Boję się atmosfery nadrzędności ogromnej mnogości wobec skromnego robaka który ustawicznie pełza
Boję się atmosfery nadrzędności ogromnej mnogości wobec skromnego robaka który ustawicznie pełza
Pośpiesznie uciekam korytarzami rozsianymi symetrycznie – w małodusznym odruchu naturalnej atonalności się boję
Strach dociera milowymi krokami w nieprzekraczalnej tajemnej liczbie zwaną granicą absurdalną
Ale głoszą znawcy ludzi – trudność niedostatku wybacza każdą mantrę dochodzącego strachu
Obawa że zostanę nikłą wielością tego samego potwora dusi bogactwo człowieczej inicjatywy
Ilość czyni biernym drogowskaz pięknej samotności – tratuje walcem nadzieję – zabija żądłem obawy
Lęk ogarnia myśli nuty rozsypują się ku pięciolinii w ustalonym harmonogramie tchórza
Ta histeria umacnia wspólnotę pożądliwie kolektywnych strun – razem nie muszą odczuwać lęku
Przerażająca chwila zrozumienia istoty masy rozlazłej jak bezosobowe stado umarłych ludzkich głów
Genialnym lekiem uzurpacja samotności – błogosławieństwem jest różnorodność – mam intencję zamordowania całego przerażenia
Paniczne uzmysłowienie tragedii – nadchodzi zgubna liczba która wtłacza cudownie aksamitnie bajeczne My
Magia brzmi anormalnym człowiekiem – wspaniała kraina ludzi złączonych niemocą – teraz ulatuje panika
Ja My Ja My My Ja My My My Ja My My My My Ja My My My My My Ja My My My My My My Ja My My My My My My My Ja My My My My My My My My Ja My My My My My My My My My Ja My My My My My My My My My My Ja My My My My My My My My My My My Ja My My My My My My My My My My My My Ja My My My My My My My My My My My My Myyyyyyyyyyyyy