Reklama

Było to w czasach studenckich. Bieszczady miałem już złażone wzdłuż i w poprzek oznakowanymi szlakami. Już nie szukałem turystycznego szpanu.

Było to w czasach studenckich. Bieszczady miałem już złażone wzdłuż i w poprzek oznakowanymi szlakami. Już nie szukałem turystycznego szpanu. Wibramy często zostawały w schronisku a ja potrafiłem w przydeptanych tenisówkach, skarpetach z owczej wełny, z laską jałowcową poprowadzić jakiś młodzików na całodzienną trasę. Oczywiście sam się za młodzika nie uważałem.

Zjawiły się w schronisku dwie młode mężatki, asystentki wrocławskich uczelni. Urodziwe czarnulki bardzo mi się podobały ale zainteresowany byłem wtedy niejaką Basią, studentką prawa z P. więc te wydające mi się zbyt starymi na romans dziewczyny darzyłem co najwyżej sympatią. Był chyba już wrzesień. Góry się przeludniały, bo młodzież szkolna musiała wracać do szkół. Czarnulki były zapalonymi turystkami i nieopatrznie wygadałem im, że byłem kiedyś na Użockiej, że jest tam cudnie i że nie zna Bieszczadów ten kto przełęczy nie widział. I takie tam bajery. Zresztą ze schroniska rozciągał się przepiękny widok na tamte okolice. To podniecało wyobraźnię. Czarnulki zaczęły mi suszyć głowę o wycieczkę, a że właśnie kończyłem łykać antybiotyki po przebytym zapaleniu oskrzeli (co nie przeszkadzało mi w trakcie kuracji latać po górach na pomniejsze wycieczki) to w końcu uległem. Panienki (tzn. Panie, bo w końcu tak nakazuje zwyczaj tytuować mężatki) obiecywały dbać o wszystko, gotować i nie narzekać. Ponieważ trasa ze schroniska do celu i z powrotem wynosiła około osiemdziesięciu kilometrów zabraliśmy namiot, laski dźwigały śpiwory, a ja i jeszcze jeden kolega koce, bo śpiworami nie dysponowaliśmy. Czyli była nas piątka: wrocławianki, Basia, ja i kolega, którego imienia ni twarzy nie pomnę. Wyruszyliśmy jakoś późno w dzień, którędy szliśmy nie pamiętam dokładnie ale zmitrężyliśmy na trasie i około zmierzchania dotarliśmy do turystycznej wiaty pod Rozsypańcem na końcu szutrowej drogi z Wołosatego. Ostatni turyści zbiegali ze szlaku i schodzili drogą w stronę Ustrzyk.Potem nastała cisza zmierzchania. My niewiele myśląc, ignorując tabliczki zakazu wejścia do ścisłego rezerwatu wtargnęliśmy kawałek w głąb terenu zakazanego i wybraliśmy piękną polankę na biwak. Namiot rozbity, kolacja podana przez dziewczyny, robi się ciemnawo. Rykowisko – porykują chrapliwie jelenie. A tu zjawia się gość – jakiś leśniczy czy inny pracownik leśny, z lornetką i giwerą myślwską na ramieniu. Poczęstowaliśmy go kubkiem wina, herbatą, wytłumaczyliśmy, że dziewczyny pościerały nogi i nie mają sił wracać do schroniska, więc musimy zanocować. Jakoś leśnik to kupił. I posiedziawszy chwilę poszedł w swoją stronę.

Reklama

Nocleg wspominam niemile, jeden z moich gorszych górskich wczesnojesiennych. Zimowych nie liczę, bo zdarzały mi się zimą w górach prawdziwie surviwalowe noce pod gołym niebem. Niemile dlatego, że Basia cosik obrażona, albo zawstydzona nie chciała się dzielić ze mną śpiworem, panienki ze względu na Basię były oczywiście spalone i ich nie mogłem prosić o współpracę a kocyk miałem bardzo przewiewny – jak to kocyk z czasów PRL. Nocka jesienna na wysokości ca 1100 mnpm z natury rzeczy była chłodna. Zaczął lać deszcz i szybko okazało się że rozbiliśmy biwak w korycie spływającej deszczówki. Przy latarkach trzeba było przelokować namiot w suchsze miejsce i tak się nam nocka zeszła – mnie i koledze na szczękaniu zębami – laski jakoś nie narzekały albo po prostu były mniej ekspresyjne w wyrażaniu swojej dla psiego losu dezaprobaty. Oczywiście rankiem cały zapał do dalszej wędrówki na przełęcz wyparował, zwłaszcza że nadal padało i odwiedziło nas kolejnych dwóch leśników, którzy ultymatywnie kazali nam się zwijać i wracać skąd przyszliśmy. Nawet im do głowy nie przyszło , że planowaliśmy się pchać na przełęcz. Radzi nieradzi ruszyliśmy po symbolicznym śniadaniu w drogę powrotną. Pamiętam , że w mokrych skarpetach (nic suchego, prawdę powiedziawszy, nie miałem na sobie, wszystko zmokło, a peleryny też nie miałem, bo to były czasy szpanowania odpornością na bieszczadzką aurę) strasznie skatowałem sobie nogi na szutrówce do Ustrzyk. Oczywiście po drodze zatrzymali nas WOPiści patrolujący drogę gazikiem. Zełgaliśmy, że wracamy ze szlaku na Rozsypaniec, co było mało wiarygodną opowiastką ale nie mogli nam udowodnić noclegu na granicy i dali w końcu spokój. Myślę, że także czar naszych towarzyszek przynajmniej raz na coś się przydał.

Wróciliśmy o zmroku do schroniska. Baśka obrażona. Czarnulki zachwycone mimo porażki. Dla nich to była wspaniała przygoda. Jadły mi z rąk. Pierwszy i ostatni raz w życiu piłem wodę nabraną ze strumienia z dłoni dziewczyny – drobniejszej z wrocławianek. Po prostu sobie tego bezczelnie zażyczyłem a dziewczyna z dziwnym uśmieszkiem spełniła mój kaprys. Nabierała tej wody wielokrotnie( i zalotnie), aż mogłem już pić tylko oczami bo żołądek odmówił współpracy. Tak podana woda smakuje niezwyczajnie. Ale byłem zbyt zawiedziony konfliktem z Basią ,by próbować kolejnych romansów. A szkoda bo Panie były chyba w jakiejś bardzo specyficznej podróży, może to była ich ostatnia przedmacierzyńska wyprawa, w końcu mężatki – łabędzi śpiew. Ładne czarnulki. Do tej pełniejszej przychodzili juhasi z niedalekiej bacówki. Jeden coś mówił sugestywnie i bez ogródek, że potrzebuje foremki dla swojego oscypka i że ona na pewno ma odpowiednią foremkę dla niego. Rzadko się widuje tak płomienny rumieniec, jakim spłonęła wrocławianka. To była prawdziwa, krwista krasawica.

Obie świetnie grały na gitarze i śpiewały.

Ta mniejsza popisywała się talentami hippicznymi, gdy zjawił się w schronisku strażnik leśny na koniu. Oj żałuję ja tych straconych okazji, których z racji młodego wieku nawet może nie byłem świadom.

Czarnulki jak mówię były zachwycone odbytą wycieczką. Od tej pełniejszej dostałem potem paczkę do schroniska. Przysłała mi pełny zestaw do pędzenia bimbru i przepis na jego produkcję. Zdekompletowała ponoć jakiś najlepszy komplet eksperymentalnych urządzeń swojego szefa – była asystentką na chemii. Do dzisiaj wiem czemu rurki w zestawie małego bimbrownika powinny być miedziane. To też miałem wytłumaczone. Oj, fajne to były wrocławianki. Woda podana z dłoni …. Korespondowałem z nimi jezszcze przez rok czy dwa. Potem jak to w życiu znajomość wygasła.  

I tak docieramy do prawdziwego początku opowieści. Wybaczcie dotychczasowe przynudzanie. CDN

Reklama

52 KOMENTARZE

  1. hmmmm
    A z tamtej okolicy mam wspomnienie krwawe,
    Końcem sierpnia, 1980 roku, robiliśmy z Markiem Ustrzyki-Ustrzyki przez park. pogoda na dole była całkiem przyjemna, na wejściu do parku dwóch panów w charakterystycznych bordowych sweterkach poprosiło nas o przeniesienia do goprówki pod Tarnica kilku bochenków chleba, oczywiscie zgodziliśmy sie, i dalej w górę przez las, kto zna ten wie, że w Bieszczadach jak jakiś problem marszowy jest to jedynie do granicy lasu, potem na połoninach to już bułka z masłem, idzie się łatwo i przyjemnie.
    szliśmy niespiesznie, bo rano było a trasa taka sobie. Doszliśmy do granicy i kaplica, przed nami biała ściana, widoczność marna a w porywach zero w silniejszych porywach -5.
    Cięło od południa, do goprówki doszliśmy mokrzy od prawej strony. zawisnęliśmy chleb, po kilka łyków gorącej herbaty i hajda dalej nie było na co czekać.
    gdy dotarliśmy do wiaty pod Rozsypańcem wchodząc tam w słońce, mokrzy już frontalnie i prawobocznie .
    ja już od Halicza czułem że coś jest nie tak z moimi stopami, piekło i co i raz bolało jak diabli.
    siedząc na ławeczce ostrożnie zdjąłem buty (sławne buty marki Zuch) i się okazało co się okazać miało.
    Piekły mi skarpety i poprzecinały palce. wylałem krez z butów, ubrał i poczłapałem powoli droga do Ustrzyk. Niesiony nadzieja że w pulpecie będzie jeszcze pomidorowa no i piwo

  2. hmmmm
    A z tamtej okolicy mam wspomnienie krwawe,
    Końcem sierpnia, 1980 roku, robiliśmy z Markiem Ustrzyki-Ustrzyki przez park. pogoda na dole była całkiem przyjemna, na wejściu do parku dwóch panów w charakterystycznych bordowych sweterkach poprosiło nas o przeniesienia do goprówki pod Tarnica kilku bochenków chleba, oczywiscie zgodziliśmy sie, i dalej w górę przez las, kto zna ten wie, że w Bieszczadach jak jakiś problem marszowy jest to jedynie do granicy lasu, potem na połoninach to już bułka z masłem, idzie się łatwo i przyjemnie.
    szliśmy niespiesznie, bo rano było a trasa taka sobie. Doszliśmy do granicy i kaplica, przed nami biała ściana, widoczność marna a w porywach zero w silniejszych porywach -5.
    Cięło od południa, do goprówki doszliśmy mokrzy od prawej strony. zawisnęliśmy chleb, po kilka łyków gorącej herbaty i hajda dalej nie było na co czekać.
    gdy dotarliśmy do wiaty pod Rozsypańcem wchodząc tam w słońce, mokrzy już frontalnie i prawobocznie .
    ja już od Halicza czułem że coś jest nie tak z moimi stopami, piekło i co i raz bolało jak diabli.
    siedząc na ławeczce ostrożnie zdjąłem buty (sławne buty marki Zuch) i się okazało co się okazać miało.
    Piekły mi skarpety i poprzecinały palce. wylałem krez z butów, ubrał i poczłapałem powoli droga do Ustrzyk. Niesiony nadzieja że w pulpecie będzie jeszcze pomidorowa no i piwo

  3. Chwała sadzącym porzeczki na
    Chwała sadzącym porzeczki na połoninach.:D Do dziś pamiętam radość z napotkanych w ostępach leśnych malin.:) Były tak pyszne,że nie sposób to opisać.:)Byłam głodna i pić mi się chciało niemożebnie.:D

  4. Chwała sadzącym porzeczki na
    Chwała sadzącym porzeczki na połoninach.:D Do dziś pamiętam radość z napotkanych w ostępach leśnych malin.:) Były tak pyszne,że nie sposób to opisać.:)Byłam głodna i pić mi się chciało niemożebnie.:D

  5. Piękne te wspomnienia, boś
    Piękne te wspomnienia, boś był wtedy młody, a i czasy były zbyt ubogie na to, by mieć na więcej niż trampki i derkę. Niedawno z bratankami, małą i dużą pętlę zrobiłem w parę godzin. Przykro to przyznać lecz samochód potrafi degenerować i pozbawiać przygód.

  6. Piękne te wspomnienia, boś
    Piękne te wspomnienia, boś był wtedy młody, a i czasy były zbyt ubogie na to, by mieć na więcej niż trampki i derkę. Niedawno z bratankami, małą i dużą pętlę zrobiłem w parę godzin. Przykro to przyznać lecz samochód potrafi degenerować i pozbawiać przygód.