wtorek, 7 kwiecień 2009
wtorek, 7 kwiecień 2009
Kilka dni temu, mignęła mi na pasku w tvn24 informacja o tym, że Andrzej Olechowski rozważa kandydowanie w najbliższych wyborach prezydenckich. Nie chodzi mi w tym wypadku o jego osobę, tylko o mechanizmy społeczno-wyborcze. Wyobrażam sobie taki hipotetyczny scenariusz: startuje czterech kandydatów. Lech Kaczyński, Donald Tusk, Andrzej Olechowski i Włodzimierz Cimoszewicz. Biorąc pod uwagę żelazny elektorat PiS u, szanse Lecha Kaczyńskiego są procentowo takie jak były, bez szczególnych zmian. Włodzimierz Cimoszewicz cieszy się natomiast dużym poparciem społecznym ( jeśli oczywiście ufać sondażom) i zagarnąłby prawdopodobnie sporą grupę wyborców “bezpańskich” + grupę wyborców Donalda Tuska. Podobnie stałoby się w wypadku Andrzeja Olechowskiego. Lechowi Kaczyńskiemu mógłby chyba aktualnie zagrozić jedynie Zbigniew Ziobro, ale do takiej sytuacji nie dopuści Jarosław Kaczyński, bo doskonale wie, że to byłby również koniec jego własnej kariery. Istnieje według mnie małe prawdopodobieństwo, aby Olechowski lub Cimoszewicz mogli ostatecznie wygrać wybory. Ich kandydowanie może najwyżej zapewnić zwycięstwo Lechowi Kaczyńskiemu, poprzez ilościowe osłabienie elektoratu Donalda Tuska.
Jedyna szansa, to wycofanie się panów Olechowskiego i Cimoszewicza w chwili, gdy miałoby być jasne, że i tak żaden z nich nie wygra. Z jednoczesnym przekazaniem swoich wyborców na konto Donalda Tuska. Nie przypuszczam jednak, że byłoby ich stać na taki gest.
Piszę sobie tutaj o tym, bo wczoraj moi znajomi ucieszeni niezwykle informacją o Olechowskim, zadeklarowali gotowość głosowania na niego. Przy okazji wiem, jak bardzo chcieliby już móc “zapomnieć” o istnieniu braci Kaczyńskich.
Z tego wszystkiego można by wnioskować, że jestem fanatyczną wielbicielką Donalda Tuska i całej PO. Nie jestem. Wielbicielką żadnego polityka nie jestem z zasady, bo im nie ufam, kropka. Jednak KTOŚ tym krajem zarządzać powinien i jedynie w takim stopniu, jako obywatela – politycy, wybory, klasa rządząca mnie obchodzą. Przez 30 lat emigracji polityka nie interesowała mnie zupełnie, bo kraj, a właściwie kraje w których mieszkałam, studiowałam, pracowałam, funkcjonowały efektywnie i mądrze. W Polsce panuje potworny bałagan, w którym szamocze się, często bez sensu, skłócone ze sobą o wszystko, polskie społeczeństwo. Obchodzi mnie to, martwi, złości, niepokoi. Za mojego istnienia już się wiele nie odmieni. Przeszłość odcisnęła tak silne piętno na mentalności ludzi, że trzeba jeszcze kilku pokoleń, żeby mogła zajść rzeczywista zmiana na lepsze, odczuwalna dla każdego obywatela. Wierzę jednak, że kiedyś ludziom będzie tu dobrze, bo jak to górnolotnie wykrzykiwał jeszcze niedawno nasz premier – Polska i Polacy na cud zasługują.
Muszą go sobie tylko sami wypracować.
Autor: Pistacjowy Kosmita