Począwszy od roku 2006, nieprzerwanie, miesiąc po miesiącu, ulegał obniżeniu poziom bezrobocia w Niemczech. A tymczasem, na przykład w takiej Grecji sytuacja na rynku pracy była gorsza i gorsza. Jeżeli spojrzymy na te wykresy, przedstawiające % poziom bezrobocia od stycznia 2006 do maja 2013r., to nasuwa się porównanie z… rozwartą paszczą krokodyla. Niebieskim kolorem zaznaczono sytuację w Grecji, a czerwonym – w Niemczech.
http://members3.jcom.home.ne.jp/takaaki.mitsuhashi/data_43.html#GGUnemp
Jak historycznie rozwijała się gospodarka tych krajów? Otóż w 2001r., w wyniku pęknięcia bańki „internetowej”, gospodarka Niemiec wpadła w recesję. Poziom bezrobocia w tym kraju szybko rósł, by w 2005r. przekroczyć 10%. Wtedy, na ratunek Niemcom pospieszył Europejski Bank Centralny, obniżając stopy procentowe. Co odbyło się ze zdecydowaną korzyścią dla ozdrowienia niemieckiej gospodarki. Ale z drugiej strony, tani pieniądz wygenerował bańkę na rynku nieruchomości poza Niemcami, w innych krajach, które nie przechodziły recesji. Bańka ta po raz pierwszy pękła w 2007 roku w Irlandii. Potem kryzys rozlał się na inne kraje Unii Europejskiej.
Zła kondycja gospodarki spowodowała wzrost poziomu bezrobocia w większości krajów strefy euro. W większości, lecz nie we wszystkich, gdyż jednocześnie sytuacja na rynku pracy w Niemczech uległa znaczącej poprawie.
Co jest szczególnie istotne, gospodarka Niemiec uległa ozdrowieniu bynajmniej nie w wyniku rozwijającego się popytu krajowego. Warto zauważyć, że był to okres, w którym kraj ten znacząco zwiększył swój poziom eksportu. Przedsiębiorcy wykorzystali do maksimum korzyści, jakie niesie system euro: wspólną walutę, brak ceł oraz swobodny przepływ kapitału. Innymi słowy, system wspólnej unijnej gospodarki, stworzył mechanizm pozwalający wygrać Niemcom wojnę konkurencyjną z krajami o niskiej wydajności przemysłu.
Czego oczywiście naturalną konsekwencją był stopniowy wzrost bezrobocia w krajach „przegranych”. Natomiast w samych Niemczech obecnie bezrobocie wynosi około 5,4%, co sanowi najniższą wartość od czasu zjednoczenia kraju.
To, co stało się w Unii Europejskiej to typowe „zwycięstwo systemu”. Najpierw dokładnie wytypowano „obiecujące” łowiska, a potem rozpoczęto polowanie. Czy nikt nie ma wrażenia, że chodzi tu wręcz o dominację jednego państwa?
Przecież obszar, w którym panuje: wspólna waluta, totalny brak taryf, ujednolicony rynek usług, swobodny przepływ kapitału i ludzi, to jest niemal jedno państwo. A jeśli dołożymy do tego jeszcze ujednolicenie finansów (m. in. pakt fiskalny), to otrzymujemy dokładnie Republikę Federalną Euro!
Jednakże kraje członkowskie Unii Europejskiej różnią się pod względem języka, rasy, pochodzenia etnicznego, religii, historii, kultury, tradycji, stylu życia… Innymi słowy nie podzielają jednego, np. niemieckiego nacjonalizmu.
Jeżeli nawet początkowo koncepcja Unii Europejskiej zmierzała do stworzenia „państwa federalnego”, to kraje „bardziej rozwinięte” powinny wyasygnować środki na zniwelowanie różnicy między wydajnością każdego regionu. Czyli wypadałoby, aby teraz Niemcy mając tak niski poziom bezrobocia, finansowały „koszty tworzenia miejsc racy” w krajach o wysokim bezrobociu. O tym oczywiście nie ma mowy, gdyż pomysł strefy euro oparty jest na teorii ekonomii neoklasycznej, nieliberalnej. A ta naucza, iż przecież: każdy kraj, każde przedsiębiorstwo powinno konkurować na rynku w myśl tych samych zasad, a przegrani są sami sobie winni. Więc w Komisji Europejskiej oraz Europejskim Banku Centralnym nikt nawet na poważnie nie zastanawiał się nad emisją „euro-dotacji”, które pomogłyby krajom przegranym. Zamiast tego przyjęto regulamin (pakt fiskalny), wymuszający na każdym kraju nieprzekraczanie swojego deficytu budżetowego powyżej wartości 3% PKB. To są zasady wręcz zabójcze dla gospodarek krajów zmagających się z pęknięciem bańki.
I obserwujemy jak kurczą się gospodarki: Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch, czy nawet Holandii…
Paszcza krokodyla.
Reklama
Reklama