Za komuny nie tylko bawili, ale także byli sumieniem narodu. Niektórzy kurwili się na potęgę[1], inni trochę mniej, wreszcie część zachowywała się tak, żeby po latach móc powiedzieć wnukom – dziadzio/babcia dawał/a dupy za pieniądze, ale tylko na scenie.
W stanie wojennym w większości zbojkotowali TVP. Niektórzy bojkot olali widząc okazję do wspięcia się o kilka szczebli wyżej, albo po prostu z przekonania, za co spotkał ich ostracyzm i środowiska i publiczności. Mikulski, Kłosiński, Gogolewski dostali po tyłku i długo nie mogli się pozbierać.
Wraz z nadejściem kapitalizmu opadły emocje, mistrzowie odeszli na emeryturę, by wkrótce odejść na łono teatralnego Abrahama, ich epigoni, produkowani w ilościach hurtowych, zaczęli wypełniać telewizyjne sitcomy i reklamówki. Pozasceniczne sprzedawanie się dla kasy zmieniło po prostu punkt odniesienia – z przewodniej partii na agencje reklamowe. Poziom warsztatu obniżył loty nie tylko za sprawą gównianych scenariuszy notorycznych grafomanów, ale także ze względu na konkurencję, którą wykreowały stacje telewizyjne, produkujące masowo quasi fabuły z ludźmi z ulicy w rolach głównych. Te szmatławce, w których zatrudniani za równowartość flaszki whisky ludzie z łapanki lub polecenia pani Ziuty z działu informacji, deklamują swoje kwestie z wprawą siedmiolatka wygłaszającego odę na szkolnej akademii ku czci, obniżyły poziom aktorstwa czyniąc szkoły teatralne zbędnymi ośrodkami kształcenia. Zidiociała publiczność łyka ten badziew, zadowalając się kompletnym brakiem treści tudzież przesłania masowych produkcji telewizyjnych i wstawianymi w ich miejsce płytkimi emocjami, których jeszcze za komuny można było doświadczyć co najwyżej w maglu. Nie wiem z kim Matka Kurka chce robić rewolucję jakościową, skoro 7 na 10 moich rodaków to notoryczni debile. I żeby była jasność lemmingizm to, moim zdaniem, stan ducha w równym stopniu dotykający zwolenników PO jak i PiS. O zwolennikach pozostałych opcji nie warto wspominać.
Aby nie uchodzić za osobnika wyłącznie niepoważnego, którego poza sceną “każdy możne Panie zaprosić” na gorzałę, komedianci prezentują swoje poglądy. Znaczy się są zaangażowani. I tu niestety wychodzi prawda na jaw. Dopóki bowiem Pan aktor czy Pani aktorka recytują strofy Słowackiego lub „mówią” Kafką czy Gombrowiczem wszystko gra. Kiedy zaczynają tak od siebie, od serca, to czar pryska i z niebios spadamy na glebę. Uczucie jest takie jak kiedyś opisał mi kolega wpatrujący się namiętnie w knajpie w prześliczną brunetkę siedzącą przy stoliku obok. Stary – rzekł mi kolega – cud, niebo, słodycz i poezja w jednym. I… – poczułem się w obowiązku zachęcić go do dalszych zwierzeń. I kurwa mać wtedy się odezwała – zakończył smutno kolega.
Kilka lat temu Marek Kondrat poczuł się wypalony i zdecydował się na emigrację wewnętrzną (jak bohaterowie kina moralnego niepokoju). Dopiero co genialnie zagrał sfrustrowanego inteligenta w Dniu Świra a tu proszę. Dupa blada, koniec, spadam, cześć, mam dość. Kurczę, pomyślałem, może faceta skończył Dzień Świra jak kiedyś Czas Apokalipsy Martina Sheena, albo Jamesa Foxa Performance. Są takie filmy i tacy reżyserzy, którzy doprowadzają aktorów do granic obłędu.
Aktor Kondrat rzekł wówczas między innymi:
Te informacje [że wraca do filmu – przyp. mój] to totalna bzdura. To nieprawda, że będę grał w filmie. Nie wracam do zawodu.
Nie mam emocjonalnych związków ze współczesnością artystyczną. Krótko mówiąc, mam inną pasję. A wszystko w życiu robiłem raczej z takich właśnie pobudek i przekonań. Więc to, co dziś robię [prowadzenie sieci sklepów z winami – przyp. mój] , zupełnie mnie satysfakcjonuje.
Żyję sobie spokojnie, nie pcham się, nie konkuruję i bardzo mi z tym dobrze.
Już nie czuję w ogóle powołania do aktorstwa…
A tymczasem na dniach…
– Ciągnie człowieka! Traktuję to jako potrzebę ducha, bo dziś jestem postrzegany bardziej jako handlarz niźli artysta .
Ha, więc stało się Kondrat wraca do zawodu. Artystyczne sacrum zwyciężyło alkoholowe profanum. No może niezupełnie. Okazało się że panowie wspólnicy się pokłócili czy whisky to wino i jak to w takich razach bywa wizja braku kaski stanęła przed oczami aktora.
Ktoś zapyta po co o tym napisałem. A no bo mnie się skojarzyło. Napisał tu taki jeden o magii pieniądza przy okazji dziennikarzy z Uważam Że. To mnie się skojarzyło.
Mnie tam nic do tego co robi aktor Kondrat. Nie cieszy mnie jak się innym przestaje powodzić. Ale cieszy mnie jak dziecko, gdy dorośli faceci dokonują publicznej ekspiacji, dając, żeby było zabawniej, do zrozumienia, że jedną z przyczyn ucieczki z zawodu jest obrzydzenie wszechobecnym publicznym obnażaniem się, po czym z dość prozaicznych powodów przepraszają się z wyuczoną profesją.
Panie Marku Kondracie (jak zwykł zwracać się do podwładnych jednocześnie z imienia i nazwiska pewien dyrektor), niech mnie Pan dalej bawi, bo talent Pan ma. Ale niech już Pan nic nie mówi na poważnie, bo ten świat jest niepoważny po prostu.
[1]Wszyscy artyści to prostytutki…(K. Staszewski)
może zagra, może nie
Mógł się wypalić jako aktor. To często się zdaża pracoholikom. Za dużo pasji, za silne i zbyt monotematyczne zaangażowanie, odsuwanie reszty życia na dalszy plan. Jeśli przy tym głowa słaba, to coś w niej pęka, endorfiny przestają dopływać i człowiek flaczeje. Ma wszystkiego dość, a szczególnie ma dość swojej już byłej pasji.
Jeśli jest w miarę silny intelektualnie, to szuka czegoś innego, jak najmniej podobnego do wystygłego źródła ambicji.
Choćby odkrywa w sobie pradawne zamiłownie do handlu, prowadzenia karczm z wyszynkiem i zarabiania grubej kasy.
Ale szybko zaczyna się nudzić.
Kondrat nie stracił umiejętności aktorskich, nadal może gładko coś zagrać, tyle że pod pewnym warunkiem: rola powinna być być prestiżowa, popłatna i nie męcząca, bo wszelki zapał diabli już wzięli.
Jest możliwa jeszcze druga motywacja: aktor grający w reklamach musi mieć podkręconą popularność aktorskiego wizerunku, nie może kojarzyć się tylko z Panem od Banku.
Zobaczymy co z tego wyjdzie, może jeszcze zagra dobrą rolę w ciekawym filmie.
PS
Nie bardzo umiem sobie wyobraźić jak wygląda od praktycznej strony prowadzenie handlowego biznesu przez tak sławnego człowieka.
Jeździ we własnej osobie tirem na bocznicę, pilnować tankowania z cysterny wykwintnego burgunda?
Zawsze się boję, bo
jak artysta zaczyna prezentować poglądy, to jednocześnie dziwnym trafem ubywa mu talentu – vide polscy muzycy (i to nieważne czy Hołdys czy Kukiz – pierwszy skończył się na UNU, a drugi na My są Amerykany).
Sam dla kasy chałturzę tu i ówdzie, ale dopóki to robię, nie walę na prawo i lewo o moralnym upadku zawodu (czytaj: innych chałturników). Tak trochę głupio mendzić o tabloidyzacji życia, gdy się samemu w reklamach tabloidyzuje artystyczne powołanie i po cholerę mówić o wypaleniu, jak się po prostu wybiera działaność o większej stopie zysku. Może to przypadek, że koniec winnego interesu zbiega się z powrotem do zawodu. Tylko po co to było to całe gadanie. Jak celebryci z tabloidów, którzy co dwa dni się kłócą i rozwodzą i co cztery schodzą i kochają na zabój.
A może jestem po prostu dziecinnie upierdliwy, bo chcę wierzyć, że aktor poza sceną jest taki jak jego genialne role.
smykałka, nic więcej
Sam Kondrat kiedyś ciekawie opowiadał o zawodzie aktora. Uważał aktorstwo za pewną wrodzoną szczególną umiejętnosć małpowania, podpatrywania i odtwarzania stanów psychicznych. Coś jak z malarstwem, niektórzy od ręki namalują konia jak żywego, a reszcie ludzi wyjdzie pies lub krowa.
Taki dar techniczej sprawności jak brzuchomóstwo albo operowy głos, czyli bez żadnego związku z intelektem.
Kondrat podał przykład jakiegoś starego aktora zawsze grającego arystokratów lub uczonych, a prywatnie kompletnego gląba z inteligencją mrówki.
Pamiętam jego słowa: "dobry aktor potrafi symulować intelekt".
Nie oczekujmy od artystów myślenia, to zupełnie nie ich działka.
może zagra, może nie
Mógł się wypalić jako aktor. To często się zdaża pracoholikom. Za dużo pasji, za silne i zbyt monotematyczne zaangażowanie, odsuwanie reszty życia na dalszy plan. Jeśli przy tym głowa słaba, to coś w niej pęka, endorfiny przestają dopływać i człowiek flaczeje. Ma wszystkiego dość, a szczególnie ma dość swojej już byłej pasji.
Jeśli jest w miarę silny intelektualnie, to szuka czegoś innego, jak najmniej podobnego do wystygłego źródła ambicji.
Choćby odkrywa w sobie pradawne zamiłownie do handlu, prowadzenia karczm z wyszynkiem i zarabiania grubej kasy.
Ale szybko zaczyna się nudzić.
Kondrat nie stracił umiejętności aktorskich, nadal może gładko coś zagrać, tyle że pod pewnym warunkiem: rola powinna być być prestiżowa, popłatna i nie męcząca, bo wszelki zapał diabli już wzięli.
Jest możliwa jeszcze druga motywacja: aktor grający w reklamach musi mieć podkręconą popularność aktorskiego wizerunku, nie może kojarzyć się tylko z Panem od Banku.
Zobaczymy co z tego wyjdzie, może jeszcze zagra dobrą rolę w ciekawym filmie.
PS
Nie bardzo umiem sobie wyobraźić jak wygląda od praktycznej strony prowadzenie handlowego biznesu przez tak sławnego człowieka.
Jeździ we własnej osobie tirem na bocznicę, pilnować tankowania z cysterny wykwintnego burgunda?
Zawsze się boję, bo
jak artysta zaczyna prezentować poglądy, to jednocześnie dziwnym trafem ubywa mu talentu – vide polscy muzycy (i to nieważne czy Hołdys czy Kukiz – pierwszy skończył się na UNU, a drugi na My są Amerykany).
Sam dla kasy chałturzę tu i ówdzie, ale dopóki to robię, nie walę na prawo i lewo o moralnym upadku zawodu (czytaj: innych chałturników). Tak trochę głupio mendzić o tabloidyzacji życia, gdy się samemu w reklamach tabloidyzuje artystyczne powołanie i po cholerę mówić o wypaleniu, jak się po prostu wybiera działaność o większej stopie zysku. Może to przypadek, że koniec winnego interesu zbiega się z powrotem do zawodu. Tylko po co to było to całe gadanie. Jak celebryci z tabloidów, którzy co dwa dni się kłócą i rozwodzą i co cztery schodzą i kochają na zabój.
A może jestem po prostu dziecinnie upierdliwy, bo chcę wierzyć, że aktor poza sceną jest taki jak jego genialne role.
smykałka, nic więcej
Sam Kondrat kiedyś ciekawie opowiadał o zawodzie aktora. Uważał aktorstwo za pewną wrodzoną szczególną umiejętnosć małpowania, podpatrywania i odtwarzania stanów psychicznych. Coś jak z malarstwem, niektórzy od ręki namalują konia jak żywego, a reszcie ludzi wyjdzie pies lub krowa.
Taki dar techniczej sprawności jak brzuchomóstwo albo operowy głos, czyli bez żadnego związku z intelektem.
Kondrat podał przykład jakiegoś starego aktora zawsze grającego arystokratów lub uczonych, a prywatnie kompletnego gląba z inteligencją mrówki.
Pamiętam jego słowa: "dobry aktor potrafi symulować intelekt".
Nie oczekujmy od artystów myślenia, to zupełnie nie ich działka.