Trasa grudniowej podróży na narty podczas ostatniej nieobecności wiodła przez 4 kraje i liczyła sobie blisko 1800 km. Ostatnie 150 km to m.in.
Trasa grudniowej podróży na narty podczas ostatniej nieobecności wiodła przez 4 kraje i liczyła sobie blisko 1800 km. Ostatnie 150 km to m.in. przepiękna widokowa szosa wzdłuż jeziora Annecy.
W górach bywa, że chmury podchodzą do człowieka jakby od dołu…
…i wtedy trzeba uciekać w górę – na przykład wyciągiem krzesełkowym.
A z góry można oglądać całą dolinę i wybrać sobie trasę zjazdu.
I tak to idzie, jak w życiu – w górę…
…i w dół
Po drodze można zobaczyć górskie lotnisko, otoczone stokami narciarskimi (Courchevel)…
…albo karuzelę jak z lunaparku – na całkiem nielunaparkowym tle (tamże)
Na wieczornym spacerze natomiast okazuje się, że w kwestii oświetlenia Francuzi wiedzą, jak zrobić wrażenie na gościach (Les Menuires)
No i zaraz święta – o tym też pamiętają!
A następnego dnia – znowu na stok (Peclet, Val Thorens)
Z góry, ok 2800 m n.p.m., widać całe Val Thorens (po prawej) i Les Menuires (po lewej, bliżej środka zdjęcia).
Na dole pracują jeszcze sztuczne naśnieżarki, a efekt – oprócz śniegu – jest baśniowy
Ostatni wjazd na górę, przez środek Val Thorens
i ostatni rzut oka na góry nad tą miejscowością
A potem już tylko powrót – między innymi przez taki tunel (gdzieś w Szwajcarii)
Droga daleka – ale na końcu czeka śnieg, słońce i cała infrastruktura dla narciarzy. A jeżeli traficie w pogodę… wrażenia trudno opisać. Lepiej pokazać zdjęcia : )
Wyjątkowo…
…wredne fotki:-). Nie jeżdżę na nartach ale jak tam pojedziesz w przyszłym roku to mam propozycję abyś zarezerwował mi tam pobyt. Na twój koszt oczywiscie. A ja porobię w zamian trochę fajnych fotek i zamieszczę tutaj w formie kroniki:-).
Ps. Widoki niesamowite.
Fotki
bardziej dokumentalne niż artystyczne, dlatego w kategorii Po Godzinach, a nie w fotograficznej. Wyjazd nie jest potwornie wielkim wydatkiem, najważniejsze, to dobrze się zorganizować (transport, wyżywienie). No i z wyprzedzeniem trzeba rezerwować pobyt, wtedy można za umiarkowaną cenę ustrzelić niezłe zakwaterowanie. I zniżkę na skipassy na przykład.
Ładne
Ładne i fotki i miejsca.
Na narty to może ja nie bardzo, bo zimą mnie w góry nie ciągnie, ale widoczki naprawdę fajne.
Można i nie na narty, a zamiast tego:
Na wino,
na sery,
na fondue (zwykłe albo czekoladowe),
na raclette,
na spacery,
na basen,
na sanki,
na zwiedzanie…
Ale prawdę mówiąc, mnie by było szkoda jechać w innym celu niż narty przy takich możliwościach, jak tam…
W jeździe na nartach
jestem tak dobry jak Ty w hafcie krzyżykowym (podejrzewam:-). Natomiast każda inny cel wyjazdu jest dobry.
Nie haftuję krzyżykowo
ani w żaden inny sposób, ale podejrzewam, że szybko bym załapał.
No ale pojechać do miejsca, w którym jest “335 tras (w tym 33 czarnych, 119 czerwonych, 135 niebieskich i 48 zielonych) o łącznej długości ponad 600 km oraz 183 wyciągi zdolne w ciągu godziny przetransportować 260 tys. ludzi.” (Wiki) i nie pojeździć?
Zlituj
się. Tyle tysięcy ludzi. Mnie coś trafia jak jest 10u w jednym miejscu.
Hehe
To są maksymalne możliwości, jak przyjedziesz poza ichnim sezonem (np. w połowie stycznia), będziesz miał w zasięgu wzroku może 10, może 20 osób, poza największymi kolejkami linowymi (gdzie do jednego wagonu wchodzi i 150 ludzi z nartami).
Edit: zresztą zobacz sam – http://livecam.lesmenuires.com/ – teraz akurat trochę ludzi jest, bo okres świąteczny Francuzi lubią spędzać w górach i na nartach. Ale wejdź na stronkę w styczniu, ok. połowy…
Wyjątkowo…
…wredne fotki:-). Nie jeżdżę na nartach ale jak tam pojedziesz w przyszłym roku to mam propozycję abyś zarezerwował mi tam pobyt. Na twój koszt oczywiscie. A ja porobię w zamian trochę fajnych fotek i zamieszczę tutaj w formie kroniki:-).
Ps. Widoki niesamowite.
Fotki
bardziej dokumentalne niż artystyczne, dlatego w kategorii Po Godzinach, a nie w fotograficznej. Wyjazd nie jest potwornie wielkim wydatkiem, najważniejsze, to dobrze się zorganizować (transport, wyżywienie). No i z wyprzedzeniem trzeba rezerwować pobyt, wtedy można za umiarkowaną cenę ustrzelić niezłe zakwaterowanie. I zniżkę na skipassy na przykład.
Ładne
Ładne i fotki i miejsca.
Na narty to może ja nie bardzo, bo zimą mnie w góry nie ciągnie, ale widoczki naprawdę fajne.
Można i nie na narty, a zamiast tego:
Na wino,
na sery,
na fondue (zwykłe albo czekoladowe),
na raclette,
na spacery,
na basen,
na sanki,
na zwiedzanie…
Ale prawdę mówiąc, mnie by było szkoda jechać w innym celu niż narty przy takich możliwościach, jak tam…
W jeździe na nartach
jestem tak dobry jak Ty w hafcie krzyżykowym (podejrzewam:-). Natomiast każda inny cel wyjazdu jest dobry.
Nie haftuję krzyżykowo
ani w żaden inny sposób, ale podejrzewam, że szybko bym załapał.
No ale pojechać do miejsca, w którym jest “335 tras (w tym 33 czarnych, 119 czerwonych, 135 niebieskich i 48 zielonych) o łącznej długości ponad 600 km oraz 183 wyciągi zdolne w ciągu godziny przetransportować 260 tys. ludzi.” (Wiki) i nie pojeździć?
Zlituj
się. Tyle tysięcy ludzi. Mnie coś trafia jak jest 10u w jednym miejscu.
Hehe
To są maksymalne możliwości, jak przyjedziesz poza ichnim sezonem (np. w połowie stycznia), będziesz miał w zasięgu wzroku może 10, może 20 osób, poza największymi kolejkami linowymi (gdzie do jednego wagonu wchodzi i 150 ludzi z nartami).
Edit: zresztą zobacz sam – http://livecam.lesmenuires.com/ – teraz akurat trochę ludzi jest, bo okres świąteczny Francuzi lubią spędzać w górach i na nartach. Ale wejdź na stronkę w styczniu, ok. połowy…
Kto mi skasował
Kto mi skasował komentarz???!!!:((( Nie był obraźliwy. Jakimś cudem nawet ani raz nie bluzgnęłam!!!:(((
Tej, no ale kiedy?
Ja nic nie kasowałem, ani przypadkiem, ani naumyślnie?
Dziś. Raczyłam się zachwycić
Dziś. Raczyłam się zachwycić zdjęciami i pozazdrościć wyprawy.:)) I znikło….:(((
Bo coś dzisiaj
jakby ktuś grzebał przy kontro od tyłu, więc one co jakiś czas coś gubią z przodu. Może i Twój komentarz się zgubił?
Ale dziękuję za zachwyt i odżegnuję od zazdrości…
Kto mi skasował
Kto mi skasował komentarz???!!!:((( Nie był obraźliwy. Jakimś cudem nawet ani raz nie bluzgnęłam!!!:(((
Tej, no ale kiedy?
Ja nic nie kasowałem, ani przypadkiem, ani naumyślnie?
Dziś. Raczyłam się zachwycić
Dziś. Raczyłam się zachwycić zdjęciami i pozazdrościć wyprawy.:)) I znikło….:(((
Bo coś dzisiaj
jakby ktuś grzebał przy kontro od tyłu, więc one co jakiś czas coś gubią z przodu. Może i Twój komentarz się zgubił?
Ale dziękuję za zachwyt i odżegnuję od zazdrości…
Po kolei, jak się należy:
1. Za choinkę nie robię, bo przy Panu to ja świecę wyłącznie światłem odbitym, własnym rzadko i wyłącznie z radości, że Pan się pokazał!
2. W kasku są narciarze na stoku, nie ja.
3. Ma Pan oczywiście jak zwykle rację, załamałem się, zsiadając z jednego z wyciągów krzesełkowych i upadłem, podpierając się lewą dłonią tak nieszczęśliwie, że coś sobie zrobiłem z lewym palcem wskazującym, który był mi spuchł i zesztywniał. Na szczęście a) obecny w ekipie lekarz obejrzał był inkryminowany palec, poszarpał zań, po czym autorytatywnie orzekł, że złamany to on (palec) nie jest, więc nie ma potrzeby zagipsowywać go. No to nie gipsowałem, do dziś mnie jednak pobolewa. Ale, jak Pan widzi, nie przeszkadza w składaniu Panu wyrazów uwielbienia!
Po kolei, jak się należy:
1. Za choinkę nie robię, bo przy Panu to ja świecę wyłącznie światłem odbitym, własnym rzadko i wyłącznie z radości, że Pan się pokazał!
2. W kasku są narciarze na stoku, nie ja.
3. Ma Pan oczywiście jak zwykle rację, załamałem się, zsiadając z jednego z wyciągów krzesełkowych i upadłem, podpierając się lewą dłonią tak nieszczęśliwie, że coś sobie zrobiłem z lewym palcem wskazującym, który był mi spuchł i zesztywniał. Na szczęście a) obecny w ekipie lekarz obejrzał był inkryminowany palec, poszarpał zań, po czym autorytatywnie orzekł, że złamany to on (palec) nie jest, więc nie ma potrzeby zagipsowywać go. No to nie gipsowałem, do dziś mnie jednak pobolewa. Ale, jak Pan widzi, nie przeszkadza w składaniu Panu wyrazów uwielbienia!
Chłopaki!
Uwielbiam Was zajebiście!
Dobry wieczór Panu Quackiemu,
Dobry wieczór Panu Yo li
Dobry!
To ja może powiem, że ten lekarz nie był tam ze względu na mnie, tylko dlatego, że też lubi sobie pojeździć na nartach. A palec już całkiem przyzwoicie działa.
Chłopaki!
Uwielbiam Was zajebiście!
Dobry wieczór Panu Quackiemu,
Dobry wieczór Panu Yo li
Dobry!
To ja może powiem, że ten lekarz nie był tam ze względu na mnie, tylko dlatego, że też lubi sobie pojeździć na nartach. A palec już całkiem przyzwoicie działa.
Wszystko piękne, ale druga fotka – to jest to.
Woda i góry…Tak bym tam sobie siadła z drugiej strony tego słupa (żeby nie psuł widoku) i patrzyła, tygodniami.
A proszę bardzo – bez słupa
Pięknie dziękuję
Już się rozsiadłam na dłuższe pogapienie.
To jeszcze raz
Bez słupa, ale za to z drzewami
Wszystko piękne, ale druga fotka – to jest to.
Woda i góry…Tak bym tam sobie siadła z drugiej strony tego słupa (żeby nie psuł widoku) i patrzyła, tygodniami.
A proszę bardzo – bez słupa
Pięknie dziękuję
Już się rozsiadłam na dłuższe pogapienie.
To jeszcze raz
Bez słupa, ale za to z drzewami
Ech…
No bajka! 🙂
Mam wrażenie, że u nas nawet gdyby było więcej i wyższych gór, to ciężko byłoby nomen omen – doszusować, do tego poziomu.
Inna kultura, inne spojrzenie, inne horyzonty.
Pozdrowienia
A jakie
tematy do focenia. Ech.
Jakimś cudem
dopiero teraz zobaczyłem ten komentarz.
Ilość i wysokość gór to tylko jedna część problemu. Druga, bezpośrednio z nią powiązana, to pogoda – kiedy śniegu nie ma (i nie da się go sztucznie dosypać), infrastruktura stoi. A infrastruktura to trzecia sprawa – od zakwaterowania, poprzez wyciągi (!!!), całość służb, które utrzymują trasy (wykorzystując w tym celu ratraki, armatki śnieżne – stałe i przenośne, a te armatki z powietrza śniegu nie nasypią – więc tworzy się sztuczne lub wykorzystuje naturalne zbiorniki wodne na różnych wysokościach, etc. etc.). A potem jeszcze czwarta sprawa – co po nartach, czyli sklepy (spożywcze, z ubraniami narciarskimi, ze sprzętem), restauracje, centra odnowy biologicznej z basenami, dyskoteki…
Wszystkie te elementy muszą zarazem należeć do jednej, spójnej wizji, która pogodzi ich istnienie, uszereguje wg ważności i ułoży w trzech wymiarach dostępnego terenu – w Les Menuires oraz Val Thorens (oraz w innych miejscach w górach, nie tylko francuskich Alpach) trasy narciarskie zazwyczaj bezkolizyjnie przenikają się z pieszymi i prawie zawsze bezkolizyjnie – z ruchem samochodowym.
Osobną sprawą jest powiązanie ze sobą całych resortów, tak żeby – jak w Trzech Dolinach – można było dojechać siecią stoków i wyciągów/kolejek z jednego końca masywu na drugi, szybciej niż samochodem, nie zdejmując z nóg nart, albo chociaż butów narciarskich (do wagonika się w nartach nie wsiądzie). Są takie miejsca, gdzie w sprzyjających warunkach śniegowych można jeździć cały dzień, ani razu nie powtarzając stoku czy wyciągu (francuskie La Clusaz czy o wiele większa włoska Sella Ronda) – i to jest sam smak dla narciarza! Powiązane resorty muszą dogadać się między sobą co do wspólnych karnetów, zasięgu i cen, dla tych, którzy chcą ograniczyć się tylko do jednej miejscowości, jak i dla tych, którzy chcą hulać od Orelles do Courchevel i z powrotem. W Polsce powiązanie resortów pod względem topograficznym jak i organizacyjnym wygląda mi na graniczące z niemożliwością (jeżeli na jednej Gubałówce jest problem z udostępnieniem stoków?).
No i ostatnia rzecz – żeby to wszystko zagrało, potrzeba czasu. O ile wiem, pierwsze plany zagospodarowania w dolinie Belleville powstały w latach trzydziestych XX wieku, a budować zaczęli w późnych latach 60′ – dlatego wśród zabudowy są i takie betonowe klocki, jak te na zdjęciu, przypominające polskie domy wczasowe dla górników i hutników z różnych beskidzkich kurortów.
A teraz wyobraź sobie, że nakładem czasu, sił i środków wybudowano w górach całe narciarskie miasta – byłoby na to miejsce w naszych Beskidach, chociaż tu dochodzi jeszcze wątek środowiskowy – i nagle okazuje się, że nie ma śniegu i przez miesiąc nie będzie. Jeszcze 3-4 lata temu bezśnieżne zimy nie były niczym dziwnym!
Słowem – ilość czasu i pieniędzy do zainwestowania jest niebagatelna, a żeby całość dobrze funkcjonowała – o to musi zadbać również klimat. Który jest kapryśny jak jasny gwint! Dlatego doszusowanie do tego poziomu graniczyłoby z cudem, mimo że na mniejszą skalę próbuje się tego i u nas.
Ech…
No bajka! 🙂
Mam wrażenie, że u nas nawet gdyby było więcej i wyższych gór, to ciężko byłoby nomen omen – doszusować, do tego poziomu.
Inna kultura, inne spojrzenie, inne horyzonty.
Pozdrowienia
A jakie
tematy do focenia. Ech.
Jakimś cudem
dopiero teraz zobaczyłem ten komentarz.
Ilość i wysokość gór to tylko jedna część problemu. Druga, bezpośrednio z nią powiązana, to pogoda – kiedy śniegu nie ma (i nie da się go sztucznie dosypać), infrastruktura stoi. A infrastruktura to trzecia sprawa – od zakwaterowania, poprzez wyciągi (!!!), całość służb, które utrzymują trasy (wykorzystując w tym celu ratraki, armatki śnieżne – stałe i przenośne, a te armatki z powietrza śniegu nie nasypią – więc tworzy się sztuczne lub wykorzystuje naturalne zbiorniki wodne na różnych wysokościach, etc. etc.). A potem jeszcze czwarta sprawa – co po nartach, czyli sklepy (spożywcze, z ubraniami narciarskimi, ze sprzętem), restauracje, centra odnowy biologicznej z basenami, dyskoteki…
Wszystkie te elementy muszą zarazem należeć do jednej, spójnej wizji, która pogodzi ich istnienie, uszereguje wg ważności i ułoży w trzech wymiarach dostępnego terenu – w Les Menuires oraz Val Thorens (oraz w innych miejscach w górach, nie tylko francuskich Alpach) trasy narciarskie zazwyczaj bezkolizyjnie przenikają się z pieszymi i prawie zawsze bezkolizyjnie – z ruchem samochodowym.
Osobną sprawą jest powiązanie ze sobą całych resortów, tak żeby – jak w Trzech Dolinach – można było dojechać siecią stoków i wyciągów/kolejek z jednego końca masywu na drugi, szybciej niż samochodem, nie zdejmując z nóg nart, albo chociaż butów narciarskich (do wagonika się w nartach nie wsiądzie). Są takie miejsca, gdzie w sprzyjających warunkach śniegowych można jeździć cały dzień, ani razu nie powtarzając stoku czy wyciągu (francuskie La Clusaz czy o wiele większa włoska Sella Ronda) – i to jest sam smak dla narciarza! Powiązane resorty muszą dogadać się między sobą co do wspólnych karnetów, zasięgu i cen, dla tych, którzy chcą ograniczyć się tylko do jednej miejscowości, jak i dla tych, którzy chcą hulać od Orelles do Courchevel i z powrotem. W Polsce powiązanie resortów pod względem topograficznym jak i organizacyjnym wygląda mi na graniczące z niemożliwością (jeżeli na jednej Gubałówce jest problem z udostępnieniem stoków?).
No i ostatnia rzecz – żeby to wszystko zagrało, potrzeba czasu. O ile wiem, pierwsze plany zagospodarowania w dolinie Belleville powstały w latach trzydziestych XX wieku, a budować zaczęli w późnych latach 60′ – dlatego wśród zabudowy są i takie betonowe klocki, jak te na zdjęciu, przypominające polskie domy wczasowe dla górników i hutników z różnych beskidzkich kurortów.
A teraz wyobraź sobie, że nakładem czasu, sił i środków wybudowano w górach całe narciarskie miasta – byłoby na to miejsce w naszych Beskidach, chociaż tu dochodzi jeszcze wątek środowiskowy – i nagle okazuje się, że nie ma śniegu i przez miesiąc nie będzie. Jeszcze 3-4 lata temu bezśnieżne zimy nie były niczym dziwnym!
Słowem – ilość czasu i pieniędzy do zainwestowania jest niebagatelna, a żeby całość dobrze funkcjonowała – o to musi zadbać również klimat. Który jest kapryśny jak jasny gwint! Dlatego doszusowanie do tego poziomu graniczyłoby z cudem, mimo że na mniejszą skalę próbuje się tego i u nas.
Głupio tak kopać przed Świętami
Gdybym już miała kopać, to tylko w palec u nogi, wyżej nie dosięgnę. Panu też wyżej nie podskoczę.
Bóg zapłać
moja dobra kobieto za niekopanie. Kto komu dokąd sięga, to temat na osobną całkiem dyskusję.
Głupio tak kopać przed Świętami
Gdybym już miała kopać, to tylko w palec u nogi, wyżej nie dosięgnę. Panu też wyżej nie podskoczę.
Bóg zapłać
moja dobra kobieto za niekopanie. Kto komu dokąd sięga, to temat na osobną całkiem dyskusję.
Fajnie teraz wygląda wyprawa na narty
My zaczynaliśmy z dziećmi na polanie Chochołowskiej – dwuosobowy pokój w schronisku zamawiało się rok wcześniej. To nie były czasy cudownego sprzętu i infrastruktury, jakkolwiek mieliśmy Rossignole z Peweksu. Odzież była łataniną. 2 tygodnie bez schodzenia do Zakopanego. Rankiem sikorki czubatki za oknem i wschód słońca nad Iwaniacką. Śniadanie i narty do obiadu na który dawano zupę pomidorową, ja wolałam kaszę gryczaną ze skwarkami. Potem, aż do wieczora narty, albo piesze wycieczki tak daleko, jak się dało. Kiedyś dwa dni torowaliśmy drogę na Trzydniowiański i w końcu zdobyliśmy go. Nie było nikogo, panorama bez żywej duszy poza kozicą na Czubiku. Przeżycie Himalajskie, bo trzeba pamiętać, że śnieg był po pas, a członkami wyprawy byliśmy ja i 6 letni dzieciak. Potem przenieśliśmy się w Beskid Sądecki. Dobrze zapowiadał się kompleks Słotwiny – Czarny Potok – Jaworzyna. Dawni tam nie byłam, nie wiem, jak to się rozwinęło, ale z tych okolic Ryterski Raj się reklamuje.
http://ryterskiraj.pl/mapatras.htm
http://www.slotwiny.pl/wyciagi_narciarskie.php
http://www.krynicazdroj.com/foto/lato_mapka.jpg
Ja zaczynałem
na “Wierchach” ojca, coś około 2 metrów długości (a ja ok. 1,6 m wysoki), z wiązaniami na linkę. Potem dostałem pod choinkę Polsporty, też z linką, ale już z przodu bezpiecznik miał plastikową szczękę. Potem długo, długo jeździłem na pożyczonych, aż w końcu kupiłem półcarvingowe Elany z Markerami, które mam do dzisiaj (niewykluczone, że w następnym sezonie będę je musiał już zmienić, bo ślizgi mają ściachane do imentu).
Ale zaczynałem w warunkach bardziej cywilizowanych, na różnych górkach kieleckich, aż pojechaliśmy kiedyś do Bukowiny Tatrzańskiej (raz się udało Tacie Quackie dostać skierowanie do FWP), gdzie mieli wyciągi orczykowe (bez amortyzatorów), na których przy pewnej wprawie dało się nie zabić. Na krzesełku po raz pierwszy pojechałem w Czechach, w Jesenikach albo Spindleruv Mlynie.
Sikorki pamiętam z jednego takiego zimowego wypadu w Góry Świętokrzyskie, i sarnę raz za oknem kwatery. No, ale generalnie cywilizacja była niewątpliwie bliżej. Juniorzy jak mają jechać wyciągiem “gorszym” niż krzesełko (talerzyk albo orczyk), to zazwyczaj wybrzydzają. Takie czasy.
Wyciąg na Chochołowskiej to była wyrwirączka
Moje pierwsze narty były wymierzone tak : stałam z wyciągniętą do góry ręką, a narty miały sięgać do czubków palców. Wiązania – pasek skórzany, nie trzymało pięty. Skręcało się siadając i przekładając narty nad głową na drugą stronę. Telemarku porządnie nigdy nie opanowałam .
Brak cywilizacji lubiłam zawsze, ale trudno zebrać grupę. Z rozrzewnieniem więc czytywałam książki o dawnych wyprawach w Tatry, z bigosem w kociołku podgrzewanym na ognisku, ostatecznie na maszynce spirytusowej.
Tydzien temu
widziałem jeżdżących telemarkiem, z nowoczesnymi wiązaniami, ale mnie to nigdy nie ciągnęło : ) co do warunków, to nie mam nic przeciwko cywilizacji, ze zmywarka wlacznie. Wiecej czasu zostaje na jeżdżenie.
Fajnie teraz wygląda wyprawa na narty
My zaczynaliśmy z dziećmi na polanie Chochołowskiej – dwuosobowy pokój w schronisku zamawiało się rok wcześniej. To nie były czasy cudownego sprzętu i infrastruktury, jakkolwiek mieliśmy Rossignole z Peweksu. Odzież była łataniną. 2 tygodnie bez schodzenia do Zakopanego. Rankiem sikorki czubatki za oknem i wschód słońca nad Iwaniacką. Śniadanie i narty do obiadu na który dawano zupę pomidorową, ja wolałam kaszę gryczaną ze skwarkami. Potem, aż do wieczora narty, albo piesze wycieczki tak daleko, jak się dało. Kiedyś dwa dni torowaliśmy drogę na Trzydniowiański i w końcu zdobyliśmy go. Nie było nikogo, panorama bez żywej duszy poza kozicą na Czubiku. Przeżycie Himalajskie, bo trzeba pamiętać, że śnieg był po pas, a członkami wyprawy byliśmy ja i 6 letni dzieciak. Potem przenieśliśmy się w Beskid Sądecki. Dobrze zapowiadał się kompleks Słotwiny – Czarny Potok – Jaworzyna. Dawni tam nie byłam, nie wiem, jak to się rozwinęło, ale z tych okolic Ryterski Raj się reklamuje.
http://ryterskiraj.pl/mapatras.htm
http://www.slotwiny.pl/wyciagi_narciarskie.php
http://www.krynicazdroj.com/foto/lato_mapka.jpg
Ja zaczynałem
na “Wierchach” ojca, coś około 2 metrów długości (a ja ok. 1,6 m wysoki), z wiązaniami na linkę. Potem dostałem pod choinkę Polsporty, też z linką, ale już z przodu bezpiecznik miał plastikową szczękę. Potem długo, długo jeździłem na pożyczonych, aż w końcu kupiłem półcarvingowe Elany z Markerami, które mam do dzisiaj (niewykluczone, że w następnym sezonie będę je musiał już zmienić, bo ślizgi mają ściachane do imentu).
Ale zaczynałem w warunkach bardziej cywilizowanych, na różnych górkach kieleckich, aż pojechaliśmy kiedyś do Bukowiny Tatrzańskiej (raz się udało Tacie Quackie dostać skierowanie do FWP), gdzie mieli wyciągi orczykowe (bez amortyzatorów), na których przy pewnej wprawie dało się nie zabić. Na krzesełku po raz pierwszy pojechałem w Czechach, w Jesenikach albo Spindleruv Mlynie.
Sikorki pamiętam z jednego takiego zimowego wypadu w Góry Świętokrzyskie, i sarnę raz za oknem kwatery. No, ale generalnie cywilizacja była niewątpliwie bliżej. Juniorzy jak mają jechać wyciągiem “gorszym” niż krzesełko (talerzyk albo orczyk), to zazwyczaj wybrzydzają. Takie czasy.
Wyciąg na Chochołowskiej to była wyrwirączka
Moje pierwsze narty były wymierzone tak : stałam z wyciągniętą do góry ręką, a narty miały sięgać do czubków palców. Wiązania – pasek skórzany, nie trzymało pięty. Skręcało się siadając i przekładając narty nad głową na drugą stronę. Telemarku porządnie nigdy nie opanowałam .
Brak cywilizacji lubiłam zawsze, ale trudno zebrać grupę. Z rozrzewnieniem więc czytywałam książki o dawnych wyprawach w Tatry, z bigosem w kociołku podgrzewanym na ognisku, ostatecznie na maszynce spirytusowej.
Tydzien temu
widziałem jeżdżących telemarkiem, z nowoczesnymi wiązaniami, ale mnie to nigdy nie ciągnęło : ) co do warunków, to nie mam nic przeciwko cywilizacji, ze zmywarka wlacznie. Wiecej czasu zostaje na jeżdżenie.