Reklama

Ludzie się dziwią mojemu ateizmowi, który nie walczy z religią, ale to zdziwienie jest niedorzeczne i zwykle wynika w konkretnych nieporozumień kreowanych przez propagandę i ideologię. Ateizm z definicji i natury rzeczy nie powinien walczyć z religią i jest dla religii zupełnie nieszkodliwy, ponieważ religia nie leży w kręgu zainteresowań ateisty. Natomiast to, co mamy powszechnie serwowane w telewizji, Internecie i prasie, nie jest ateizmem i nawet świeckością, tylko zwyczajnym i coraz bardziej prostackim antykatolicyzmem. Proszę zwrócić uwagę, że w Polsce, najbardziej rozkrzyczani „ateiści” nie zwalczają religii jako takiej, ale tępią Kościół, w dodatku konkretny Kościoł i tę propagandową walkę dla niepoznaki nazywa się laicyzacją. Trzeba również wiedzieć, że ci śmieszni „ateiści”, których pełno na łamach, bardzo często trenują rozmaite odmiany wschodnich mód religijnych. Naturalnie do owych praktyk parareligijnych, dołączają absurdalnie rozdęte teorie, ot choćby takie, że buddyzm to nie religia, tylko filozofia życia, ale jakoś z klerem buddyzmu, czyli mnichami Klasztoru Szaolin już nie walczą. Z tych i wielu innych powodów szybciej dogaduję się z katolikami, niż ateistami. Katolicy są logiczni w sowich wyborach i argumentacji, zazwyczaj odwołują się do porządku moralnego i zaspakajania potrzeb emocjonalnych, które daje im wiara, ateiści bredzą coś o nauce i racjonalizmie, chociaż w jednym i drugim przypadku wszystko opierają na specyficznej wierze, mianowicie braku wiary w wiarę innych. Będąc ateistą czuję się tak bezbronny wobec pytania o dowody na nie istnienie Boga, jak się katolicy słusznie denerwują na pytania o materialne dowody istnienia Boga. Są takie sfery życie, w których człowiek nie ma nic do powiedzenia poza wewnętrznym przekonaniem i wewnętrzną potrzebą trwania w przekonaniu. Jednym wnętrze wypełnia wiara w Boga, innym przekonanie, że żadna religia dotąd nie zdefiniowała fenomenu istnienia tak, by przyjąć definicję jako aksjomat rozwiązujący odwieczną zagadkę.

Poruszając się między teoretycznymi przeciwnikami i teoretycznymi sprzymierzeńcami, staram się doceniać dwie rzeczy: uporządkowany moralnie katolicyzm i zindywidualizowany ateizm, który nie wyrywa się z krucjatami przeciw krzyżom w szkole, świeckości w konstytucji i „przestrzeni publicznej”. Tym bardziej głupio mi się robi, gdy czytam i widzę, jak katolicy przejmują najgorsze nawyki indoktrynowanych, wojujących ateistów. Niby nie moja sprawa, jednak zawsze się irytuję gdy widzę, jak trwałość zmienia się tandetę. Tak się złożyło, że w ostatnich dniach wypłynęły dwie sprawy z udziałem katolików i w obu sprawach nie pojmuję antykatolickich zachowań w wykonaniu zdeklarowanych katolików. Sprawa biskupa Głódzia dla katolika powinna być prosta jak kłębek drutu kolczastego, zwyczajnie staję z otwartą przyłbicą, przepraszam za kilka grzechów głównych, które popełniłem, zadaję sobie pokutę i obiecuję poprawę. Wszystko – i przy tym wszystkim zdobywam ludzki szacunek, odzyskuje zaufanie, pokazuję klasę. Tymczasem wbrew najprostszej i do bólu chrześcijańskiej radzie, jaką przedstawił ksiądz Isakowicz-Zalewski, słyszę, że odbyła się msza święta w intencji goleni prawej arcybiskupa Głódzia i to jeszcze nie koniec fenomenu. Oto nagle się okazuje, że grzechy arcybiskupa zjednoczyły podzielony naród, od Wałęsy, przez Sikorskiego, aż po Rydzyka i Sakiewicza, wszyscy podpisują się pod diagnozą „chorej goleni”.

Reklama

Na miły Bóg, czegoś tu nie rozumiem i trochę się lękam, że arcybiskup jest tak zwanym przyjacielem wszystkich, czyli Aleksandrem Kwaśniewskim episkopatu. Jeśli on potrafi spoić towarzysza „Alka” i nie wylewać za kołnierz z Rydzykiem, to pojawia się wizerunek „swojego chłopa”. Byli tacy sekretarze POP PZPR, którzy żyli doskonale z komendantem policji, szefem ORMO i proboszczem. Nie przekonuje mnie ta laicyzacja katechizmu i ateizacja episkopatu, uważam, że msze za goleń Głódzia przypominają loty helikopterem nad rozkopanym duktem, nazywanym „przejezdną autostradą”. Tym się różni katolicki porządek moralny, który szanuję i małpuję w wielu punktach, od bajzlu „nowoczesności”, że w katolicyzmie spowiedź i żal za grzechy zastępuje tandetną dyplomację. Niestety w tej żenującej historii katolicyzmu nie wiedzę, natomiast dostrzegam laicki PR, taki w najpodlejszym wydaniu.

Inna dość zastanawiająca plotka wielkopostna zawiera w sobie takie pikanterie z życia osobistego katolików, że zastanawiałem się, czy dam radę pod niemałym kątem wygiąć kręgosłup, aby się nad „sensacją” pochylić. Żona redaktora znanego z radykalnie katolickich poglądów, postanowiła założyć buty na koturnach i udzielić wywiadu kolorowej prasie. Nie czytałem i czytał nie będę, w każdym razie z wyrwanych fragmentów dowiedziałem się, że katolicka żona ma swoje marzenia, potrzeby i chyba jest zmęczona prokreacją. W ten oto klasycznie kolorowy sposób pojawił się temat zwany „Terlikowscy”, a wraz z nim seria niezwykle oryginalnych oburzeń i zachwytów. Pogubiłem się w kilku miejscach, czytam, że to pranie brudów i podłość charakterystyczna dla GW. No dobrze, ale czego się spodziewała katolicka żona i katolicki mąż na łamach brukowej prasy i co jeśli nie próżność spowodowała, że oboje zaczęli ze swoich intymnych spraw czynić cyrk. Czym to się niby różni od Kazia Marcinkiewicza zakochanego w Jolandzie, czy też od „niesfornej piersi Steczkowskiej” uchwyconej na raucie i w wywalonej na rozkładówce. Albo jest się rozsądnym katolikiem, przestrzegającym swoich zasad albo się tęskni za blichtrem, sylwetką na okładce podrasowaną „fotoszopem”, autografami, wywiadami, publiczną kozetką. Gdy się myli porządki i zasady, to bardzo szybko zostaje się szarą masą celebrycką, a zdziwienie tym faktem niestety nie świadczy najlepiej o inteligencji albo jest udawaniem głupiego. Tylko tego nam brakuje, w durniejącej rzeczywistości, żeby katolika od lewicującego postępniaka rozpoznawać po „dizajnerskim” krzyżyku na dekolcie. Tylko tego nam brakuje, żeby pijanego komucha od pijanego biskupa rozpoznawać po diagnozie stanu goleni i mszy świętej w intencji kończyny. Mnie się ten wielkopostny przegląd plotkarski, ta katolicka rozkładówka, za cholerę nie podoba, pewnie dlatego, że jestem zapyziałym ateistą, a może dlatego, że nic tak w oczy nie dźga, jak całkowicie popieprzone porządki.

Reklama

8 KOMENTARZE

  1. Głódź nadał się w sam raz
    Była widocznie koncepcja wyczyszczenia Kwaśniewskiego, bo podobno naród wszystko mu wybaczył oprócz pijaństwa na delegacji.
    Czyli w samolocie przysiadł się Głódź i zaczepił: "Kurna!, Olek!, z arcybiskupem się nie napijesz Cycu?".
    Nie wiem dlaczego na wybielacza wzięli akurat tego księdza, może jednak nikt go nie lubi?
    A nagonka anty katolicka faktycznie trwa na całego. Chcą  trwale zaszczepić mniemanie, iż ksiądz, pedofil i pijak to synonimy.

  2. Głódź nadał się w sam raz
    Była widocznie koncepcja wyczyszczenia Kwaśniewskiego, bo podobno naród wszystko mu wybaczył oprócz pijaństwa na delegacji.
    Czyli w samolocie przysiadł się Głódź i zaczepił: "Kurna!, Olek!, z arcybiskupem się nie napijesz Cycu?".
    Nie wiem dlaczego na wybielacza wzięli akurat tego księdza, może jednak nikt go nie lubi?
    A nagonka anty katolicka faktycznie trwa na całego. Chcą  trwale zaszczepić mniemanie, iż ksiądz, pedofil i pijak to synonimy.