powinniśmy skupić się właśnie na ograniczeniu deficytu i utrzymaniu inflacji na jak najniższym poziomie, a nie na politycznych bijatykach o zmianę waluty.
ja mysle ze lepiej nam zostac przy naszej walucie jak np Dania
oczywiscie nie chce porownywac poziomow zycia Polski i Danii.Chodzi o to zeby przy odpowiedzialnej polityce monetarnej wychodzic pomalutku na prosta.Wiem ze byloby duzo bolu przy tym,ale na dluzsza mete Polska moze zyskac.Przy interwencjonizmie jaki panuje obecnie w europie,euro moze sie okazac za jakis czas tak samo jak dolar,makulatura.
Też mam wrażenie, że polityka
Też mam wrażenie, że polityka planów "ratunkowych" i w ogóle centralnego planowania może zaszkodzić euro, chyba, że zostanie zmieniona na rozsądniejszą, ale jak mówiłem nie ma to dla nas większego znaczenia, bo póki co i tak mamy problemy ze spełnieniem kryteriów z Maastricht".
Ciekawe jak by to wyglądało,
gdyby na tablicach giełdy towarowej w Nowym Jorku “biegły” tylko kursy w euro :). Wydaje mi się, że jednak idzie to w kierunku dwóch walut światowych, gdyż ceny towarów wyrażonych w dolarach już są wrażliwe na zmiany kursu USD względem koszyka walut. Trochę to skomplikowane, ale w dobie powszechnej komputeryzacji to raczej problem techniczny. Taka konkurencja euro dla dolara pewnie by spowolniła maszyny drukarskie w USA.
Kiedyś dolar, funt, czy inne
Kiedyś dolar, funt, czy inne waluty były uznawane za pieniądze, bo miały oparcie w złocie. Dziś są za nie uznawane, bo mają status "prawnego środka płatniczego". Spowolnić maszyny drukarskie może więc również tylko prawo. Jak? Poprzez ograniczenie samowoli rządu i banku centralnego w drukowaniu pieniądza. Samowolę rządu można ograniczyć poprzez ustalenie maksymalnej kwoty deficytu budżetowego ( najlepiej zero ), natomiast bankowi centralnemu należy narzucić sztywne ograniczenia w ustalaniu stóp procentowych i zakazać im "ratowania" gospodarki poprzez zwiększanie podaży pieniądza. To jedyny sposób na jakiekolwiek unormalnienie obecnego systemu.
złoty, dolar, funt…
Cóż nam po polityce monetarnej banku centralnego, ERMII, skoro ….
Reforma finansów publicznych kuleje… Więcej… Leży…. Polityka podatkowa – nie istnieje, oczywiście za wyjątkiem rozbuchanego fiskalizmu, polityka wobec przedsiębiorczości – istnieje w mediach, w realnym świecie, to Mount Everest niekompetentnych urzędników oraz “wprost przeciwnych” uregulowań prawnych…. Za to mamy – rozdawnictwo socjalne, a nie zasadę pomocniczości, festiwal nieracjonalnych wydatków na szczeblu nie tylko rządowym, ale przede wszystkim samorządowym…
Wybaczcie, wobec tak poważnego kryzysu podwalin działania państwa, kwestia polityki monetarnej jest tylko przysłowiowym łataniem dziur w tonącym statku…
Kto ma zakazać ONZ?
Tu nie chodzi o zakazy, ale o zmuszenie hegemona do racjonalnych zachowań, a chyba wielu na tym zależy
http://ft.onet.pl/11,26283,dolar_upadnie__kiedy_chiny_straca_w_niego_wiare,artykul.html
Nie, nie chodzi mi o to, by
Nie, nie chodzi mi o to, by jakaś super-hiper instytucja międzynarodowa kontrolowała rządy i banki centralne, bo w tej instytucji zasiedliby pewnie i tak ludzie związani z rządami i bankami. Chodzi o to, by poszczególne kraje przeforsowały w swoim prawie decyzje, które ograniczą politykom i urzędnikom możliwość psucia pieniądza poprzez nieodpowiedzialne i krótkowzroczne decyzje. Takie samoograniczenie, do którego politykom się nie spieszy, ale jeśli nastąpi szybki wzrost inflacji, to mogą zmienić zdanie.
..
Niestety… Idem per idem… Stanowienie prawa to jedno, a jego stosowanie drugie. Kontrola stosowania trzecie…. Kto zagwarantuje stosowanie takiego prawa, jeżeli do władzy np. w Meksyku dojdzie ktoś taki jak Morales w Boliwii lub Łukaszenka na Białorusi.
Prawo międzynarodowe publiczne nie ma środków do nadzoru stosowania takiego prawa. Zobacz problem międzynarodowego trybunału karnego – brak zgody USA powoduje połowiczną jego skuteczność. Pomysły G20 są na razie rozśmieszające, pod płaszczykiem walki z “kryzysem finansowym” załatwia się stare porachunki między krajami. Przykład – Niemcy i Francja przeciwko Luksemburg, Szwajcaria i Lichtenstein. Niby coś o praniu brudnych pieniędzy, a i tak wiadomo, że chodzi o pieniądze podatników niemieckich i francuskich. I tak zamiast racjonalnie wydawać pieniądze u siebie, to na szuka się wrogów na zewnątrz. Stąd UE jest czasem taka niemrawa w innowacyjności. To samo zresztą dotyczy Polski.
Szczyt G 20 faktycznie mógł
Szczyt G 20 faktycznie mógł śmieszyć. Paru ważnych polityków zjechało się do Londynu, gdzie ogłosili, że wydadzą bilion dolarów, by pomóc gospodarce, a media przez kolejne dwa dni informowały lud, że światowi liderzy uratowali świat. "Rynki" finansowe oszalały i zaczęły piąć się w górę i okazało się, że również tylko na dwa dni, potem nastąpiły spadki. Widocznie światowi liderzy ratowali gospodarkę za mało i powinni dorzucić jeszcze parę bilionów. Problem w tym, że nie wiadomo skąd zamierzają wziąć ten jeden bilion, który już obiecali.
bez kozery….
Tak jest. Masz w 100% rację. Dodam jeszcze od siebie, że to takie licytowanie bilionami na szczytach jakichkolwiek G-coś tam, coś tam lub innych szczytów jest tak samo śmieszne, jak skecz Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia o "Pelagii", gdzie Zenon L. jako dziennikarz pyta dzielną przodowniczkę pracy Pelagię (w tej roli B.Smoleń) "To ile wy tych bombek produkujecie", Pelagia na to: "A dla kogo ten wywiad", Z.L: "Dla dziennika wieczornego", Pelagia: "No to bez kozery powiem pińcset…"
Miłej nocy
Ciekawe jak by to wyglądało,
gdyby na tablicach giełdy towarowej w Nowym Jorku “biegły” tylko kursy w euro :). Wydaje mi się, że jednak idzie to w kierunku dwóch walut światowych, gdyż ceny towarów wyrażonych w dolarach już są wrażliwe na zmiany kursu USD względem koszyka walut. Trochę to skomplikowane, ale w dobie powszechnej komputeryzacji to raczej problem techniczny. Taka konkurencja euro dla dolara pewnie by spowolniła maszyny drukarskie w USA.
Kiedyś dolar, funt, czy inne
Kiedyś dolar, funt, czy inne waluty były uznawane za pieniądze, bo miały oparcie w złocie. Dziś są za nie uznawane, bo mają status "prawnego środka płatniczego". Spowolnić maszyny drukarskie może więc również tylko prawo. Jak? Poprzez ograniczenie samowoli rządu i banku centralnego w drukowaniu pieniądza. Samowolę rządu można ograniczyć poprzez ustalenie maksymalnej kwoty deficytu budżetowego ( najlepiej zero ), natomiast bankowi centralnemu należy narzucić sztywne ograniczenia w ustalaniu stóp procentowych i zakazać im "ratowania" gospodarki poprzez zwiększanie podaży pieniądza. To jedyny sposób na jakiekolwiek unormalnienie obecnego systemu.
złoty, dolar, funt…
Cóż nam po polityce monetarnej banku centralnego, ERMII, skoro ….
Reforma finansów publicznych kuleje… Więcej… Leży…. Polityka podatkowa – nie istnieje, oczywiście za wyjątkiem rozbuchanego fiskalizmu, polityka wobec przedsiębiorczości – istnieje w mediach, w realnym świecie, to Mount Everest niekompetentnych urzędników oraz “wprost przeciwnych” uregulowań prawnych…. Za to mamy – rozdawnictwo socjalne, a nie zasadę pomocniczości, festiwal nieracjonalnych wydatków na szczeblu nie tylko rządowym, ale przede wszystkim samorządowym…
Wybaczcie, wobec tak poważnego kryzysu podwalin działania państwa, kwestia polityki monetarnej jest tylko przysłowiowym łataniem dziur w tonącym statku…
złoty, dolar, funt…
Cóż nam po polityce monetarnej banku centralnego, ERMII, skoro ….
Reforma finansów publicznych kuleje… Więcej… Leży…. Polityka podatkowa – nie istnieje, oczywiście za wyjątkiem rozbuchanego fiskalizmu, polityka wobec przedsiębiorczości – istnieje w mediach, w realnym świecie, to Mount Everest niekompetentnych urzędników oraz “wprost przeciwnych” uregulowań prawnych…. Za to mamy – rozdawnictwo socjalne, a nie zasadę pomocniczości, festiwal nieracjonalnych wydatków na szczeblu nie tylko rządowym, ale przede wszystkim samorządowym…
Wybaczcie, wobec tak poważnego kryzysu podwalin działania państwa, kwestia polityki monetarnej jest tylko przysłowiowym łataniem dziur w tonącym statku…
Kto ma zakazać ONZ?
Tu nie chodzi o zakazy, ale o zmuszenie hegemona do racjonalnych zachowań, a chyba wielu na tym zależy
http://ft.onet.pl/11,26283,dolar_upadnie__kiedy_chiny_straca_w_niego_wiare,artykul.html
Nie, nie chodzi mi o to, by
Nie, nie chodzi mi o to, by jakaś super-hiper instytucja międzynarodowa kontrolowała rządy i banki centralne, bo w tej instytucji zasiedliby pewnie i tak ludzie związani z rządami i bankami. Chodzi o to, by poszczególne kraje przeforsowały w swoim prawie decyzje, które ograniczą politykom i urzędnikom możliwość psucia pieniądza poprzez nieodpowiedzialne i krótkowzroczne decyzje. Takie samoograniczenie, do którego politykom się nie spieszy, ale jeśli nastąpi szybki wzrost inflacji, to mogą zmienić zdanie.
..
Niestety… Idem per idem… Stanowienie prawa to jedno, a jego stosowanie drugie. Kontrola stosowania trzecie…. Kto zagwarantuje stosowanie takiego prawa, jeżeli do władzy np. w Meksyku dojdzie ktoś taki jak Morales w Boliwii lub Łukaszenka na Białorusi.
Prawo międzynarodowe publiczne nie ma środków do nadzoru stosowania takiego prawa. Zobacz problem międzynarodowego trybunału karnego – brak zgody USA powoduje połowiczną jego skuteczność. Pomysły G20 są na razie rozśmieszające, pod płaszczykiem walki z “kryzysem finansowym” załatwia się stare porachunki między krajami. Przykład – Niemcy i Francja przeciwko Luksemburg, Szwajcaria i Lichtenstein. Niby coś o praniu brudnych pieniędzy, a i tak wiadomo, że chodzi o pieniądze podatników niemieckich i francuskich. I tak zamiast racjonalnie wydawać pieniądze u siebie, to na szuka się wrogów na zewnątrz. Stąd UE jest czasem taka niemrawa w innowacyjności. To samo zresztą dotyczy Polski.
Szczyt G 20 faktycznie mógł
Szczyt G 20 faktycznie mógł śmieszyć. Paru ważnych polityków zjechało się do Londynu, gdzie ogłosili, że wydadzą bilion dolarów, by pomóc gospodarce, a media przez kolejne dwa dni informowały lud, że światowi liderzy uratowali świat. "Rynki" finansowe oszalały i zaczęły piąć się w górę i okazało się, że również tylko na dwa dni, potem nastąpiły spadki. Widocznie światowi liderzy ratowali gospodarkę za mało i powinni dorzucić jeszcze parę bilionów. Problem w tym, że nie wiadomo skąd zamierzają wziąć ten jeden bilion, który już obiecali.
bez kozery….
Tak jest. Masz w 100% rację. Dodam jeszcze od siebie, że to takie licytowanie bilionami na szczytach jakichkolwiek G-coś tam, coś tam lub innych szczytów jest tak samo śmieszne, jak skecz Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia o "Pelagii", gdzie Zenon L. jako dziennikarz pyta dzielną przodowniczkę pracy Pelagię (w tej roli B.Smoleń) "To ile wy tych bombek produkujecie", Pelagia na to: "A dla kogo ten wywiad", Z.L: "Dla dziennika wieczornego", Pelagia: "No to bez kozery powiem pińcset…"
Miłej nocy
Kto ma zakazać ONZ?
Tu nie chodzi o zakazy, ale o zmuszenie hegemona do racjonalnych zachowań, a chyba wielu na tym zależy
http://ft.onet.pl/11,26283,dolar_upadnie__kiedy_chiny_straca_w_niego_wiare,artykul.html
Nie, nie chodzi mi o to, by
Nie, nie chodzi mi o to, by jakaś super-hiper instytucja międzynarodowa kontrolowała rządy i banki centralne, bo w tej instytucji zasiedliby pewnie i tak ludzie związani z rządami i bankami. Chodzi o to, by poszczególne kraje przeforsowały w swoim prawie decyzje, które ograniczą politykom i urzędnikom możliwość psucia pieniądza poprzez nieodpowiedzialne i krótkowzroczne decyzje. Takie samoograniczenie, do którego politykom się nie spieszy, ale jeśli nastąpi szybki wzrost inflacji, to mogą zmienić zdanie.
..
Niestety… Idem per idem… Stanowienie prawa to jedno, a jego stosowanie drugie. Kontrola stosowania trzecie…. Kto zagwarantuje stosowanie takiego prawa, jeżeli do władzy np. w Meksyku dojdzie ktoś taki jak Morales w Boliwii lub Łukaszenka na Białorusi.
Prawo międzynarodowe publiczne nie ma środków do nadzoru stosowania takiego prawa. Zobacz problem międzynarodowego trybunału karnego – brak zgody USA powoduje połowiczną jego skuteczność. Pomysły G20 są na razie rozśmieszające, pod płaszczykiem walki z “kryzysem finansowym” załatwia się stare porachunki między krajami. Przykład – Niemcy i Francja przeciwko Luksemburg, Szwajcaria i Lichtenstein. Niby coś o praniu brudnych pieniędzy, a i tak wiadomo, że chodzi o pieniądze podatników niemieckich i francuskich. I tak zamiast racjonalnie wydawać pieniądze u siebie, to na szuka się wrogów na zewnątrz. Stąd UE jest czasem taka niemrawa w innowacyjności. To samo zresztą dotyczy Polski.
Szczyt G 20 faktycznie mógł
Szczyt G 20 faktycznie mógł śmieszyć. Paru ważnych polityków zjechało się do Londynu, gdzie ogłosili, że wydadzą bilion dolarów, by pomóc gospodarce, a media przez kolejne dwa dni informowały lud, że światowi liderzy uratowali świat. "Rynki" finansowe oszalały i zaczęły piąć się w górę i okazało się, że również tylko na dwa dni, potem nastąpiły spadki. Widocznie światowi liderzy ratowali gospodarkę za mało i powinni dorzucić jeszcze parę bilionów. Problem w tym, że nie wiadomo skąd zamierzają wziąć ten jeden bilion, który już obiecali.
bez kozery….
Tak jest. Masz w 100% rację. Dodam jeszcze od siebie, że to takie licytowanie bilionami na szczytach jakichkolwiek G-coś tam, coś tam lub innych szczytów jest tak samo śmieszne, jak skecz Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia o "Pelagii", gdzie Zenon L. jako dziennikarz pyta dzielną przodowniczkę pracy Pelagię (w tej roli B.Smoleń) "To ile wy tych bombek produkujecie", Pelagia na to: "A dla kogo ten wywiad", Z.L: "Dla dziennika wieczornego", Pelagia: "No to bez kozery powiem pińcset…"
Miłej nocy
Dziękuję uniżenie i dumnie,
Dziękuję uniżenie i dumnie, ale gdzie mnie do Kury, która nawet w dzień imprezy swojego pisklęcia i to o siódmej nad ranem, potrafi wychwycić w trzech wzmiankach szum mediów.
Pozdrawiam.
Dziękuję uniżenie i dumnie,
Dziękuję uniżenie i dumnie, ale gdzie mnie do Kury, która nawet w dzień imprezy swojego pisklęcia i to o siódmej nad ranem, potrafi wychwycić w trzech wzmiankach szum mediów.
Pozdrawiam.