Czasem konserwatyści usiłują nam wytłumaczyć tak zwaną podwójną moralność “naturalną skłonnością” mężczyzn do poligamii. Uzasadniają to genetyką, a nawet się do słynnej książki “Płeć mózgu” w tym odwołują.
Od razu powiem otwarcie: nie przyjmuję tego wyjaśnienia do wiadomości! Wcale a wcale. Książkę „Płeć mózgu” czytałam, gdy się tylko w Polsce ukazała. Mówi ona o istotnych różnicach w budowie mózgu mężczyzny i kobiety, jak na przykład szersze spoidło wielkie mózgu kobiecego. Ale nic nie wspomina, jak pamiętam, o receptorach wazopresyny. A one właśnie decydują o monogamiczności ssaków.
Dodatkowe receptory wazopresyny w mózgach ssaków monogamicznych to odkrycie stosunkowo niedawne – i ludzi obejmuje jak najbardziej. Niezależnie od płci w dodatku. To mnie wcale nie dziwi – kiedy dowiedziałam się o tym, od razu skojarzyło mi się z nauczaniem Kościoła o nierozerwalności małżeństwa. Skoro Bóg jest Autorem i prawa moralnego, i ludzkiego ciała, to nie można się dziwić, kiedy na dwa różne sposoby powie to samo.
Nie można też obronić twierdzenia, że mógłby mówić w różnych źródłach rzeczy sprzeczne ze sobą. Bóg nie przeczy Sam Sobie. Nakazał i kobietom, i mężczyznom jedno małżeństwo aż do śmierci nierozerwalne. W mózgu żadnej z płci odmiennej dyspozycji być więc nie może!
Moje ciało wraz z jego prawami jest mi dla wypełnienia Prawa Bożego pomocą, a nigdy przeszkodą. Jeśli wydaje się przeszkodą, to znaczy, że tak naprawdę jego działania jeszcze nie zrozumiałam. Widocznie współpracuję z nim w sposób nieprawidłowy! Trzeba mi zatem dalej szukać prawdziwych intencji Boga w danej reakcji mego ciała – i to aż do momentu, gdy wszystko da się uzgodnić.
Osąd ten przyjęłam a priori – lecz w dotychczasowym doświadczeniu jak dotąd zawsze się sprawdzał. A jestem już chrześcijanką (od momentu powrotu do Kościoła na początku dorosłego życia) ponad dwadzieścia pięć lat. Nie wydaje mi się też możliwe, by w przypadku innego człowieka zasada ta nie działała. Bóg dał człowiekowi Swoje Prawo. Ten Sam Bóg stworzył ludzkie ciało. Mózg – nieważne kobiecy czy męski – jest częścią tegoż ciała.
Dlaczego więc daliśmy sobie wmówić, że jest cokolwiek w męskim mózgu urągającego człowieczeństwu mężczyzny? Czy ogólniej – o czym pisałam w poprzednim tekście – w męskiej seksualności? Gdzie jest źródło tego kulturowego potworka i dlaczego ja jako KOBIETA muszę przeciw temu protestować?
Troszeczkę światła na ten zadziwiający fakt rzuca między innymi „Harry Potter”. Jest tam w bodajże siódmym tomie opisana rozmowa Dumbledore’a ze Snape’em. Snape daje się przekonać, że wymogiem jego miłości do zamordowanej matki Harry’ego jest opieka nad chłopcem. Podejmuje się jej – lecz prosi Dumbledore’a, by ten nigdy nikomu nie powiedział o tym. Ten się zgadza, ale jedno uświadamia Snape’owi – że jego prośba jest zadziwiająca! Snape prosi, aby przyjaciel nigdy nie ujawnił tego, co jest właśnie najlepsze w proszącym…
Prośba zadziwiająca – lecz jednocześnie jakże zrozumiała! To co najlepsze w nas, jest dla nas najdroższe. Staramy się za wszelką cenę to chronić. Uderzenie w to, drwina lub krytyka zabolałaby najbardziej. Więc pozostaje nie ujawniać – zwłaszcza gdy spodziewać się możemy takiej negatywnej reakcji.
My kobiety jesteśmy silniejsze psychicznie od mężczyzn – jak głosi wschodnia mądrość. Wynika to po części z prostej sprawiedliwości, bo jesteśmy słabsze fizycznie. Jednocześnie to właśnie nam pozwalają na więcej stereotypy kulturowe. Wolno kobietom okazywać publicznie zwykłą ludzką wrażliwość; od mężczyzn często oczekuje się, że będą „macho”. Czasem sami w to wierzą wbrew swoim najgłębszym potrzebom, których nie uważają już za prawidłowe.
A natury nie da się oszukać. W głębi serca dla każdego człowieka jego człowieczeństwo jest najdroższe. Jeżeli jego okazanie naraża kogoś na atak – będzie starał się je chronić. Tymczasem paradoksalnie najboleśniejszych ataków możemy się spodziewać po tych, którzy podzielają ujawniane uczucia, ale nie mają odwagi ich okazać. Gdyż postawa kogoś bardziej otwartego wzbudza w nich poczucie zagrożenia – sumienie nie wytrzymuje.
I wszyscy zakładają duchowe „maski”. A skoro tak, to nikt nie uznaje tej sytuacji za nieprawidłową. Widocznie tak powinno być – czyli każdy stara się chronić swą „odmienność” od normy, nie dopuszczając kołaczącej się w duchu myśli, że „odmiennym” jest każdy bez wyjątku…
Po moim nawróceniu spędziłam kilkanaście lat we wspólnocie neokatechumenalnej. Tam jest sporo okazji do mówienia prawdy o sobie. Ludzie się rzeczywiście otwierają, i okazuje się, że tak jest naprawdę. Czasem jednak czułam Boże wezwanie, aby przyznać się do czegoś szczególnie głębokiego. Czułam wówczas lęk, który określiłam obrazowo jako uczucia zamkniętego małża, stojącego przed perspektywą otwarcia się w kwasie solnym.
Ogromny ciężar z serca spadał, gdy już wypowiedziałam wyznanie. Małż otworzył się – i ze zdumieniem stwierdził, że na zewnątrz jest nie kwas solny, ale woda!
Niestety w naszej „cywilizacji śmierci” nieomal każdy człowiek jest takim „zamkniętym małżem w kwasie solnym”. Ale nie oszukujmy się – mężczyźni są nimi w szczególności.
Feministki wmówiły w nas, że kobieta jest kimś „dyskryminowanym”. Czasem już nawet odważamy się sprzeciwiać się tym twierdzeniom, bo są kłamstwem. Mało kto ma jednak jak dotąd odwagę powiedzieć głośno, że płcią prawdziwie krzywdzoną są w naszym świecie mężczyźni.
Najwyższy czas!
Zamknięty małż w środowisku kwasu solnego
Reklama
Reklama