Z licznych wypowiedzi Redakcji wynika, że portal się wali.
Z licznych wypowiedzi Redakcji wynika, że portal się wali. Są wakacje i sławetny sezon ogórkowy, ale zakładam, że Redakcja już to przyjęła do wiadomości (*e-krakowski* próbował Redakcji tłumaczyć, nasza zwiewna *czarodziejka* również). Żarty na bok.
Istnieją dwie możliwości:
1) Redakcja histeryzuje i panikuje niepotrzebnie, bo podobna sytuacja dotknęła już portal wiele razy i zawsze Redakcja dostawała przyspieszenia, co trzeba cierpliwie przeczekać
2) sprawa jest poważna
Jeśli rzeczywiście sprawa jest poważna, to spróbujmy wspólnie coś wykombinować. Niech Redakcja przestanie być taka samosiowata, otworzy specjalne “kontrowersyjne konto” w banku i zróbmy ściepę na początek.
Następnie proponuję płatne wpisowe + składki dla członków. Niech to będzie taki wirtualny Pen Pal Club, który sami będziemy finansować. W ten sposób nie polecimy na ilość i nikt nie będzie musiał stukać jak oszalały, z wywieszonym jęzorem.
Redakcja ma talent, tym talentem zasłużyła na imię i teraz niech to imię zarabia. Jeśli ktoś chce tu publikować, komentować, stanowić cześć kontrowersyjnej społeczności pod dyrekcją i patronatem Matki Kurki – musi zapłacić. Motywować ludzi do pisania będzie można różnymi konkursami, nagrodami itd – już Kontrowersyjnym pomysłów wystarczy.
Gdy portal obrośnie w piórka, założy wirtualną fundację i sam zacznie wspomagać potrzebujących.
Duży dochód przynosi sprzedaż reklamowych śmieci z firmowym logo (już o tym pisałem we wpisie “Proszę tego nie czytać”.)
Niech ten portal zacznie Redakcji przynosić zasłużoną kasę. Koniec z charytatywną działalnością, koniec z epoką PRL. Dzisiaj za darmo, to się można najwyżej powiesić.
P.S. Dajcie swoje pomysły, nawet najbardziej szalone. Świata może nie zmienimy, ale portal uratujemy, pod warunkiem, że tego rzeczywiście chcemy.
Problemem największym nie są
Problemem największym nie są pieniądze, jest to problem, ale nie największy. Problemem jest liczba tekstów i to różnych tekstów. Jeśli to miejsce ma żyć i się rozwijać musi to być minimum 10 do 15 regularnie piszących blogerów. Jeśli tego nie przeskoczymy, żadna kasa nie pomoże. To jest cel numer jeden. Spójrzcie na stronę główną. Jest to ponad połowa moich tekstów i reszta archiwalne zapisy, Dziś się ożywiło co mnie bardzo cieszy, ale generalnie dziennie pojawia się góra 3 teksty, w tym zazwyczaj dwa moje. Bez pokonania tego problemu nic się nie ruszy. Jeśli mnie pytacie jak pomóc, to Wam odpowiadam. Schowajcie swoje miliony na czarną godzinę, “werbujcie” blogerów.
Nie trać nadziei, ducha i nie upadaj na zdrowiu.
Załóż sobie Kościół
Spanikowani zalewem sekt politycy wymyślili rejestr, by okiełznać demona
Prawo nadal dziurawe jest jak szwajcarski ser. Choćby dlatego, że w Polsce można sobie założyć Kościół czy związek wyznaniowy… nie wpisując go do rejestru.
Marzy ci się rząd dusz. Chcesz głosić nadejście nowego Pana, zaszczepić w Polsce pachnącą Orientem religię, a może po prostu chcesz skorzystać z przywilejów przysługujących duchownym. Nic prostszego, załóż sobie Kościół. W Polsce bardzo łatwo go zarejestrować. Później przeróżnej maści związki wyznaniowe praktycznie nie interesują państwa.
Sytuacja hipotetyczna. Przeciętny trzydziestoletni mężczyzna odkrywa w sobie pasję. Doznał bożej łaski, oświecenia. W pędzącym na złamanie karku świecie odnalazł drogę, która wśród krętych ścieżek, prowadzi wprost do absolutu. Uwierzył w Boga i swoją wiarą chcę podzielić się z innymi. Ale zakurzone przez wieki dogmaty Kościoła powodują u niego alergię. Nie chcę zginąć w masie wiernych, pokornie stać w szeregu apostołów, głoszących Jego imię. To on ma być liderem. Tym pierwszym, który pociągnie za sobą tłumy oddanych. To on ma być władcą dusz. By nim się stać, potrzebuje Kościoła. Wybiera drogę na skróty. Wypełnia druki, kupuje znaczki skarbowe, przekonuje rodzinę i przyjaciół, by dostrzegli w nim proroka. Za kilka miesięcy oficjalnie staje się głową Kościoła. Mistrzem, pastorem, samozwańczym guru.
Brzmi jak czysta iluzja? Tylko na początku, bo w rzeczywistości założenie w Polsce Kościoła lub związku wyznaniowego jest banalnie proste. Może to zrobić dosłownie każdy.
100 wiernych na początek
W Polsce od 1989 roku funkcjonuje rejestr Kościołów i związków wyznaniowych. Prowadzi go Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rejestr powstał na fali antysekciarskiej krucjaty. Destrukcyjne grupy pojawiły się u nas wraz z upadkiem żelaznej kurtyny. Pachniały Orientem i miały gotowe recepty niemal na wszystko – szczęście, miłość, Boga. Specjaliści szacują, że w latach dziewięćdziesiątych było ich trzysta, a według niektórych źródeł nawet tysiąc. Spanikowani zalewem sekt politycy wymyślili więc rejestr, by okiełznać demona. Dziś w Polsce rzeczywiście funkcjonuje najwyżej pięćdziesiąt aktywnych sekt, choć dokładnych danych nikt nie zna. Ale zdaniem ekspertów nie jest to jednak zasługa polskiego prawa. To jest nadal dziurawe jak szwajcarski ser. Choćby dlatego, że w Polsce można sobie założyć Kościół czy związek wyznaniowy… nie wpisując go do rejestru.
Wolny Kościół Reformowany w Polsce oczami założyciela
– W naszym kraju wpis do rejestru nie jest obowiązkiem lecz uprawnieniem. Przez wpis Kościół uzyskuje jedynie osobowość prawną. Brak osobowości prawnej nie oznacza natomiast nielegalności działań Kościoła, a świadczy jedynie o tym, że nie ma on zdolności do podejmowania czynności prawnych. – Wszelkie przejawy działalności takiego Kościoła, jeżeli nie naruszają obowiązujących norm prawnych, są dozwolone – tłumaczy Wioletta Paprocka, rzecznik MSWiA.
Samo zgłoszenie wspólnoty do ministerialnego rejestru, też nie nastręcza zbyt wiele kłopotu. Wystarczy złożyć w resorcie wniosek podpisany przez sto osób. Musi on być potwierdzony przez notariusza. Urzędnicy chcą też przyjrzeć się naszej deklaracji założycielskiej i statutowi związku. Chcą dowiedzieć się jakie nasz kościół będzie miał cele, co jest źródłem naszej doktryny i jakie obrzędy religijne będziemy kultywować. Jeśli wpis do rejestru zamarzył nam się dopiero po kilku latach działalności w Polsce, musimy wyspowiadać się urzędnikom, z tego co robiliśmy do tej pory. Zostaniemy wpisani do rejestru, jeśli spełnimy kilka warunków. Nasz Kościół nie może zagrażać bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu i nie może naruszać wolności innych osób. Jeśli przyrzekniemy, że tak będzie, droga do dusz Polaków zostanie dla nas otwarta. Według ekspertów zbyt szeroko.
– W Polsce założyć Kościół i wpisać go do rejestru może dosłownie każdy. Nie dość, że mamy słaby system weryfikacji to jeszcze po samym uzyskaniu wpisu do rejestru jest się praktycznie bezkarnym, bo państwo w żaden sposób nie kontroluje działalności nawet zarejestrowanych związków i Kościołów – podkreśla ojciec Tomasz Franc, koordynator Dominikańskich Ośrodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
Jego słowa potwierdzają statystyki. W rejestrze prowadzonym przez MSWiA figuruje 157 kościołów i związków wyznaniowych. Przez ostatnie dwadzieścia lat resort odmówił rejestracji 57 wspólnotom religijnym. Uczynił tak w przypadku m.in. Bractwa Zakonnego Himawanti. Jego lider Ryszard Matuszewski w przeszłości był dwukrotnie skazywany przez sąd m.in. za groźby wysadzenia Jasnej Góry i za grożenie śmiercią jednej z byłych członkiń grupy.
– Szukałam miejsca, gdzie można ćwiczyć jogę i medytować. Lekcje odbywały się w mieszkaniach lub domach na obrzeżach miasta. Wysoki blondyn z brodą, mistrz jogi i wschodnich sztuk walki z hinduską chustą narzuconą na ramiona był naszym Bogiem i już po kilku miesiącach stał się dla mnie najważniejszy. Zostawiłam rodzinę, dziecko i jeździłam za nim po całym kraju – opowiada kobieta, która wyrwała się z Himawanti. Musiała płacić bractwu. Guru rozkazywał jej spalić zdjęcia rodzinne i zostawić bliskich. Zarządzał wielodniowe głodówki. Gdy się buntowała, mistrz groził śmiercią.
Urzędnik ma zadanie – zniechęcić…
Urzędnicy resortu w kuluarowych rozmowach przyznają, że, aby uniknąć wpadek i, żeby sekt nie uwiarygadniać wpisem do oficjalnego rejestru, stosują taktykę zniechęcania kandydatów. Przez takie sito przebrnąć musiał Instytut Śardza Ling. To jedna z najmłodszych wspólnot religijnych w Polsce. W październiku skończy dopiero rok. Jego członkowie wyznają buddyzm tybetański. O uznanie ministerstwa walczyli półtora roku. Tomasz Szymoszyn, prezes Instytutu tak wspomina tę batalię.
– Urzędnicy drobiazgowo prześledzili nasz status. Za każdym razem potrafili dopatrzyć się nawet najmniejszych błędów formalnych. Nie wskazali ich jednak od razu, tak żebyśmy za jednym zamachem mogli uzupełnić braki, ale dawkowali informacje. Pokazali jeden błąd. Odczekali ustawowe trzy miesiące, pokazali drugi błąd, znów odczekali – opowiada nam Tomasz Szymoszyn.
Przebrnięcie przez gąszcz biurokratycznych zawiłości było dla Śardza Ling największą przeszkodą, choć jak przyznaje Tomasz Szymoszyn, w pełni spodziewaną. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby takie obostrzenia istniały, jeśli tylko w rejestrze znajdować się będą w pełni wiarygodne Kościoły i związki wyznaniowe – dodaje prezes Instytutu.
Ale tu znów odzywają się eksperci. Podnoszą, że w ministerialnym spisie Kościołów i związków wyznaniowych znalazło się miejsce m.in. dla Misji Czaitanii. Informacje o związku na stałe zadomowiły się na witrynach internetowych stowarzyszeń i ośrodków walczących ze zjawiskiem sekt.
W portalu sekty.eu, prowadzonym przez dominikanów możemy poznać historię Roberta. Chłopak uległ złowieszczej magii sekty. Był typowym nastolatkiem. Ganiał za piłką, słuchał muzyki, oglądał telewizję. Po powrocie z wakacji zmienił się nie do poznania. Był wyciszony, rodzicom odpowiadał półsłówkami. Zamykał się w swoim pokoju, medytował, przestał spotykać się ze znajomymi i zaczął opuszczać szkołę. W domu urządził ołtarzyk swojego guru. W końcu wyprowadził się z niego i zamieszkał na farmie prowadzonej przez Misję Czaitanii. Rodzice wyrwali go stamtąd, gdy Robert opuścił farmę, by werbować kolejnych wyznawców sekty. W domu wariował. Przestał sypiać, jeść, a nawet myć się. Czekał na śmierć. W rezultacie trafił do zakładu psychiatrycznego.
Zdaniem ekspertów Robert padł ofiarą psychomanipulacji. To najpopularniejsza broń w rękach sekt. Niestety coraz bardziej dostępna. W sieci aż roi się od ofert kursów manipulacji, psychologii czy hipnozy, na których dowiemy się jak zawładnąć umysłami innych. Weekendowy kurs hipnozy w Mąkolicach pod Łodzią to wydatek 1,5 tys. złotych.
Dla Dariusza Pietrka ze Śląskiego Centrum Informacji o Sektach takie kursy to dowód na to, że środowisko sekt przeszło swoistą metamorfozę. – Organizacje zmieniły swój profil. Wpływają już nie tylko na religię, ale również na edukację czy ekonomię. Co istotne: guru, mistrzem czy przewodnikiem duchowym może zostać niemal każdy. I nie zawsze zależy im na tym, żeby trafić do rejestru ministerstwa – mówi Pietrek.
Nie tylko władza dusz…
Szkopuł w tym, że rejestr jest kuszący. Ci, którzy już się w nim znajdą, mogą w pełni korzystać z szeregu przywilejów, którymi w Polsce cieszy się Kościół. Wspólnoty mogą bez problemu sięgać po pieniądze z Brukseli na cele socjalne. Jednak przede wszystkim Kościoły korzystają z ulg podatkowych. Związki wyznaniowe nie muszą płacić np. podatku od nieruchomości. Wyjątków od reguły jest więcej.
– Jeśli jedynymi udziałowcami kościelnego przedsiębiorstwa czy spółki są osoby prawne Kościołów, a dochody zostały przeznaczone na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty katechetyczne, konserwację zabytków oraz na inwestycje sakralne i remonty, to nie płacą podatku – podaje przykład Magdalena Kobos, rzeczniczka Ministerstwa Finansów.
Stając się więc pełnoprawnym Kościołem można sporo zarobić, nie ponosząc przy tym niemal żadnych kosztów. Notarialne potwierdzenie podpisu jednej ze stu osób deklarujących swoją przynależność do naszego Kościoła to wydatek rzędu 15-25 złotych. Wydatek, który ponoszą wierni, a nie my. Do tego po uzyskaniu wpisu do rejestru, możemy poczuć wiatr w żaglach, bowiem urzędnicy ministerstwa nawet nie zamierzają nam patrzeć na ręce. Od 1990 roku nie wszczęto żadnego postępowania zmierzającego do wykreślenia związku wyznaniowego z rejestru Kościołów. Wioletta Paprocka, rzeczniczka MSWiA mówi bez ogródek. – Minister nie ma kompetencji do monitorowania Kościołów i związków wyznaniowych, którym konstytucja gwarantuje poszanowanie wolności sumienia i wyznania oraz swobodę wypełniania przez nie funkcji religijnych.
Przykład idzie z Zachodu
Eksperci załamują ręce i palcem wskazują państwa, w którym Kościoły i związki wyznaniowe mają znacznie bardziej utrudnione życie. W Austrii urzędnicy odmawiają rejestracji związku, jeśli istnieje choćby cień podejrzenia, że grupa w negatywny sposób może wpływać na młodych ludzi i w sposób kontrowersyjny głosić swoje przekonania religijne. W Niemczech związki wyznaniowe muszą respektować zasady demokracji i współżycia społecznego. Nasi zachodni sąsiedzi odmówili rejestracji nawet Świadkom Jehowy, którzy od wielu lat działają w wielu państwach świata i nie sposób posądzić ich o niecne cele. Powód? Świadkowie Jehowy odmawiają udziału w wyborach.
12.08.2009 15:35/Onet.pl, Maciej Miros
Nie trać nadziei, ducha i nie upadaj na zdrowiu. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście. Nie tak, to siak, nie ciupagą, to kosą.
Dobrze. Będę werbował.
Sieci już nastawiłem.
Problemem największym nie są
Problemem największym nie są pieniądze, jest to problem, ale nie największy. Problemem jest liczba tekstów i to różnych tekstów. Jeśli to miejsce ma żyć i się rozwijać musi to być minimum 10 do 15 regularnie piszących blogerów. Jeśli tego nie przeskoczymy, żadna kasa nie pomoże. To jest cel numer jeden. Spójrzcie na stronę główną. Jest to ponad połowa moich tekstów i reszta archiwalne zapisy, Dziś się ożywiło co mnie bardzo cieszy, ale generalnie dziennie pojawia się góra 3 teksty, w tym zazwyczaj dwa moje. Bez pokonania tego problemu nic się nie ruszy. Jeśli mnie pytacie jak pomóc, to Wam odpowiadam. Schowajcie swoje miliony na czarną godzinę, “werbujcie” blogerów.
Nie trać nadziei, ducha i nie upadaj na zdrowiu.
Załóż sobie Kościół
Spanikowani zalewem sekt politycy wymyślili rejestr, by okiełznać demona
Prawo nadal dziurawe jest jak szwajcarski ser. Choćby dlatego, że w Polsce można sobie założyć Kościół czy związek wyznaniowy… nie wpisując go do rejestru.
Marzy ci się rząd dusz. Chcesz głosić nadejście nowego Pana, zaszczepić w Polsce pachnącą Orientem religię, a może po prostu chcesz skorzystać z przywilejów przysługujących duchownym. Nic prostszego, załóż sobie Kościół. W Polsce bardzo łatwo go zarejestrować. Później przeróżnej maści związki wyznaniowe praktycznie nie interesują państwa.
Sytuacja hipotetyczna. Przeciętny trzydziestoletni mężczyzna odkrywa w sobie pasję. Doznał bożej łaski, oświecenia. W pędzącym na złamanie karku świecie odnalazł drogę, która wśród krętych ścieżek, prowadzi wprost do absolutu. Uwierzył w Boga i swoją wiarą chcę podzielić się z innymi. Ale zakurzone przez wieki dogmaty Kościoła powodują u niego alergię. Nie chcę zginąć w masie wiernych, pokornie stać w szeregu apostołów, głoszących Jego imię. To on ma być liderem. Tym pierwszym, który pociągnie za sobą tłumy oddanych. To on ma być władcą dusz. By nim się stać, potrzebuje Kościoła. Wybiera drogę na skróty. Wypełnia druki, kupuje znaczki skarbowe, przekonuje rodzinę i przyjaciół, by dostrzegli w nim proroka. Za kilka miesięcy oficjalnie staje się głową Kościoła. Mistrzem, pastorem, samozwańczym guru.
Brzmi jak czysta iluzja? Tylko na początku, bo w rzeczywistości założenie w Polsce Kościoła lub związku wyznaniowego jest banalnie proste. Może to zrobić dosłownie każdy.
100 wiernych na początek
W Polsce od 1989 roku funkcjonuje rejestr Kościołów i związków wyznaniowych. Prowadzi go Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rejestr powstał na fali antysekciarskiej krucjaty. Destrukcyjne grupy pojawiły się u nas wraz z upadkiem żelaznej kurtyny. Pachniały Orientem i miały gotowe recepty niemal na wszystko – szczęście, miłość, Boga. Specjaliści szacują, że w latach dziewięćdziesiątych było ich trzysta, a według niektórych źródeł nawet tysiąc. Spanikowani zalewem sekt politycy wymyślili więc rejestr, by okiełznać demona. Dziś w Polsce rzeczywiście funkcjonuje najwyżej pięćdziesiąt aktywnych sekt, choć dokładnych danych nikt nie zna. Ale zdaniem ekspertów nie jest to jednak zasługa polskiego prawa. To jest nadal dziurawe jak szwajcarski ser. Choćby dlatego, że w Polsce można sobie założyć Kościół czy związek wyznaniowy… nie wpisując go do rejestru.
Wolny Kościół Reformowany w Polsce oczami założyciela
– W naszym kraju wpis do rejestru nie jest obowiązkiem lecz uprawnieniem. Przez wpis Kościół uzyskuje jedynie osobowość prawną. Brak osobowości prawnej nie oznacza natomiast nielegalności działań Kościoła, a świadczy jedynie o tym, że nie ma on zdolności do podejmowania czynności prawnych. – Wszelkie przejawy działalności takiego Kościoła, jeżeli nie naruszają obowiązujących norm prawnych, są dozwolone – tłumaczy Wioletta Paprocka, rzecznik MSWiA.
Samo zgłoszenie wspólnoty do ministerialnego rejestru, też nie nastręcza zbyt wiele kłopotu. Wystarczy złożyć w resorcie wniosek podpisany przez sto osób. Musi on być potwierdzony przez notariusza. Urzędnicy chcą też przyjrzeć się naszej deklaracji założycielskiej i statutowi związku. Chcą dowiedzieć się jakie nasz kościół będzie miał cele, co jest źródłem naszej doktryny i jakie obrzędy religijne będziemy kultywować. Jeśli wpis do rejestru zamarzył nam się dopiero po kilku latach działalności w Polsce, musimy wyspowiadać się urzędnikom, z tego co robiliśmy do tej pory. Zostaniemy wpisani do rejestru, jeśli spełnimy kilka warunków. Nasz Kościół nie może zagrażać bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu i nie może naruszać wolności innych osób. Jeśli przyrzekniemy, że tak będzie, droga do dusz Polaków zostanie dla nas otwarta. Według ekspertów zbyt szeroko.
– W Polsce założyć Kościół i wpisać go do rejestru może dosłownie każdy. Nie dość, że mamy słaby system weryfikacji to jeszcze po samym uzyskaniu wpisu do rejestru jest się praktycznie bezkarnym, bo państwo w żaden sposób nie kontroluje działalności nawet zarejestrowanych związków i Kościołów – podkreśla ojciec Tomasz Franc, koordynator Dominikańskich Ośrodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
Jego słowa potwierdzają statystyki. W rejestrze prowadzonym przez MSWiA figuruje 157 kościołów i związków wyznaniowych. Przez ostatnie dwadzieścia lat resort odmówił rejestracji 57 wspólnotom religijnym. Uczynił tak w przypadku m.in. Bractwa Zakonnego Himawanti. Jego lider Ryszard Matuszewski w przeszłości był dwukrotnie skazywany przez sąd m.in. za groźby wysadzenia Jasnej Góry i za grożenie śmiercią jednej z byłych członkiń grupy.
– Szukałam miejsca, gdzie można ćwiczyć jogę i medytować. Lekcje odbywały się w mieszkaniach lub domach na obrzeżach miasta. Wysoki blondyn z brodą, mistrz jogi i wschodnich sztuk walki z hinduską chustą narzuconą na ramiona był naszym Bogiem i już po kilku miesiącach stał się dla mnie najważniejszy. Zostawiłam rodzinę, dziecko i jeździłam za nim po całym kraju – opowiada kobieta, która wyrwała się z Himawanti. Musiała płacić bractwu. Guru rozkazywał jej spalić zdjęcia rodzinne i zostawić bliskich. Zarządzał wielodniowe głodówki. Gdy się buntowała, mistrz groził śmiercią.
Urzędnik ma zadanie – zniechęcić…
Urzędnicy resortu w kuluarowych rozmowach przyznają, że, aby uniknąć wpadek i, żeby sekt nie uwiarygadniać wpisem do oficjalnego rejestru, stosują taktykę zniechęcania kandydatów. Przez takie sito przebrnąć musiał Instytut Śardza Ling. To jedna z najmłodszych wspólnot religijnych w Polsce. W październiku skończy dopiero rok. Jego członkowie wyznają buddyzm tybetański. O uznanie ministerstwa walczyli półtora roku. Tomasz Szymoszyn, prezes Instytutu tak wspomina tę batalię.
– Urzędnicy drobiazgowo prześledzili nasz status. Za każdym razem potrafili dopatrzyć się nawet najmniejszych błędów formalnych. Nie wskazali ich jednak od razu, tak żebyśmy za jednym zamachem mogli uzupełnić braki, ale dawkowali informacje. Pokazali jeden błąd. Odczekali ustawowe trzy miesiące, pokazali drugi błąd, znów odczekali – opowiada nam Tomasz Szymoszyn.
Przebrnięcie przez gąszcz biurokratycznych zawiłości było dla Śardza Ling największą przeszkodą, choć jak przyznaje Tomasz Szymoszyn, w pełni spodziewaną. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby takie obostrzenia istniały, jeśli tylko w rejestrze znajdować się będą w pełni wiarygodne Kościoły i związki wyznaniowe – dodaje prezes Instytutu.
Ale tu znów odzywają się eksperci. Podnoszą, że w ministerialnym spisie Kościołów i związków wyznaniowych znalazło się miejsce m.in. dla Misji Czaitanii. Informacje o związku na stałe zadomowiły się na witrynach internetowych stowarzyszeń i ośrodków walczących ze zjawiskiem sekt.
W portalu sekty.eu, prowadzonym przez dominikanów możemy poznać historię Roberta. Chłopak uległ złowieszczej magii sekty. Był typowym nastolatkiem. Ganiał za piłką, słuchał muzyki, oglądał telewizję. Po powrocie z wakacji zmienił się nie do poznania. Był wyciszony, rodzicom odpowiadał półsłówkami. Zamykał się w swoim pokoju, medytował, przestał spotykać się ze znajomymi i zaczął opuszczać szkołę. W domu urządził ołtarzyk swojego guru. W końcu wyprowadził się z niego i zamieszkał na farmie prowadzonej przez Misję Czaitanii. Rodzice wyrwali go stamtąd, gdy Robert opuścił farmę, by werbować kolejnych wyznawców sekty. W domu wariował. Przestał sypiać, jeść, a nawet myć się. Czekał na śmierć. W rezultacie trafił do zakładu psychiatrycznego.
Zdaniem ekspertów Robert padł ofiarą psychomanipulacji. To najpopularniejsza broń w rękach sekt. Niestety coraz bardziej dostępna. W sieci aż roi się od ofert kursów manipulacji, psychologii czy hipnozy, na których dowiemy się jak zawładnąć umysłami innych. Weekendowy kurs hipnozy w Mąkolicach pod Łodzią to wydatek 1,5 tys. złotych.
Dla Dariusza Pietrka ze Śląskiego Centrum Informacji o Sektach takie kursy to dowód na to, że środowisko sekt przeszło swoistą metamorfozę. – Organizacje zmieniły swój profil. Wpływają już nie tylko na religię, ale również na edukację czy ekonomię. Co istotne: guru, mistrzem czy przewodnikiem duchowym może zostać niemal każdy. I nie zawsze zależy im na tym, żeby trafić do rejestru ministerstwa – mówi Pietrek.
Nie tylko władza dusz…
Szkopuł w tym, że rejestr jest kuszący. Ci, którzy już się w nim znajdą, mogą w pełni korzystać z szeregu przywilejów, którymi w Polsce cieszy się Kościół. Wspólnoty mogą bez problemu sięgać po pieniądze z Brukseli na cele socjalne. Jednak przede wszystkim Kościoły korzystają z ulg podatkowych. Związki wyznaniowe nie muszą płacić np. podatku od nieruchomości. Wyjątków od reguły jest więcej.
– Jeśli jedynymi udziałowcami kościelnego przedsiębiorstwa czy spółki są osoby prawne Kościołów, a dochody zostały przeznaczone na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty katechetyczne, konserwację zabytków oraz na inwestycje sakralne i remonty, to nie płacą podatku – podaje przykład Magdalena Kobos, rzeczniczka Ministerstwa Finansów.
Stając się więc pełnoprawnym Kościołem można sporo zarobić, nie ponosząc przy tym niemal żadnych kosztów. Notarialne potwierdzenie podpisu jednej ze stu osób deklarujących swoją przynależność do naszego Kościoła to wydatek rzędu 15-25 złotych. Wydatek, który ponoszą wierni, a nie my. Do tego po uzyskaniu wpisu do rejestru, możemy poczuć wiatr w żaglach, bowiem urzędnicy ministerstwa nawet nie zamierzają nam patrzeć na ręce. Od 1990 roku nie wszczęto żadnego postępowania zmierzającego do wykreślenia związku wyznaniowego z rejestru Kościołów. Wioletta Paprocka, rzeczniczka MSWiA mówi bez ogródek. – Minister nie ma kompetencji do monitorowania Kościołów i związków wyznaniowych, którym konstytucja gwarantuje poszanowanie wolności sumienia i wyznania oraz swobodę wypełniania przez nie funkcji religijnych.
Przykład idzie z Zachodu
Eksperci załamują ręce i palcem wskazują państwa, w którym Kościoły i związki wyznaniowe mają znacznie bardziej utrudnione życie. W Austrii urzędnicy odmawiają rejestracji związku, jeśli istnieje choćby cień podejrzenia, że grupa w negatywny sposób może wpływać na młodych ludzi i w sposób kontrowersyjny głosić swoje przekonania religijne. W Niemczech związki wyznaniowe muszą respektować zasady demokracji i współżycia społecznego. Nasi zachodni sąsiedzi odmówili rejestracji nawet Świadkom Jehowy, którzy od wielu lat działają w wielu państwach świata i nie sposób posądzić ich o niecne cele. Powód? Świadkowie Jehowy odmawiają udziału w wyborach.
12.08.2009 15:35/Onet.pl, Maciej Miros
Nie trać nadziei, ducha i nie upadaj na zdrowiu. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście. Nie tak, to siak, nie ciupagą, to kosą.
Dobrze. Będę werbował.
Sieci już nastawiłem.
Problemem największym nie są
Problemem największym nie są pieniądze, jest to problem, ale nie największy. Problemem jest liczba tekstów i to różnych tekstów. Jeśli to miejsce ma żyć i się rozwijać musi to być minimum 10 do 15 regularnie piszących blogerów. Jeśli tego nie przeskoczymy, żadna kasa nie pomoże. To jest cel numer jeden. Spójrzcie na stronę główną. Jest to ponad połowa moich tekstów i reszta archiwalne zapisy, Dziś się ożywiło co mnie bardzo cieszy, ale generalnie dziennie pojawia się góra 3 teksty, w tym zazwyczaj dwa moje. Bez pokonania tego problemu nic się nie ruszy. Jeśli mnie pytacie jak pomóc, to Wam odpowiadam. Schowajcie swoje miliony na czarną godzinę, “werbujcie” blogerów.
Nie trać nadziei, ducha i nie upadaj na zdrowiu.
Załóż sobie Kościół
Spanikowani zalewem sekt politycy wymyślili rejestr, by okiełznać demona
Prawo nadal dziurawe jest jak szwajcarski ser. Choćby dlatego, że w Polsce można sobie założyć Kościół czy związek wyznaniowy… nie wpisując go do rejestru.
Marzy ci się rząd dusz. Chcesz głosić nadejście nowego Pana, zaszczepić w Polsce pachnącą Orientem religię, a może po prostu chcesz skorzystać z przywilejów przysługujących duchownym. Nic prostszego, załóż sobie Kościół. W Polsce bardzo łatwo go zarejestrować. Później przeróżnej maści związki wyznaniowe praktycznie nie interesują państwa.
Sytuacja hipotetyczna. Przeciętny trzydziestoletni mężczyzna odkrywa w sobie pasję. Doznał bożej łaski, oświecenia. W pędzącym na złamanie karku świecie odnalazł drogę, która wśród krętych ścieżek, prowadzi wprost do absolutu. Uwierzył w Boga i swoją wiarą chcę podzielić się z innymi. Ale zakurzone przez wieki dogmaty Kościoła powodują u niego alergię. Nie chcę zginąć w masie wiernych, pokornie stać w szeregu apostołów, głoszących Jego imię. To on ma być liderem. Tym pierwszym, który pociągnie za sobą tłumy oddanych. To on ma być władcą dusz. By nim się stać, potrzebuje Kościoła. Wybiera drogę na skróty. Wypełnia druki, kupuje znaczki skarbowe, przekonuje rodzinę i przyjaciół, by dostrzegli w nim proroka. Za kilka miesięcy oficjalnie staje się głową Kościoła. Mistrzem, pastorem, samozwańczym guru.
Brzmi jak czysta iluzja? Tylko na początku, bo w rzeczywistości założenie w Polsce Kościoła lub związku wyznaniowego jest banalnie proste. Może to zrobić dosłownie każdy.
100 wiernych na początek
W Polsce od 1989 roku funkcjonuje rejestr Kościołów i związków wyznaniowych. Prowadzi go Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rejestr powstał na fali antysekciarskiej krucjaty. Destrukcyjne grupy pojawiły się u nas wraz z upadkiem żelaznej kurtyny. Pachniały Orientem i miały gotowe recepty niemal na wszystko – szczęście, miłość, Boga. Specjaliści szacują, że w latach dziewięćdziesiątych było ich trzysta, a według niektórych źródeł nawet tysiąc. Spanikowani zalewem sekt politycy wymyślili więc rejestr, by okiełznać demona. Dziś w Polsce rzeczywiście funkcjonuje najwyżej pięćdziesiąt aktywnych sekt, choć dokładnych danych nikt nie zna. Ale zdaniem ekspertów nie jest to jednak zasługa polskiego prawa. To jest nadal dziurawe jak szwajcarski ser. Choćby dlatego, że w Polsce można sobie założyć Kościół czy związek wyznaniowy… nie wpisując go do rejestru.
Wolny Kościół Reformowany w Polsce oczami założyciela
– W naszym kraju wpis do rejestru nie jest obowiązkiem lecz uprawnieniem. Przez wpis Kościół uzyskuje jedynie osobowość prawną. Brak osobowości prawnej nie oznacza natomiast nielegalności działań Kościoła, a świadczy jedynie o tym, że nie ma on zdolności do podejmowania czynności prawnych. – Wszelkie przejawy działalności takiego Kościoła, jeżeli nie naruszają obowiązujących norm prawnych, są dozwolone – tłumaczy Wioletta Paprocka, rzecznik MSWiA.
Samo zgłoszenie wspólnoty do ministerialnego rejestru, też nie nastręcza zbyt wiele kłopotu. Wystarczy złożyć w resorcie wniosek podpisany przez sto osób. Musi on być potwierdzony przez notariusza. Urzędnicy chcą też przyjrzeć się naszej deklaracji założycielskiej i statutowi związku. Chcą dowiedzieć się jakie nasz kościół będzie miał cele, co jest źródłem naszej doktryny i jakie obrzędy religijne będziemy kultywować. Jeśli wpis do rejestru zamarzył nam się dopiero po kilku latach działalności w Polsce, musimy wyspowiadać się urzędnikom, z tego co robiliśmy do tej pory. Zostaniemy wpisani do rejestru, jeśli spełnimy kilka warunków. Nasz Kościół nie może zagrażać bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu i nie może naruszać wolności innych osób. Jeśli przyrzekniemy, że tak będzie, droga do dusz Polaków zostanie dla nas otwarta. Według ekspertów zbyt szeroko.
– W Polsce założyć Kościół i wpisać go do rejestru może dosłownie każdy. Nie dość, że mamy słaby system weryfikacji to jeszcze po samym uzyskaniu wpisu do rejestru jest się praktycznie bezkarnym, bo państwo w żaden sposób nie kontroluje działalności nawet zarejestrowanych związków i Kościołów – podkreśla ojciec Tomasz Franc, koordynator Dominikańskich Ośrodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach.
Jego słowa potwierdzają statystyki. W rejestrze prowadzonym przez MSWiA figuruje 157 kościołów i związków wyznaniowych. Przez ostatnie dwadzieścia lat resort odmówił rejestracji 57 wspólnotom religijnym. Uczynił tak w przypadku m.in. Bractwa Zakonnego Himawanti. Jego lider Ryszard Matuszewski w przeszłości był dwukrotnie skazywany przez sąd m.in. za groźby wysadzenia Jasnej Góry i za grożenie śmiercią jednej z byłych członkiń grupy.
– Szukałam miejsca, gdzie można ćwiczyć jogę i medytować. Lekcje odbywały się w mieszkaniach lub domach na obrzeżach miasta. Wysoki blondyn z brodą, mistrz jogi i wschodnich sztuk walki z hinduską chustą narzuconą na ramiona był naszym Bogiem i już po kilku miesiącach stał się dla mnie najważniejszy. Zostawiłam rodzinę, dziecko i jeździłam za nim po całym kraju – opowiada kobieta, która wyrwała się z Himawanti. Musiała płacić bractwu. Guru rozkazywał jej spalić zdjęcia rodzinne i zostawić bliskich. Zarządzał wielodniowe głodówki. Gdy się buntowała, mistrz groził śmiercią.
Urzędnik ma zadanie – zniechęcić…
Urzędnicy resortu w kuluarowych rozmowach przyznają, że, aby uniknąć wpadek i, żeby sekt nie uwiarygadniać wpisem do oficjalnego rejestru, stosują taktykę zniechęcania kandydatów. Przez takie sito przebrnąć musiał Instytut Śardza Ling. To jedna z najmłodszych wspólnot religijnych w Polsce. W październiku skończy dopiero rok. Jego członkowie wyznają buddyzm tybetański. O uznanie ministerstwa walczyli półtora roku. Tomasz Szymoszyn, prezes Instytutu tak wspomina tę batalię.
– Urzędnicy drobiazgowo prześledzili nasz status. Za każdym razem potrafili dopatrzyć się nawet najmniejszych błędów formalnych. Nie wskazali ich jednak od razu, tak żebyśmy za jednym zamachem mogli uzupełnić braki, ale dawkowali informacje. Pokazali jeden błąd. Odczekali ustawowe trzy miesiące, pokazali drugi błąd, znów odczekali – opowiada nam Tomasz Szymoszyn.
Przebrnięcie przez gąszcz biurokratycznych zawiłości było dla Śardza Ling największą przeszkodą, choć jak przyznaje Tomasz Szymoszyn, w pełni spodziewaną. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby takie obostrzenia istniały, jeśli tylko w rejestrze znajdować się będą w pełni wiarygodne Kościoły i związki wyznaniowe – dodaje prezes Instytutu.
Ale tu znów odzywają się eksperci. Podnoszą, że w ministerialnym spisie Kościołów i związków wyznaniowych znalazło się miejsce m.in. dla Misji Czaitanii. Informacje o związku na stałe zadomowiły się na witrynach internetowych stowarzyszeń i ośrodków walczących ze zjawiskiem sekt.
W portalu sekty.eu, prowadzonym przez dominikanów możemy poznać historię Roberta. Chłopak uległ złowieszczej magii sekty. Był typowym nastolatkiem. Ganiał za piłką, słuchał muzyki, oglądał telewizję. Po powrocie z wakacji zmienił się nie do poznania. Był wyciszony, rodzicom odpowiadał półsłówkami. Zamykał się w swoim pokoju, medytował, przestał spotykać się ze znajomymi i zaczął opuszczać szkołę. W domu urządził ołtarzyk swojego guru. W końcu wyprowadził się z niego i zamieszkał na farmie prowadzonej przez Misję Czaitanii. Rodzice wyrwali go stamtąd, gdy Robert opuścił farmę, by werbować kolejnych wyznawców sekty. W domu wariował. Przestał sypiać, jeść, a nawet myć się. Czekał na śmierć. W rezultacie trafił do zakładu psychiatrycznego.
Zdaniem ekspertów Robert padł ofiarą psychomanipulacji. To najpopularniejsza broń w rękach sekt. Niestety coraz bardziej dostępna. W sieci aż roi się od ofert kursów manipulacji, psychologii czy hipnozy, na których dowiemy się jak zawładnąć umysłami innych. Weekendowy kurs hipnozy w Mąkolicach pod Łodzią to wydatek 1,5 tys. złotych.
Dla Dariusza Pietrka ze Śląskiego Centrum Informacji o Sektach takie kursy to dowód na to, że środowisko sekt przeszło swoistą metamorfozę. – Organizacje zmieniły swój profil. Wpływają już nie tylko na religię, ale również na edukację czy ekonomię. Co istotne: guru, mistrzem czy przewodnikiem duchowym może zostać niemal każdy. I nie zawsze zależy im na tym, żeby trafić do rejestru ministerstwa – mówi Pietrek.
Nie tylko władza dusz…
Szkopuł w tym, że rejestr jest kuszący. Ci, którzy już się w nim znajdą, mogą w pełni korzystać z szeregu przywilejów, którymi w Polsce cieszy się Kościół. Wspólnoty mogą bez problemu sięgać po pieniądze z Brukseli na cele socjalne. Jednak przede wszystkim Kościoły korzystają z ulg podatkowych. Związki wyznaniowe nie muszą płacić np. podatku od nieruchomości. Wyjątków od reguły jest więcej.
– Jeśli jedynymi udziałowcami kościelnego przedsiębiorstwa czy spółki są osoby prawne Kościołów, a dochody zostały przeznaczone na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty katechetyczne, konserwację zabytków oraz na inwestycje sakralne i remonty, to nie płacą podatku – podaje przykład Magdalena Kobos, rzeczniczka Ministerstwa Finansów.
Stając się więc pełnoprawnym Kościołem można sporo zarobić, nie ponosząc przy tym niemal żadnych kosztów. Notarialne potwierdzenie podpisu jednej ze stu osób deklarujących swoją przynależność do naszego Kościoła to wydatek rzędu 15-25 złotych. Wydatek, który ponoszą wierni, a nie my. Do tego po uzyskaniu wpisu do rejestru, możemy poczuć wiatr w żaglach, bowiem urzędnicy ministerstwa nawet nie zamierzają nam patrzeć na ręce. Od 1990 roku nie wszczęto żadnego postępowania zmierzającego do wykreślenia związku wyznaniowego z rejestru Kościołów. Wioletta Paprocka, rzeczniczka MSWiA mówi bez ogródek. – Minister nie ma kompetencji do monitorowania Kościołów i związków wyznaniowych, którym konstytucja gwarantuje poszanowanie wolności sumienia i wyznania oraz swobodę wypełniania przez nie funkcji religijnych.
Przykład idzie z Zachodu
Eksperci załamują ręce i palcem wskazują państwa, w którym Kościoły i związki wyznaniowe mają znacznie bardziej utrudnione życie. W Austrii urzędnicy odmawiają rejestracji związku, jeśli istnieje choćby cień podejrzenia, że grupa w negatywny sposób może wpływać na młodych ludzi i w sposób kontrowersyjny głosić swoje przekonania religijne. W Niemczech związki wyznaniowe muszą respektować zasady demokracji i współżycia społecznego. Nasi zachodni sąsiedzi odmówili rejestracji nawet Świadkom Jehowy, którzy od wielu lat działają w wielu państwach świata i nie sposób posądzić ich o niecne cele. Powód? Świadkowie Jehowy odmawiają udziału w wyborach.
12.08.2009 15:35/Onet.pl, Maciej Miros
Nie trać nadziei, ducha i nie upadaj na zdrowiu. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście. Nie tak, to siak, nie ciupagą, to kosą.
Dobrze. Będę werbował.
Sieci już nastawiłem.
Dobra. Dobra. Ja będę zastępcą. Numer konta już
gwizdnąłem z “uścisku ręki”. Będę chodził z kapeluszem. Zacznę od poniedziałku, bo mi tu zaraz jakaś “manifestacja” drogę zatarasuje z wrzaskiem. A tu trzeba dyskretnie, na paluszkach. Cicho sza!
Dobra. Dobra. Ja będę zastępcą. Numer konta już
gwizdnąłem z “uścisku ręki”. Będę chodził z kapeluszem. Zacznę od poniedziałku, bo mi tu zaraz jakaś “manifestacja” drogę zatarasuje z wrzaskiem. A tu trzeba dyskretnie, na paluszkach. Cicho sza!
Dobra. Dobra. Ja będę zastępcą. Numer konta już
gwizdnąłem z “uścisku ręki”. Będę chodził z kapeluszem. Zacznę od poniedziałku, bo mi tu zaraz jakaś “manifestacja” drogę zatarasuje z wrzaskiem. A tu trzeba dyskretnie, na paluszkach. Cicho sza!
Dobranoc.
Spij snem sprawiedliwych.
Dobranoc.
Spij snem sprawiedliwych.
Dobranoc.
Spij snem sprawiedliwych.