Po moim ostatnim wpisie usłyszałem kilka przezabawnych komentarzy. Z jednej strony oskarżono mnie o antysemityzm, wszak pozwalałem sobie na frywolne uwagi pod kątem rozgrywek w łonie wyznawców judaizmu – z drugiej strony posądzono mnie o żydowskie pochodzenie, wszak w świetle postaci i spraw, którymi się zajmuję na tym blogu, jest to dość oczywiste. Te wypowiedzi skłoniły mnie do opisania moich wrażeń po mojej służbowej wizycie w Izraelu – choć podróż miała miejsce już dość dawno, to jednak myślę że wpis na tym nie straci (za bardzo 😀 ).
Jak wspomniałem wcześniej, wyjazd był służbowy, w gronie kolegów, jednak nie zwykłem przeznaczać w delegacjach większości czasu na sprawy służbowe (właściwie zwykłem przeznaczać zdecydowana mniejszość, ale mniejsza o to :D). Dlatego też podstawowym założeniem wizyty było zobaczyć tak wiele Izraela, jak to tylko możliwe przez parę dni. Nie do końca się to powiodło, choć mimo to odwiedziłem ciekawe miejsca.
Ben Gurion Airport. Wylądowaliśmy na lotnisku Ben Guriona w Tel-Avivie, gdzie powitały nas sprawne służby izraelskie, przeprowadzając szereg kontroli. Przyznać trzeba, ze widać na każdym kroku, że przykładają dużą wagę do bezpieczeństwa – jeżeli się nie mylę, w całej historii Izraela nie doszło do żadnego udanego zamachu na samoloty lecące do lub z tego kraju. Podobno dlatego, że w każdym z nich leci oprócz zwykłych pasażerów, również agent Mossadu. Wszystkie samolotu lądujące w Tel-Avivie muszą nadlecieć znad morza – taka zasada. Jak się nie zastosujesz, zostaniesz zestrzelony. Tak czy tak, również po wylądowaniu zaczęły się rozmowy z urzędnikami lotniska, w moim przypadku zakończone po pięciominutowej rozmowie (chyba facet patrzył tylko czy się denerwuję, czy też jestem cool, tematy były dość neutralne). Jeden z moich kolegów miał jednak trochę problemów, zapewne przez wizę irańską w swoim paszporcie („… ze wszystkich krajów na świecie, wybrał Pan akurat Iran, żeby pojeździć na nartach?”), więc wygląda, że rzeczywiście do czegoś te rozmowy służą. Potem musieliśmy wyspowiadać się dokładnie, gdzie mamy zamiar spać, i gdzie jeździć, podaliśmy więc nasz adres w hotelu w Tel-Avivie. Po odebraniu bagaży wyszliśmy z terminala – i tu czekał na nas pierwszy szok – termiczny. Przylecieliśmy z zimowej Warszawy, przez zimowy Wiedeń – tymczasem w Izraelu zastaliśmy 30 stopniowy upał. Wynajmujemy samochód (bez wbitej w paszport wizy nie wynajmiesz autka – a nie wbili nam na naszą prośbę – z taką pieczątką nie wjedzie się z kolei do żadnego kraju islamskiego) i bez dalszej zwłoki wyjeżdżamy na szerokie drogi najnowocześniejszego miasta kraju.
Tel-Aviv. Specyficzne dość połączenie wysokiej technologii (tu mieści się większość firm informatycznych, instytucji finansowych, przemysłowych działających w kraju) i typowego dla bliskiego wschodu ulicznego nieporządku (mógłbym powiedzieć inaczej – normalnego południowego syfu, ale ktoś mógłby się obrazić). Z jednej strony człowiek mija biznesmenów w garniturach, spacerujących w okolicy swoich szklanych wieżowców, z drugiej co chwilę wpada w boczne uliczki z workami pełnymi śmieci zwisającymi smętnie z drzew, z przystankami upstrzonymi setkami pestek, z chodnikami na których walają się stare dywany, zużyte sprzęty domowe itp. Gdybym miał jednak wyobrazić sobie przeniesienie tego miasta do Europy, np. do południowej Francji czy Grecji, to taka wizja mnie nie szokuje – atmosfera miasta jest bardzo podobna. No może z jednym wyjątkiem – co chwilę spotkać można również młodych ludzi, ubranych całkiem normalnie, spacerujących po mieście z długą bronią na plecach. Zapytani o to tambylcy opowiadają, że są to po prostu żołnierze na przepustkach. Ponoć parę lat temu miał miejsce przypadek, gdy młody żołnierz pozostawił broń w domu i oddalił się w kierunku pubu – a w tym czasie jego pociecha postanowiła pobawić się karabinem, co skończyło się tragicznie. Dlatego właśnie teraz żołnierze zapylają na dyskoteki z bronią, zwykle jednak nie załadowaną. Tak czy tak, widok jest dla postronnego obserwatora dość hmm… niepokojący powiedzmy. W każdym razie przypomina, że kraj jest w permanentnym stanie wojny. Może jeszcze druga rzecz, która w związku z wojskiem zwraca uwagę – to fakt, iż w skład patroli wojskowych przemierzających izraelskie ulice często gęsto wchodzą przepiękne dziewczyny – obowiązkowa służba wojskowa nie robi różnic pomiędzy żołnierzami obu płci. A dzieci wychowuje się w miłości bliźniego, jak widać na załączonym obrazku, młodzież koresponduje aktywnie ze swoimi rówieśnikami z drugiej strony muru. Ale wracając do Tel-Avivu – tu akurat za wiele patroli nie spotkamy – miasto jest w zdecydowanej większości zamieszkane przez ludność żydowską, więc i ryzyko niepokojów niewielkie. Nadmorskie rejony miasta rozciągają się pomiędzy zamkniętym portem (którego magazyny obecnie pełnią rolę bazy restauracji i barów różnego typu i autoramentu) a starożytnym miastem Jaffa (Yofa – choć chyba jednak nie takim starożytnym, w końcu było grabione i doszczętnie niszczone tyle razy, że tylko malusieńką część miasteczka ciągle można uznać za starą – reszta to cepelia). Na całym wybrzeżu ciągną się deptaki, po których lokalna ludność i rzesze turystów spaceruje prawie przez całą dobę (nierzadko można zobaczyć również osoby na wózkach popylające przez całe wybrzeże). Kiedy organizm zaczął domagać się jedzonka zaszliśmy na chwilę do MacDonalds (jak smakuje hamburger bez ham – radzę nie sprawdzać), potem postanowiliśmy posilić się lokalnymi przysmakami – w tym humusem, czyli arcyciekawą pastą z ciecierzycy (nie pytajcie co to ciecierzyca, nie mam bladego pojęcia :D)
Hotel. Widok z okna na morze, liczne atrakcje w budynku, ochrona przy portierni (proszę tu położyć broń. Jaką broń? Jeżeli Pan ma. :D). Może to przypadek, ale zauważam przedziwną prawidłowość – cała obsługa portierni – to wyraźnie Żydzi, w sklepikach i punktach usługowych tak samo, jednak już za kelnerów robią murzyni (Afroizraelczycy?), a jak zaglądnąć do kuchni to widać, że talerze myją młodzieńcy o typowych arabskich fizis. Każdy z gości dostaje swojego opiekuna – nam dostaje się młodziutka dziewczyna, Rosjanka, która przyleciała do Izraela wraz ze swoim żydowskim chłopakiem. Okazuje się, że jednym z obowiązków dziewczyny jest poinformowanie nas o zasadach panujących w kraju – że nie należy się szlajać bez celu, a wszelkie zmiany celów i terminów naszej wizyty należy niezwłocznie jej zgłosić. Dlatego też reaguje bardzo nerwowo, gdy informujemy ją, że następnego dnia opuścimy jej hotel, by udać się do Jerozolimy. Wszak ona ma w papierach, że tu mamy siedzieć do końca wizyty. Jeżeli zmieniamy plany, to ona musi powiadomić odpowiednie czynniki. Jeszcze raz daje o sobie znać bezwzględny rygor panujący w kraju. W hotelu zwraca uwagę również kilka innych szczegółów. Winda szabasowa, która w odpowiednich dniach jeździ w górę i w dół przez cały czas, zatrzymując się po kolei na każdym piętrze. Ortodoksyjny Żyd nie może w dniu świętym wykonywać żadnej pracy, ni zmuszać kogokolwiek do niej – dlatego też winda jeździ bez naciskania przycisków. Przy każdych drzwiach na framudze przybito ukośnie malutki rulonik z plastiku. To mezuza – tradycyjny pojemnik, w którym schowany jest pergamin z kilkoma wersami Tory:
Słuchaj Izraelu! Haszem* Bóg nasz, Haszem jest Jedyny.
Będziesz miłował Haszem Boga twego,
z całego serca swego i z całej duszy swojej
i z całej siły swojej.
Niechaj słowa te, które Ja ci dziś nakazuję,
będą na twoim sercu. Będziesz je wpajał twoim dzieciom
i będziesz o nich mówił, przebywając w swoim domu,
idąc drogą, kładąc się i wstając.
I przywiążesz je jako znak do swojej ręki
i będą między twoimi oczyma,
i napiszesz je na bramach i na odrzwiach domu twego
* Haszem – słowo oznaczające coś w rodzaju „To szczególne Imię” – które Żydzi wypowiadają by nie używać tetragramatonu JHWH.
Mezuzy można spotkać wszędzie, łącznie z najpoważniejszymi instytucjami technologicznymi. Znów anegdotka – jedna z firm z którymi współpracowałem, ubrdała sobie, że będzie firmą laicką. Miała jednocześnie szczęście współpracować z urzędami rządowymi przy realizacji jakowyś ich zamówień. Przy tej okazji któryś z wysokich urzędników przybył do siedziby firmy w celu odbycia wielomilionowych negocjacji. Gdy zobaczył, że odrzwia nie są zaopatrzone w mezuzy odmówił wejścia do firmy i zagroził zerwaniem rozmów – co zakończyło przygodę z brakiem Tory na każdych drzwiach w firmie :D.
Jaffa. Miasto graniczące z Tel-Avivem i obecnie stanowiące de facto jego dzielnicę. Ludzie mieszkają tu już od ładnych tysięcy lat (ślady osadnictwa wskazują na obecność ludzi już 7500 lat przed Chrystusem). Po drodze było niszczone do samej ziemi przez każdego najeźdźcę, który się pojawiał w okolicy (ostatni był chyba Napoleon, który rozwalił z miejsca kilkuset ludzi w nagrodę za stawianie oporu jego armii). Ale port odradzał się wciąż na nowo. Ostatni cios zadali mu Izraelici, gdy po wojnie osiedlili się w okolicznej osadzie, która z czasem stała się Tel-Avivem. Żydzi zbudowali tam konkurencyjny port, który z czasem przejął cały ruch towarowy, rozrastając się gwałtownie. Obecnie Jaffa służy jako coś w rodzaju starówki, port obsługuje już tylko lokalnych rybaków. O ile Tel-Aviv zamieszkany jest prawie w całości przez Żydów, Jaffa jest dokładnym przeciwieństwem – większość ludności stanowią Palestyńczycy. Z uwagi na bogata historię, to senne miasteczko obfituje w atrakcje turystyczne, różne miejsca w których wypada zrobić sobie zdjęcie. Miasteczko jest więc wypełnione ludkami z całego świata, zasłaniającymi oczy obiektywami kamer i aparatów fotograficznych. Ja również zacząłem podobnie, jednak kiedy człowiek na chwilę przestanie zachowywać się jak japoński turysta, w tym miejscu rzeczywiście można poczuć powiew historii. Wąskie uliczki, wystające tu i ówdzie pozostałości zabudowy rzymskiej czy arabskiej dają lekkie pojęcie, jak stare miejsce zwiedzamy.
Noc. Jasno oświetlone ulice, mnóstwo otwartych barów, mnóstwo włóczących się europejskich turystów. Uczymy kolejną już barmankę rozmaitych kwestii w języku polskim. Ta konkretna dziewczyna jest pół Egipcjanką, pół Polką. Oczywiście wszystkie połówki były także Żydami – to tutaj dość normalne, cały Izrael stanowi jedną wielką mieszankę mieszkańców wszystkich krajów świata. Wiele osób znakomicie posługuje się polskim językiem – nasza rozmówczyni na ten przykład prawie wszystko rozumie (babcia mówiła tylko po polsku, a ona lubiła słuchać bajek), – choć teraz podobno niemodne jest się do tego przyznawać. Teraz na topie jest rosyjski, w końcu najszybciej rosnącą grupą mieszkańców są właśnie rosyjscy imigranci. Choć dalej jak zgubi człek droge i umie tylko w języku Miłosza, to na pewno ktoś mu wytłumaczy jak trafić. Ale na razie siedzimy w zakurzonym barze. Obowiązuje całkowity zakaz palenia w miejscach publicznych dlatego nie ma popielniczek (choć wszyscy palą, używając jako popiołek odpowiednio pozaginanych kafelków pod piwo – którego to myku uczy dowolny barman). Dopominamy się o Wyborową, jednak z polskiego asortymentu znajdzie się tylko Żubrówka. Kolejny bar. Dziewczyny przy stoliku obok coś mocno świętują, tańczą na stole, czasem zdarza nam się włączyć w chór głosów śpiewających jakiś zapomniany przebój. Kolega wychodzi na papierosa i wraca zakochany w jednej z balujących dziewuch. To już czwarty raz dzisiaj, ilość dziewczyn zdatnych do zakochania się w nich jest wprost porażająca. Trzeba go ratować, wyciągam go na zewnątrz. Kolejny bar, dwa szybkie strzały. Barman upomina się o napiwek – rzecz niespotykana u nas – tam polewający są na posadach przewidujących minimalną płacę i całość napiwków do kieszeni. Dlatego się upominają, nie do pomyślenia u nas. Trza nam wypadać, przecie napiwek za polanie jednej wódki to trochę przesada. Następne miejsce. Tu znowu siadamy przy barze, koło nas trzy dziewczyny coś świętują. Trochę nam się głupio robi, bo rąbią wódkę z kielonków po 50 gram bez zagrychy czy popitki. A my sączymy naszą francuską Szarą Gęś, którą barman polecał jako najlepszą wódkę na świecie. Post factum stwierdzamy że nie miał racji, i to zdecydowanie. Czas już na nas, trzeba nam do hotelu. W końcu niebo już szare, zaraz zobaczymy słońce. Dziś trochę popracujemy, a potem – route 01 do Jerozolimy. Ale o tym to już może następnym razem. Na razie jesteśmy kompletnie wyczerpani. Spaaaać.
Hymm, rysuje nam się obraz
Hymm, rysuje nam się obraz państwa policyjnego, wyznaniowego z cichą segregacją rasową, czarnuchy powyżej zmywaka nie podskoczą, do tego powszechne zmilitaryzowanie, ocierające się o juntę. A mimo wszystko kraj uchodzi za nowoczesny i ofiarę swojej otwartości i bezbronności. Zawsze twierdziłem, że to naród geniuszy,
Hymm, rysuje nam się obraz
Hymm, rysuje nam się obraz państwa policyjnego, wyznaniowego z cichą segregacją rasową, czarnuchy powyżej zmywaka nie podskoczą, do tego powszechne zmilitaryzowanie, ocierające się o juntę. A mimo wszystko kraj uchodzi za nowoczesny i ofiarę swojej otwartości i bezbronności. Zawsze twierdziłem, że to naród geniuszy,
Mnaaah
“typowego dla bliskiego wschodu ulicznego nieporządku”
Do końca życia będę pamiętał obrazek ze Stambułu – ulica nieco poza obiegiem turystycznym i nowiuśkie BMW (trójka?) w kolorze gold metallic, na szerokich laczkach, stojące przednim prawym kołem w odrażającej, syfiastej, śmierdzącej na odległość metrowej kupie śmieci.
Mnaaah
“typowego dla bliskiego wschodu ulicznego nieporządku”
Do końca życia będę pamiętał obrazek ze Stambułu – ulica nieco poza obiegiem turystycznym i nowiuśkie BMW (trójka?) w kolorze gold metallic, na szerokich laczkach, stojące przednim prawym kołem w odrażającej, syfiastej, śmierdzącej na odległość metrowej kupie śmieci.
Dzięki Tobie wiem więcej.Może
Dzięki Tobie wiem więcej.Może tam i ciekawie jest ale w zasadzie tylko tych pięknych, jak piszesz, kobiet żal. I miejscowych smakołyków. W końcu co poza strachem motywuje człeka poczciwego?
TelAwiw – Hajfa
Mam jeszcze wcześniejsze doświadczenia. Wyjazd służbowy w 1994 roku. Na dodatek sponsorowany przez amerykańską agendę rządową. Przelot Warszawa-Rzym-TelAwiw. Chłopcy i dziewczęta z Mossadu trzepali mnie przez trzy godziny na lotnisku w Rzymie, a odlot przesunął się o godzinę. Procedura trwała mniej więcej w ten sposób: ich dwoje na mnie jednego, seria pytań typu po co, na co, dlaczego i jakim cudem płaci za mnie Wujek Sam, no i jeszcze musiałem udowodnić że rzeczywiście reprezentuję swoją firmę. Jedna para przesłuchiwała mnie tak z pół godziny, po czym przychodziła następna i historia zaczynała się od nowa, z tym samym zestawem pytań. Bite trzy godziny.
To był czas, gdy z Rosji uciekały całe tabuny ludzi na żydowskie pochodzenie. Co drugą knajpę w Hajfie prowadził towarzysz bolszewik i w starocerkiewnym można się było spokojnie dogadać. Natomiast największym szokiem był dla mnie fakt, że na każdym kroku mogłem dogadać się w języku polskim.
Ilustracja dźwiękowa
Śpiewał o tym niezawodny Aliosza Awdiejew:
Dzięki Tobie wiem więcej.Może
Dzięki Tobie wiem więcej.Może tam i ciekawie jest ale w zasadzie tylko tych pięknych, jak piszesz, kobiet żal. I miejscowych smakołyków. W końcu co poza strachem motywuje człeka poczciwego?
TelAwiw – Hajfa
Mam jeszcze wcześniejsze doświadczenia. Wyjazd służbowy w 1994 roku. Na dodatek sponsorowany przez amerykańską agendę rządową. Przelot Warszawa-Rzym-TelAwiw. Chłopcy i dziewczęta z Mossadu trzepali mnie przez trzy godziny na lotnisku w Rzymie, a odlot przesunął się o godzinę. Procedura trwała mniej więcej w ten sposób: ich dwoje na mnie jednego, seria pytań typu po co, na co, dlaczego i jakim cudem płaci za mnie Wujek Sam, no i jeszcze musiałem udowodnić że rzeczywiście reprezentuję swoją firmę. Jedna para przesłuchiwała mnie tak z pół godziny, po czym przychodziła następna i historia zaczynała się od nowa, z tym samym zestawem pytań. Bite trzy godziny.
To był czas, gdy z Rosji uciekały całe tabuny ludzi na żydowskie pochodzenie. Co drugą knajpę w Hajfie prowadził towarzysz bolszewik i w starocerkiewnym można się było spokojnie dogadać. Natomiast największym szokiem był dla mnie fakt, że na każdym kroku mogłem dogadać się w języku polskim.
Ilustracja dźwiękowa
Śpiewał o tym niezawodny Aliosza Awdiejew: