Reklama

Święta minęły spokojnie. Do przesytu pojadłem pierogów z grzybami i kapustą (nie mylić z mniej szlachetną odmianą pierogów z kapustą i grzybami) i innych specjałów.

Święta minęły spokojnie. Do przesytu pojadłem pierogów z grzybami i kapustą (nie mylić z mniej szlachetną odmianą pierogów z kapustą i grzybami) i innych specjałów. W drugi dzień pożegnałem się z rodziną, która przekonana była, że jadę na narty w jakieś ludzkie warunki czyli do hotelu albo schroniska. Nie wtajemniczałem ich w kwestię namiotu, bo po co denerwować najbliższych. I tak mieli nielekko z takim pasożytem.

Plecak był ciężki jak nie powiem co. A. zaplanowała prowiantu na dwa tygodnie chyba, a mieliśmy być raptem parę dni. Jestem zdania, że niektórych kobiet nie należy dopuszczać do planowania. Swoje robił też namiot, którego większość przpadła mi od dżwigania w udziale ze względu na fakt, że miałem najpakowniejszy plecak.

Reklama

Szczegóły podróży nikną w mrokach niepamięci. Pierwszy etap wykonaliśmy pociągiem. A potem autobusami przez Duklę do Tylawy. W pociągu poznaliśmy miłą dziewczynę, studentkę, która po spędzeniu jednej części świąt u dalszej rodziny jechała na resztę świątecznej przerwy do rodziców. I się zgadało, że jedzie w naszym kierunku. Razem wysiedliśmy w Tylawie.

Przy drodze domki nieźle przysypane śniegiem, droga starannie odśnieżona, na drodze wyślizgany lód bez krzty piasku. Solą się wtedy też nie szafowało jak teraz. Taka równa tafla kremowego sprasowanego w lód śniegu z naniesionymi gdzieniegdzie przez opony szlaczkami szarego wyglądała zachęcająco. Nawet kolein specjalnie nie było widać. Płaściutko. Wycieczka uznała, że jest to świetna okazja aby sprawdzić jak nartki śladowe się spisują. Byłem w milczącej mniejszości, która wolałaby nie wykonywać pierwszego kroku narciarskiego pod okiem, bardzo ładnym, nowopoznanej koleżanki. Ale głupio się było przyznać do braku umiejętności. Płasko jak stół – damy radę.

Założyłem narty i nie podnosząc kijków z podłoża przybrałem pion. Po kijki miałem się zaraz schylić ale coś drgnęło niespodzianie – kijki zaczęły się oddalać, mimo, że przed chwilą miałem je tuż przed nosem, oparte o plecak. Jadę. Kur…mać . Jadę. Jest płasko jak stół, ja nie wykonuję żadnego ruchu sparaliżowany głównie ze zdziwienia, ale jadę. Do tyłu. Z prędkością dość ślimaczą ale i tak deprymującą. Na dodatek narty wcale nie jadą równolegle tylko rozjeźdżają się…

No i w ciszy zimowego popołudnia, ciszy bo mało pojazdów jeździło tą drogą, rozległ się odgłos jakby worek z kośćmi ciśnięto o ziemię. Leżę. Wszyscy patrzą w podziwie. Plaga rechoce cicho jak to on. Po chwili śmieje się cała wycieczka i osoby towarzyszące. Mnie nie do śmiechu. Nie wiem co się dzieje. Jedna narta się wypięła. Druga trzyma. Plecy w częśći szlachetnej i tej mniej tępo bolą. Na szczęście jako adept sztuki ju jitsu zamortyzowałem upadek energicznym uderzeniem przedramienia o lód. Właśnie przedramię zabolało najbardziej. Tak dobrze mi szło na dywanie a ten lód taki złośliwie śliski…

Jakoś się zebrałem. Zacisnąłem zęby i na jednej narcie dotarłem do kijków. Druga próba marszu była bardziej udana. Zarzuciłem plecak na ramiona i ruszyłem za resztą towarzystwa. Zanim nabrałem zaufania do nóg i nart cały prawie napęd czerpałem z siły rąk, co było dość kłopotliwe i śmiesznie zapewne wyglądało. Potem trochę się rozpędziłem i zacząłem doganiać uczestników wycieczki, którzy dobrze sobie radzili z nartami. Pamiętam, że do domu naszej koleżanki był spory kawałek – półtora kilometra, na tym dystansie wywaliłem się jeszcze może ze dwa razy ale plecak, który utrudniał ruchy, jednocześnie łagodził upadki, więc jakoś doczłapałem cały odcinek. Koleżanka zaprosiła nas do domu proponując nocleg. To była chyba leśniczówka albo gajówka. Pamiętam, że siedzieliśmy z nią do późnej nocy, gadając o wszystkim i o niczym. Strasznie była oczarowana naszym pomysłem i żałowała, że nie może iść z nami na wyprawę. Dosłownie widać było ten żal w oczach i oczarowanie, chyba niestety Adasiem. Bo Adaś był przystojnym , mocnym chłopakiem o piegowatej twarzy i podob ał się dziewczynom. To była chyba jedyna wada Adasia. Byłem z nim potem jeszcze na wielu imprezach a na jednym zimowym obozie gdy poleźliśmy tylko we dwójkę w góry otarłem się o śmierć. No ale to inna bajka. Jedyna wada Adasia , niestety, zawsze się ujawniała. Poza tym był do rany przyłóż. I chyba nawet nie przeklinał. To była wyjątkowa cecha wyróżniająca go w gronie moich ówczesnych znajomych. Plaga na przykład klął prawie równie często i soczyście jak ja aczkolwiek on to robił jakoś tak po inteligencku, nawet z przekonaniem ale bez iskry bożej. Ja nie miałem równych w przeklinaniu aczkolwiek przy kobietach zachowywałem się zawsze jak gentlemen.

Przed snem Plaga się przyznał, że on tego Jasiela nie jest tak do końca pewien. Ale będziemy pytać i na pewno znajdziemy. Jakoś tak niepewnie brzmiały jego zapewnienia i jego dziewczyna A. złośliwie to skomentowała. Poszliśmy spać zmęczeni i z trochę jakby mniejszą dozą optymizmu.

Następnego ranka mieliśmy – oceniając z mapy – do przejścia kilkanaście kilometrów. Tyle nas dzieliło od tajemniczego Jasiela. Pożegnaliśmy dziewczynę, która miała smuteczek w oczach i życzyła nam powodzenia. Szło się poboczem dróg rozmaitych a potem to i środkiem, gdy dotarliśmy do mniej uczęszczanych odcinków. Minęliśmy kilka wsi. Żywego ducha nie ujrzeliśmy tylko psy nas ujadaniem oznajmiały. Zrobiło się trochę zadymki, gdy minęliśmy Wolę Wyżną i ruszyliśmy w górę Jasiołka. Płaskie dawno się skończyło. Zaczęły się schody. A ja nabierałem nowych doświadczeń narciarskich. Np. podłażenia krokiem choinkowym.

Jasiel znaleźliśmy bez przygód. Spory teren na bezleśnym zboczu otoczony drutem kolczastym. Opustoszały ciąg murowanych obór z rozwalającym się gdzieniegdzie dachem. Do obory najbliższej bramy dobudowane było niewielkie pomieszczenie z oknem i dziurawymi drzwiami bez klamki. W środku pięć metalowych łóżek mocno pordzewiałych, niewielki piec – koza, zdezelowany stół, i jakieś kulawe dwa krzesła. Wszystko. Okno miało dość solidnie wybitą szybę – ostała się jej górna połowa. Drzwi były wypaczone i praktycznie dolegały do odrzwi tylko górną częścią. Podłoga była w stanie agonalnym, przegniła i pełna dziur – oczywiście śniegu wewnątrz nie brakowało i frywolnego przeciągu od którego zimne dreszcze przebiegały po placach.

– Pałac, kur… – powiedział chyba szczerze zachwycony Plaga. – Tu się można rozmnażać – spojrzał znacząco na A.

– Wracajmy do wsi – zaproponowała dziewczyna. Nie kryła przerażenia.

Cdn.

Reklama

20 KOMENTARZE

  1. Plecak
    Pamiętam, gdy raz na dworcu PKP zważyliśmy się z plecakami i tym co do nich było doczepione na wadze (stały takie, chyba 2 zł to kosztowało) . Ważyłem 120 kg przy wadze własnej trochę ponad sześćdziesiąt – namiot z gumowaną podłogą (trójka z przedsionkiem – dziewczyna lubiła komfort), 2 gumowe materace, puszki, butla …

    • Zawsze dźwigałem
      poniżej 40 kilogramów, optymalnie 20-25. 60 kilo na plecach było, jest dla mnie niewyobrażalne.
      Kiedyś nosiłem do schroniska worki cementu 50kg , pojedyncze na dystansie kilometra, 50-100m w górę. Wystarczająco dawało w kość. A jeden koleś brał po jednym takim worku pod każdą pachę i śmigał bez wysiłku mijając mnie po drodze. No ale to był mocny gość.

      Pełen podziwu, panmodry.

      • Z tym plecakiem zrobiłem
        4 km z dworca PKP Ruciane-Nida na Kowalik. Na drugi dzień zrobiłem kolejne 4 km z Kowalika na dworzec, gdyż Paniom się nie podobało, że ostatni który używał sławojki musiał mieć ze 2,2 m wzrostu, abisynkę “rozjechał” ciągnik i wodę na herbatę trzeba było brać z jeziora pomiędzy myjącym zęby i piorącym skarpetki, a nocą się okazało, że nasze namioty stały pomiędzy kibicami Wisły i Legii i w niestety nie było to “oko cyklonu”. Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Dębek.

  2. Plecak
    Pamiętam, gdy raz na dworcu PKP zważyliśmy się z plecakami i tym co do nich było doczepione na wadze (stały takie, chyba 2 zł to kosztowało) . Ważyłem 120 kg przy wadze własnej trochę ponad sześćdziesiąt – namiot z gumowaną podłogą (trójka z przedsionkiem – dziewczyna lubiła komfort), 2 gumowe materace, puszki, butla …

    • Zawsze dźwigałem
      poniżej 40 kilogramów, optymalnie 20-25. 60 kilo na plecach było, jest dla mnie niewyobrażalne.
      Kiedyś nosiłem do schroniska worki cementu 50kg , pojedyncze na dystansie kilometra, 50-100m w górę. Wystarczająco dawało w kość. A jeden koleś brał po jednym takim worku pod każdą pachę i śmigał bez wysiłku mijając mnie po drodze. No ale to był mocny gość.

      Pełen podziwu, panmodry.

      • Z tym plecakiem zrobiłem
        4 km z dworca PKP Ruciane-Nida na Kowalik. Na drugi dzień zrobiłem kolejne 4 km z Kowalika na dworzec, gdyż Paniom się nie podobało, że ostatni który używał sławojki musiał mieć ze 2,2 m wzrostu, abisynkę “rozjechał” ciągnik i wodę na herbatę trzeba było brać z jeziora pomiędzy myjącym zęby i piorącym skarpetki, a nocą się okazało, że nasze namioty stały pomiędzy kibicami Wisły i Legii i w niestety nie było to “oko cyklonu”. Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Dębek.

  3. Plecak
    Pamiętam, gdy raz na dworcu PKP zważyliśmy się z plecakami i tym co do nich było doczepione na wadze (stały takie, chyba 2 zł to kosztowało) . Ważyłem 120 kg przy wadze własnej trochę ponad sześćdziesiąt – namiot z gumowaną podłogą (trójka z przedsionkiem – dziewczyna lubiła komfort), 2 gumowe materace, puszki, butla …

    • Zawsze dźwigałem
      poniżej 40 kilogramów, optymalnie 20-25. 60 kilo na plecach było, jest dla mnie niewyobrażalne.
      Kiedyś nosiłem do schroniska worki cementu 50kg , pojedyncze na dystansie kilometra, 50-100m w górę. Wystarczająco dawało w kość. A jeden koleś brał po jednym takim worku pod każdą pachę i śmigał bez wysiłku mijając mnie po drodze. No ale to był mocny gość.

      Pełen podziwu, panmodry.

      • Z tym plecakiem zrobiłem
        4 km z dworca PKP Ruciane-Nida na Kowalik. Na drugi dzień zrobiłem kolejne 4 km z Kowalika na dworzec, gdyż Paniom się nie podobało, że ostatni który używał sławojki musiał mieć ze 2,2 m wzrostu, abisynkę “rozjechał” ciągnik i wodę na herbatę trzeba było brać z jeziora pomiędzy myjącym zęby i piorącym skarpetki, a nocą się okazało, że nasze namioty stały pomiędzy kibicami Wisły i Legii i w niestety nie było to “oko cyklonu”. Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Dębek.

  4. Plecak
    Pamiętam, gdy raz na dworcu PKP zważyliśmy się z plecakami i tym co do nich było doczepione na wadze (stały takie, chyba 2 zł to kosztowało) . Ważyłem 120 kg przy wadze własnej trochę ponad sześćdziesiąt – namiot z gumowaną podłogą (trójka z przedsionkiem – dziewczyna lubiła komfort), 2 gumowe materace, puszki, butla …

    • Zawsze dźwigałem
      poniżej 40 kilogramów, optymalnie 20-25. 60 kilo na plecach było, jest dla mnie niewyobrażalne.
      Kiedyś nosiłem do schroniska worki cementu 50kg , pojedyncze na dystansie kilometra, 50-100m w górę. Wystarczająco dawało w kość. A jeden koleś brał po jednym takim worku pod każdą pachę i śmigał bez wysiłku mijając mnie po drodze. No ale to był mocny gość.

      Pełen podziwu, panmodry.

      • Z tym plecakiem zrobiłem
        4 km z dworca PKP Ruciane-Nida na Kowalik. Na drugi dzień zrobiłem kolejne 4 km z Kowalika na dworzec, gdyż Paniom się nie podobało, że ostatni który używał sławojki musiał mieć ze 2,2 m wzrostu, abisynkę “rozjechał” ciągnik i wodę na herbatę trzeba było brać z jeziora pomiędzy myjącym zęby i piorącym skarpetki, a nocą się okazało, że nasze namioty stały pomiędzy kibicami Wisły i Legii i w niestety nie było to “oko cyklonu”. Wsiedliśmy w pociąg i ruszyliśmy do Dębek.