Rodzice to chyba najbardziej nie znają życia ze wszystkich co się na życiu nie znają.
Rodzice to chyba najbardziej nie znają życia ze wszystkich co się na życiu nie znają. Ile się dzieci nasłuchają od rodziców różnych rad, które hamują rozwój dziecka, to tym karygodnym nawałem krzywd powinni się zająć psychologowie. Nie baw się zapałkami, nie podglądaj starszej siostry w kąpieli, nie ?chodź na jabłka? do Horoszczakowej, ucz się tabliczki mnożenia i przed wszystkim nie graj w grzyba. Nie graj w grzyba???? Z całym szacunkiem moi kochani, radzicie, ale jeśli już mam z czegoś rezygnować, to wybieram tabliczkę mnożenia. Wyjaśnić o co chodzi z tym grzybem? Wyjaśnię nie dlatego, żebym taki mądry był, rzecz jest trywialna, ale podejrzewam, że różnie grzyb się nazywał na różnych podwórkach. W grzybie chodzi o to, aby wyjąć z szuflady mamy nóż, a jak się nie da to z szuflady ojca duży śrubokręt, gdyby i to spaliło na klapsie i potarganych uszach, to pozostają nam wakacje u dziadków, na których dziadkowi ze skrzynki narzędziowej można wyjąć pilnik pozbawiony rękojeści. Podstawowa rzecz jaką należało nabyć, aby się zabawiać w grzyba, to ostre i imponujące narzędzie, czyli coś co dzieci oprócz zapałek i podglądania starszej przeciwnej płci w kąpieli lubią najbardziej. Ideałem był bagnet, albo tak zwana ?finka? ? obiekt pożądania każdego zucha, zazdroszczącego harcerzowi, dla którego regulamin był już łaskawy i pozwalał ?finkę? nosić u boku. Jak nie było ideału bagnetu i finki, pilnik dziadka bez rękojeści miał te przewagę, że był i dało się go w czasie żniw bez trudu wynieść.
Od momentu gdy siedmiolatek miał zaostrzony na końcu pozbawionym rękojeści pilnik, finkę, bagnet, nóż kuchenny, reszta grzyba to już łatwizna. Łatwizna ponieważ do grzyba potrzeba niebezpiecznego narzędzia, rąk siedmiolatka i najzwyklejszej w świecie ziemi, zwykłej ziemi w postaci łąki, albo innej ziemskiej postaci. Cała zabawa polegała na tym, aby ostre narzędzie wbić w ziemię jak najdalej od miejsca, w którym stoi siedmiolatek. W tym celu siedmiolatek stawał w rozkroku, oczywiście nie odrywając zadniej nogi i wyciągał prawicę, o ile nie był mańkutem, jak najdalej się dało i wtedy rzucał. Jak rzucił i się wbiło, to już na oderwanych nóżkach szedł zadowolony i zaznaczał okrąg, w zasadzie o dowolnej średnicy, ale raczej mniejszej niż większej, przepisy tego nie normowały. Nikt specjalnie nie przesadzał, ani z minimalną średnicą okręgu, ani z rzucaniem na tak zwaną ?okrętkę? czyli tak, że ostre narzędzie rzucało się jak najdalej do przodu wprowadzając je w ruch obrotowy licząc, że ostatni obrót skończy się wbiciem w łąkę. Odkąd podwórkowa komisja grzyba wprowadziła przełomową nowelizację, która nakazywała wrócić po śladach do punktu rozpoczęcia gry, co było kwitowane zwycięstwem, nikt nie przesadzał ze średnicami i odległościami, aby łatwiej było trafić do zwycięstwa.
Mam nadzieję, że tajemniczy grzyb został zdemaskowany, a Ci co rozpoznali grzyba pod inną nazwą już w ogóle nie maja problemów z odtworzeniem magii podwórkowej dyscypliny. U siebie na podwórku miałem o tyle dobrze, że kumpel posiadał swobodny dostęp do finki. Przyłapał kiedyś starszego brata harcerza na paleniu papierosów i od tego momentu szantażował go bezlitośnie, na wszelkie możliwe zachcianki i z taką finką, to brat harcerz naprawdę łaski nie robił, co musiał robić oprócz tego, może kiedyś opiszę ? warto. Gorzej kiedy przyszły wakacje u babci na wsi, tam pozostawał już tylko pilnik dziadka, mało poręczna, ale solidnie gabarytowa raszpla bez rączki. U babci na wsi gra w grzyba miała sporo wad, już na starcie nie trzeba było się czaić i ryzykować łomotem, po prostu wchodziło się do komórki i brało raszplę, co z jednej strony było fajne, z drugiej odbierało emocje. Druga wada, to absencja graczy ? nie było z kim grać. W czasie żniw w wiejskich domach zostawały tylko trzynastoletnie dziewczynki, które miały pilnować obiadu, zmywać podłogi, napoić krowy. Z babą grać w grzyba, to była większa ujma niż chodzenie w rajtuzach w zimie. Dlatego trzeba było grać samemu ze sobą i walczyć jak lew. Grzyb był popularną grą i wbrew histerii rodziców, co nie mają pojęcia o życiu, nigdy nie słyszałem, aby ktoś komuś albo sobie wyrządził jakąś krzywdę. Nigdy poza jednym przypadkiem.
Pewien chłopiec wyjechał na wakacje do babci na wsi w nowych, pachnących świeżą dermą sandałkach. Sandały z dermy były czymś wyjątkowo paskudnym i obciachowym, oczywiście słynne ?babskie sandały? krążyły po całym podwórku, choćby nawet udało się wylosować ?chłopskie?. Sandały same w sobie były babskie, trampki gwarantowały wysoki status podwórkowy. Kto grał w gałę sandałami, ten wie o czym mowa, na dodatek wszystkiego złego, spod sandałów wyzierały skarpetki. Nieliczni mieli białe – frote. Tym jeszcze uchodziło, ale normalnie to królowała anilana, czy inny stilon, oczywiście w jakąś ohydną kratkę, albo w równie beznadziejny deseń. Tak czy siak, jak coś było nowe, świeżo wystane, to przez pierwsze tygodnie trzeba było strzec sandała jak oka w głowie. Zdanie: ?Dopiero co ci kupiłam nowe sandały i coś ty z nimi zrobił???, to był wyrok, kar nie będę roztrząsał, ale uważam, że tamte zbrodnie na dzieciach nie powinny ulegać przedawnieniu. Też to kiedyś opiszę, ale póki co kolejna odsłona wakacji pewnego chłopca. W pachnących dermą sandałkach, pewnie babskich, w skarpetkach w kratkę, pewnie z anilany, pewien chłopiec rozpoczął grę w grzyba, około 50 centymetrową raszplą.
Szło jak po maśle, ziemia świeża po letniej burzy, ale już na tyle przyschnięta, że stabilnie przyjmująca raszplę. Rzuty głównie treningowe, żadnych okrętek, raczej na śledzia, czyli tak aby jak najdalej oddalona od siebie lewa noga i prawa ręka, rzucała pod kątem około 30 stopni, trzymając raszplę w otwartej dłoni, którą przed wyślizgnięciem powstrzymywał jedynie malutki sześcioletni kciuk. Ten kilkucentymetrowy kciuk utrzymujący 50 centymetrową raszplę był najsłabszym punktem zabawy i tak doszło do pierwszego w historii grzyba niebezpiecznego i krwawego incydentu. Pewien chłopiec, pewny siebie, spuchł w sześcioletnim kciuku i mimo techniki śledzia wbił sobie 50 centymetrową raszplę pod kątem prostym i prosto w babskiego nowiuteńkiego sandała ze świeżo pachnącej dermy. O kurwa! ? jęknął siedmiolatek ? po czym odruchowo wyjął pilnik?i tu uwaga?z sandała, nie z nogi. O nodze to siedmiolatek nie myślał, adrenalina tak zadziałała, że przeszyta noga w ogóle nie bolała.
Najbardziej ustronne miejsce na wsi to oczywiście ?za stodołą?. Tam też się udał pewien chłopiec aby zobaczyć co narobił. Nie wyglądało to dobrze, z góry sandał dostał wyraźnie, kwadratowa dziurka, której nie przewidział producent szpeciła obuwie i wcale nie gubiła się w tandetnym wzornictwie. Kurcze, może chociaż podeszwa cała? Pomyślał pewien chłopiec, ale już za chwilę pozbył się złudzeń. Sandał dostał na wylot, to już koniec. Chociaż, zaraz. Kto zmęczony po żniwach będzie miał jeszcze tyle przytomności, żeby dostrzec w sandale nowy wizualny akcent? Założy się dziurawego babskiego sandała i nikt nie zauważy. Niestety już na początku procesu zakładania, siedmiolatek przekonał się na własnej skórze, że jeśli pilnik przebija na wylot sandała, a w środku sandała jest noga, to noga również dostała na wylot. Starzy pewnego siedmiolatka mieli swojej ulubione powiedzonka, wśród nich to, które teraz nabierało praktycznego wymiaru. ?Coś puchnie w oczach?. Nie coś, ale przebita na wylot noga puchnie w oczach. Tak upadł pomysł, aby przebitego sandała dla niepoznaki założyć na przebitą, spuchniętą w oczach nogę. Wtedy zaczął się ryk nad nieuchronnym laniem, bo ?dopiero co mi kupiła sandała i co ja z nim zrobiłem?. Wtedy też za stodołę przyszła babcia, właściwie przyszła po bańkę z kompotem, aby zanieść żniwiarzom, ale ryk zza stodoły zmienił jej plany.
? Jezus Maria, Matko Boska, coś Ty narobił? ? lamentowała babcia.
? Sandał mi się popsuł ? odpowiedział pewien chłopiec.
? Jezus Maria jak wygląda twoja noga, tyle krwi, przecież mama mnie zabije, trzeba lecieć do sołtysa i dzwonić po ?taryfę?. Nie ruszaj mi się stąd, ani na krok.
Choćby pewien chłopiec chciał, to nie był się w stanie ruszyć, po chwili zleciało się trochę ludzi, wszyscy z pola i już nie dali się ruszyć, a i noga nie dawała. Okazało się, że wszyscy poza pewnym chłopcem lamentowali nad nogą chłopca, nie nad sandałem. Wśród nich najbardziej lamentował dziadek i ciotka chłopca, bo babcia poszła dzwonić po taryfę, w lamentowaniu dawała też radę sąsiadka. Zamiast lania pewien chłopiec był bohaterem tłumu żniwiarzy, aż do chwili gdy wśród pełnej podziwu i współczucia gromady, pojawiła się trzynastoletnia córka sąsiadki i wypaliła:
? Mamo, mamo, a on powiedział brzydkie słowo na ?k?.
Tłum zamarł, a pewien chłopiec spocił się po całym organiźmie. Konsternacja trwała kilka sekund, ale to były długie sekundy, najdłuższe jakie świat odczekiwał. Po paru sekundach tłum popatrzył wymownie na sąsiadkę i ta chyba z większą siłą niż powinna zdzieliła trzynastolatkę w łeb, aż trzynastolatka podskoczyła.
? Pójdziesz ty do domu durna?!! Co byś ty krzyczała jakbyś se tak w nogę pierdolła.
Do dziś ten pewien chłopiec nie pamięta piękniejszego przykładu sprawiedliwości ludowej, do dziś wspomina tamten letni dzień po burzy i to chóralne poczucie ulgi wyrażone prze gromadę, kiedy trzynastoletnia gosposia dostała w łeb. Do dziś ten pewien chłopiec wspomina ten bohaterski czas, za każdym razem gdy na zmianę pogody łupnie go raszpla w nogę na wylot. Taki był krwawy wkład pewnego chłopca w ludowe poczucie sprawiedliwości i dobór niebezpiecznych narzędzi do gry w grzyba.
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
no, no!!!
ZANIEMÓWIŁAM
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ta niespodzianka to MK na dole?
U mnie nazywało się to grą w statki, ale nie tak przebiłem nogę. Wlazłem podczas pobytu u dziadków na teren zakazany t,j rumowisko po rozebranej, drewnianej szopie, Zardzewiały gwóźd przebił mi nogę obutą w ślicznego trampka. Bałem się przynać i po kilku dniach wdało się zakażenie. Nieprzytomnego, spod sklepu, przywiózł mnie sąsiad. Taksa nie była potrzebna, gdyż wyleczył mnie mój dziadek, mocząc nogę w jakimś naparze. Na ziołach dziadek się znał, gdyż zielem leczył partyzantów w Lasach Kozłowieckich, ale ja go zapamiętałem jako człowieka, który wyganiał wszystkich którzy z rzadka, zdesperowani przychodzili do niego po pomoc. Dzięki tej przygodzie zbliżyłem się do dziadka, zamkniętego w sobie introwertyka, dziwaka, którego wszyscy we wsi się bali, chociaż to była trudna przyjaźń.
PS
Jeżeli macie zastrzał, po drzazdze czy jakimś innym zakłuciu, przyłóżcie sobie startą marchew wymieszną z cukrem. Niesamowite jak to wyciąga.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.
Ja Hrabini
Czytałla ja z zapartym dechim ,coraz tu szypcij i szpcij, kiedy ta raszplia
w conajmnij we dwach kuprach najdzi sy mniejscy.
No i nie powim letku sieja zawiodła byłła , Pańsku Belitrystykom
Żeb chuciażby pirzy si trocha sypłu,a tu niczorta.