Reklama

Trasa grudniowej podróży na narty podczas ostatniej nieobecności wiodła przez 4 kraje i liczyła sobie blisko 1800 km. Ostatnie 150 km to m.in.

Trasa grudniowej podróży na narty podczas ostatniej nieobecności wiodła przez 4 kraje i liczyła sobie blisko 1800 km. Ostatnie 150 km to m.in. przepiękna widokowa szosa wzdłuż jeziora Annecy.

Reklama

 

W górach bywa, że chmury podchodzą do człowieka jakby od dołu…

…i wtedy trzeba uciekać w górę – na przykład wyciągiem krzesełkowym.

A z góry można oglądać całą dolinę i wybrać sobie trasę zjazdu.

I tak to idzie, jak w życiu – w górę…

…i w dół

Po drodze można zobaczyć górskie lotnisko, otoczone stokami narciarskimi (Courchevel)…

…albo karuzelę jak z lunaparku – na całkiem nielunaparkowym tle (tamże)

Na wieczornym spacerze natomiast okazuje się, że w kwestii oświetlenia Francuzi wiedzą, jak zrobić wrażenie na gościach (Les Menuires)

No i zaraz święta – o tym też pamiętają!

A następnego dnia – znowu na stok (Peclet, Val Thorens)

Z góry, ok 2800 m n.p.m., widać całe Val Thorens (po prawej) i Les Menuires (po lewej, bliżej środka zdjęcia).

Na dole pracują jeszcze sztuczne naśnieżarki, a efekt – oprócz śniegu – jest baśniowy

Ostatni wjazd na górę, przez środek Val Thorens

i ostatni rzut oka na góry nad tą miejscowością

A potem już tylko powrót – między innymi przez taki tunel (gdzieś w Szwajcarii)

Droga daleka – ale na końcu czeka śnieg, słońce i cała infrastruktura dla narciarzy. A jeżeli traficie w pogodę… wrażenia trudno opisać. Lepiej pokazać zdjęcia : )

Reklama

56 KOMENTARZE

  1. Wyjątkowo…
    …wredne fotki:-). Nie jeżdżę na nartach ale jak tam pojedziesz w przyszłym roku to mam propozycję abyś zarezerwował mi tam pobyt. Na twój koszt oczywiscie. A ja porobię w zamian trochę fajnych fotek i zamieszczę tutaj w formie kroniki:-).
    Ps. Widoki niesamowite.

    • Fotki
      bardziej dokumentalne niż artystyczne, dlatego w kategorii Po Godzinach, a nie w fotograficznej. Wyjazd nie jest potwornie wielkim wydatkiem, najważniejsze, to dobrze się zorganizować (transport, wyżywienie). No i z wyprzedzeniem trzeba rezerwować pobyt, wtedy można za umiarkowaną cenę ustrzelić niezłe zakwaterowanie. I zniżkę na skipassy na przykład.

        • Można i nie na narty, a zamiast tego:
          Na wino,
          na sery,
          na fondue (zwykłe albo czekoladowe),
          na raclette,
          na spacery,
          na basen,
          na sanki,
          na zwiedzanie…

          Ale prawdę mówiąc, mnie by było szkoda jechać w innym celu niż narty przy takich możliwościach, jak tam…

          • W jeździe na nartach
            jestem tak dobry jak Ty w hafcie krzyżykowym (podejrzewam:-). Natomiast każda inny cel wyjazdu jest dobry.

          • Nie haftuję krzyżykowo
            ani w żaden inny sposób, ale podejrzewam, że szybko bym załapał.

            No ale pojechać do miejsca, w którym jest “335 tras (w tym 33 czarnych, 119 czerwonych, 135 niebieskich i 48 zielonych) o łącznej długości ponad 600 km oraz 183 wyciągi zdolne w ciągu godziny przetransportować 260 tys. ludzi.” (Wiki) i nie pojeździć?

          • Hehe
            To są maksymalne możliwości, jak przyjedziesz poza ichnim sezonem (np. w połowie stycznia), będziesz miał w zasięgu wzroku może 10, może 20 osób, poza największymi kolejkami linowymi (gdzie do jednego wagonu wchodzi i 150 ludzi z nartami).

            Edit: zresztą zobacz sam – http://livecam.lesmenuires.com/ – teraz akurat trochę ludzi jest, bo okres świąteczny Francuzi lubią spędzać w górach i na nartach. Ale wejdź na stronkę w styczniu, ok. połowy…

  2. Wyjątkowo…
    …wredne fotki:-). Nie jeżdżę na nartach ale jak tam pojedziesz w przyszłym roku to mam propozycję abyś zarezerwował mi tam pobyt. Na twój koszt oczywiscie. A ja porobię w zamian trochę fajnych fotek i zamieszczę tutaj w formie kroniki:-).
    Ps. Widoki niesamowite.

    • Fotki
      bardziej dokumentalne niż artystyczne, dlatego w kategorii Po Godzinach, a nie w fotograficznej. Wyjazd nie jest potwornie wielkim wydatkiem, najważniejsze, to dobrze się zorganizować (transport, wyżywienie). No i z wyprzedzeniem trzeba rezerwować pobyt, wtedy można za umiarkowaną cenę ustrzelić niezłe zakwaterowanie. I zniżkę na skipassy na przykład.

        • Można i nie na narty, a zamiast tego:
          Na wino,
          na sery,
          na fondue (zwykłe albo czekoladowe),
          na raclette,
          na spacery,
          na basen,
          na sanki,
          na zwiedzanie…

          Ale prawdę mówiąc, mnie by było szkoda jechać w innym celu niż narty przy takich możliwościach, jak tam…

          • W jeździe na nartach
            jestem tak dobry jak Ty w hafcie krzyżykowym (podejrzewam:-). Natomiast każda inny cel wyjazdu jest dobry.

          • Nie haftuję krzyżykowo
            ani w żaden inny sposób, ale podejrzewam, że szybko bym załapał.

            No ale pojechać do miejsca, w którym jest “335 tras (w tym 33 czarnych, 119 czerwonych, 135 niebieskich i 48 zielonych) o łącznej długości ponad 600 km oraz 183 wyciągi zdolne w ciągu godziny przetransportować 260 tys. ludzi.” (Wiki) i nie pojeździć?

          • Hehe
            To są maksymalne możliwości, jak przyjedziesz poza ichnim sezonem (np. w połowie stycznia), będziesz miał w zasięgu wzroku może 10, może 20 osób, poza największymi kolejkami linowymi (gdzie do jednego wagonu wchodzi i 150 ludzi z nartami).

            Edit: zresztą zobacz sam – http://livecam.lesmenuires.com/ – teraz akurat trochę ludzi jest, bo okres świąteczny Francuzi lubią spędzać w górach i na nartach. Ale wejdź na stronkę w styczniu, ok. połowy…

  3. Po kolei, jak się należy:
    1. Za choinkę nie robię, bo przy Panu to ja świecę wyłącznie światłem odbitym, własnym rzadko i wyłącznie z radości, że Pan się pokazał!
    2. W kasku są narciarze na stoku, nie ja.
    3. Ma Pan oczywiście jak zwykle rację, załamałem się, zsiadając z jednego z wyciągów krzesełkowych i upadłem, podpierając się lewą dłonią tak nieszczęśliwie, że coś sobie zrobiłem z lewym palcem wskazującym, który był mi spuchł i zesztywniał. Na szczęście a) obecny w ekipie lekarz obejrzał był inkryminowany palec, poszarpał zań, po czym autorytatywnie orzekł, że złamany to on (palec) nie jest, więc nie ma potrzeby zagipsowywać go. No to nie gipsowałem, do dziś mnie jednak pobolewa. Ale, jak Pan widzi, nie przeszkadza w składaniu Panu wyrazów uwielbienia!

  4. Po kolei, jak się należy:
    1. Za choinkę nie robię, bo przy Panu to ja świecę wyłącznie światłem odbitym, własnym rzadko i wyłącznie z radości, że Pan się pokazał!
    2. W kasku są narciarze na stoku, nie ja.
    3. Ma Pan oczywiście jak zwykle rację, załamałem się, zsiadając z jednego z wyciągów krzesełkowych i upadłem, podpierając się lewą dłonią tak nieszczęśliwie, że coś sobie zrobiłem z lewym palcem wskazującym, który był mi spuchł i zesztywniał. Na szczęście a) obecny w ekipie lekarz obejrzał był inkryminowany palec, poszarpał zań, po czym autorytatywnie orzekł, że złamany to on (palec) nie jest, więc nie ma potrzeby zagipsowywać go. No to nie gipsowałem, do dziś mnie jednak pobolewa. Ale, jak Pan widzi, nie przeszkadza w składaniu Panu wyrazów uwielbienia!

    • Jakimś cudem

      dopiero teraz zobaczyłem ten komentarz.

      Ilość i wysokość gór to tylko jedna część problemu. Druga, bezpośrednio z nią powiązana, to pogoda – kiedy śniegu nie ma (i nie da się go sztucznie dosypać), infrastruktura stoi. A infrastruktura to trzecia sprawa – od zakwaterowania, poprzez wyciągi (!!!), całość służb, które utrzymują trasy (wykorzystując w tym celu ratraki, armatki śnieżne – stałe i przenośne, a te armatki z powietrza śniegu nie nasypią – więc tworzy się sztuczne lub wykorzystuje naturalne zbiorniki wodne na różnych wysokościach, etc. etc.). A potem jeszcze czwarta sprawa – co po nartach, czyli sklepy (spożywcze, z ubraniami narciarskimi, ze sprzętem), restauracje, centra odnowy biologicznej z basenami, dyskoteki…

      Wszystkie te elementy muszą zarazem należeć do jednej, spójnej wizji, która pogodzi ich istnienie, uszereguje wg ważności i ułoży w trzech wymiarach dostępnego terenu – w Les Menuires oraz Val Thorens (oraz w innych miejscach w górach, nie tylko francuskich Alpach) trasy narciarskie zazwyczaj bezkolizyjnie przenikają się z pieszymi i prawie zawsze bezkolizyjnie – z ruchem samochodowym.

      Osobną sprawą jest powiązanie ze sobą całych resortów, tak żeby – jak w Trzech Dolinach – można było dojechać siecią stoków i wyciągów/kolejek z jednego końca masywu na drugi, szybciej niż samochodem, nie zdejmując z nóg nart, albo chociaż butów narciarskich (do wagonika się w nartach nie wsiądzie). Są takie miejsca, gdzie w sprzyjających warunkach śniegowych można jeździć cały dzień, ani razu nie powtarzając stoku czy wyciągu (francuskie La Clusaz czy o wiele większa włoska Sella Ronda) – i to jest sam smak dla narciarza! Powiązane resorty muszą dogadać się między sobą co do wspólnych karnetów, zasięgu i cen, dla tych, którzy chcą ograniczyć się tylko do jednej miejscowości, jak i dla tych, którzy chcą hulać od Orelles do Courchevel i z powrotem. W Polsce powiązanie resortów pod względem topograficznym jak i organizacyjnym wygląda mi na graniczące z niemożliwością (jeżeli na jednej Gubałówce jest problem z udostępnieniem stoków?).

      No i ostatnia rzecz – żeby to wszystko zagrało, potrzeba czasu. O ile wiem, pierwsze plany zagospodarowania w dolinie Belleville powstały w latach trzydziestych XX wieku, a budować zaczęli w późnych latach 60′ – dlatego wśród zabudowy są i takie betonowe klocki, jak te na zdjęciu, przypominające polskie domy wczasowe dla górników i hutników z różnych beskidzkich kurortów.

      A teraz wyobraź sobie, że nakładem czasu, sił i środków wybudowano w górach całe narciarskie miasta – byłoby na to miejsce w naszych Beskidach, chociaż tu dochodzi jeszcze wątek środowiskowy – i nagle okazuje się, że nie ma śniegu i przez miesiąc nie będzie. Jeszcze 3-4 lata temu bezśnieżne zimy nie były niczym dziwnym!

      Słowem – ilość czasu i pieniędzy do zainwestowania jest niebagatelna, a żeby całość dobrze funkcjonowała – o to musi zadbać również klimat. Który jest kapryśny jak jasny gwint! Dlatego doszusowanie do tego poziomu graniczyłoby z cudem, mimo że na mniejszą skalę próbuje się tego i u nas.

       

    • Jakimś cudem

      dopiero teraz zobaczyłem ten komentarz.

      Ilość i wysokość gór to tylko jedna część problemu. Druga, bezpośrednio z nią powiązana, to pogoda – kiedy śniegu nie ma (i nie da się go sztucznie dosypać), infrastruktura stoi. A infrastruktura to trzecia sprawa – od zakwaterowania, poprzez wyciągi (!!!), całość służb, które utrzymują trasy (wykorzystując w tym celu ratraki, armatki śnieżne – stałe i przenośne, a te armatki z powietrza śniegu nie nasypią – więc tworzy się sztuczne lub wykorzystuje naturalne zbiorniki wodne na różnych wysokościach, etc. etc.). A potem jeszcze czwarta sprawa – co po nartach, czyli sklepy (spożywcze, z ubraniami narciarskimi, ze sprzętem), restauracje, centra odnowy biologicznej z basenami, dyskoteki…

      Wszystkie te elementy muszą zarazem należeć do jednej, spójnej wizji, która pogodzi ich istnienie, uszereguje wg ważności i ułoży w trzech wymiarach dostępnego terenu – w Les Menuires oraz Val Thorens (oraz w innych miejscach w górach, nie tylko francuskich Alpach) trasy narciarskie zazwyczaj bezkolizyjnie przenikają się z pieszymi i prawie zawsze bezkolizyjnie – z ruchem samochodowym.

      Osobną sprawą jest powiązanie ze sobą całych resortów, tak żeby – jak w Trzech Dolinach – można było dojechać siecią stoków i wyciągów/kolejek z jednego końca masywu na drugi, szybciej niż samochodem, nie zdejmując z nóg nart, albo chociaż butów narciarskich (do wagonika się w nartach nie wsiądzie). Są takie miejsca, gdzie w sprzyjających warunkach śniegowych można jeździć cały dzień, ani razu nie powtarzając stoku czy wyciągu (francuskie La Clusaz czy o wiele większa włoska Sella Ronda) – i to jest sam smak dla narciarza! Powiązane resorty muszą dogadać się między sobą co do wspólnych karnetów, zasięgu i cen, dla tych, którzy chcą ograniczyć się tylko do jednej miejscowości, jak i dla tych, którzy chcą hulać od Orelles do Courchevel i z powrotem. W Polsce powiązanie resortów pod względem topograficznym jak i organizacyjnym wygląda mi na graniczące z niemożliwością (jeżeli na jednej Gubałówce jest problem z udostępnieniem stoków?).

      No i ostatnia rzecz – żeby to wszystko zagrało, potrzeba czasu. O ile wiem, pierwsze plany zagospodarowania w dolinie Belleville powstały w latach trzydziestych XX wieku, a budować zaczęli w późnych latach 60′ – dlatego wśród zabudowy są i takie betonowe klocki, jak te na zdjęciu, przypominające polskie domy wczasowe dla górników i hutników z różnych beskidzkich kurortów.

      A teraz wyobraź sobie, że nakładem czasu, sił i środków wybudowano w górach całe narciarskie miasta – byłoby na to miejsce w naszych Beskidach, chociaż tu dochodzi jeszcze wątek środowiskowy – i nagle okazuje się, że nie ma śniegu i przez miesiąc nie będzie. Jeszcze 3-4 lata temu bezśnieżne zimy nie były niczym dziwnym!

      Słowem – ilość czasu i pieniędzy do zainwestowania jest niebagatelna, a żeby całość dobrze funkcjonowała – o to musi zadbać również klimat. Który jest kapryśny jak jasny gwint! Dlatego doszusowanie do tego poziomu graniczyłoby z cudem, mimo że na mniejszą skalę próbuje się tego i u nas.

       

  5. Fajnie teraz wygląda wyprawa na narty
    My zaczynaliśmy z dziećmi na polanie Chochołowskiej – dwuosobowy pokój w schronisku zamawiało się rok wcześniej. To nie były czasy cudownego sprzętu i infrastruktury, jakkolwiek mieliśmy Rossignole z Peweksu. Odzież była łataniną. 2 tygodnie bez schodzenia do Zakopanego. Rankiem sikorki czubatki za oknem i wschód słońca nad Iwaniacką. Śniadanie i narty do obiadu na który dawano zupę pomidorową, ja wolałam kaszę gryczaną ze skwarkami. Potem, aż do wieczora narty, albo piesze wycieczki tak daleko, jak się dało. Kiedyś dwa dni torowaliśmy drogę na Trzydniowiański i w końcu zdobyliśmy go. Nie było nikogo, panorama bez żywej duszy poza kozicą na Czubiku. Przeżycie Himalajskie, bo trzeba pamiętać, że śnieg był po pas, a członkami wyprawy byliśmy ja i 6 letni dzieciak. Potem przenieśliśmy się w Beskid Sądecki. Dobrze zapowiadał się kompleks Słotwiny – Czarny Potok – Jaworzyna. Dawni tam nie byłam, nie wiem, jak to się rozwinęło, ale z tych okolic Ryterski Raj się reklamuje.

    http://ryterskiraj.pl/mapatras.htm

    http://www.slotwiny.pl/wyciagi_narciarskie.php

    http://www.krynicazdroj.com/foto/lato_mapka.jpg

    • Ja zaczynałem
      na “Wierchach” ojca, coś około 2 metrów długości (a ja ok. 1,6 m wysoki), z wiązaniami na linkę. Potem dostałem pod choinkę Polsporty, też z linką, ale już z przodu bezpiecznik miał plastikową szczękę. Potem długo, długo jeździłem na pożyczonych, aż w końcu kupiłem półcarvingowe Elany z Markerami, które mam do dzisiaj (niewykluczone, że w następnym sezonie będę je musiał już zmienić, bo ślizgi mają ściachane do imentu).

      Ale zaczynałem w warunkach bardziej cywilizowanych, na różnych górkach kieleckich, aż pojechaliśmy kiedyś do Bukowiny Tatrzańskiej (raz się udało Tacie Quackie dostać skierowanie do FWP), gdzie mieli wyciągi orczykowe (bez amortyzatorów), na których przy pewnej wprawie dało się nie zabić. Na krzesełku po raz pierwszy pojechałem w Czechach, w Jesenikach albo Spindleruv Mlynie.

      Sikorki pamiętam z jednego takiego zimowego wypadu w Góry Świętokrzyskie, i sarnę raz za oknem kwatery. No, ale generalnie cywilizacja była niewątpliwie bliżej. Juniorzy jak mają jechać wyciągiem “gorszym” niż krzesełko (talerzyk albo orczyk), to zazwyczaj wybrzydzają. Takie czasy.

      • Wyciąg na Chochołowskiej to była wyrwirączka
        Moje pierwsze narty były wymierzone tak : stałam z wyciągniętą do góry ręką, a narty miały sięgać do czubków palców. Wiązania – pasek skórzany, nie trzymało pięty. Skręcało się siadając i przekładając narty nad głową na drugą stronę. Telemarku porządnie nigdy nie opanowałam .

        Brak cywilizacji lubiłam zawsze, ale trudno zebrać grupę. Z rozrzewnieniem więc czytywałam książki o dawnych wyprawach w Tatry, z bigosem w kociołku podgrzewanym na ognisku, ostatecznie na maszynce spirytusowej.

  6. Fajnie teraz wygląda wyprawa na narty
    My zaczynaliśmy z dziećmi na polanie Chochołowskiej – dwuosobowy pokój w schronisku zamawiało się rok wcześniej. To nie były czasy cudownego sprzętu i infrastruktury, jakkolwiek mieliśmy Rossignole z Peweksu. Odzież była łataniną. 2 tygodnie bez schodzenia do Zakopanego. Rankiem sikorki czubatki za oknem i wschód słońca nad Iwaniacką. Śniadanie i narty do obiadu na który dawano zupę pomidorową, ja wolałam kaszę gryczaną ze skwarkami. Potem, aż do wieczora narty, albo piesze wycieczki tak daleko, jak się dało. Kiedyś dwa dni torowaliśmy drogę na Trzydniowiański i w końcu zdobyliśmy go. Nie było nikogo, panorama bez żywej duszy poza kozicą na Czubiku. Przeżycie Himalajskie, bo trzeba pamiętać, że śnieg był po pas, a członkami wyprawy byliśmy ja i 6 letni dzieciak. Potem przenieśliśmy się w Beskid Sądecki. Dobrze zapowiadał się kompleks Słotwiny – Czarny Potok – Jaworzyna. Dawni tam nie byłam, nie wiem, jak to się rozwinęło, ale z tych okolic Ryterski Raj się reklamuje.

    http://ryterskiraj.pl/mapatras.htm

    http://www.slotwiny.pl/wyciagi_narciarskie.php

    http://www.krynicazdroj.com/foto/lato_mapka.jpg

    • Ja zaczynałem
      na “Wierchach” ojca, coś około 2 metrów długości (a ja ok. 1,6 m wysoki), z wiązaniami na linkę. Potem dostałem pod choinkę Polsporty, też z linką, ale już z przodu bezpiecznik miał plastikową szczękę. Potem długo, długo jeździłem na pożyczonych, aż w końcu kupiłem półcarvingowe Elany z Markerami, które mam do dzisiaj (niewykluczone, że w następnym sezonie będę je musiał już zmienić, bo ślizgi mają ściachane do imentu).

      Ale zaczynałem w warunkach bardziej cywilizowanych, na różnych górkach kieleckich, aż pojechaliśmy kiedyś do Bukowiny Tatrzańskiej (raz się udało Tacie Quackie dostać skierowanie do FWP), gdzie mieli wyciągi orczykowe (bez amortyzatorów), na których przy pewnej wprawie dało się nie zabić. Na krzesełku po raz pierwszy pojechałem w Czechach, w Jesenikach albo Spindleruv Mlynie.

      Sikorki pamiętam z jednego takiego zimowego wypadu w Góry Świętokrzyskie, i sarnę raz za oknem kwatery. No, ale generalnie cywilizacja była niewątpliwie bliżej. Juniorzy jak mają jechać wyciągiem “gorszym” niż krzesełko (talerzyk albo orczyk), to zazwyczaj wybrzydzają. Takie czasy.

      • Wyciąg na Chochołowskiej to była wyrwirączka
        Moje pierwsze narty były wymierzone tak : stałam z wyciągniętą do góry ręką, a narty miały sięgać do czubków palców. Wiązania – pasek skórzany, nie trzymało pięty. Skręcało się siadając i przekładając narty nad głową na drugą stronę. Telemarku porządnie nigdy nie opanowałam .

        Brak cywilizacji lubiłam zawsze, ale trudno zebrać grupę. Z rozrzewnieniem więc czytywałam książki o dawnych wyprawach w Tatry, z bigosem w kociołku podgrzewanym na ognisku, ostatecznie na maszynce spirytusowej.