Obiecałem sobie
Obiecałem sobie, że się poprzyglądam dłużej temu co się dzieje wokół kolejnego żelaznego wilka i udało mi się słowa dotrzymać. Żelazny wilk jest niezły, ale lepszym określeniem, bardziej precyzyjnym, będzie inny związek frazeologiczny: ciemności egipskie. Jeszcze doprecyzuję: syndrom ciemności egipskich. Syndrom jest stary jak Egipt, kilku kapłanów dysponujących wiedzą straszy analfabetyczne masy, że się bogowie obrażą, gdy lud nie będzie składał daniny kolejnemu Ramzesowi. Współcześnie działa to nieco inaczej, ludzie już piśmienni, bogowie zastąpieni „globalnymi mechanizmami”. Na przemian mnie przeraża i śmieszy do łez, proste w swej bezczelności rzucanie mas na kolana. Nieodzowne w takiej mszy jest liturgiczne zawołanie: nic nie jest pewne, wszystkiego najgorszego można się dopiero spodziewać. Kupujcie energooszczędne latarki, w aptekach dostępne kapsułki z jodem i przede wszystkim wybijcie sobie z głowy produkcję niebezpiecznych samolotów i budowanie atomowych elektrowni, bo zobaczcie co się dzieje z kursem walut i kolejną falą kryzysu. Kwestie energetyki atomowej już szeroko omówione, dowiedziałem się wszystkiego na temat energetyki, najgłośniej ostrzegają ci, którzy mają najwięcej i najsilniej ostrzegają, tych, którzy nie mają wcale. Dla mnie ten sygnał jest tak czytelny, że nie będę się męczył klarowaniem banału. Natomiast gospodarka i kursy walut są ulubionym gagiem rzucającym lud na kolana. Naturalnie rzuca się liturgicznymi wersami, ponieważ Japonia jest potęgą gospodarczą powiązaną z wieloma gałęziami światowej gospodarki, no to grozi nam kryzys i załamanie koniunktury. Setki krawaciarzy powtarza tę zdrowaśkę i już nie miliony, ale miliardy przysłuchują się nabożnie, pełni lęku potulnie kiwają głowami. Takie są uroki wolnego rynku i konkurencji! Chciałbym się wspólnie pośmiać z tych zdrowasiek. Zapomnijmy na chwilę o wspólnej, globalnej gospodarce, bo ta jest oczywiście propagandowym wymysłem szulerów, a nie faktem ekonomicznym. Zmniejszmy skalę, ze świata do targowiska ryb, na przykład. Wybrałem przykład, w którym faktycznie jest wolny rynek i konkurencja. Teraz popatrzmy na stragany, dla przejrzystości nazwijmy tak jak państwa. Stragan Józka nazywa się USA, stragan Władka – Chiny, stragan Krzyśka – Rosja, stragan Heńka – Niemcy, stragan Mariana – Japonia, stragan Franka – Polska. Wszyscy oferują ten sam towar, czyli ryby, po różnych cenach, rozmaicie te ceny uzasadniając. Pełen wolny rynek. Im więcej straganów na targu tym tłoczniej i tym trudniej o klienta. Temu chyba nie zaprzeczy nikt, czy to liberał, czy socjalista. Co się zatem stanie, jeśli któregoś pechowego dnia stragan Mariana zwany Japonią zawali się i zabije straganiarza? Nie pytam o emocjonalne zachowania, pytam o ekonomię. Wypada zrobić nawet jakąś ściepę i przekazać wdowie, ludzki gest, ale na wolnym, tym samym brutalnym rynku, pozostali straganiarze nie wpadną w kłopoty, czy bankructwo, tylko wręcz przeciwnie. Dla nich tragedia Mariana, jest ograniczeniem konkurencji i w sposób naturalnym większym zyskiem. Siłą rzeczy klienci Mariana muszą przejść na inne stragany, żeby zaspokoić swoje konsumenckie potrzeby. Nie USA, Chiny, Rosja, Polska, Niemcy, tylko wdowa po Japonii ma poważny problem i widmo głodu przed oczami.
Ktoś powie, że Japonia ma zaawansowane technologie i współpracuje z wieloma kontrahentami, zatem przykład jest nieadekwatny. No dobrze, ale proszę mi pokazać w jakich branżach Japonia nie walczy z konkurencją, co takiego wyjątkowego produkują prócz kolekcjonerskich mieczy katana, wykonanych przez starych mistrzów? HP się ucieszy, że pada Toshiba, czy też się zmartwi? Mercedes będzie rad z upadku Lexsusa, czy może zrobi wszystko aby utrzymać konkurencję na rynku? Jak w takim razie udaje się sprzedać masom takie prostackie propagandowe paciorki, skoro rzecz jest prosta jak drut i kupy się nie trzyma propagandowe nawijanie. Skąd ten dramat, spadek kursów, załamanie na giełdach? Odpowiedź nie jest skomplikowana. Co się dzieje, kiedy gdzieś dupnie jakimś żywiołem, tudzież inną rewolucją, która wybije witryny, wypłoszy ludzi z domów? Ano właśnie. Pojawiają się szabrownicy i tutaj jest całe wyjaśnienie. Jeśli ktoś mi usiłuje wytłumaczyć, że Polska gospodarka na wybuchu reaktora 10 tysięcy kilometrów stąd doznała walutowej zapaści, no to mnie tylko śmiech może ogarnąć, tym bardziej, że póki co grzeje się koniunkturę, bardziej niż reaktor. Gdyby nawet było prawdą, że tak dokładnie wszystko działa, tam pieprznie, a tu się bankrutuje, no to ja w takim razie pytam jakiż to jest wolny rynek i jakaż konkurencyjna gospodarka? Zaprzeczenie podstawowym mechanizmom zdrowej konkurencji i wolnego rynku, gdzie nie ma miejsca na sentymenty. Światowa gospodarka nie tylko nie powinna tragizować, ale się cieszyć z cudzego nieszczęścia i to z kilku powodów. Po pierwsze poważne kłopoty ma poważny konkurent, po drugie, przecież nie zostanie kamień na kamieniu jak na polskiej drodze, tylko Japonię trzeba będzie odbudować. Co znaczy, że będzie można Japonii świadczyć usługi i wciskać towar, czyli pojawia się niezwykle chłonny, bo bogaty rynek. Gdyby wolnym rynkiem, zdrową konkurencją, mechanizmami gospodarczymi zarządzały po prostu same mechanizmy, a nie banda szulerów, gdzieś tam w Nowym Yorku, czy innym City, każdy normalny człowiek nie padałby dziś na kolana przed japońską tragedią, ze strachu przed tragedią własną. Pozostaje jeszcze napromieniowanie i ofiary. Cóż, nic przyjemnego, ale proszę się przyjrzeć Haiti, gdzie nie od reaktora, tylko od nędzy zginęło po wielekroć więcej ludzi, rynki się nie załamały, a choroby wywołane totalnym syfem, dopełniają ponurego dzieła. Takie są koszty funkcjonowania społeczności, jedni giną z głodu i biedy, inni z powody uwarunkowań geograficznych, jeszcze inni od wad materiałowych najwyższej technologii. W normalnym świecie, w normalnych mechanizmach rynkowych, reaktor w Japonii pozostałym krajom przynosiłby wzrosty gospodarcze i nie ruszał krajowych walut, niestety żyjemy w szulerni, nie w normalnym świecie.
From Akira Kurosawa’s Dreams.
From Akira Kurosawa’s Dreams.
From Akira Kurosawa’s Dreams.
Jeszcze ,,kilka” rzeczy, oprócz samurajskich gadżetów
produktów zupełnie wyjątkowych, jak niemal wszystkie JAPOŃSKIE ( nie mylić z produktami japońskich fabryk w Europie lub Azji). Taki prosty przykład – kamera. Żadna profesjonalna, tylko formatu VHS-C.
Wiodąca w branży espu firma Philips postanowiła wyprodukować całkowicie własną kamerę , formatu jak wyżej. Jak postanowili tak zrobili. Jak zrobili to sprzedali. Finał : 70 tysięcy klientów, po rozlicznych przygodach odzyskało pieniądze a firma wycofała z rynku wszystkie pozostałe sztuki. Nie próbowała więcej sprostać japońskiej konkurencji na tym polu. Ten drobny przykład pokazuje, że pewnych rzeczy nikt i nic nie zastąpi. Jeżeli ktoś wierzy w rdzennie chińskie produkty niech zakupi samochód Landwind i nim pojedzie. Albo chińską ,,wieżę” i postawi obok Yamahy PianoCraft. I włączy.
Gdybyśmy rozpruli nasze ukochane lodówki, pralki, piekarniki żeby nie wspomnieć o ceramicznych bądź indukcyjnych płytach – wszędzie znajdziemy tajemniczy moduł, zwany ,,sterownikiem” bądź ,,programatorem”, a w każdym – japoński procesor. Podobnie w naszym ukochanym samochodzie, niechby i ,,niemieckim” z wtryskiem firmy Bosch. Procesor sterownika (zwany ,,komputerem”) też z dalekiej Japonii. Nie wspominam o całej elektronice domowej, bo ona tylko złożona, skręcona i zapakowana rękoma robotnic chińskich gotowych, przez 7 dni w tygodniu, pracować za 120 $ miesięcznie. Albo polskich z Torunia – za 400 (w przeliczeniu 3zł/$).
A gdzie telefony GSM, a gdzie satelity rozsiewcze, a gdzie wszechobecne panele LCD, gdzie energetyka(nawet ta konwencjonalna), a gdzie elektronarzędzia (nawet Bosch), a gdzie aparaty fotograficzne(cyfrowe)?
To maleńki wycinek wielkiej zależności, której się nie da ad hoc – z dnia na dzień, zastąpić ,,europejskim produktem”. Ani nawet chińskim. Pewnie, że w jakiejś perspektywie ten wielki dramat mógłby zadziałać ożywczo na zwijającą się Europę i wymusić produkcję – czegokolwiek z tej długiej listy. Ale póki co, wygodny i gnuśny świat będzie czekał na powrót produktów ,,made in Japan”.
Myślę, że przesadzasz. Nikt
Myślę, że przesadzasz. Nikt nie kwestionuje, że Japonii zawdzięczamy te i jeszcze kilka dobrodziejstw, naród to wybitny i zorganizowany, inteligentny nieprzeciętnie. Tutaj pełna zgoda, bylibyśmy dalej za murzynami niż jesteśmy, gdyby nie tamtejszy wkład. Ale upraszczasz i koloryzujesz, bo Ci sami Chińczycy byli cywilizacją, kiedy Japończycy siedzieli na drzewach razem z Niemcami. Produkują to z czego żyją, ale przypomnę, że w kosmos wysyłają bez problemu, a tego już się z plastiku ulepić nie da. Jakby tak dobrze się przyjrzeć, to Chińczycy dali ludzkości znacznie większe przełomy niż Japonia, która de facto ostatnie pół wieku, dopiero jak dostałą w dupę od USA wzięła się za robotę, a nie zabawę w Samurajów, czyli szlachtę i resztę, która mniej znaczyła niż kot. Mnie akurat harakiri i kamikadze kojarzą się z prymitywizmem, nie męstwem. Tamtejsza honorowość zawsze mi zalatywała groteską, jakaś niedojrzałością, burzą hormonów, przesadą po prostu. Wspomniany przez Ciebie Philips dał ciała z kamerą, ale wynalazł CD i tak można bez końca. Pewnie, że mają swoje osiągnięcia, tylko, że jest wokół tego sporo mitów. Sony już w tej chwili wciąga nosem Samsung, jakość Toyoty pokazali Amerykanie, czasy kiedy byli potęgo minęły, teraz co byś nie mówił, nie Japonii tylko Chin, a nawet Indii, bardziej się boją na świecie. Nie ma Japonia żadnej technologicznej władzy nad światem, nie produkuje niczego unikatowego, są dobrzy w wielu gałęziach i tym bardziej można ręce zacierać, że zrobiło się wiele intratnych dziur na rynku, jak sądzę na krótko i pozornie, bo oni na pewno się nie poddadzą. Chociaż trzeba też pamiętać, że to kraj zadłużony po uszy i borykający się z niejedną makroekonomiczną czarną dziurą. Mam wrażenie, że skupiłeś się na przewrotnym tytule tekstu i tu Cię ukłuto, a ja Japończykom życzę jak najlepiej, imponujący, chociaż na mój gust nazbyt zdyscyplinowany naród, tak ocierający się o szarą masę, gdzie ludzkie życie znaczy tyle co wykonana robota i pokłon bity cesarzowi. Nie chciałbym, aż takiej organizacji społecznej i takiego konserwatyzmu, jednak kocham wolność, pracę też, ale nie kierat. Tak czy siak dorobek mają imponujący i bynajmniej nie lekceważę tego i tym bardziej nie atakuję. Ten tekst nie jest o Japonii, w najmniejszym stopniu nie jest. Z szacunkiem zgoda, ze znaczeniem zdecydowana przesada i na pewno przeszłość.
Nie nie – Matko, ja odrzuciłem wszelkie imponderabilia
a skupiłem się na pewnej branży, maleńkim fragmencie – jednak – rynku. Pewnie każdy specjalista z każdej branży mógłby dorzucić swoje – więcej niż 3 grosze.
Na tym właśnie rynku powstała dziura, chwilowo słabo odczuwalna, ale właśnie przed taką perspektywą trzęsą się inwestorzy, skutkiem czego indeks Nikkei 225 poleciał na łeb.
Jeżeli już o historii, to wcale nie trzeba sięgać tak daleko, wystarczy zbadać przesłanki, które pozwoliły porwać się państwu kwitnącej wiśni i samurajskiej tradycji – na wielką i potężną Amerykę.
Zaś już całkiem bliżej – skąd się wziął wielki sukces Korei Południowej, a koreańskiej elektroniki w szczególności? Otóż wziął się stąd, że tytani pracy – Japończycy, tzn. inzynierowie z biur konstrukcyjnych, zamiast wylegiwać się w weekendy, wsiadali, w piątek wieczorem, w samoloty do Seulu. Tam pracowali sobotę i niedzielę – bez wytchnienia, by w poniedziałek rano powrócić do swojej, równie morderczej pracy. To japońskie standardy przeniesione do Korei dźwignęły ten kraj na miejsce w którym jest dzisiaj, i skutecznie konkuruje z ojczyzną nauczycieli (jak Samsung właśnie i wszystkie koncerny samochodowe, a właściwie konglomeraty zwane czebolami). Cały system ,,pracy do upadłego” i konkurencji w każdej dziedzinie, juz od poziomu szkoły podstawowej, został przeniesiony z Japonii. Dzisiaj jest, z kolei, implementowany w Chinach Ludowych. Ale Chiny bez tajwańskiego, japońskiego, koreańskiego i niemieckiego zaplecza – nic nie znaczą. Starą sowiecką rakietą Wostok mogą polecieć na Księżyc i zatknąć czerwoną flagę. Nic więcej. To, jak przywołany przeze mnie mikroprzykład chińskiego samochodu – Dacia przy nim to S-mercedes. Konsumenci mylą dwa pojęcia : biuro konstrukcyjne albo tylko designerskie z miejscem produkcji. Nawet Vuitton produkuje swoje torebki w Chinach, ani Szwajcarzy też się nie chwalą kto składa ich ,,szwajcarskie” zegarki. Natomiast, póki co, produkt od początku do końca chiński to jakaś imitacja, najczęściej nieudolna. Ale Japonia też tak zaczynała.
A ja zmienię troszkę temat
Bo wydaje mi się, że umyka Wam to co tutaj jest, być może, najistotniejsze. Oczywiście, punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia i potencjalna liczba konsekwencji trzęsienia ziemi w Japonii jest raczej nieograniczona. No, ale wróżenie z fusów to raczej zajęcie dla kształconych (przynajmniej w ich mniemaniu) ‘analityków’ i ‘specjalistów ekonomistów’, którzy na łamach serwisów informacyjnych wpatrują się z wypiekami na twarzy w słupki wykresów, tokując przy tym nic nie znaczącym żargonem tendencji, spadków, korekt, otwarć i zamknięć.
Jak dla mnie, to co sie teraz dzieje w Kraju Kwitnącej Wiśni jest (niestety) kolejną odsłoną nowotworu toczącego znany nam współczesny świat. Nowotworu, na który składa się z jednej strony niebywały brak odpowiedzialności połączony ze skrajną bybezmyślnością i ponadprzeciętnie dobrym samopoczuciem. Jak komuś nie pasuje ta definicja, może sięgnąć po stare, sprawdzone grzechy główne.
Wiedza o tym, że Japonia leży na styku czterech płyt tektonicznych jest w Japoni znana od dawna. Wiginające się wieżowce, alarmy o trzęsieniach jak i same trzęsienia są częścią lokalnego folkloru. Dla nikogo nie jest zatem niespodzianką, że jak ziemia zadrży, to część dróg popęka, a niektóre fabryki mogą na jakiś czas wstrzymać produkcję. Rządzący tym krajem wiedzą, że konieczne jest posiadanie rezerw, by przy rzeczywistym kataklizmie (wzorem przodków co sobie honorowo wycinali bebechy) najpierw pochować ofiary katastrofy, a potem za oszczędności i zaskórniaki zabrać się za mozolne odbudowanie tego co zostało zgruchotane. Wydawałoby się to oczywiste, ale…
W ciągu ostatnich dni bank centralny Japonii dodrukował Y55,600,000,000,000 !!!! (czyli circa 700 mld $) bezwartościowego papieru. W celu, jak to ktoś ładnie zadeklamował w TVN24, stabilizacji rynku… Absurdalne, acz wyglądające apetycznie tezy Keynesa zostały podniesione do sześcianu, w celu podtrzymania debilnie dobrego humoru i werwy:
http://www.stuff.co.nz/business/industries/4100777/Quake-could-be-good-for-economy
Nikt zdaje się nie pamiętać, że papier wszystko przyjmie, tylko, że im więcej papieru w obiegu (teraz ma to ładną nazwę: quantitative easing), tym większa szansa na poważne ruchawki i rozlew krwi. Bo gdzie nie sporzeć to:
"The earthquake is unlikely to derail the Japanese recovery; if anything, reconstruction will be a short-term boost to growth, but overall the impact will be limited" (http://www.forextradinglb.com/news.php?go=fullnews&newsid=3694)
WTF???
Życie na kredyt, emisja obligacji na poczet spłat poprzednich obligacji, bańki spekulacyjne, pakiety stymylujące, dodruk ~5mld $ dziennie przez FED i wreszcie trzęsienie ziemi w Nippon serwowane w finansowym sosie.
Wychodzi na to, że w tym szaleństwie jest metoda – pętla na szyję i skok ze stołka…
I mnie osobiście martwi to bardziej niż okres zastoju w produkcji japońskiej elektroniki.
Nie chcę kontynuować wątku o
Nie chcę kontynuować wątku o wkładzie Japonii w światową myśl technologiczną, bo to jest absolutnie temat oboczny, w stosunku do sedna tekstu. Moja teza jest taka, że świat bez Japonii nie tylko doskonale sobie poradzi, ale zyska nowych klientów. W Madia Markt Sony w promocji, dziwnym trafem ceny nie rosną, w salonach Toyoty i Hondy wyprzedaże, Toshiba na allegro, nawet ni drgnęła. Zupełny absurd, bo z drugiej strony lecą “indeksy” i “waluty”. O tym piszę i wydaje mi się, nawet jestem, pewien, że świat byłby uboższy tracąc kulturę Japonii, ale bogatszy materialnie. Nie wspomnę już o tym, że większość produkcji japońkiej, nie odbywa się w Japonii. Pisze o mechanizmach “rynkowych”, dyskusja na temat wyższości Philipsa nad Sony moim zdaniem nie ma racji bytu. Owszem uczyli się Koreańczycy od Japończyków, ale w przyrodzie nic nie jest stałe, kiedyś Japończyk uczył się od Chińczyka i przerósł mistrza. Mnie chodzi tylko o to, że nie ma absolutnie żadnych logicznych ciągów ekonomicznych, chociażby naturalny wzrost cen japońskich produktó, natomiast jest totalna, niezrozumiała zapaść na rynkach walut i innych giełdach. To efekt współczesnego szabrownictwa, nie wyjatkowości Japonii.
Mechanizmy wyjaśniające
Mechanizmy wyjaśniające zapaść na giełdach i walutach opisałem w odrębnym poście. Oczywiście, że nie chodzi tu o produkcję, tylko powiązania kapitałowe i ryzyko bankructw.
Jeszcze ,,kilka” rzeczy, oprócz samurajskich gadżetów
produktów zupełnie wyjątkowych, jak niemal wszystkie JAPOŃSKIE ( nie mylić z produktami japońskich fabryk w Europie lub Azji). Taki prosty przykład – kamera. Żadna profesjonalna, tylko formatu VHS-C.
Wiodąca w branży espu firma Philips postanowiła wyprodukować całkowicie własną kamerę , formatu jak wyżej. Jak postanowili tak zrobili. Jak zrobili to sprzedali. Finał : 70 tysięcy klientów, po rozlicznych przygodach odzyskało pieniądze a firma wycofała z rynku wszystkie pozostałe sztuki. Nie próbowała więcej sprostać japońskiej konkurencji na tym polu. Ten drobny przykład pokazuje, że pewnych rzeczy nikt i nic nie zastąpi. Jeżeli ktoś wierzy w rdzennie chińskie produkty niech zakupi samochód Landwind i nim pojedzie. Albo chińską ,,wieżę” i postawi obok Yamahy PianoCraft. I włączy.
Gdybyśmy rozpruli nasze ukochane lodówki, pralki, piekarniki żeby nie wspomnieć o ceramicznych bądź indukcyjnych płytach – wszędzie znajdziemy tajemniczy moduł, zwany ,,sterownikiem” bądź ,,programatorem”, a w każdym – japoński procesor. Podobnie w naszym ukochanym samochodzie, niechby i ,,niemieckim” z wtryskiem firmy Bosch. Procesor sterownika (zwany ,,komputerem”) też z dalekiej Japonii. Nie wspominam o całej elektronice domowej, bo ona tylko złożona, skręcona i zapakowana rękoma robotnic chińskich gotowych, przez 7 dni w tygodniu, pracować za 120 $ miesięcznie. Albo polskich z Torunia – za 400 (w przeliczeniu 3zł/$).
A gdzie telefony GSM, a gdzie satelity rozsiewcze, a gdzie wszechobecne panele LCD, gdzie energetyka(nawet ta konwencjonalna), a gdzie elektronarzędzia (nawet Bosch), a gdzie aparaty fotograficzne(cyfrowe)?
To maleńki wycinek wielkiej zależności, której się nie da ad hoc – z dnia na dzień, zastąpić ,,europejskim produktem”. Ani nawet chińskim. Pewnie, że w jakiejś perspektywie ten wielki dramat mógłby zadziałać ożywczo na zwijającą się Europę i wymusić produkcję – czegokolwiek z tej długiej listy. Ale póki co, wygodny i gnuśny świat będzie czekał na powrót produktów ,,made in Japan”.
Myślę, że przesadzasz. Nikt
Myślę, że przesadzasz. Nikt nie kwestionuje, że Japonii zawdzięczamy te i jeszcze kilka dobrodziejstw, naród to wybitny i zorganizowany, inteligentny nieprzeciętnie. Tutaj pełna zgoda, bylibyśmy dalej za murzynami niż jesteśmy, gdyby nie tamtejszy wkład. Ale upraszczasz i koloryzujesz, bo Ci sami Chińczycy byli cywilizacją, kiedy Japończycy siedzieli na drzewach razem z Niemcami. Produkują to z czego żyją, ale przypomnę, że w kosmos wysyłają bez problemu, a tego już się z plastiku ulepić nie da. Jakby tak dobrze się przyjrzeć, to Chińczycy dali ludzkości znacznie większe przełomy niż Japonia, która de facto ostatnie pół wieku, dopiero jak dostałą w dupę od USA wzięła się za robotę, a nie zabawę w Samurajów, czyli szlachtę i resztę, która mniej znaczyła niż kot. Mnie akurat harakiri i kamikadze kojarzą się z prymitywizmem, nie męstwem. Tamtejsza honorowość zawsze mi zalatywała groteską, jakaś niedojrzałością, burzą hormonów, przesadą po prostu. Wspomniany przez Ciebie Philips dał ciała z kamerą, ale wynalazł CD i tak można bez końca. Pewnie, że mają swoje osiągnięcia, tylko, że jest wokół tego sporo mitów. Sony już w tej chwili wciąga nosem Samsung, jakość Toyoty pokazali Amerykanie, czasy kiedy byli potęgo minęły, teraz co byś nie mówił, nie Japonii tylko Chin, a nawet Indii, bardziej się boją na świecie. Nie ma Japonia żadnej technologicznej władzy nad światem, nie produkuje niczego unikatowego, są dobrzy w wielu gałęziach i tym bardziej można ręce zacierać, że zrobiło się wiele intratnych dziur na rynku, jak sądzę na krótko i pozornie, bo oni na pewno się nie poddadzą. Chociaż trzeba też pamiętać, że to kraj zadłużony po uszy i borykający się z niejedną makroekonomiczną czarną dziurą. Mam wrażenie, że skupiłeś się na przewrotnym tytule tekstu i tu Cię ukłuto, a ja Japończykom życzę jak najlepiej, imponujący, chociaż na mój gust nazbyt zdyscyplinowany naród, tak ocierający się o szarą masę, gdzie ludzkie życie znaczy tyle co wykonana robota i pokłon bity cesarzowi. Nie chciałbym, aż takiej organizacji społecznej i takiego konserwatyzmu, jednak kocham wolność, pracę też, ale nie kierat. Tak czy siak dorobek mają imponujący i bynajmniej nie lekceważę tego i tym bardziej nie atakuję. Ten tekst nie jest o Japonii, w najmniejszym stopniu nie jest. Z szacunkiem zgoda, ze znaczeniem zdecydowana przesada i na pewno przeszłość.
Nie nie – Matko, ja odrzuciłem wszelkie imponderabilia
a skupiłem się na pewnej branży, maleńkim fragmencie – jednak – rynku. Pewnie każdy specjalista z każdej branży mógłby dorzucić swoje – więcej niż 3 grosze.
Na tym właśnie rynku powstała dziura, chwilowo słabo odczuwalna, ale właśnie przed taką perspektywą trzęsą się inwestorzy, skutkiem czego indeks Nikkei 225 poleciał na łeb.
Jeżeli już o historii, to wcale nie trzeba sięgać tak daleko, wystarczy zbadać przesłanki, które pozwoliły porwać się państwu kwitnącej wiśni i samurajskiej tradycji – na wielką i potężną Amerykę.
Zaś już całkiem bliżej – skąd się wziął wielki sukces Korei Południowej, a koreańskiej elektroniki w szczególności? Otóż wziął się stąd, że tytani pracy – Japończycy, tzn. inzynierowie z biur konstrukcyjnych, zamiast wylegiwać się w weekendy, wsiadali, w piątek wieczorem, w samoloty do Seulu. Tam pracowali sobotę i niedzielę – bez wytchnienia, by w poniedziałek rano powrócić do swojej, równie morderczej pracy. To japońskie standardy przeniesione do Korei dźwignęły ten kraj na miejsce w którym jest dzisiaj, i skutecznie konkuruje z ojczyzną nauczycieli (jak Samsung właśnie i wszystkie koncerny samochodowe, a właściwie konglomeraty zwane czebolami). Cały system ,,pracy do upadłego” i konkurencji w każdej dziedzinie, juz od poziomu szkoły podstawowej, został przeniesiony z Japonii. Dzisiaj jest, z kolei, implementowany w Chinach Ludowych. Ale Chiny bez tajwańskiego, japońskiego, koreańskiego i niemieckiego zaplecza – nic nie znaczą. Starą sowiecką rakietą Wostok mogą polecieć na Księżyc i zatknąć czerwoną flagę. Nic więcej. To, jak przywołany przeze mnie mikroprzykład chińskiego samochodu – Dacia przy nim to S-mercedes. Konsumenci mylą dwa pojęcia : biuro konstrukcyjne albo tylko designerskie z miejscem produkcji. Nawet Vuitton produkuje swoje torebki w Chinach, ani Szwajcarzy też się nie chwalą kto składa ich ,,szwajcarskie” zegarki. Natomiast, póki co, produkt od początku do końca chiński to jakaś imitacja, najczęściej nieudolna. Ale Japonia też tak zaczynała.
A ja zmienię troszkę temat
Bo wydaje mi się, że umyka Wam to co tutaj jest, być może, najistotniejsze. Oczywiście, punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia i potencjalna liczba konsekwencji trzęsienia ziemi w Japonii jest raczej nieograniczona. No, ale wróżenie z fusów to raczej zajęcie dla kształconych (przynajmniej w ich mniemaniu) ‘analityków’ i ‘specjalistów ekonomistów’, którzy na łamach serwisów informacyjnych wpatrują się z wypiekami na twarzy w słupki wykresów, tokując przy tym nic nie znaczącym żargonem tendencji, spadków, korekt, otwarć i zamknięć.
Jak dla mnie, to co sie teraz dzieje w Kraju Kwitnącej Wiśni jest (niestety) kolejną odsłoną nowotworu toczącego znany nam współczesny świat. Nowotworu, na który składa się z jednej strony niebywały brak odpowiedzialności połączony ze skrajną bybezmyślnością i ponadprzeciętnie dobrym samopoczuciem. Jak komuś nie pasuje ta definicja, może sięgnąć po stare, sprawdzone grzechy główne.
Wiedza o tym, że Japonia leży na styku czterech płyt tektonicznych jest w Japoni znana od dawna. Wiginające się wieżowce, alarmy o trzęsieniach jak i same trzęsienia są częścią lokalnego folkloru. Dla nikogo nie jest zatem niespodzianką, że jak ziemia zadrży, to część dróg popęka, a niektóre fabryki mogą na jakiś czas wstrzymać produkcję. Rządzący tym krajem wiedzą, że konieczne jest posiadanie rezerw, by przy rzeczywistym kataklizmie (wzorem przodków co sobie honorowo wycinali bebechy) najpierw pochować ofiary katastrofy, a potem za oszczędności i zaskórniaki zabrać się za mozolne odbudowanie tego co zostało zgruchotane. Wydawałoby się to oczywiste, ale…
W ciągu ostatnich dni bank centralny Japonii dodrukował Y55,600,000,000,000 !!!! (czyli circa 700 mld $) bezwartościowego papieru. W celu, jak to ktoś ładnie zadeklamował w TVN24, stabilizacji rynku… Absurdalne, acz wyglądające apetycznie tezy Keynesa zostały podniesione do sześcianu, w celu podtrzymania debilnie dobrego humoru i werwy:
http://www.stuff.co.nz/business/industries/4100777/Quake-could-be-good-for-economy
Nikt zdaje się nie pamiętać, że papier wszystko przyjmie, tylko, że im więcej papieru w obiegu (teraz ma to ładną nazwę: quantitative easing), tym większa szansa na poważne ruchawki i rozlew krwi. Bo gdzie nie sporzeć to:
"The earthquake is unlikely to derail the Japanese recovery; if anything, reconstruction will be a short-term boost to growth, but overall the impact will be limited" (http://www.forextradinglb.com/news.php?go=fullnews&newsid=3694)
WTF???
Życie na kredyt, emisja obligacji na poczet spłat poprzednich obligacji, bańki spekulacyjne, pakiety stymylujące, dodruk ~5mld $ dziennie przez FED i wreszcie trzęsienie ziemi w Nippon serwowane w finansowym sosie.
Wychodzi na to, że w tym szaleństwie jest metoda – pętla na szyję i skok ze stołka…
I mnie osobiście martwi to bardziej niż okres zastoju w produkcji japońskiej elektroniki.
Nie chcę kontynuować wątku o
Nie chcę kontynuować wątku o wkładzie Japonii w światową myśl technologiczną, bo to jest absolutnie temat oboczny, w stosunku do sedna tekstu. Moja teza jest taka, że świat bez Japonii nie tylko doskonale sobie poradzi, ale zyska nowych klientów. W Madia Markt Sony w promocji, dziwnym trafem ceny nie rosną, w salonach Toyoty i Hondy wyprzedaże, Toshiba na allegro, nawet ni drgnęła. Zupełny absurd, bo z drugiej strony lecą “indeksy” i “waluty”. O tym piszę i wydaje mi się, nawet jestem, pewien, że świat byłby uboższy tracąc kulturę Japonii, ale bogatszy materialnie. Nie wspomnę już o tym, że większość produkcji japońkiej, nie odbywa się w Japonii. Pisze o mechanizmach “rynkowych”, dyskusja na temat wyższości Philipsa nad Sony moim zdaniem nie ma racji bytu. Owszem uczyli się Koreańczycy od Japończyków, ale w przyrodzie nic nie jest stałe, kiedyś Japończyk uczył się od Chińczyka i przerósł mistrza. Mnie chodzi tylko o to, że nie ma absolutnie żadnych logicznych ciągów ekonomicznych, chociażby naturalny wzrost cen japońskich produktó, natomiast jest totalna, niezrozumiała zapaść na rynkach walut i innych giełdach. To efekt współczesnego szabrownictwa, nie wyjatkowości Japonii.
Mechanizmy wyjaśniające
Mechanizmy wyjaśniające zapaść na giełdach i walutach opisałem w odrębnym poście. Oczywiście, że nie chodzi tu o produkcję, tylko powiązania kapitałowe i ryzyko bankructw.
Jeszcze ,,kilka” rzeczy, oprócz samurajskich gadżetów
produktów zupełnie wyjątkowych, jak niemal wszystkie JAPOŃSKIE ( nie mylić z produktami japońskich fabryk w Europie lub Azji). Taki prosty przykład – kamera. Żadna profesjonalna, tylko formatu VHS-C.
Wiodąca w branży espu firma Philips postanowiła wyprodukować całkowicie własną kamerę , formatu jak wyżej. Jak postanowili tak zrobili. Jak zrobili to sprzedali. Finał : 70 tysięcy klientów, po rozlicznych przygodach odzyskało pieniądze a firma wycofała z rynku wszystkie pozostałe sztuki. Nie próbowała więcej sprostać japońskiej konkurencji na tym polu. Ten drobny przykład pokazuje, że pewnych rzeczy nikt i nic nie zastąpi. Jeżeli ktoś wierzy w rdzennie chińskie produkty niech zakupi samochód Landwind i nim pojedzie. Albo chińską ,,wieżę” i postawi obok Yamahy PianoCraft. I włączy.
Gdybyśmy rozpruli nasze ukochane lodówki, pralki, piekarniki żeby nie wspomnieć o ceramicznych bądź indukcyjnych płytach – wszędzie znajdziemy tajemniczy moduł, zwany ,,sterownikiem” bądź ,,programatorem”, a w każdym – japoński procesor. Podobnie w naszym ukochanym samochodzie, niechby i ,,niemieckim” z wtryskiem firmy Bosch. Procesor sterownika (zwany ,,komputerem”) też z dalekiej Japonii. Nie wspominam o całej elektronice domowej, bo ona tylko złożona, skręcona i zapakowana rękoma robotnic chińskich gotowych, przez 7 dni w tygodniu, pracować za 120 $ miesięcznie. Albo polskich z Torunia – za 400 (w przeliczeniu 3zł/$).
A gdzie telefony GSM, a gdzie satelity rozsiewcze, a gdzie wszechobecne panele LCD, gdzie energetyka(nawet ta konwencjonalna), a gdzie elektronarzędzia (nawet Bosch), a gdzie aparaty fotograficzne(cyfrowe)?
To maleńki wycinek wielkiej zależności, której się nie da ad hoc – z dnia na dzień, zastąpić ,,europejskim produktem”. Ani nawet chińskim. Pewnie, że w jakiejś perspektywie ten wielki dramat mógłby zadziałać ożywczo na zwijającą się Europę i wymusić produkcję – czegokolwiek z tej długiej listy. Ale póki co, wygodny i gnuśny świat będzie czekał na powrót produktów ,,made in Japan”.
Myślę, że przesadzasz. Nikt
Myślę, że przesadzasz. Nikt nie kwestionuje, że Japonii zawdzięczamy te i jeszcze kilka dobrodziejstw, naród to wybitny i zorganizowany, inteligentny nieprzeciętnie. Tutaj pełna zgoda, bylibyśmy dalej za murzynami niż jesteśmy, gdyby nie tamtejszy wkład. Ale upraszczasz i koloryzujesz, bo Ci sami Chińczycy byli cywilizacją, kiedy Japończycy siedzieli na drzewach razem z Niemcami. Produkują to z czego żyją, ale przypomnę, że w kosmos wysyłają bez problemu, a tego już się z plastiku ulepić nie da. Jakby tak dobrze się przyjrzeć, to Chińczycy dali ludzkości znacznie większe przełomy niż Japonia, która de facto ostatnie pół wieku, dopiero jak dostałą w dupę od USA wzięła się za robotę, a nie zabawę w Samurajów, czyli szlachtę i resztę, która mniej znaczyła niż kot. Mnie akurat harakiri i kamikadze kojarzą się z prymitywizmem, nie męstwem. Tamtejsza honorowość zawsze mi zalatywała groteską, jakaś niedojrzałością, burzą hormonów, przesadą po prostu. Wspomniany przez Ciebie Philips dał ciała z kamerą, ale wynalazł CD i tak można bez końca. Pewnie, że mają swoje osiągnięcia, tylko, że jest wokół tego sporo mitów. Sony już w tej chwili wciąga nosem Samsung, jakość Toyoty pokazali Amerykanie, czasy kiedy byli potęgo minęły, teraz co byś nie mówił, nie Japonii tylko Chin, a nawet Indii, bardziej się boją na świecie. Nie ma Japonia żadnej technologicznej władzy nad światem, nie produkuje niczego unikatowego, są dobrzy w wielu gałęziach i tym bardziej można ręce zacierać, że zrobiło się wiele intratnych dziur na rynku, jak sądzę na krótko i pozornie, bo oni na pewno się nie poddadzą. Chociaż trzeba też pamiętać, że to kraj zadłużony po uszy i borykający się z niejedną makroekonomiczną czarną dziurą. Mam wrażenie, że skupiłeś się na przewrotnym tytule tekstu i tu Cię ukłuto, a ja Japończykom życzę jak najlepiej, imponujący, chociaż na mój gust nazbyt zdyscyplinowany naród, tak ocierający się o szarą masę, gdzie ludzkie życie znaczy tyle co wykonana robota i pokłon bity cesarzowi. Nie chciałbym, aż takiej organizacji społecznej i takiego konserwatyzmu, jednak kocham wolność, pracę też, ale nie kierat. Tak czy siak dorobek mają imponujący i bynajmniej nie lekceważę tego i tym bardziej nie atakuję. Ten tekst nie jest o Japonii, w najmniejszym stopniu nie jest. Z szacunkiem zgoda, ze znaczeniem zdecydowana przesada i na pewno przeszłość.
Nie nie – Matko, ja odrzuciłem wszelkie imponderabilia
a skupiłem się na pewnej branży, maleńkim fragmencie – jednak – rynku. Pewnie każdy specjalista z każdej branży mógłby dorzucić swoje – więcej niż 3 grosze.
Na tym właśnie rynku powstała dziura, chwilowo słabo odczuwalna, ale właśnie przed taką perspektywą trzęsą się inwestorzy, skutkiem czego indeks Nikkei 225 poleciał na łeb.
Jeżeli już o historii, to wcale nie trzeba sięgać tak daleko, wystarczy zbadać przesłanki, które pozwoliły porwać się państwu kwitnącej wiśni i samurajskiej tradycji – na wielką i potężną Amerykę.
Zaś już całkiem bliżej – skąd się wziął wielki sukces Korei Południowej, a koreańskiej elektroniki w szczególności? Otóż wziął się stąd, że tytani pracy – Japończycy, tzn. inzynierowie z biur konstrukcyjnych, zamiast wylegiwać się w weekendy, wsiadali, w piątek wieczorem, w samoloty do Seulu. Tam pracowali sobotę i niedzielę – bez wytchnienia, by w poniedziałek rano powrócić do swojej, równie morderczej pracy. To japońskie standardy przeniesione do Korei dźwignęły ten kraj na miejsce w którym jest dzisiaj, i skutecznie konkuruje z ojczyzną nauczycieli (jak Samsung właśnie i wszystkie koncerny samochodowe, a właściwie konglomeraty zwane czebolami). Cały system ,,pracy do upadłego” i konkurencji w każdej dziedzinie, juz od poziomu szkoły podstawowej, został przeniesiony z Japonii. Dzisiaj jest, z kolei, implementowany w Chinach Ludowych. Ale Chiny bez tajwańskiego, japońskiego, koreańskiego i niemieckiego zaplecza – nic nie znaczą. Starą sowiecką rakietą Wostok mogą polecieć na Księżyc i zatknąć czerwoną flagę. Nic więcej. To, jak przywołany przeze mnie mikroprzykład chińskiego samochodu – Dacia przy nim to S-mercedes. Konsumenci mylą dwa pojęcia : biuro konstrukcyjne albo tylko designerskie z miejscem produkcji. Nawet Vuitton produkuje swoje torebki w Chinach, ani Szwajcarzy też się nie chwalą kto składa ich ,,szwajcarskie” zegarki. Natomiast, póki co, produkt od początku do końca chiński to jakaś imitacja, najczęściej nieudolna. Ale Japonia też tak zaczynała.
A ja zmienię troszkę temat
Bo wydaje mi się, że umyka Wam to co tutaj jest, być może, najistotniejsze. Oczywiście, punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia i potencjalna liczba konsekwencji trzęsienia ziemi w Japonii jest raczej nieograniczona. No, ale wróżenie z fusów to raczej zajęcie dla kształconych (przynajmniej w ich mniemaniu) ‘analityków’ i ‘specjalistów ekonomistów’, którzy na łamach serwisów informacyjnych wpatrują się z wypiekami na twarzy w słupki wykresów, tokując przy tym nic nie znaczącym żargonem tendencji, spadków, korekt, otwarć i zamknięć.
Jak dla mnie, to co sie teraz dzieje w Kraju Kwitnącej Wiśni jest (niestety) kolejną odsłoną nowotworu toczącego znany nam współczesny świat. Nowotworu, na który składa się z jednej strony niebywały brak odpowiedzialności połączony ze skrajną bybezmyślnością i ponadprzeciętnie dobrym samopoczuciem. Jak komuś nie pasuje ta definicja, może sięgnąć po stare, sprawdzone grzechy główne.
Wiedza o tym, że Japonia leży na styku czterech płyt tektonicznych jest w Japoni znana od dawna. Wiginające się wieżowce, alarmy o trzęsieniach jak i same trzęsienia są częścią lokalnego folkloru. Dla nikogo nie jest zatem niespodzianką, że jak ziemia zadrży, to część dróg popęka, a niektóre fabryki mogą na jakiś czas wstrzymać produkcję. Rządzący tym krajem wiedzą, że konieczne jest posiadanie rezerw, by przy rzeczywistym kataklizmie (wzorem przodków co sobie honorowo wycinali bebechy) najpierw pochować ofiary katastrofy, a potem za oszczędności i zaskórniaki zabrać się za mozolne odbudowanie tego co zostało zgruchotane. Wydawałoby się to oczywiste, ale…
W ciągu ostatnich dni bank centralny Japonii dodrukował Y55,600,000,000,000 !!!! (czyli circa 700 mld $) bezwartościowego papieru. W celu, jak to ktoś ładnie zadeklamował w TVN24, stabilizacji rynku… Absurdalne, acz wyglądające apetycznie tezy Keynesa zostały podniesione do sześcianu, w celu podtrzymania debilnie dobrego humoru i werwy:
http://www.stuff.co.nz/business/industries/4100777/Quake-could-be-good-for-economy
Nikt zdaje się nie pamiętać, że papier wszystko przyjmie, tylko, że im więcej papieru w obiegu (teraz ma to ładną nazwę: quantitative easing), tym większa szansa na poważne ruchawki i rozlew krwi. Bo gdzie nie sporzeć to:
"The earthquake is unlikely to derail the Japanese recovery; if anything, reconstruction will be a short-term boost to growth, but overall the impact will be limited" (http://www.forextradinglb.com/news.php?go=fullnews&newsid=3694)
WTF???
Życie na kredyt, emisja obligacji na poczet spłat poprzednich obligacji, bańki spekulacyjne, pakiety stymylujące, dodruk ~5mld $ dziennie przez FED i wreszcie trzęsienie ziemi w Nippon serwowane w finansowym sosie.
Wychodzi na to, że w tym szaleństwie jest metoda – pętla na szyję i skok ze stołka…
I mnie osobiście martwi to bardziej niż okres zastoju w produkcji japońskiej elektroniki.
Nie chcę kontynuować wątku o
Nie chcę kontynuować wątku o wkładzie Japonii w światową myśl technologiczną, bo to jest absolutnie temat oboczny, w stosunku do sedna tekstu. Moja teza jest taka, że świat bez Japonii nie tylko doskonale sobie poradzi, ale zyska nowych klientów. W Madia Markt Sony w promocji, dziwnym trafem ceny nie rosną, w salonach Toyoty i Hondy wyprzedaże, Toshiba na allegro, nawet ni drgnęła. Zupełny absurd, bo z drugiej strony lecą “indeksy” i “waluty”. O tym piszę i wydaje mi się, nawet jestem, pewien, że świat byłby uboższy tracąc kulturę Japonii, ale bogatszy materialnie. Nie wspomnę już o tym, że większość produkcji japońkiej, nie odbywa się w Japonii. Pisze o mechanizmach “rynkowych”, dyskusja na temat wyższości Philipsa nad Sony moim zdaniem nie ma racji bytu. Owszem uczyli się Koreańczycy od Japończyków, ale w przyrodzie nic nie jest stałe, kiedyś Japończyk uczył się od Chińczyka i przerósł mistrza. Mnie chodzi tylko o to, że nie ma absolutnie żadnych logicznych ciągów ekonomicznych, chociażby naturalny wzrost cen japońskich produktó, natomiast jest totalna, niezrozumiała zapaść na rynkach walut i innych giełdach. To efekt współczesnego szabrownictwa, nie wyjatkowości Japonii.
Mechanizmy wyjaśniające
Mechanizmy wyjaśniające zapaść na giełdach i walutach opisałem w odrębnym poście. Oczywiście, że nie chodzi tu o produkcję, tylko powiązania kapitałowe i ryzyko bankructw.
świetny tytuł!
Tak to jest.
Pojęcie globalnej gospodarki niesamowicie uprościło sterowanie zachowaniami siły roboczej.
Dochodzi do sytuacji w której brak podwyżki pensji w Polsce można prosto wytłumaczyć nieurodzajem arbuzów w Nowej Zelandii i “świat pracy” łyknie to bez problemu. W dodatku im bardziej wykształcony i bardziej światowy, tym łatwiej uwierzy.
Ciekawe że nigdy tego argumentu nie używa się w drugą stronę, rząd nigdy nie powie: “kolejarze dostaną więcej, bo w USA domy podrożały a dodatkowo nastroje inwestorów poprawiły się dzięki powodzi na Ukrainie”.
Zawsze poprawa to łaskawość i mądrość lokalnej władzy, natomiast za pogorszenie odpowiada światowa gospodarka, czyli wola boska.
świetny tytuł!
Tak to jest.
Pojęcie globalnej gospodarki niesamowicie uprościło sterowanie zachowaniami siły roboczej.
Dochodzi do sytuacji w której brak podwyżki pensji w Polsce można prosto wytłumaczyć nieurodzajem arbuzów w Nowej Zelandii i “świat pracy” łyknie to bez problemu. W dodatku im bardziej wykształcony i bardziej światowy, tym łatwiej uwierzy.
Ciekawe że nigdy tego argumentu nie używa się w drugą stronę, rząd nigdy nie powie: “kolejarze dostaną więcej, bo w USA domy podrożały a dodatkowo nastroje inwestorów poprawiły się dzięki powodzi na Ukrainie”.
Zawsze poprawa to łaskawość i mądrość lokalnej władzy, natomiast za pogorszenie odpowiada światowa gospodarka, czyli wola boska.
świetny tytuł!
Tak to jest.
Pojęcie globalnej gospodarki niesamowicie uprościło sterowanie zachowaniami siły roboczej.
Dochodzi do sytuacji w której brak podwyżki pensji w Polsce można prosto wytłumaczyć nieurodzajem arbuzów w Nowej Zelandii i “świat pracy” łyknie to bez problemu. W dodatku im bardziej wykształcony i bardziej światowy, tym łatwiej uwierzy.
Ciekawe że nigdy tego argumentu nie używa się w drugą stronę, rząd nigdy nie powie: “kolejarze dostaną więcej, bo w USA domy podrożały a dodatkowo nastroje inwestorów poprawiły się dzięki powodzi na Ukrainie”.
Zawsze poprawa to łaskawość i mądrość lokalnej władzy, natomiast za pogorszenie odpowiada światowa gospodarka, czyli wola boska.
Tak było na początku
Tak było, o czym napisałam pod tekstem Ray 12 marca (u nas jeszcze 11 marca, po zamknięciach dziennych). Giełdy poszły w górę, ceny ropy w dół.
Tak bylo na początku, ale nie na wieki wieków – zadziałała “korekta”.
Co do istnienia “korekty” nie mam złudzeń, ale należałoby też wziąć pod uwagę inną sprawę: kilka podmiotów z tzw. górnej półki straciło dużo na giełdowych notowaniach, co się mogło przełożyć na ogólne indeksy giełdowe.
Krawatowcy ogłosili nadchodzące złe czasy. Dla nich.
A w radosnej krawatowej Ameryce trwa troska o wysiudanych przyszłych emerytów. Ekonomiści z Wall Street znowu doradzają emerytom: “Ci, którzy stracili dużo ze swojego funduszu emerytalnego w tej recesji, nie mają już czasu na inwestowanie w fundusze zrównoważone. Powinni inwestować w agresywne (ryzykowne).”
Trzeba dojenie skutecznie dokończyć.
Tak było na początku
Tak było, o czym napisałam pod tekstem Ray 12 marca (u nas jeszcze 11 marca, po zamknięciach dziennych). Giełdy poszły w górę, ceny ropy w dół.
Tak bylo na początku, ale nie na wieki wieków – zadziałała “korekta”.
Co do istnienia “korekty” nie mam złudzeń, ale należałoby też wziąć pod uwagę inną sprawę: kilka podmiotów z tzw. górnej półki straciło dużo na giełdowych notowaniach, co się mogło przełożyć na ogólne indeksy giełdowe.
Krawatowcy ogłosili nadchodzące złe czasy. Dla nich.
A w radosnej krawatowej Ameryce trwa troska o wysiudanych przyszłych emerytów. Ekonomiści z Wall Street znowu doradzają emerytom: “Ci, którzy stracili dużo ze swojego funduszu emerytalnego w tej recesji, nie mają już czasu na inwestowanie w fundusze zrównoważone. Powinni inwestować w agresywne (ryzykowne).”
Trzeba dojenie skutecznie dokończyć.
Tak było na początku
Tak było, o czym napisałam pod tekstem Ray 12 marca (u nas jeszcze 11 marca, po zamknięciach dziennych). Giełdy poszły w górę, ceny ropy w dół.
Tak bylo na początku, ale nie na wieki wieków – zadziałała “korekta”.
Co do istnienia “korekty” nie mam złudzeń, ale należałoby też wziąć pod uwagę inną sprawę: kilka podmiotów z tzw. górnej półki straciło dużo na giełdowych notowaniach, co się mogło przełożyć na ogólne indeksy giełdowe.
Krawatowcy ogłosili nadchodzące złe czasy. Dla nich.
A w radosnej krawatowej Ameryce trwa troska o wysiudanych przyszłych emerytów. Ekonomiści z Wall Street znowu doradzają emerytom: “Ci, którzy stracili dużo ze swojego funduszu emerytalnego w tej recesji, nie mają już czasu na inwestowanie w fundusze zrównoważone. Powinni inwestować w agresywne (ryzykowne).”
Trzeba dojenie skutecznie dokończyć.
Zdjęcie przedstawia złodziei
Zdjęcie przedstawia złodziei z FED. A później jest o złodziejach spekulantach. Ci pierwsi zwalczają tych drugich, bo ich okradają. Polityka FED polega na stabilizacji, dlatego
mówienie o zorganizowanej grupie szamanów jest bez sensu. Ktoś kto sprzedaje piramidki odpromienniki na allegro będzie wchodził na onet i opowiadał, że promieniowanie lada
moment dotrze i do nas. Spekulanci-sępy będą robić to samo co w przypadku Grecji, przyjaciele z USA opowiadają o żołnieżach łykających jakieś odpromienniki, żeby podsycać atmosfere strachu i wykańczać japońskie firmy. Nie widzę tutaj jednej, zorganiowanej grupy. Kwestia energetyki atomowej też nie jest taka prosta. Niemcy boją się ambasadorów pokoju, tylko nie chcą o tym mówić otwarcie. Po co wysadzać metra i wieżowece, które praktycznie żadnych strat ekonomicznych nie stwarzają jak można wylądować a nawet nie aż tyle, wystarczy jedna rozpędzona furgonetka w dwie, trzy elektrownie i mamy powtórkę z rozwywki. Rosnący głód na świecie z powódu cen żywności oraz rewolucja islamska i będziemy mieli arabusów kamikaze.Poza tym nikt nie będzie odbudowywał Japoni. Oni nawet teraz nie chcą prosić o
pomoc, taką mają mentalność i słusznie swoją drogą. Nie wpuszczają obcych firm na swój rynek a co dopiero pozwolić im odbudowywać. Rynki walut nie są racjonalne, spadki są wywołane strachem, chaosem. Nikt tego nie kontroluje. Poza tym tak się składa, że nigdzie nie słyszałem, aby ktoś opowiadał o katastrofie w Japonie, aby wpływała na rodzime rynki walut.
Zdjęcie przedstawia złodziei
Zdjęcie przedstawia złodziei z FED. A później jest o złodziejach spekulantach. Ci pierwsi zwalczają tych drugich, bo ich okradają. Polityka FED polega na stabilizacji, dlatego
mówienie o zorganizowanej grupie szamanów jest bez sensu. Ktoś kto sprzedaje piramidki odpromienniki na allegro będzie wchodził na onet i opowiadał, że promieniowanie lada
moment dotrze i do nas. Spekulanci-sępy będą robić to samo co w przypadku Grecji, przyjaciele z USA opowiadają o żołnieżach łykających jakieś odpromienniki, żeby podsycać atmosfere strachu i wykańczać japońskie firmy. Nie widzę tutaj jednej, zorganiowanej grupy. Kwestia energetyki atomowej też nie jest taka prosta. Niemcy boją się ambasadorów pokoju, tylko nie chcą o tym mówić otwarcie. Po co wysadzać metra i wieżowece, które praktycznie żadnych strat ekonomicznych nie stwarzają jak można wylądować a nawet nie aż tyle, wystarczy jedna rozpędzona furgonetka w dwie, trzy elektrownie i mamy powtórkę z rozwywki. Rosnący głód na świecie z powódu cen żywności oraz rewolucja islamska i będziemy mieli arabusów kamikaze.Poza tym nikt nie będzie odbudowywał Japoni. Oni nawet teraz nie chcą prosić o
pomoc, taką mają mentalność i słusznie swoją drogą. Nie wpuszczają obcych firm na swój rynek a co dopiero pozwolić im odbudowywać. Rynki walut nie są racjonalne, spadki są wywołane strachem, chaosem. Nikt tego nie kontroluje. Poza tym tak się składa, że nigdzie nie słyszałem, aby ktoś opowiadał o katastrofie w Japonie, aby wpływała na rodzime rynki walut.
Zdjęcie przedstawia złodziei
Zdjęcie przedstawia złodziei z FED. A później jest o złodziejach spekulantach. Ci pierwsi zwalczają tych drugich, bo ich okradają. Polityka FED polega na stabilizacji, dlatego
mówienie o zorganizowanej grupie szamanów jest bez sensu. Ktoś kto sprzedaje piramidki odpromienniki na allegro będzie wchodził na onet i opowiadał, że promieniowanie lada
moment dotrze i do nas. Spekulanci-sępy będą robić to samo co w przypadku Grecji, przyjaciele z USA opowiadają o żołnieżach łykających jakieś odpromienniki, żeby podsycać atmosfere strachu i wykańczać japońskie firmy. Nie widzę tutaj jednej, zorganiowanej grupy. Kwestia energetyki atomowej też nie jest taka prosta. Niemcy boją się ambasadorów pokoju, tylko nie chcą o tym mówić otwarcie. Po co wysadzać metra i wieżowece, które praktycznie żadnych strat ekonomicznych nie stwarzają jak można wylądować a nawet nie aż tyle, wystarczy jedna rozpędzona furgonetka w dwie, trzy elektrownie i mamy powtórkę z rozwywki. Rosnący głód na świecie z powódu cen żywności oraz rewolucja islamska i będziemy mieli arabusów kamikaze.Poza tym nikt nie będzie odbudowywał Japoni. Oni nawet teraz nie chcą prosić o
pomoc, taką mają mentalność i słusznie swoją drogą. Nie wpuszczają obcych firm na swój rynek a co dopiero pozwolić im odbudowywać. Rynki walut nie są racjonalne, spadki są wywołane strachem, chaosem. Nikt tego nie kontroluje. Poza tym tak się składa, że nigdzie nie słyszałem, aby ktoś opowiadał o katastrofie w Japonie, aby wpływała na rodzime rynki walut.
Ano MK zauważyłeś że są rynki i rynki finansowe
Te ostatnie kierują się własnymi regułami. Ostatnio nawet CKK – Centralna Komisja Kwalifikacyjna decydująca o przyznawaniu tytułów i stopni naukowych oraz PKA – Państwowa Komisja Akredytacyjna badająca prawidłowy sposób realizacji dydaktyki na uczelniach, oddzieliły finanse od ekonomii, co mnie akurat cieszy, ponieważ od pewnego czasu nie uważam finansistów za ekonomistów.
Nieoficjalnie podstawowym wskaźnikiem wyjaśniającym WSZYSTKO to co dzieje się na rynkach finansowych jest wskaźnik optymizmu inwestorów (Woi) – nie szukajcie nie ma go w podręcznikach. To piękny wskaźnik, bo oznacza wszytko i nic jednocześnie. Jak wskaźnik optymizmu inwestorów szybuje w górę niektóre waluty umacniają się (np. złotówka wobec euro, o ile optymizm dotyczy Polski), a kursy akcji idą w górę. Jak wskaźnik optymizmu spada w dół, wszytko leci na pysk.
Inwestorów ogarnął smutek i współczucie wobec japońskiej tragedii, wobec tego wszystko leci na mordę. Cała tajemnica wskaźnika optymizmu inwestorów tkwi w tym, żeby znaleźć gładkie wytłumaczenie dla swojego postępowania w danej chwili, które nie tylko nie jest racjonalne, ale wręcz zakrawa na elementarne skurwysyństwo. Należy zatrudnić szamanów, którzy objaśnią to ciemnemu ludowi. Szamanów kaperuje się wśród finansistów i skurwionych ekonomistów, tych którzy przez 50 lat kurwili się udowadniając szamańskimi metodami, że księżycowa gospodarka jest cacy, by potem w ciągu jednej nocy przeflancować się na liberałów i powrócić na łono interwencjonistów pod koniec pierwszej dekady XXI w. Zawsze do końca są przekonani, że ich aktualne poglądy są jedynie słuszne.
Handlarze zwani inwestorami krótkoterminowymi żyją z różnicy kupił – sprzedał. Jak nie ma różnicy – nie zarabiają. Jak im się zawęża pole działania z powodu wyłączenia jakiejś giełdy to obroty podkręcają na innych giełdach, zwiększając różnicę kupił – sprzedał. Obrót musi być! Stąd wariujące ceny paliw i walut.
Tak naprawdę, z punktu widzenia realnej sfery gospodarki (tej która wytwarza produkty i usługi), liczy się tylko moment wprowadzenia akcji na giełdę i pozyskanie na tej podstawie kapitału inwestycyjnego. Potem odbywa się już tylko odcinanie kuponów (wypłata dywidend) i pompowanie wartości akcji przez spekulantów. Te chujki od szybkiego obrotu papierami wartościowymi nie wnoszą tak naprawdę nic do przedsiębiorstw, których akcje kupują. Mało tego, traktując akcje przedsiębiorstwa instrumentalnie, obniżają kurs akcji dzisiaj, po to żeby podbić je jutro bez związku z kondycją firmy, realizowaną strategią i osiąganymi przez przedsiębiorstwo rezultatami finansowymi. Cała ta otoczka czary-mary giełdowego to właśnie robota szamanów. Wystarczy rozebrać słowo po słowie tekst analizy dnia giełdowego. To jest pierdolenie o niczym. Jak baby w maglu – gadanie bez składu i ładu, które można zawrzeć w jednym zdaniu: Kursy akcji stoją dzisiaj tak i tak, bo tak.
Nam pozostaje tylko złorzeczyć i źle im życzyć. Podobno jest taka teoria, że jak dużo ludzi myśli jednocześnie o tym samym to ich myśli zamieniają się w siłę sprawczą. I to nam pozostaje.
Tyle, że powód jakby marny do obśmiewania ,,analityków”
ich bełkot nie ma wielkiego znaczenia w świetle realnej katastrofy, realnych strat. Przecież zadłużona po czubki głów Japonia musi się podnieść z gruzów, żeby nie zniknąć w ogóle. Na jej upadku powinni, teoretycznie, skorzystać Chińczycy (gospodarczo) i Rosja (politycznie). Ale nic dzisiaj nie jest oczywiste ani, tym bardziej, czarno- białe. Dodać do tego należy swoistą ,,autarkię” Japończyków – niechęć do obcych produktów, nawet znacznie tańszego ryżu. Więc apele o zagraniczną pomoc (do Rosji i Stanów) trzeba uznać za novum.
Jednak, per saldo, może być i tak, że nikt ,,obcy”nie zarobi na japońskiej katastrofie. Wszystko zrobią, jak zawsze, sami.
Momencik
Po pierwsze, roztacza się tu wizje jakby Japonia zniknęła z powierzchni ziemi. Owszem przeszedł kataklizm, z gruzów trzeba podnieść domy i fabryki, ale w dalszym ciągu to kraj o ogromnym potencjale gospodarczym i finansowym, przy którym wypuszczenie na rynek dodatkowych akcji czy nawet obligacji skarbowych nie powinno zrujnować finansów przedsiębiorstw i państwa.
Po drugie państwo jest zadłużone, ale kapitał prywatny nie wyparował.
Po trzecie, jak napisał MK, japońskie fabryki rozsiane są po całym świecie. Ich produkcję na czas zamknięcia macierzystych firm mogą przejąć zagraniczne oddziały podkręcając lub przeprofilowując produkcję. Nie ma więc racjonalnych powodów do spadku akcji japońskich koncernów, no chyba że tę okazję wykorzystują hochsztaplerzy do podkręcania obrotów.
Otóż to. Kto normalny
Otóż to. Kto normalny uwierzy, że Japonia zniknie od tego trzęsienie ziemi? Jak się wsłuchać w informacje, to one są inne niż są. Rektory prawie ugaszone, przymierzają się do włączenia prądu. Charakter Japończyków wszyscy znają, to nie Włochy i nie Grecy nie wyjdą na ulicę, to gorzej niż Niemcy, pełna dyscyplina i honor narodowy. Produkcja głównie w Europie i USA. Jeśli są jakieś powody to tylko do niewielkiej korekty akcji japońskich firm, tymczasem rynek walutowy i “giełda” zalicza właściwe trzęsienie ziemi. W tym systemie nie ma szans na normalność, to jest system z definicji nastawiony na wywoływanie paniki i dożynanie frajerów.
Ano MK zauważyłeś że są rynki i rynki finansowe
Te ostatnie kierują się własnymi regułami. Ostatnio nawet CKK – Centralna Komisja Kwalifikacyjna decydująca o przyznawaniu tytułów i stopni naukowych oraz PKA – Państwowa Komisja Akredytacyjna badająca prawidłowy sposób realizacji dydaktyki na uczelniach, oddzieliły finanse od ekonomii, co mnie akurat cieszy, ponieważ od pewnego czasu nie uważam finansistów za ekonomistów.
Nieoficjalnie podstawowym wskaźnikiem wyjaśniającym WSZYSTKO to co dzieje się na rynkach finansowych jest wskaźnik optymizmu inwestorów (Woi) – nie szukajcie nie ma go w podręcznikach. To piękny wskaźnik, bo oznacza wszytko i nic jednocześnie. Jak wskaźnik optymizmu inwestorów szybuje w górę niektóre waluty umacniają się (np. złotówka wobec euro, o ile optymizm dotyczy Polski), a kursy akcji idą w górę. Jak wskaźnik optymizmu spada w dół, wszytko leci na pysk.
Inwestorów ogarnął smutek i współczucie wobec japońskiej tragedii, wobec tego wszystko leci na mordę. Cała tajemnica wskaźnika optymizmu inwestorów tkwi w tym, żeby znaleźć gładkie wytłumaczenie dla swojego postępowania w danej chwili, które nie tylko nie jest racjonalne, ale wręcz zakrawa na elementarne skurwysyństwo. Należy zatrudnić szamanów, którzy objaśnią to ciemnemu ludowi. Szamanów kaperuje się wśród finansistów i skurwionych ekonomistów, tych którzy przez 50 lat kurwili się udowadniając szamańskimi metodami, że księżycowa gospodarka jest cacy, by potem w ciągu jednej nocy przeflancować się na liberałów i powrócić na łono interwencjonistów pod koniec pierwszej dekady XXI w. Zawsze do końca są przekonani, że ich aktualne poglądy są jedynie słuszne.
Handlarze zwani inwestorami krótkoterminowymi żyją z różnicy kupił – sprzedał. Jak nie ma różnicy – nie zarabiają. Jak im się zawęża pole działania z powodu wyłączenia jakiejś giełdy to obroty podkręcają na innych giełdach, zwiększając różnicę kupił – sprzedał. Obrót musi być! Stąd wariujące ceny paliw i walut.
Tak naprawdę, z punktu widzenia realnej sfery gospodarki (tej która wytwarza produkty i usługi), liczy się tylko moment wprowadzenia akcji na giełdę i pozyskanie na tej podstawie kapitału inwestycyjnego. Potem odbywa się już tylko odcinanie kuponów (wypłata dywidend) i pompowanie wartości akcji przez spekulantów. Te chujki od szybkiego obrotu papierami wartościowymi nie wnoszą tak naprawdę nic do przedsiębiorstw, których akcje kupują. Mało tego, traktując akcje przedsiębiorstwa instrumentalnie, obniżają kurs akcji dzisiaj, po to żeby podbić je jutro bez związku z kondycją firmy, realizowaną strategią i osiąganymi przez przedsiębiorstwo rezultatami finansowymi. Cała ta otoczka czary-mary giełdowego to właśnie robota szamanów. Wystarczy rozebrać słowo po słowie tekst analizy dnia giełdowego. To jest pierdolenie o niczym. Jak baby w maglu – gadanie bez składu i ładu, które można zawrzeć w jednym zdaniu: Kursy akcji stoją dzisiaj tak i tak, bo tak.
Nam pozostaje tylko złorzeczyć i źle im życzyć. Podobno jest taka teoria, że jak dużo ludzi myśli jednocześnie o tym samym to ich myśli zamieniają się w siłę sprawczą. I to nam pozostaje.
Tyle, że powód jakby marny do obśmiewania ,,analityków”
ich bełkot nie ma wielkiego znaczenia w świetle realnej katastrofy, realnych strat. Przecież zadłużona po czubki głów Japonia musi się podnieść z gruzów, żeby nie zniknąć w ogóle. Na jej upadku powinni, teoretycznie, skorzystać Chińczycy (gospodarczo) i Rosja (politycznie). Ale nic dzisiaj nie jest oczywiste ani, tym bardziej, czarno- białe. Dodać do tego należy swoistą ,,autarkię” Japończyków – niechęć do obcych produktów, nawet znacznie tańszego ryżu. Więc apele o zagraniczną pomoc (do Rosji i Stanów) trzeba uznać za novum.
Jednak, per saldo, może być i tak, że nikt ,,obcy”nie zarobi na japońskiej katastrofie. Wszystko zrobią, jak zawsze, sami.
Momencik
Po pierwsze, roztacza się tu wizje jakby Japonia zniknęła z powierzchni ziemi. Owszem przeszedł kataklizm, z gruzów trzeba podnieść domy i fabryki, ale w dalszym ciągu to kraj o ogromnym potencjale gospodarczym i finansowym, przy którym wypuszczenie na rynek dodatkowych akcji czy nawet obligacji skarbowych nie powinno zrujnować finansów przedsiębiorstw i państwa.
Po drugie państwo jest zadłużone, ale kapitał prywatny nie wyparował.
Po trzecie, jak napisał MK, japońskie fabryki rozsiane są po całym świecie. Ich produkcję na czas zamknięcia macierzystych firm mogą przejąć zagraniczne oddziały podkręcając lub przeprofilowując produkcję. Nie ma więc racjonalnych powodów do spadku akcji japońskich koncernów, no chyba że tę okazję wykorzystują hochsztaplerzy do podkręcania obrotów.
Otóż to. Kto normalny
Otóż to. Kto normalny uwierzy, że Japonia zniknie od tego trzęsienie ziemi? Jak się wsłuchać w informacje, to one są inne niż są. Rektory prawie ugaszone, przymierzają się do włączenia prądu. Charakter Japończyków wszyscy znają, to nie Włochy i nie Grecy nie wyjdą na ulicę, to gorzej niż Niemcy, pełna dyscyplina i honor narodowy. Produkcja głównie w Europie i USA. Jeśli są jakieś powody to tylko do niewielkiej korekty akcji japońskich firm, tymczasem rynek walutowy i “giełda” zalicza właściwe trzęsienie ziemi. W tym systemie nie ma szans na normalność, to jest system z definicji nastawiony na wywoływanie paniki i dożynanie frajerów.
Ano MK zauważyłeś że są rynki i rynki finansowe
Te ostatnie kierują się własnymi regułami. Ostatnio nawet CKK – Centralna Komisja Kwalifikacyjna decydująca o przyznawaniu tytułów i stopni naukowych oraz PKA – Państwowa Komisja Akredytacyjna badająca prawidłowy sposób realizacji dydaktyki na uczelniach, oddzieliły finanse od ekonomii, co mnie akurat cieszy, ponieważ od pewnego czasu nie uważam finansistów za ekonomistów.
Nieoficjalnie podstawowym wskaźnikiem wyjaśniającym WSZYSTKO to co dzieje się na rynkach finansowych jest wskaźnik optymizmu inwestorów (Woi) – nie szukajcie nie ma go w podręcznikach. To piękny wskaźnik, bo oznacza wszytko i nic jednocześnie. Jak wskaźnik optymizmu inwestorów szybuje w górę niektóre waluty umacniają się (np. złotówka wobec euro, o ile optymizm dotyczy Polski), a kursy akcji idą w górę. Jak wskaźnik optymizmu spada w dół, wszytko leci na pysk.
Inwestorów ogarnął smutek i współczucie wobec japońskiej tragedii, wobec tego wszystko leci na mordę. Cała tajemnica wskaźnika optymizmu inwestorów tkwi w tym, żeby znaleźć gładkie wytłumaczenie dla swojego postępowania w danej chwili, które nie tylko nie jest racjonalne, ale wręcz zakrawa na elementarne skurwysyństwo. Należy zatrudnić szamanów, którzy objaśnią to ciemnemu ludowi. Szamanów kaperuje się wśród finansistów i skurwionych ekonomistów, tych którzy przez 50 lat kurwili się udowadniając szamańskimi metodami, że księżycowa gospodarka jest cacy, by potem w ciągu jednej nocy przeflancować się na liberałów i powrócić na łono interwencjonistów pod koniec pierwszej dekady XXI w. Zawsze do końca są przekonani, że ich aktualne poglądy są jedynie słuszne.
Handlarze zwani inwestorami krótkoterminowymi żyją z różnicy kupił – sprzedał. Jak nie ma różnicy – nie zarabiają. Jak im się zawęża pole działania z powodu wyłączenia jakiejś giełdy to obroty podkręcają na innych giełdach, zwiększając różnicę kupił – sprzedał. Obrót musi być! Stąd wariujące ceny paliw i walut.
Tak naprawdę, z punktu widzenia realnej sfery gospodarki (tej która wytwarza produkty i usługi), liczy się tylko moment wprowadzenia akcji na giełdę i pozyskanie na tej podstawie kapitału inwestycyjnego. Potem odbywa się już tylko odcinanie kuponów (wypłata dywidend) i pompowanie wartości akcji przez spekulantów. Te chujki od szybkiego obrotu papierami wartościowymi nie wnoszą tak naprawdę nic do przedsiębiorstw, których akcje kupują. Mało tego, traktując akcje przedsiębiorstwa instrumentalnie, obniżają kurs akcji dzisiaj, po to żeby podbić je jutro bez związku z kondycją firmy, realizowaną strategią i osiąganymi przez przedsiębiorstwo rezultatami finansowymi. Cała ta otoczka czary-mary giełdowego to właśnie robota szamanów. Wystarczy rozebrać słowo po słowie tekst analizy dnia giełdowego. To jest pierdolenie o niczym. Jak baby w maglu – gadanie bez składu i ładu, które można zawrzeć w jednym zdaniu: Kursy akcji stoją dzisiaj tak i tak, bo tak.
Nam pozostaje tylko złorzeczyć i źle im życzyć. Podobno jest taka teoria, że jak dużo ludzi myśli jednocześnie o tym samym to ich myśli zamieniają się w siłę sprawczą. I to nam pozostaje.
Tyle, że powód jakby marny do obśmiewania ,,analityków”
ich bełkot nie ma wielkiego znaczenia w świetle realnej katastrofy, realnych strat. Przecież zadłużona po czubki głów Japonia musi się podnieść z gruzów, żeby nie zniknąć w ogóle. Na jej upadku powinni, teoretycznie, skorzystać Chińczycy (gospodarczo) i Rosja (politycznie). Ale nic dzisiaj nie jest oczywiste ani, tym bardziej, czarno- białe. Dodać do tego należy swoistą ,,autarkię” Japończyków – niechęć do obcych produktów, nawet znacznie tańszego ryżu. Więc apele o zagraniczną pomoc (do Rosji i Stanów) trzeba uznać za novum.
Jednak, per saldo, może być i tak, że nikt ,,obcy”nie zarobi na japońskiej katastrofie. Wszystko zrobią, jak zawsze, sami.
Momencik
Po pierwsze, roztacza się tu wizje jakby Japonia zniknęła z powierzchni ziemi. Owszem przeszedł kataklizm, z gruzów trzeba podnieść domy i fabryki, ale w dalszym ciągu to kraj o ogromnym potencjale gospodarczym i finansowym, przy którym wypuszczenie na rynek dodatkowych akcji czy nawet obligacji skarbowych nie powinno zrujnować finansów przedsiębiorstw i państwa.
Po drugie państwo jest zadłużone, ale kapitał prywatny nie wyparował.
Po trzecie, jak napisał MK, japońskie fabryki rozsiane są po całym świecie. Ich produkcję na czas zamknięcia macierzystych firm mogą przejąć zagraniczne oddziały podkręcając lub przeprofilowując produkcję. Nie ma więc racjonalnych powodów do spadku akcji japońskich koncernów, no chyba że tę okazję wykorzystują hochsztaplerzy do podkręcania obrotów.
Otóż to. Kto normalny
Otóż to. Kto normalny uwierzy, że Japonia zniknie od tego trzęsienie ziemi? Jak się wsłuchać w informacje, to one są inne niż są. Rektory prawie ugaszone, przymierzają się do włączenia prądu. Charakter Japończyków wszyscy znają, to nie Włochy i nie Grecy nie wyjdą na ulicę, to gorzej niż Niemcy, pełna dyscyplina i honor narodowy. Produkcja głównie w Europie i USA. Jeśli są jakieś powody to tylko do niewielkiej korekty akcji japońskich firm, tymczasem rynek walutowy i “giełda” zalicza właściwe trzęsienie ziemi. W tym systemie nie ma szans na normalność, to jest system z definicji nastawiony na wywoływanie paniki i dożynanie frajerów.