Reklama

Weekendowe polityczne happeningi tym się różnią od tych w dni powszednie, że odbywają się nie tylko w pomieszczeniach zamkniętych, takich jak sejm czy studia telewizyjno-radiowe, ale także w

Weekendowe polityczne happeningi tym się różnią od tych w dni powszednie, że odbywają się nie tylko w pomieszczeniach zamkniętych, takich jak sejm czy studia telewizyjno-radiowe, ale także w plenerze. Sobota w happeningi obrodziła obficie.

Reklama

Na plan pierwszy, jak to często ostatnio bywa, wysunął sie happening Janusza Palikota. Tym razem poseł PO odczytywał esbeckie papiery z teczki Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście fałszywe – z oburzeniem zapewniali partyjni towarzysze Jara, jak go rzekomo ochrzcił esbek. Niemniej cios był chyba celny, sądząc z rezonansu. A to, należy przypuszczać, z powodu ujawnionych kilku nowych rysów osobowościowych figuranta. Nie tylko jego niechęci do małżeństwa. Także zainteresowania żydowskimi korzeniami ówczesnego politycznego przyjaciela, Ludwika Dorna. Oraz, co najdziwniejsze, niskiej samooceny swojego zaangażowania w działalność opozycyjną w porównaniu z bratem bliźniakiem. Jak zwykle poseł Palikot happening starannie przygotował na swoim blogu.

Imprezą plenerową był poznański happening lewicy w obronie Waltera vel Karola Świerczewskiego. A konkretnie rzecz biorąc jego 16-metrowego betonowego pomnika. Którego to dzieła sztuki po wieloletniej dyskusji radni, oczywiście prawicowi, postanowili miasto pozbawić. Spotkała ich za to surowa reprymenda z ust posłanki Łybackiej, eurokandydata Siwca a nawet jego hiszpańskiego eurokolegi. Zamysł rajców nazwany został aktem barbarzyństwa, który nie tylko sprzeniewierzy się ciągłości polskich sił zbrojnych, ale nadweręży przyjaźń polsko-hiszpańską. A sami autorzy pomysłu obalenia pomnika porównani zostali do talibów i innych hunów. Jak to wyglądało można przeczytać i obejrzeć tutaj.

Inny plenerowy event, tym razem autorstwa nieco młodszej lewicy, odbył się pod krakowskim mieszkaniem Zbigniewa Ziobry. Miał upamiętnić drugą rocznicę samobójczej śmierci Barbary Blidy. Po którą były prokurator generalny wysłał swoich ABW-owskich zagończyków. Happening ten, należy przypuszczać, odważnie sięgnął do tradycji 13-grudniowych wacht pod domem generała Jaruzelskiego.

Na plan pierwszy happeningu mundurowych, którzy z całej Polski przybyli do stolicy, wysunął się poseł PiS Przemysław Gosiewski. Przynajmniej w przekazach telewizyjnych. To on najgłośniej ubolewał nad losem funkcjonariuszy. Którym rząd nie tylko skąpi na benzynę i komputery, ale jeszcze każe im służyć 25 lat.

Z kolei w siedzibie kurii gdańskiej wystąpił pierwszy happener RP, sam Lech Kaczyński. Tym razem deklarując, że własną piersią gotów jest bronić polskich stoczni.

W niedzielę ciąg dalszy happeningów. Zwyczajowo najpierw podczas śniadań radiowych, potem w telewizorach i gdzie się da. W związku z czym miłego grillowania życzę. No i szlachetnej porażki gospodarzy na stadionie przy Łazienkowskiej.

Reklama