Reklama

„[…]Dane nam było, słońca zaćmienie,
następne będzie może za sto lat..
 
W wielkiej żyliśmy wannie i rzadko tak,
wypełzaliśmy na suchy ląd.

„[…]Dane nam było, słońca zaćmienie,
następne będzie może za sto lat..
 
W wielkiej żyliśmy wannie i rzadko tak,
wypełzaliśmy na suchy ląd.
Czarodziejka gorzałka tańczyła w nas,
meta była o dwa kroki stąd.
 
Nie wiem ciągle dlaczego zaczęło się tak,
czemu zgasło, też nie wie nikt.
[…]
nic nie jest proste w te dni […]”
                           (Budka Suflera, „Jolka, jolka”)

 

Reklama

Mój mały Rycerzyk… Mój? Chyba nigdy moim nie był. Czasami cudownie puścić wodze fantazji i udawać, że miałam nad nim władzę, przypomnieć sobie tę twarz spragnioną mnie niczym szczenię suki…czasami…Nasze pierwsze spotkanie widzę przez pryzmat piwa z lodem i limonką w czeskiej knajpie. Orzeźwiająca mieszanka goryczy, bąbelków, kwasu i wody. Ani to specjalnie dobre, ani mocne, ale w tamtym momencie idealne. Bursztynowe odprężające cudo z każdym łykiem spłukujące ze mnie złość i napięcie po nieciekawym dniu.

Pojawił się znikąd w ciemnym ubraniu, z trzydniowym zarostem i usiadł na kilku skrzynkach piwa, w jedynym wolnym miejscu. Z półprzymkniętymi oczami, rękoma wspartymi na kolanach i miną zdobywcy wydawał się większy niż był w rzeczywistości. Natychmiast gdzieś „zniknął”. Wsiąknął we własne myśli i paczkę fajek zza wschodniej granicy. Kiedy został wyrwany z zamyślenia, opowiadał o swoich podróżach, o życiu w Rosji, ale cały czas zdawał się być gdzieś daleko. Nawet nie marzyłam, że mnie zauważy, ale lgnęłam do niego jak ćma do światła, a potem mój ukochany Bułhakow okazał się zbawieniem. Dyskusja o wykładach, na które chodził w Moskwie, o fascynacji naukowcem zgłębiającym Mistrza i Małgorzatę…

Powinnam była wrócić wtedy z Anką, która mordowała mnie wzrokiem spiesząc się na ostatni pociąg, ale jak mogłabym zostawić tak ciekawego rozmówcę? Ten głos, ten rosyjski akcent pogłębiający się z każdym łykiem alkoholu, świece, szaleństwo zmysłów i coraz bardziej szampański nastrój przykuły mnie do kanapy. Zostałabym z nim do białego rana, ale resztki zdrowego rozsądku podpowiadały, czy może raczej krzyczały: „Masz wrócić przed północą! Do pracy idziesz!”. Wtedy zaofiarował się, że mnie odprowadzą i dziwnym trafem po drodze, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po kolei znikali jego koledzy. Zostaliśmy sami, spacer nad rzeką, klatka schodowa…Rankiem wpatrywaliśmy się w szare, betonowe podwórko i trzeba było wrócić do rzeczywistości. Małgorzata znowu stała i opowiadała, że po wypiciu tego, nad wyraz zdrowego, mleka po okazyjnej cenie, cała rodzina będzie zadowolona, w czasie, gdy jej Mistrz spał w najlepsze.

Jaki był? Zauważyłam, że zmieniał się w zależności od tego, jaki alkohol pił. Podobnie było w chwilach otrzeźwienia. Kiedy zamykam oczy widzę dwie jego twarze. Czasami był jak wódka. Pełen ułańskiej fantazji zdobywca, opowiadający o tym, że, jak już pojedziemy do Rosji, kupi mi walonki. Zabawny Piotruś Pan z ruskim akcentem i radością w głosie. Nie potrafiłam się denerwować, kiedy pijany w sztok dzwonił i mówił to swoje charakterystyczne: „Dooobryyy, diewoczka!”. Nie umiałam się wkurzać, gdy szyjąc mu mundur słuchałam jego pijackiej opowieści, o tym, że kiedyś wybuduje domek z bali na Syberii a „diewoczka” pojedzie z nim. Zdawał się wtedy płonąć żywym ogniem, spalać się i ogrzewać wszystko dookoła. Czasem jednak stawał się jak koniak. Zimny, snobistyczny i przeintelektualizowany gnojek z przerostem niespełnionych ambicji i rozpatrujący naszą ewentualną przyszłość pod kątem mojej przydatności i umiejętności. Sączył słowa, jak łyki, zdawał się nimi napawać i nie tolerował słabości. Potrafił z sadystyczną przyjemnością dociskać pytaniami, przesłuchiwać, a gdy nie podobały mu się odpowiedzi, pastwić się. Zachowywał się jakby miał przed sobą przeciwnika, którego trzeba pokonać, udowodnić swoje racje, osiągnąć cel, który on jeden znał. Coraz bardziej przypominał kominek z szybą, podobny do otwartego, a jednak ogień w nim jest pod kontrolą, nie można się nim bezpośrednio oparzyć, ani włożyć ręki do środka, ładny, ale jakby nieprawdziwy, za to aż nazbyt praktyczny.

Pewnego dnia po prostu zniknął, zostało kilka zdjęć, jeden podpis a po głowie tłucze się tych kilka przeklętych wersów „jolki”… Mam kaca, który nie mija.

Reklama

24 KOMENTARZE