Pogodny, dobry człowiek, na zawsze Lwowiak, żołnierz II Rzeczpospolitej, 2 Korpusu Polskiego gen. Wł.
Pogodny, dobry człowiek, na zawsze Lwowiak, żołnierz II Rzeczpospolitej, 2 Korpusu Polskiego gen. Wł. Andersa i oficer 6 pułku pancernego „Dzieci Lwowskich”, Polak rzucony po wojnie przez los do Kalifornii.
Kiedy wybuchła II w.ś. 16-letni Aleksander trenował pływanie (Pogoń Lwów) przygotowując się na Olimpiadę w Helsinkach (1940 r.), ucząc się w słynnym IV Gimnazjum im. Jana Długosza.
Jego ojcem był były członek POW i obrońca Lwowa (listopad 1918 r.), póżniejszy oficer zawodowy, m.in. adiutant gen. Wł. Sikorskiego, obrońca cytadeli lwowskiej przed Niemcami we wrześniu 1939 r., następnie w niewoli sowieckiej, zamordowany w Starobielsku.
Młody Aleksander, wraz z matką Anną z d. Przesmycką (pochodziła z majątku Sarnaki, niedaleko Siedlec), został wywieziony do Kazachstanu, gdzie trochę „dorabiał” jako pierwszy perkusista jazzowy (jak żartował).
We wrześniu 1941 roku zgłosił się do Polskiego Wojska z Buzułuku (ZSRR), na długo wiążąc się z póżniejszym 6 Pułkiem Pancernym „Dzieci Lwowskich”. Opuścił z Armią Polską, Rosję Sowiecką i po ukończeniu Szkoły Podchorążych rezerwy (w Szachrizjabs 12VII1942r.), przeszedł drogę 2 Korpusu na Bliskim Wschodzie.
W czasie kampanii we Włoszech brał udział we wszystkich ważniejszych walkach 6 pułku (2-ga Dywizja Pancerna), m.in. po zdobyciu Monte Cassino w przełamaniu umocnień Linii Hitlera, jako dowódca szwadronu motocyklistów ( następnie dowódca czołgu i plutonu czołgów) bierze udział w zdobyciu Piedimonte San Germano, Loreto, Ankonę i Bolognę.
Po wojnie kończy kursy w południowych Włoszech, odwiedza matkę (instruktorka Polskiej Służby Kobiet – PSK w Jerozolimie) i następnie trafia do Anglii, gdzie podjął studia (tekstylne na college’u) w Blackburn, następnie podejmując się różnych prac w Londynie, gdzie wraz z kolegami z 2 korpusu prowadzi bogate życie towarzyskie.
Po kilku latach pobytu w Londynie, gdzie imał się różnych zajęć zarobkowych m.in. wyrobem biżuterii, zdecydował się (1956 r.) emigrować do Stanów Zjednoczonych, na zaproszenie swojej mamy, która mieszkała wtedy w Chicago.
Kilka miesięcy przed opuszczeniem Londynu poznał „w tańcu” swoją przyszłą miłość na całe życie i żonę Wirę (Elwirę Biedrzycką), którą wybuch II w.ś. zastał w szkole baletu przy Operze Warszawskiej, gdzie uczęszczała razem z bratem Lolkiem. Potem wybuchło powstanie, Lolek był w AK, a Wira z matką po upadku powstania wyrzucone zostały do obozu w Pruszkowie i dalej na przymusowe roboty do Niemiec.
Tam zostały oswobodzone przez wojsko amerykańskie i przedostały się do 2 Korpusu Polskiego we Włoszech. Wira występowała tam w „Polish Parade” (była najmłodszym członkiem zespołu) u słynnego Ref-Rena, na wielkich scenach włoskich.
Pobrali się już w Chicago, gdzie Aleksander studiował w Illinois Institute of Technology, który ukończył ( jednocześnie pracując) w 1965 r. W międzyczasie Wira ciężko zachorowała na astmę.
W 1969 roku Majewscy w poszukiwaniu lepszego klimatu, przenieśli się do Kalifornii, gdzie Aleksander dostał pracę w słynnej na całym świecie firmie inżynieryjnej, Bechtel Corporation w San Francisco gdzie pracował do 1985 roku. Wira pracowała w ekskluzywnych domach mody w San Francisco, jako konsultant.
Zamieszkali najpierw w San Francisco, następnie przenosząc się „na zawsze” do Orindy (25 km od centrum SFO), droższej ekskluzywnej „sypialni” SFO i Berkeley. Mieszkał kilka kilometrów od poety Czesława Miłosza. W 1985 roku zachorował ciężko na serce, które sprawiało mu trudności, aż do śmierci.
Należał do Koła nr. 49 – Stowarzyszenia Polskich Weteranów w Martinez, w Kalifornii, gdzie udzielał się społecznie.Odszedł w wieku 88 lat, w ostatnią podróż, 3 stycznia 2012 roku, jego prochy spoczną w rodzinnym grobowcu rodziny matki (Przesmyckich) w Sarnakach koło Siedlec, pozostawił żonę Elwirę.
Pan Aleksander w 2004 r. opublikował swoje wspomnienia: „Przez Cztery Kontynenty. Od Lwowa do San Francisco. Wspomnienia żołnierza „DZIECI LWOWSKICH””, wydane przez Instytut im.Gen. Stefana „Grota” Roweckiego w Lesznie, opracowane przez dr. Waldemara Handke. Ładnie i starannie wydane wspomnienia pisane ze specyficznym, dziś już unikalnym lwowskim poczuciem humoru zapisane oszczędnie na 174 stronach.
Wielokrotnie odwiedzałem Państwa Majewskich i z przyjemnością wysłuchiwałem szczególnie wojennych, choć nie tylko, wspomnień Pana Aleksandra, wychodząc często z podarowanymi mi interesującymi książkami z biblioteki Pana Aleksandra. Wyraziłem zdziwienie dlaczego tyle interesujących wspomnień i spostrzerzeń pozostało poza jego wydanymi wspomnieniami, na co on machnął tylko uśmiechnięty ręką, zwalając wszystko na pośpiech. Udało mi się „nakręcić’” kilka godzin wspomnień Pana Aleksandra na video, za co jestem mu wdzięczny.
Pamiętam jak wspominał pożegnanie z ojcem, który w stopniu majora WP, dowodząc obroną Cytadeli lwowskiej przeciwko Niemcom, moment przed pójściem do sowieckiej niewoli, 22 września 1939r. oddał mu wszystkie swoje ważne dokumenty, pieniądze, pamiątkowy zegarek i osobiste pamiątki.
16-to letni Aleksander widział jeszcze machającego ręką ojca, po raz ostatni. Obiecał jemu i sobie, że całą walizkę przejrzy z matką i zabezpieczy na przyszłość. W dalszej drodze do domu, został niestety napadnięty przez kilku zdemoralizowanych żołnierzy polskich, pobity i pozbawiony ojcowskiej spóścizny…
Była to złowieszcza zapowiedż „nowych czasów”, które niestety nadchodziły…
Pan Aleksander był skromnym człowiekiem o ciepłej sympatycznej osobowości, wspaniałym gawędziarzem o niezatraconym młodzieńczym miękkim i jednocześnie barwnym stylu kojarzenia i ekscytacji. Oczytany, utrzymujący zażyłe kontakty z dożywającymi swoich dni kolegami z 2 Korpusu Polskiego.
Zakochany nieprzytomnie w swoim Lwowie, do którego, mimo rozmaitych okazji, nigdy nie ośmielił się powrócić, aby zachować nieskazitelne młodzieńcze wspomnienia, kiedy to żegnał go przez zakratowane okna sowieckiego samochodu, brutalnie oddzierany od pulsującej polskiej tkanki Lwowa, wywożony do Kazachstanu w pamiętnym kwietniu 1940 roku.
Pewnej osobistej satysfakcji dostąpił kiedy odkrył w prenumerowanym przez siebie ekskluzywnym „New Yorker” poezję swojego krajana Lwowiaka, „księcia poetów” Zbigniewa Herberta. Głęboko wierzył, że jest on polskim największym poetą XX w, a swoim sąsiadem Miłoszem był nieco rozczarowany… Oto motto jego wspomnień:
ocean lotnej pamięci
podmywa kruszy obrazy
w końcu zostanie kamień na którym
mnie urodzono
co noc staję boso
przed zatrzaśniętą bramą
mojego miasta
Zbigniew Herbert
„Moje Miasto”
Należał do ostatnich synów i córek II Rzeczypospolitej, kresowiaków wypędzonych z ich ukochanego miasta, poza którego murami jego serce krwawiło wierną miłością, aż do śmierci. Żegnaj Przyjacielu…
Jacek K. Matysiak
pechowcy i szczęściarze
Takich ciekawych, udanych i wartościowych życiorysów jest cała masa.
Miałem wuja który w podobny sposób “zwiedził” podczas wojny cały świat, i nic tylko opowiadał i opowiadał…
Jeden element jest szczególnie istotny, i dzieli kombatantów na tych, których “los rzucił” do USA, Anglii czy innego fajnego kraju i na tych których pechowo rzucił do Polski. Ten punkt rzucenia drastycznie zróżnicował ich dalsze losy.
@chlor
To prawda, że ci którzy “spóżnili” się do Andersa, bądż zostali na sowieckim brzegu, oraz ci co z naiwności, bądż powinności rodzinnych wrócili do kraju z zachodu , doświadczyli “czołgania” się przed sowieckim nowym “autorytetem”.
Zostali na zachodzie głównie kresowiacy, część przymusowych robotników i wywiezieni powstańcy Warszawy. Kresowiacy po prostu nie mieli gdzie wracać, Polski już tam nie było. Pozdrawiam.
Jacek.
pechowcy i szczęściarze
Takich ciekawych, udanych i wartościowych życiorysów jest cała masa.
Miałem wuja który w podobny sposób “zwiedził” podczas wojny cały świat, i nic tylko opowiadał i opowiadał…
Jeden element jest szczególnie istotny, i dzieli kombatantów na tych, których “los rzucił” do USA, Anglii czy innego fajnego kraju i na tych których pechowo rzucił do Polski. Ten punkt rzucenia drastycznie zróżnicował ich dalsze losy.
@chlor
To prawda, że ci którzy “spóżnili” się do Andersa, bądż zostali na sowieckim brzegu, oraz ci co z naiwności, bądż powinności rodzinnych wrócili do kraju z zachodu , doświadczyli “czołgania” się przed sowieckim nowym “autorytetem”.
Zostali na zachodzie głównie kresowiacy, część przymusowych robotników i wywiezieni powstańcy Warszawy. Kresowiacy po prostu nie mieli gdzie wracać, Polski już tam nie było. Pozdrawiam.
Jacek.
pechowcy i szczęściarze
Takich ciekawych, udanych i wartościowych życiorysów jest cała masa.
Miałem wuja który w podobny sposób “zwiedził” podczas wojny cały świat, i nic tylko opowiadał i opowiadał…
Jeden element jest szczególnie istotny, i dzieli kombatantów na tych, których “los rzucił” do USA, Anglii czy innego fajnego kraju i na tych których pechowo rzucił do Polski. Ten punkt rzucenia drastycznie zróżnicował ich dalsze losy.
@chlor
To prawda, że ci którzy “spóżnili” się do Andersa, bądż zostali na sowieckim brzegu, oraz ci co z naiwności, bądż powinności rodzinnych wrócili do kraju z zachodu , doświadczyli “czołgania” się przed sowieckim nowym “autorytetem”.
Zostali na zachodzie głównie kresowiacy, część przymusowych robotników i wywiezieni powstańcy Warszawy. Kresowiacy po prostu nie mieli gdzie wracać, Polski już tam nie było. Pozdrawiam.
Jacek.
Przy takich tekstach często występuje u mnie problem
napisania czegoś sensownego – prócz pochwał.
@Ijon Tichy
Witam, jesteśmy tylko kolejnymi ogniwami w polskim łańcuch pokoleń i powinniśmy odczuwać tę wzajemną więż i o sobie pamiętać. Pozdrawiam.
Jacek.
Przy takich tekstach często występuje u mnie problem
napisania czegoś sensownego – prócz pochwał.
@Ijon Tichy
Witam, jesteśmy tylko kolejnymi ogniwami w polskim łańcuch pokoleń i powinniśmy odczuwać tę wzajemną więż i o sobie pamiętać. Pozdrawiam.
Jacek.
Przy takich tekstach często występuje u mnie problem
napisania czegoś sensownego – prócz pochwał.
@Ijon Tichy
Witam, jesteśmy tylko kolejnymi ogniwami w polskim łańcuch pokoleń i powinniśmy odczuwać tę wzajemną więż i o sobie pamiętać. Pozdrawiam.
Jacek.