Mówienie o polskiej polityce, że jest pozbawiona idei, idei państwa i służby publicznej, staje się już truizmem.
Mówienie o polskiej polityce, że jest pozbawiona idei, idei państwa i służby publicznej, staje się już truizmem. Oczywistość tego, że polscy politycy nie dorośli do sprawowania funkcji politycznych i państwowych, jest wyraźna – i boleśnie odczuwalna od wielu lat. Od prawie 10 lat w Polsce nie powiódł się żaden poważniejszy projekt reformatorski, żadna sfera życia publicznego, administracja, szkolnictwo powszechne, wyższe, czy ochrona zdrowia – nie zostały objęte żadnym rozsądnym programem modernizacyjnym.
Dlaczego tak jest, co jest powodem tego, że polskiej życie polityczne coraz bardziej ogranicza się do słownych przepychanek, do kłótni i odwołań do przeszłości? Powodów jest kilka.
Polscy politycy, niezależnie od wieku, tkwią mentalnie w latach komunizmu. Poza nielicznymi wyjątkami (tak jak na przykład Michał Boni), ich motywacją nie jest sprawa służenia państwu i obywatelom – lecz walka polityczna, walka z podobną grupą politykierów, którzy różnią się tylko tym, że działają pod innym szyldem. Wynika to oczywiście z tego, że w Polsce dominującą sferą uprawiania polityki są partie polityczne.Partie uprawiają nie tylko politykę, ale również poczuwają się do administrowania państwem i samorządami.
To skrajne upartyjnienie i upolitycznienie życia społecznego (w tym administracji państwa) powoduje to, że nie wytworzyła się w Polsce znacząca, profesjonalna kadra administracyjna. Nie ma w Polsce określonego systemu służby publicznej, w której jasno byłyby określone drogi awansu zawodowego w szeroko rozumianej administracji. Wynika to z tego, że już stanowiska dyrektorów wydziałów w urzędach wojewódzkich, inspektorów wojewódzkich, kuratorów, szefów spółek samorządowych – są stanowiskami, na które deleguje się kandydatów z nadania politycznego. I ci ludzie, mając nawet wykształcenie i odpowiednie kwalifikacje zawodowe, nie będę podejmować się wdrażania planów modernizacyjnych, czy nawet przekształceń organizacyjnych – ponieważ zdają sobie sprawę, że ich stanowiska podlegają politycznej kadencyjności. Niestety, również samorządy podlegają chorobie upartyjnienia.
Wracając do samych polityków; Maciej Rybiński w swoim ostatnim artykule w “Rzeczpospolitej” (“Elita, która nie jest elitą”) zauważył bardzo trafnie, że polscy politycy są tylko zawodowcami tylko z nazwy, ponieważ pełniąc służbę publiczną w Sejmie, biorą za nią pieniądze. Nie są jednak profesjonalistami politycznymi, zawodowcami w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie posiadają odpowiedniej wiedzy o państwie, o procesach decyzyjnych, a do tego – są w większości przypadków po prostu partyjnymi aktywistami. Dodałbym do tego, co napisał Rybiński ,jeszcze to, że są ludźmi pozbawionymi etyki politycznej i odpowiedzialności za swoje działania wobec wyborców.
W Polsce ukształtował się system partii oligarchicznych, z silnym centrum, które przekształca się w quasi dyktaturę polityczną. Partie polityczne stają partiami aparatu i instrumentami, działającymi na rzecz swoich szefów i ich politycznych karier. Ta struktura powielana jest w dół partii i partie polityczne, zamiast czynnika społecznego, obywateli, przyciągają do siebie ludzi, dla których przynależność do partii jest drogą własnej kariery, a nie sprawą służenia społeczeństwu. I niestety, co zresztą pokazują badania i dane dotyczące efektywności pracy polskiego Sejmu – następuje coraz większa degeneracja polskiej polityki.
Rybiński, jako zwolennik określonej linii politycznej, zwanej IV RP, uważa, że taki stan polskiej sceny politycznej wynika z braku elit. Widzi czynniki obiektywne, czyli zniszczenie elit przez czasy okupacji i PRL, ale głównie wini za to III RP, która miałaby jakoby odsunąć elity na tor boczny. Uważa on, że prawdziwe elity, które są na marginesie życia społecznego, zostały zastąpione przez elity koncesjonowane.
Problem jest tylko taki, że elita intelektualna nie ma wcale zapisanego w swoim etosie rządzenia państwem, lecz jest formacją, która ma budować nowe idee. To politycy powinni czerpać doświadczenia z programów elit – tylko że takich nie ma. Okazało się, że program tak zwanej IV RP nie został wcielony w życie – nie, nie z powodu tego, że obalono rząd Jarosława Kaczyńskiego – lecz z powodu tego, że program ten był oparty o fałszywe przesłanki intelektualne. Społeczeństwo odrzuciło definitywnie nie tylko Jarosława Kaczyńskiego, ale również zaproponowany przez niego program. Projekt III RP, zainicjowany przez reformy Leszka Balcerowicza, w rządzie Tadeusza Mazowieckiego – jest w dalszym ciągu jedynym, w pełni udanym projektem na państwo. Choć, jak wskazałem powyżej – podlegającym erozji i degeneracji.
Pojęcie elit w Polsce zostało mocno zdewaluowane. Nie wydaje się, aby w najbliższym czasie nastąpił w tej materii przełom. I nie zgadzam się z opinią, że to elity intelektualne mogą dokonać przełomu. One już tego przełomu dokonały, w roku 1989, wyprowadzając Polskę z czasów komunizmu do demokracji. Do demokracji, która w Polsce jest mocno niedoskonała i wynaturzona, czego objawem są partie wodzowskie, ale nie ma innej drogi, niż doskonalenie systemu istniejącego. Demokracja zachodnia ma setki lat, polska – tylko 20, bo trudno okres międzywojenny uznać za rządy parlamentarne. Próba zastąpienia rządów powołanych w drodze wyborów przez rządy intelektualistów może doprowadzić tylko do rozwiązań totalitarnych, autokratycznych. I w Polsce nie ma problemu, jak przywrócić intelektualistów państwu, lub odwrotnie – oddać władzę elicie ntelektualnej – lecz istnieje problem wykształcenia nowych elit politycznych i wzmocnienia procedur demokratycznych.
Aby jednak tego dokonać, konieczne jest wprowadzenie do życia politycznego nowych ludzi i nowych sił politycznych. Takich, które przestaną czerpać wzory i doświadczenia z lat komunizmu i działalności opozycyjnej, która w Polsce bardziej dzieli, niż łączy.
Azrael
Drogi Azraelu
Mylisz się twierdząc, że jakieś kierownicze stanowiska są elementem przetargowym w walce politycznej. Nawet stanowisko sprzątaczek jest w tym systemie. Zgadzam się zaś z Tobą, że zastąpienie polityków intelektualistami nie jest rozwiązaniem. Partie muszą istnieć, nie ma od nich ucieczki.
Problem polega na tym, że politycy miotają się pomiędzy Scyllą walki o słupki w sondażach, która przejawia ciągłym konfliktem z konkurencją polityczną, bo taki sposób jest najprostrzy, lecz skutkuje brakiem warunków realizacji reform, a Charybdą pokusy, że skoro i tak nic się nie da zreformować, to chociaż ugrajmy dla siebie ile się da, koncesjonując wszystkie możliwe, podległe stanowiska do sprzątaczki włącznie. Z jednej strony ciągły konflikt z innymi partiami mający krystalizować i umacniać “naszych” lecz psujący jakokolwiek dialog społeczny ponad podziałami, konieczny do woli i determinacji wprowadzenia reform. Z drugiej konieczność “odwdzięczania” się swojemu zapleczu, co również nie tworzy klimatu do zmian.
Dużo groźnejszym niebezpieczeństwem jest samonakręcanie się tych tendencji sprawiające, że partia u władzy nic nie chce, tylko jeszcze trochę się nachłapać ustawiając swoich gdzie można, a opozycja kosztem pójścia do przodu, za wszelką cenę wszystkie działania koalicji torpeduje.
Przykładem jest PSL, który nic nigdy dobrego dla kraju nie zrobił, a za każdym razem odcina kupony dla swoich. Ale to bardzo nieprawomyślne, więc sza.
Jak wyjść z tego zaklętego chocholego kręgu? Może jak Mojżesz, poczekać aż wymrze pokolenie skażone komuną? Tylko czy tyle czasu będzie nam dane?
Drogi Azraelu
Mylisz się twierdząc, że jakieś kierownicze stanowiska są elementem przetargowym w walce politycznej. Nawet stanowisko sprzątaczek jest w tym systemie. Zgadzam się zaś z Tobą, że zastąpienie polityków intelektualistami nie jest rozwiązaniem. Partie muszą istnieć, nie ma od nich ucieczki.
Problem polega na tym, że politycy miotają się pomiędzy Scyllą walki o słupki w sondażach, która przejawia ciągłym konfliktem z konkurencją polityczną, bo taki sposób jest najprostrzy, lecz skutkuje brakiem warunków realizacji reform, a Charybdą pokusy, że skoro i tak nic się nie da zreformować, to chociaż ugrajmy dla siebie ile się da, koncesjonując wszystkie możliwe, podległe stanowiska do sprzątaczki włącznie. Z jednej strony ciągły konflikt z innymi partiami mający krystalizować i umacniać “naszych” lecz psujący jakokolwiek dialog społeczny ponad podziałami, konieczny do woli i determinacji wprowadzenia reform. Z drugiej konieczność “odwdzięczania” się swojemu zapleczu, co również nie tworzy klimatu do zmian.
Dużo groźnejszym niebezpieczeństwem jest samonakręcanie się tych tendencji sprawiające, że partia u władzy nic nie chce, tylko jeszcze trochę się nachłapać ustawiając swoich gdzie można, a opozycja kosztem pójścia do przodu, za wszelką cenę wszystkie działania koalicji torpeduje.
Przykładem jest PSL, który nic nigdy dobrego dla kraju nie zrobił, a za każdym razem odcina kupony dla swoich. Ale to bardzo nieprawomyślne, więc sza.
Jak wyjść z tego zaklętego chocholego kręgu? Może jak Mojżesz, poczekać aż wymrze pokolenie skażone komuną? Tylko czy tyle czasu będzie nam dane?
Drogi Azraelu
Mylisz się twierdząc, że jakieś kierownicze stanowiska są elementem przetargowym w walce politycznej. Nawet stanowisko sprzątaczek jest w tym systemie. Zgadzam się zaś z Tobą, że zastąpienie polityków intelektualistami nie jest rozwiązaniem. Partie muszą istnieć, nie ma od nich ucieczki.
Problem polega na tym, że politycy miotają się pomiędzy Scyllą walki o słupki w sondażach, która przejawia ciągłym konfliktem z konkurencją polityczną, bo taki sposób jest najprostrzy, lecz skutkuje brakiem warunków realizacji reform, a Charybdą pokusy, że skoro i tak nic się nie da zreformować, to chociaż ugrajmy dla siebie ile się da, koncesjonując wszystkie możliwe, podległe stanowiska do sprzątaczki włącznie. Z jednej strony ciągły konflikt z innymi partiami mający krystalizować i umacniać “naszych” lecz psujący jakokolwiek dialog społeczny ponad podziałami, konieczny do woli i determinacji wprowadzenia reform. Z drugiej konieczność “odwdzięczania” się swojemu zapleczu, co również nie tworzy klimatu do zmian.
Dużo groźnejszym niebezpieczeństwem jest samonakręcanie się tych tendencji sprawiające, że partia u władzy nic nie chce, tylko jeszcze trochę się nachłapać ustawiając swoich gdzie można, a opozycja kosztem pójścia do przodu, za wszelką cenę wszystkie działania koalicji torpeduje.
Przykładem jest PSL, który nic nigdy dobrego dla kraju nie zrobił, a za każdym razem odcina kupony dla swoich. Ale to bardzo nieprawomyślne, więc sza.
Jak wyjść z tego zaklętego chocholego kręgu? Może jak Mojżesz, poczekać aż wymrze pokolenie skażone komuną? Tylko czy tyle czasu będzie nam dane?
Drogi Azraelu
Mylisz się twierdząc, że jakieś kierownicze stanowiska są elementem przetargowym w walce politycznej. Nawet stanowisko sprzątaczek jest w tym systemie. Zgadzam się zaś z Tobą, że zastąpienie polityków intelektualistami nie jest rozwiązaniem. Partie muszą istnieć, nie ma od nich ucieczki.
Problem polega na tym, że politycy miotają się pomiędzy Scyllą walki o słupki w sondażach, która przejawia ciągłym konfliktem z konkurencją polityczną, bo taki sposób jest najprostrzy, lecz skutkuje brakiem warunków realizacji reform, a Charybdą pokusy, że skoro i tak nic się nie da zreformować, to chociaż ugrajmy dla siebie ile się da, koncesjonując wszystkie możliwe, podległe stanowiska do sprzątaczki włącznie. Z jednej strony ciągły konflikt z innymi partiami mający krystalizować i umacniać “naszych” lecz psujący jakokolwiek dialog społeczny ponad podziałami, konieczny do woli i determinacji wprowadzenia reform. Z drugiej konieczność “odwdzięczania” się swojemu zapleczu, co również nie tworzy klimatu do zmian.
Dużo groźnejszym niebezpieczeństwem jest samonakręcanie się tych tendencji sprawiające, że partia u władzy nic nie chce, tylko jeszcze trochę się nachłapać ustawiając swoich gdzie można, a opozycja kosztem pójścia do przodu, za wszelką cenę wszystkie działania koalicji torpeduje.
Przykładem jest PSL, który nic nigdy dobrego dla kraju nie zrobił, a za każdym razem odcina kupony dla swoich. Ale to bardzo nieprawomyślne, więc sza.
Jak wyjść z tego zaklętego chocholego kręgu? Może jak Mojżesz, poczekać aż wymrze pokolenie skażone komuną? Tylko czy tyle czasu będzie nam dane?
Drogi Azraelu
Mylisz się twierdząc, że jakieś kierownicze stanowiska są elementem przetargowym w walce politycznej. Nawet stanowisko sprzątaczek jest w tym systemie. Zgadzam się zaś z Tobą, że zastąpienie polityków intelektualistami nie jest rozwiązaniem. Partie muszą istnieć, nie ma od nich ucieczki.
Problem polega na tym, że politycy miotają się pomiędzy Scyllą walki o słupki w sondażach, która przejawia ciągłym konfliktem z konkurencją polityczną, bo taki sposób jest najprostrzy, lecz skutkuje brakiem warunków realizacji reform, a Charybdą pokusy, że skoro i tak nic się nie da zreformować, to chociaż ugrajmy dla siebie ile się da, koncesjonując wszystkie możliwe, podległe stanowiska do sprzątaczki włącznie. Z jednej strony ciągły konflikt z innymi partiami mający krystalizować i umacniać “naszych” lecz psujący jakokolwiek dialog społeczny ponad podziałami, konieczny do woli i determinacji wprowadzenia reform. Z drugiej konieczność “odwdzięczania” się swojemu zapleczu, co również nie tworzy klimatu do zmian.
Dużo groźnejszym niebezpieczeństwem jest samonakręcanie się tych tendencji sprawiające, że partia u władzy nic nie chce, tylko jeszcze trochę się nachłapać ustawiając swoich gdzie można, a opozycja kosztem pójścia do przodu, za wszelką cenę wszystkie działania koalicji torpeduje.
Przykładem jest PSL, który nic nigdy dobrego dla kraju nie zrobił, a za każdym razem odcina kupony dla swoich. Ale to bardzo nieprawomyślne, więc sza.
Jak wyjść z tego zaklętego chocholego kręgu? Może jak Mojżesz, poczekać aż wymrze pokolenie skażone komuną? Tylko czy tyle czasu będzie nam dane?
Drogi Azraelu
Mylisz się twierdząc, że jakieś kierownicze stanowiska są elementem przetargowym w walce politycznej. Nawet stanowisko sprzątaczek jest w tym systemie. Zgadzam się zaś z Tobą, że zastąpienie polityków intelektualistami nie jest rozwiązaniem. Partie muszą istnieć, nie ma od nich ucieczki.
Problem polega na tym, że politycy miotają się pomiędzy Scyllą walki o słupki w sondażach, która przejawia ciągłym konfliktem z konkurencją polityczną, bo taki sposób jest najprostrzy, lecz skutkuje brakiem warunków realizacji reform, a Charybdą pokusy, że skoro i tak nic się nie da zreformować, to chociaż ugrajmy dla siebie ile się da, koncesjonując wszystkie możliwe, podległe stanowiska do sprzątaczki włącznie. Z jednej strony ciągły konflikt z innymi partiami mający krystalizować i umacniać “naszych” lecz psujący jakokolwiek dialog społeczny ponad podziałami, konieczny do woli i determinacji wprowadzenia reform. Z drugiej konieczność “odwdzięczania” się swojemu zapleczu, co również nie tworzy klimatu do zmian.
Dużo groźnejszym niebezpieczeństwem jest samonakręcanie się tych tendencji sprawiające, że partia u władzy nic nie chce, tylko jeszcze trochę się nachłapać ustawiając swoich gdzie można, a opozycja kosztem pójścia do przodu, za wszelką cenę wszystkie działania koalicji torpeduje.
Przykładem jest PSL, który nic nigdy dobrego dla kraju nie zrobił, a za każdym razem odcina kupony dla swoich. Ale to bardzo nieprawomyślne, więc sza.
Jak wyjść z tego zaklętego chocholego kręgu? Może jak Mojżesz, poczekać aż wymrze pokolenie skażone komuną? Tylko czy tyle czasu będzie nam dane?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej? O ile pamiętam, PiS postarał się o uchwałę znoszącą obowiązek bycia absolwentem tej doskonałej i pożytecznej uczelni na najwyższych stanowiskach w państwie. Warto tę szkodliwą uchwałe “zreperować” jak najszybciej.
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej? O ile pamiętam, PiS postarał się o uchwałę znoszącą obowiązek bycia absolwentem tej doskonałej i pożytecznej uczelni na najwyższych stanowiskach w państwie. Warto tę szkodliwą uchwałe “zreperować” jak najszybciej.
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej? O ile pamiętam, PiS postarał się o uchwałę znoszącą obowiązek bycia absolwentem tej doskonałej i pożytecznej uczelni na najwyższych stanowiskach w państwie. Warto tę szkodliwą uchwałe “zreperować” jak najszybciej.
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej? O ile pamiętam, PiS postarał się o uchwałę znoszącą obowiązek bycia absolwentem tej doskonałej i pożytecznej uczelni na najwyższych stanowiskach w państwie. Warto tę szkodliwą uchwałe “zreperować” jak najszybciej.
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej? O ile pamiętam, PiS postarał się o uchwałę znoszącą obowiązek bycia absolwentem tej doskonałej i pożytecznej uczelni na najwyższych stanowiskach w państwie. Warto tę szkodliwą uchwałe “zreperować” jak najszybciej.
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej?
A co z Wyższą Szkołą Administracji Publicznej? O ile pamiętam, PiS postarał się o uchwałę znoszącą obowiązek bycia absolwentem tej doskonałej i pożytecznej uczelni na najwyższych stanowiskach w państwie. Warto tę szkodliwą uchwałe “zreperować” jak najszybciej.