Reklama

Kilka dni przed słynną, niezaprzeczalnie bardzo dobrą konwencją Andrzeja Dudy, profesor Andrzej Nowak napisał prawie równie słynny list. Doszło do kompletnej konsternacji po prawej stronie Wisły. Na skutek owej konfuzji, na lewym jej brzegu, zawyły ze szczęścia prawie wszystkie farbowane lisy, próbując wykorzystać owe wydarzenia. Kiedy po pierwszym liczeniu (w terminologii bokserskiej liczenie następuje po mocnym trafieniu przeciwnika) odezwały się pierwsze „ocucone” prawe głowy, z niepokojem uznały, iż uczony po prostu się najzupełniej był-obraził. Po, wspomnianym już przeze mnie na początku, pierwszym sukcesie kampanijnym pretendenta do fotela prezydenta, prawobrzeżna Wisła utwierdziła się w swojej wcześniejszej „analizie”. W kierunku profesora poleciały, ze strony jak do tej pory jego najczęstszych akolitów, przeróżne przedmioty. Pełne śmiechu ogryzki, pomidory, plastikowe stołki, oraz prawicowe pomyje, epitety, i inne moralizatorskie gryzmoły z gatunku – trawestując klasyka (byłego mistrza wagi ciężkiej – choć z innego obozu) – „Profesorze Andrzeju i Nowaku… nie idźcie tą drogą”. Oczywiście, znakomitej większości tych którzy prawdziwie zmartwili się słowami uczonego z Krakowa, nie odmawiam posiadania swych sercowych racji i nie mam zamiaru negować ich szczerej troski o przyszłość Rzeczpospolitej, nierozerwalnie związanej z osobą Jarosława Kaczyńskiego. Martwi mnie jedynie, że ani przed konwencją Prawa i Sprawiedliwości, ani po niej, nie zadali oni sobie kilka dodatkowych pytań jeszcze raz – chociażby tych kilku, które nasuwają się same. Dlaczego profesor napisał ten list akurat teraz? Dlaczego nie napisał go wcześniej, lub później? W końcu dlaczego nie na samej konwencji? Czy nie mógł się wstrzymać do czasu konwencji, by zobaczyć co będzie po niej? Czy rzeczywiście zawsze stanowczy profesor aby na pewno uniósł się urażoną męską ambicją…? Myślę, że jeszcze minimum jedno pytanie, każdy z państwa mógłby sam dodać… Kiedy jestem w Krakowie, na bieżąco mogę uzupełniać stan swojej wiedzy, na tematy poruszane przez profesora Nowaka. Tak więc, zdaję sobie sprawę o niezmienionych a zarazem nieukrywanych wieloletnich sympatiach politycznych, jak i stanowczym podejściu, krakowskiego historyka „warszawskiej szkoły historycznej”, do „Katynia naszych czasów”. Dla osób dalej niezbyt rozumiejących poruszane przeze mnie zagadnienie informuję, że od czasu ogłoszenia kandydatury Prawa i Sprawiedliwości, które nastąpiło ponad trzy miesiące temu podczas obchodów Święta Niepodległości właśnie w Krakowie, profesor Andrzej Nowak w każdym swoim wystąpieniu niezmiernie wspierał swojego imiennika. I czyni to nadal. Ba, w jego najnowszej książce (wydanej w grudniu ubiegłego roku), „ULEGŁOŚĆ CZY NIEPODLEGŁOŚĆ” podkreślił to wyraźnie w ostatnim rozdziale tej pozycji, w dodatku czyniąc to wielokrotnie…Ile więc trzeba posiadać w sobie naiwności, lub małości wiedząc o zaistniałych faktach, a jednak dalej komentować słowa we wspominany przeze mnie sposób. Słowa, które miały dać wiele do myślenia, stały się jedynie pożywką dla prawicowych ozorów. Niestety, jedynie ignorancja wynikająca a to z braku dostępu do źródeł, a to z samoograniczenia się w myśleniu i powtarzaniu co powiedzą „mądrzejsi” ode mnie, a to z płytkości nas samych wynikających z mierzenia innych (choćby i uczonych w piśmie) własną łyżeczką – jest wytłumaczeniem lemingowego tonięcia w prawym nurcie… Skandaliczne są słowa mówiące o rzekomej agenturalności profesora. Basta!… Pozwolę zacytować siebie samego, z jednej z moich nocnych dyskusji z kolegą z Londynu, który jak większość z mądralińskich – zawsze wszystko wiedzących, takim oto bon motem na temat listu profesora Andrzeja Nowaka się był-popisał:”…ot wygłupilł się, zamiast biegać z ulotkami po mieście….chyba jednak nie kupię jego książki o historii RP… ” A to fragmenty mojej odpowiedzi. „Świetnie, że PR-owo Duda radzi sobie dobrze z nowoczesną kampanią. Świetnie, że Duda ma takie walory a nie inne, i nie są one naciągane. To prawdziwy strzał w 10-tkę i gdyby wszystko rozgrywało się w miarę w normalnych warunkach, to nie bałbym się o wynik końcowy wyścigu. Racz jednak zauważyć, że póki co, to całość tego biegu rozgrywa się tylko i wyłącznie: w „naszych powiatach”, w „naszej telewizji”, w „naszych gazetach i tygodnikach” (choć nie jednym głosem) i na szczęście w całym wolnym od „onetów” internecie. To wciąż daleko za mało! Świadomość między innymi takiej sytuacji podpowiada (taka jest moja intuicja) by prof. Andrzej Nowak napisał takie słowa przed konwencją, poparte troską (wizją dalszej degrengolady Polski, kolejnego upadlania przegranego n-ty raz PiS-u – co równa się niszczeniu pamięci też i o Smoleńsku oraz pozostałych geszeftów z kliku ostatnich lat) o przyszłość RP. Przyszłość nie tylko tę tu za rok, dwa, trzy. To człowiek z innej bajki. Nie takiej pisanej na kilka tysięcy funtów do przodu. Tylko na kilkaset lat do tyłu i kilkadziesiąt do przodu”. Zaraz po popełnieniu przez profesora Nowaka w formie pisemnej grzechu ciężkiego, zastanowiłem się czym się kierował? Dziś, jak i wówczas (nie minęły w końcu nawet dwa tygodnie) wychodzę z tego samego założenia. Jeżeli do tej pory użyłem kilku sformułowań pochodzących z okolic ringu bokserskiego, to w tym wypadku się nie da. Nie ma bowiem takiego boksera na świecie, ani nie było wcześniej, który przewidziałby kilkanaście ruchów przeciwnika. To charakteryzuje tylko wybitnych szachistów. Co więc przewidział „Kasparow” z Krakowa? Przede wszystkim profesor Nowak wykazał się refleksem. Po ogłoszeniu w dniu 4 lutego przez Sikorskiego terminu wyborów na 10 maja – celowo wybranym w ten, a nie inny dzień – zdążył z takim o to przekazem. Po pierwsze po takim liście, Jarosław Kaczyński, przy całym szacunku dla niego, gdyby nawet chciał wyjść tego dnia na mównicę podczas konwencji (a oczywiście nie ma na to najmniejszych przesłanek, że wcześniej było takie wystąpienie zaplanowane), musiałby się ustosunkować do zaistniałej sytuacji. Cały mainstreamowy nurt mendiów tylko czekał na tę chwilę. Zastanówcie się, co najbardziej bolało wszystkich resortowych nadredaktorów. Właśnie jego nieobecność. Materiały były przygotowane, a tu nic… Jak się później gimnastykowały małpy z krzywym szkiełkiem w ręku i z wycelowanym wcześniej mikrofonem… Bezcenne… Po drugie, jeżeli Andrzej Nowak zaproponował przesunięcie premiera Kaczyńskiego w okresie przedwyborczym o krok do tyłu, automatycznie przesunął w tym samym kierunku Sprawę 10.04.10. Jarosław Kaczyński – a co za tym idzie Andrzej Duda – który nierozerwalnie „skazany” jest, na tą tragiczną smoleńską „łatkę”, uniknie bezpośredniej nagonki „grania trumnami”. I tak nie zmieni to faktu, że od 5 rocznicy, a więc równo przez miesiąc będzie to wałkowane non stop. Tak samo myśli profesor, redagując już dzień po konwencji, a więc Andrzeja Dudy "drugą mniej znaną część listu" będącą również odpowiedzią na stawiane mu zarzuty. "…Przeszkodą główną jest ciężki jak kamień młyński u szyi negatywny „imaż”, który został do Jarosława Kaczyńskiego przyklejony w oczach milionów naszych, czy nam się to podoba czy nie, współobywateli, naszych współwyborców. Ten żelazny, negatywny elektorat prezesa Kaczyńskiego, który nasi przeciwnicy mogą zwołać, poruszyć na jedno gwizdnięcie kontaktowym gwizdkiem – to jest także nasz problem. Zgadzam się: to nie jest sprawiedliwe, że trzeba zastanawiać się nad skutkami fałszywych oskarżeń, nie mającej nic wspólnego z rzeczywistością, wieloletniej nagonki propagandowej, ale ona jest niestety częścią rzeczywistości, jest realnym w niej zagrożeniem…" Twierdzę, że gdyby „kandydatem pod żyrandol 2015” nie był obrońca wsi, a berliński ratlerek, wówczas można byłoby bez żadnych przeszkód grać „smoleńskim marszem”. Bez „specjalnej” wiedzy widać jak chłopina umoczony jest w pierwszą i trzecią rundę smoleńskiej tragedii, jeżeli przyjmiemy za wspólny mianownik, że drugą rundą jest te kilkanaście sekund poranka z 10 kwietnia. Choć w przypadku „berlińczyka” co nie ruszyć, to można by działa odpalać… Stąd go wśród nas właśnie nie ma… Po trzecie, czy wyobrażacie sobie – czytelnicy tego artykułu – że profesor zredagował w całości ten list kilkanaście dni, tygodni, czy miesięcy wcześniej i tylko czekał z odpaleniem lontu? Owszem wiele z tych myśli, które zostały przelane na papier czy na ekran monitora, kołatało się od lat w sercu i duszy krakowskiego „szarlatana” , ale dopiero uważna lektura listu zwłaszcza jego początku: ”Wysoki i bardzo przeze mnie szanowany przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości zaprosił mnie we wtorek na sobotnią konwencję, która ma zainaugurować oficjalnie kampanię prezydencką dr. Andrzeja Dudy. W czwartek zadzwonił do mnie jeszcze wyższy (może nie wzrostem, ale znaczeniem) i równie przeze mnie szanowany przedstawiciel PiS i ponowił zaproszenie, prosząc o powiedzenie na konwencji kilku zdań…” daje pewność, że jest on podyktowany impulsem wychodzącym nie ze szklanej kuli, a z aksonów umysłu, biegle obserwującego kampanię, błyskawicznie umiejącego porównać ją do wszystkich poprzednich i próbującego ratować sytuację przed kolejnym , ostatecznym upadkiem… Tak więc po trzecie, czy wyobrażacie sobie, co będzie jeżeli Andrzej Duda w maju, oraz (profesor Nowak wyraźnie podkreśla to "oraz" jako „nierozerwalne”) PiS na jesieni przegrają kolejne wybory, a w trakcie obu kampanii nie nastąpiłyby jakiekolwiek zmiany? Historyk wytłuszcza że porażka w wyborach, tłumaczona narzekaniem na medialną słabość prawicy, a także nieuczciwość w liczeniu głosów, zakończy supremację tego ugrupowania na prawej stronie. Byłaby to przede wszystkim, kolejna przegrana Jarosława Kaczyńskiego. Po czwarte, czy profesor Nowak w pełni świadom zarówno swoich słów, jak i przyszłych reakcji na nie same, miałby wsadzić kij w mrowisko na samej konwencji? Proszę sobie odpowiedzieć samemu, jaki efekt przyniosłoby poruszenie przez Andrzeja Nowaka tylko kilku z wątków tego listu podczas samej konwencji?!!! Co wówczas dałoby jego „naukowe moralizowanie”? Proszę również odpowiedzieć na pytanie: a co gdyby list powstał później, po konwencji, np. teraz, dziś, jutro, pojutrze? Prawdopodobnie, jeżeli ukazałby się w innym momencie niż został opublikowany, nie dałby nic pozytywnego. Jedynie „stajnia dożywotnich hien roku” miałaby pożywkę. Przede wszystkim nie dotarłby do adresatów głównych tego listu. A my nimi, tak do końca, nie jesteśmy. Są nimi, przede wszystkim, wszyscy najważniejsi politycy Prawa i Sprawiedliwości. A ci notable, usatysfakcjonowani udaną konwencją jeszcze bardziej spoczęliby na laurach. Profesor pisze wyraźnie: ”…Konwencje w amerykańskim stylu, objazd wszystkich powiatów przez kandydata – to nie wystarczy, to tylko narzędzia…”, To kolejny dowód na to, że za pewne bardzo dużą część listu profesor Nowak pisał w ostatniej chwili. Skąd u diabła miał niby wiedzieć, jak nie z pierwszej ręki, że konwencja będzie w „amerykańskim stylu”? Nie wiem czy nazwać inaczej takie słowa profesora z Krakowa, jak nie „przedwyborczą mądrością etapu”. W liście tym, w ostatnich dwóch akapitach Andrzej Nowak dał tylko kilkanaście przykładów co można, a co należy zrobić. Tak więc, niech właśnie te PARTYJNE głowy ruszą przyzwyczajone do poselskich diet dupska i walczą. Niech walczą o zaufanie Polaków, a więc o Polskę, na każdy z wymienionych przez profesora sposobów. I na dziesiątki jeszcze innych dróg. Konwencja udowodniła, że potrafią. Niech walą głową w mur jak będzie trzeba. „Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody, należy spróbować i tej” – mawiał Marszałek Piłsudski. Niech więc walą według swoich talentów i według swoich możliwości. Niech walą tak, jak rozdzieli im obowiązki niepodważalny lider PiS, „…Jarosław Kaczyński, wyrastający swoimi kwalifikacjami, przede wszystkim swoją polityczną mądrością o głowę ponad ogromną większość dzisiejszych polityków w Polsce…” uważany za takiego, nie tylko według profesora Nowaka. Panie Jarosławie wygrywając wszystko, kiedy tylko przyjdzie Panu ochota będzie Pan mógł zmienić premiera, lub raczej kiedy polska racja stanu będzie tego od Pana wymagać… Tylko najpierw trzeba wygrać to wszystko… Dla Polski warto… Leszek Smagowicz

Reklama