Gdyby pokusić się o opisanie sił zbrojnych jednym zdaniem to można je scharakteryzować tak samo jak moją własną osobę.
Gdyby pokusić się o opisanie sił zbrojnych jednym zdaniem to można je scharakteryzować tak samo jak moją własną osobę. Jestem w wieku przejściowym – czyli przystojny już nie jestem, a pieniędzy się jeszcze nie dorobiłem. Podobnie z wojskiem – jest ono jak cały system polityczno-państwowy. z komuny się jeszcze nie otrząsnęło a w demokracji jeszcze nie zdołało okrzepnąć.
Żeby było od początku jasne, to co pisze to wyłącznie moje prywatne opinie i moje osobiste spostrzeżenia.
Uważam, że przyczyny burdelu, bo że jest burdel to widać gołym okiem, mają dwojakie źródło.
Pierwsze źródło problemu to politycy. Tak naprawdę, od 1989 roku politycy nie rozumieją i nie chcą zrozumieć po co są siły zbrojne i do czego służą. Nie dociera do nich, że armia nie jest wyłącznie do obrony własnego kraju ale jest również narzędziem polityki zagranicznej. W efekcie ostatecznym tzw. cywilna kontrola nad armią jest rozumiana w ten sposób, że polityk bardzo chętnie opierdoli generała jednego czy drugiego ale nie raczy wziąć odpowiedzialności za kształt sił zbrojnych. Brak pomysłu na wojsko i jego funkcje w państwie skutkuje permanentną restrukturyzacją i reorganizacją. Nie skończono jeszcze jednych zmian, a zaczynają się kolejne. Polecam szczególnie lekturę doniesień medialnych o zmianach garnizonów czy okręgów wojskowych. Tam gdzie jest nowoczesny sprzęt wojskowy zwykle brakuje infrastruktury. Brak warsztatu, hal garażowych, nie ma poligonu, nie ma strzelnicy, koszary się rozpadają. Tam gdzie stworzono nowoczesną infrastrukturę stacjonują jednostki bliskie likwidacji. Niestety, wojsko pełni w Polsce funkcję socjalną dla lokalnych społeczności. Miejscowy burmistrz czy wójt ma w dupie sensowność likwidacji takiej czy innej jednostki. Dla niego liczy się, że ta jednostka corocznie odprowadza podatki do lokalnego budżetu i zatrudnia iluś tam miejscowych cywili. Każda próba zbudowania sensownej całości zawsze do tej pory kończyła się klęską, bo natychmiast włączają się politycy dla których liczy się ich interes wyborczy, a nie sensowność rozwiązań.
Kolejny bajzel jest związany z zakupami dla wojska. Niestety nie dorobiliśmy się jeszcze systemu jaki obowiązuje w krajach zachodnich gdzie programy modernizacyjne są poddawane publicznej ocenie i krytyce w trakcie debaty parlamentarnej, a następnie zatwierdzane, bądź nie, przez tenże parlament. Ponieważ, tak jak napisałem wcześniej, politycy nie mają pomysłu na wojsko, toteż wojsko samo sobie wymyśla co powinno kupić. Niekoniecznie robi to z głową i według właściwych priorytetów.
Wspomniane przez ojca_milicjanta targi sprzętu obronnego w Kielcach to temat na oddzielną rozprawę. Wystarczy powiedzieć, że naprawdę trzeba silnej woli żeby nie zostać Dyzmą bo pokusa jest wielka. Tak szybko jak tam, w ustach prezesów różnych firm, jeszcze nigdy w życiu nie awansowałem. Z jednej strony mamy mentalność “polskiego biznesmena” który liczy na jeden skok na kasę, który ustawi jego i jego firmę na lata. Z drugiej strony jest pokusa na to samo, czyli ustawienia siebie na długie lata. Podam tylko jeden przykład złodziejstwa zgodnego z prawem. Firma zwana Bumar startowała w przetargu na dostawę sprzętu dla wojska w konsorcjum z zagranicznym producentem tegoż sprzętu. W przetargu startował jeszcze jeden podmiot zagraniczny, produkujący sprzęt o bardzo zbliżonych parametrach. Oferty wyjściowe obu firm różniły się między sobą o zaledwie 3% ogólnej sumy. Bumar był tak chciwy, że dorzucił do ceny producenta 100% marży.
Druga przyczyna bajzlu w armii to brak osobowości. Przez osobowość rozumiem tutaj zarówno zdolność do kreowania idei, do wprowadzania jej w życie, ale przede wszystkim zdolność do przeciwstawienia się złym nawykom lub głupim / niewłaściwym poleceniom.
Pracowałem do tej pory z wieloma “wężykowatymi”. Zdecydowana większość z nich to cholernie inteligentni ludzie o dużej wiedzy i dużym doświadczeniu. Niestety tacy bywają tylko w cztery oczy. Kiedy przychodzi do oficjalnego zaprezentowania własnego zdania nagle doznają paraliżu decyzyjnego. Dominuje zasada byle mieć święty spokój i zgoda na bylejakość. W kontaktach z częścią polityczną MON to już jest totalna klęska. Za boga nie jestem w stanie zrozumieć skąd to się bierze.
Na życzenie ojca_milicjanta pogrzebię jeszcze w temacie dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Niestety, najgorzej to jest posługiwać się uogólnieniami. To że kilkudziesięciu ludzi spośród kilku tysięcy kręciło lody nie oznacza, że należało rozpieprzyć cała strukturę.
Jak dwóch masarzy spieprzy kiełbasę to nie wywala się z roboty całego cechu.
Tam byli zarówno skurwysyni jak i wspaniali ludzie. Mam dwóch kolegów którzy byli w dawnym WSW, a potem WSI i powiem krótko – nie wstydzę się tej znajomości. Zajmowali się tym co jest określane mianem osłony kontrwywiadowczej i robili to co do nich należało bez względu na opcję polityczną. Trzeba było pociągnąć do odpowiedzialności tych którzy popełnili przestępstwa, a nie wywalić całą rzeszę ludzi uczciwie pracujących na rzecz bezpieczeństwa nas wszystkich. Finał jest taki, że Antek-idiota wywalił porządnych specjalistów, a bliskimi kumplami polityków są ci goście z WSI którzy powinni siedzieć za kratami.
Na podsumowanie chciałbym napisać jeszcze jedną rzecz. Tak się składa, że jestem w tych dniach po drugiej stronie jeziora, u wujka Sama. Jako żołnierz zazdroszczę żołnierzom amerykańskim tego jakie mają niesamowite wsparcie w swoim społeczeństwie. Przeciętny Amerykanin może nie zgadzać się z polityką swojego prezydenta, może mieć za złe prowadzenie wojny w Afganistanie ale nie powie złego słowa na żołnierzy biorących udział w tej wojnie. Daleko nam do tego i nie wiem czy kiedykolwiek do tego dojdziemy.
Więc nie różnimy się niczym. Nie widzę miejsca do
polemiki. Bo o tym, że w WSI byli też zwyczajni zawodowcy – doskonale wiem. To tak jak,szczerze zdumiony, oglądałem kiedyś wymianę ciosów pomiędzy starymi policjantami z kryminalnego pionu MO a prymitywami z ZOMO. Dla uproszczenia ,,debaty politycznej” wrzucono wszystkich do jednego worka.
Co się zaś tyczy reorganizacji naszego (ludowego)wojska to wspomnij łaskawie czasy Bronisława Komorowskiego na fotelu szefa MON i jego otoczenia – wówczas.
Zwykle na Ministra Zdrowia
Zwykle na Ministra Zdrowia szuka się lekarza lub kogoś pokrewnego. Żeby być Ministrem Finansów trzeba być przynajmniej księgowym. Natomiast do wykonywania funkcji Ministra Obrony Narodowej nawet nie trzeba Klosa obejrzeć. Każdy może pełnić tą funkcję. Nie do pomyślenia jest “za wielką wodą” żeby jakikolwiek decydent w Departamencie Obrony” nie miał skończonych studiów polityki obronnej. A u nas …. jak zapadła decyzja polityczna że jedziemy do Afganistanu to do BBN-u przyszła harcerka z MSZ i spytała się rozbrajająco gdzie leży Afganistan i jakie interesy tam mamy. Drugie pytanie całkiem zasadne tylko do cholery to ona powinna na nie odpowiedzieć.
M Zdrowia i M finansów
tak samo działają, ale na większych pieniądzach. O służbie zdrowia każdy może sobie poczytać. Co do MF… żeby zostać szeregowym pionkiem w urzędzie skarbowym trzeba było mieć studia ekonomiczne lub prawnicze i pokonać 100 kandydatów. Ale najzabawniejsze jest, że gwarancją szybkiego awanasu na stanowiska kierownicze w skarbówce były ukończone studia na akademii rolniczej. Prawdopodobnie jedyny kierunek po którym na 100% był awans (szybki) na stanowisko kierownicze.
Więc nie różnimy się niczym. Nie widzę miejsca do
polemiki. Bo o tym, że w WSI byli też zwyczajni zawodowcy – doskonale wiem. To tak jak,szczerze zdumiony, oglądałem kiedyś wymianę ciosów pomiędzy starymi policjantami z kryminalnego pionu MO a prymitywami z ZOMO. Dla uproszczenia ,,debaty politycznej” wrzucono wszystkich do jednego worka.
Co się zaś tyczy reorganizacji naszego (ludowego)wojska to wspomnij łaskawie czasy Bronisława Komorowskiego na fotelu szefa MON i jego otoczenia – wówczas.
Zwykle na Ministra Zdrowia
Zwykle na Ministra Zdrowia szuka się lekarza lub kogoś pokrewnego. Żeby być Ministrem Finansów trzeba być przynajmniej księgowym. Natomiast do wykonywania funkcji Ministra Obrony Narodowej nawet nie trzeba Klosa obejrzeć. Każdy może pełnić tą funkcję. Nie do pomyślenia jest “za wielką wodą” żeby jakikolwiek decydent w Departamencie Obrony” nie miał skończonych studiów polityki obronnej. A u nas …. jak zapadła decyzja polityczna że jedziemy do Afganistanu to do BBN-u przyszła harcerka z MSZ i spytała się rozbrajająco gdzie leży Afganistan i jakie interesy tam mamy. Drugie pytanie całkiem zasadne tylko do cholery to ona powinna na nie odpowiedzieć.
M Zdrowia i M finansów
tak samo działają, ale na większych pieniądzach. O służbie zdrowia każdy może sobie poczytać. Co do MF… żeby zostać szeregowym pionkiem w urzędzie skarbowym trzeba było mieć studia ekonomiczne lub prawnicze i pokonać 100 kandydatów. Ale najzabawniejsze jest, że gwarancją szybkiego awanasu na stanowiska kierownicze w skarbówce były ukończone studia na akademii rolniczej. Prawdopodobnie jedyny kierunek po którym na 100% był awans (szybki) na stanowisko kierownicze.
W grze pozorów i wojsko staje się pozorowane
Zapominasz o ciągłości historycznej. Amerykanie nie mieli złych skojarzeń ze swoim wojskiem, nie mieli rozkułaczania pod lufami, gwałtów, grabieży majątku itd. Od czasów powojennych aż do dzisiaj, dla przeciętnego Polaka to jest to samo “wojsko” w sensie ciągłości historycznej, więc bynajmniej nie nie musi życzyć mu on dobrze – w zależności, po której stronie stał.
Wcześniej to wojsko było elementem wspierającym sowieckiego okupanta, obecnie również jest po części znienawidzone m.in. za partyjną podległość ideologii lewicowej.
Dodatkowych przyczyn niechęci jest wiele.
Przywileje. Tak jak w okolicy jedyna praca w markecie jest za brutto 1200zł, to taki zawodowy wojskowy sierżant dla przykładu opłacany z wysokich podatków dostaje na rękę ponad 2.500zl. Gdzie cywilowi marzyć o takiej pensji – za de facto dużo niższy wysiłek fizyczny.
W dodatku, zostać obecnie wojskowym, mieć taką pracę – temat dla wybranych… i tylko po znajomości.
Kolejna przyczyna niechęci do wojska, to fakt społeczny – emeryci wojskowi po 15-tu latach pracy. Z woja wychodzą, na ZUS tyrać nie muszą, na chleb mają – a z cywilami skutecznie konkurują o pracę – obniżając wymagane pensje w nielicznych istniejących ofertach pracy (wojskowy mając emeryturę, chętnie pójdzie do pracy za dużo niższe pieniądze, więc wiele ofert pracy jest wartościowo skierowane do tej grupy docelowej, z dostosowanym do nich pensum. Dla cywila oferowana pensja to zbyt mało by utrzymać rodzinę, ale dla wojskowego emeryta często z emeryturą jak średnia krajowa, to wystarczy, by miał motywację do przerw w piciu czy ćpaniu, i by nie zanudzić się na śmierć przez telewizorem).
Kolejna kwestia, to niepewność jutra. Cywil musi cały czas żyć w niepewności utraty pracy, swojej podstawy egzystencji. Rękami swoimi musi wypracować ZUS na siebie, podatek – na rękę dostaje grosze. Wojak – ma swoją służbę, i wie, że jak ma kontrakt, to nic mu nie grozi – no może poza zdurnieniem z nudów, czy uszkodzeniem wątroby. Na koniec miesiąca wie, że spłynie mu pensja – i nic więcej go w tej materii nie interesuje.
W dodatku, wojsko to obecnie całkiem znaczący procent społeczeństwa o prawie do głosowania, z którego korzysta w sposób nader zdyscyplinowany. Przy marnej frekwencji wyborczej, wojak i jego rodzina – nawet gdy on uważa że ma marnie, to jednak stanowi zaplecze polityczne dla tej partii, którą uzna, że ta nie zrobi mu krzywdy. Inne więc partie reformatorskie nie mają wiec w wyborach szans.
Podsumowując, mamy do czynienia z uprzywilejowaną kastą żyjącą na koszt społeczeństwa, której rola uległa degradacji. Jeśli więc to społeczeństwo na to tak patrzy, i na realia współczesnej walki na polu bitwy – to widzi, że w realnym starciu z agresorem obecne wojsko społeczeństwa nie jest w stanie bronić. Więc nie ma wcale chęci inwestować w taką ochronę.
I tak się praktycznie dzieje. Wojsko jeszcze jest, bo kiedyś było – no i bo wypada je mieć.
W dodatku, tak krawiec kraje, jak mu sukna staje – a z pustego i Salomon nie naleje. Gro społeczeństwa żyje na granicy biedy, więc grabione podatkami zbyt dużo na to wojsko nie jest w stanie dać. Tak rodzi się powszechność biedy, która i wojsko dotyka.
W dodatku na stłumienie potencjalnego buntu społecznego zbyt wielkiej siły wojska nie potrzeba, więc i do tego się dąży. Przecież wystarczą w praktyce duże białe pałki.
Tylko niepodległy kraj, bogaty i niezależny, chcący prowadzić własną politykę potrzebuje inwestycji w armię. A co my tu możemy?
Bardzo dobra synteza, tylko, że z pozycji minimum
socjalnego. Albo kogoś, kto zazdrości kapralowi zawodowemu – jego ,,fuchy” i jego apanaży.
Natomiast dramat polega na tym,że w miejsce zlikwidowanego poboru ( tani chwyt Tuska i feldmarszałka Kielicha) zorganizowano ,,zawodową armię”. Koniec ,,profesjonalizacji” uroczyście odtrąbiono. Wojska mamy mniej niż policji(100tys) a nabór do rezerwy okazał się klapą. Gdyby budżet MON-u przeanalizował strateg zamiast psychiatry na pewno znałazłby pieniądze na kilka potrzebniejszych rzeczy, od kadłuba za miliard złotych (Gawron) albo prywatnych agencji ochrony, zamiast wartowników. Nie mamy marynarki wojennej ani lotnictwa morskiego. Amerykanie ujawnili,że nie mamy w ogóle obrony przeciwlotniczej. Mimo miliardów wydanych na nowe samoloty, ciała zabitych w katastrofie Tupolewa przyleciały wyżebranym Herculesem. Największym problemem polskiej armii jest obecnie psychiatra Klich. Jego miejsce jest pośród ,,czubków”.
W grze pozorów i wojsko staje się pozorowane
Zapominasz o ciągłości historycznej. Amerykanie nie mieli złych skojarzeń ze swoim wojskiem, nie mieli rozkułaczania pod lufami, gwałtów, grabieży majątku itd. Od czasów powojennych aż do dzisiaj, dla przeciętnego Polaka to jest to samo “wojsko” w sensie ciągłości historycznej, więc bynajmniej nie nie musi życzyć mu on dobrze – w zależności, po której stronie stał.
Wcześniej to wojsko było elementem wspierającym sowieckiego okupanta, obecnie również jest po części znienawidzone m.in. za partyjną podległość ideologii lewicowej.
Dodatkowych przyczyn niechęci jest wiele.
Przywileje. Tak jak w okolicy jedyna praca w markecie jest za brutto 1200zł, to taki zawodowy wojskowy sierżant dla przykładu opłacany z wysokich podatków dostaje na rękę ponad 2.500zl. Gdzie cywilowi marzyć o takiej pensji – za de facto dużo niższy wysiłek fizyczny.
W dodatku, zostać obecnie wojskowym, mieć taką pracę – temat dla wybranych… i tylko po znajomości.
Kolejna przyczyna niechęci do wojska, to fakt społeczny – emeryci wojskowi po 15-tu latach pracy. Z woja wychodzą, na ZUS tyrać nie muszą, na chleb mają – a z cywilami skutecznie konkurują o pracę – obniżając wymagane pensje w nielicznych istniejących ofertach pracy (wojskowy mając emeryturę, chętnie pójdzie do pracy za dużo niższe pieniądze, więc wiele ofert pracy jest wartościowo skierowane do tej grupy docelowej, z dostosowanym do nich pensum. Dla cywila oferowana pensja to zbyt mało by utrzymać rodzinę, ale dla wojskowego emeryta często z emeryturą jak średnia krajowa, to wystarczy, by miał motywację do przerw w piciu czy ćpaniu, i by nie zanudzić się na śmierć przez telewizorem).
Kolejna kwestia, to niepewność jutra. Cywil musi cały czas żyć w niepewności utraty pracy, swojej podstawy egzystencji. Rękami swoimi musi wypracować ZUS na siebie, podatek – na rękę dostaje grosze. Wojak – ma swoją służbę, i wie, że jak ma kontrakt, to nic mu nie grozi – no może poza zdurnieniem z nudów, czy uszkodzeniem wątroby. Na koniec miesiąca wie, że spłynie mu pensja – i nic więcej go w tej materii nie interesuje.
W dodatku, wojsko to obecnie całkiem znaczący procent społeczeństwa o prawie do głosowania, z którego korzysta w sposób nader zdyscyplinowany. Przy marnej frekwencji wyborczej, wojak i jego rodzina – nawet gdy on uważa że ma marnie, to jednak stanowi zaplecze polityczne dla tej partii, którą uzna, że ta nie zrobi mu krzywdy. Inne więc partie reformatorskie nie mają wiec w wyborach szans.
Podsumowując, mamy do czynienia z uprzywilejowaną kastą żyjącą na koszt społeczeństwa, której rola uległa degradacji. Jeśli więc to społeczeństwo na to tak patrzy, i na realia współczesnej walki na polu bitwy – to widzi, że w realnym starciu z agresorem obecne wojsko społeczeństwa nie jest w stanie bronić. Więc nie ma wcale chęci inwestować w taką ochronę.
I tak się praktycznie dzieje. Wojsko jeszcze jest, bo kiedyś było – no i bo wypada je mieć.
W dodatku, tak krawiec kraje, jak mu sukna staje – a z pustego i Salomon nie naleje. Gro społeczeństwa żyje na granicy biedy, więc grabione podatkami zbyt dużo na to wojsko nie jest w stanie dać. Tak rodzi się powszechność biedy, która i wojsko dotyka.
W dodatku na stłumienie potencjalnego buntu społecznego zbyt wielkiej siły wojska nie potrzeba, więc i do tego się dąży. Przecież wystarczą w praktyce duże białe pałki.
Tylko niepodległy kraj, bogaty i niezależny, chcący prowadzić własną politykę potrzebuje inwestycji w armię. A co my tu możemy?
Bardzo dobra synteza, tylko, że z pozycji minimum
socjalnego. Albo kogoś, kto zazdrości kapralowi zawodowemu – jego ,,fuchy” i jego apanaży.
Natomiast dramat polega na tym,że w miejsce zlikwidowanego poboru ( tani chwyt Tuska i feldmarszałka Kielicha) zorganizowano ,,zawodową armię”. Koniec ,,profesjonalizacji” uroczyście odtrąbiono. Wojska mamy mniej niż policji(100tys) a nabór do rezerwy okazał się klapą. Gdyby budżet MON-u przeanalizował strateg zamiast psychiatry na pewno znałazłby pieniądze na kilka potrzebniejszych rzeczy, od kadłuba za miliard złotych (Gawron) albo prywatnych agencji ochrony, zamiast wartowników. Nie mamy marynarki wojennej ani lotnictwa morskiego. Amerykanie ujawnili,że nie mamy w ogóle obrony przeciwlotniczej. Mimo miliardów wydanych na nowe samoloty, ciała zabitych w katastrofie Tupolewa przyleciały wyżebranym Herculesem. Największym problemem polskiej armii jest obecnie psychiatra Klich. Jego miejsce jest pośród ,,czubków”.
Żółta kokardka
“Support our troops”
Kim są żołnierze w USA?
Po pierwsze: Czarni. Młodzi czarni bez żadnych perspektyw, nie potrafiący skończyć szkoły średniej, pochodzący ze stanów biednych, wychowani w biedzie. Z takich żołnierzy, ze śmierci takich synów, matki są dumne.
Po drugie: Czarni, znowu. Pamiętam kobietę około 55-letnią, czarną, która się szczyciła licznym potomstwem. Ośmioro dzieci, bez zawodu, na zasiłku. Mało ją to potomstwo obchodziło. Była już pra-babką. Potem jej dzieci miały dużo dzieci, potem wnuki też miały, bo seks od czasu, gdy się da i chce, od lat 13-14. Nikt się nie troszczył o dzieci, bo jak ona sama przyznała, dzieci były zawsze oddawane na wychowanie, stan je wychowywał, na żołnierzy. Z tej jednej kobiety i jej urodzeniowej historii mogę śmiało wyliczyć, że z pomocą potomków narodzili calkiem pokaźną gwardię mięsa armatniego.
Trzecia opcja – dla nielegalnych – zaciągnij się do wojska, a damy ci status.
Czwarta – rozpaczliwa – młodzi ludzie, którzy chcą iść na studia, a nie mają na to pieniędzy. Podpisują kontrakt na 8 lat, służby rezerwowej, przechodzą szkolenia, wojsko dopłaca im do studiów i oni się modlą, żeby ich nie powołali do służby i na śmierć nie wysłali, bo się uczą w szkołach ambitnych i chcą mieć normalne życie.
Znałam Wietnamkę, która skończyla szkołe medyczną dzięki takiemu kontraktowi.
Znałam też “białego człowieka”, który miał pecha urodzić się w wielodzietnej biednej rodzinie na wsi w Nebrasce. Zgłosił się do wojska, bo to była jedyna szansa na wyjście z biedy. Miał wtedy 17 lat. Chciał się uczyć, wojny nie było – to się uczył, w pionie wojskowym, medycyny.
W wieku lat 32 przeszedł na emeryturę. Wypisał się z wojska z powodów światopoglądowych po inwazji na Irak. Ma wojskową emeryturę i pracuje w medycznym zawodzie. O studiach coś wspominał jeszcze, bo wojsko dało mu fundusze na kształcenie. Poza tym, nie martwi się o studia swoich dzieci – wszystkie będą studiować za darmo, wojsko za to za płaci. Nie wspomnę o osobnym pionie służby zdrowia dla wojskowych i byłych wojskowych – nie płacą tysięcy dolarów na ubezpiecznie dla siebie i rodziny, oni je mają, i już. Tym się różnią od cywili, a ta różnica jest znaczna.
Mają również inne ważne życiowo przywileje – na przykład, wojsko płaci im zadatek (downpayment) jak chcą kupić dom, i w takim przypadku dom musi być w stanie bardzo dobrym, inaczej bank tego nie może zaaprobować.
Moja znajoma przykleiła sobie na samochodzie żółtą wstążeczkę. Mają te wstążeczki ludzie, którzy myślą o swoich kuzynach i znajomych – ona nie ma takich ludzi. Na moje pytanie wyjaśniła, że jest przeciw wojnom, ale żal jej tych młodych ludzi tam na znój i śmierć wysłanych. To rozumiem, ale na swoim samochodzie nie nakleję.
Fakt, jak się widzi żołnierzy na lotniskach, to mimo, że są agresorzy polityczni, pojedynczy ludzie wzbudzają żal. Jak się tak widzi młodych facetow w mundurach, z dziećmi na rękach i żonami starającymi się trzymać w kupie – to jest bardzo przykro.
A ja wtedy myślę o finansjerze, tych kilku rodzinach na świecie, wojny wywołujących.
Żółta kokardka
“Support our troops”
Kim są żołnierze w USA?
Po pierwsze: Czarni. Młodzi czarni bez żadnych perspektyw, nie potrafiący skończyć szkoły średniej, pochodzący ze stanów biednych, wychowani w biedzie. Z takich żołnierzy, ze śmierci takich synów, matki są dumne.
Po drugie: Czarni, znowu. Pamiętam kobietę około 55-letnią, czarną, która się szczyciła licznym potomstwem. Ośmioro dzieci, bez zawodu, na zasiłku. Mało ją to potomstwo obchodziło. Była już pra-babką. Potem jej dzieci miały dużo dzieci, potem wnuki też miały, bo seks od czasu, gdy się da i chce, od lat 13-14. Nikt się nie troszczył o dzieci, bo jak ona sama przyznała, dzieci były zawsze oddawane na wychowanie, stan je wychowywał, na żołnierzy. Z tej jednej kobiety i jej urodzeniowej historii mogę śmiało wyliczyć, że z pomocą potomków narodzili calkiem pokaźną gwardię mięsa armatniego.
Trzecia opcja – dla nielegalnych – zaciągnij się do wojska, a damy ci status.
Czwarta – rozpaczliwa – młodzi ludzie, którzy chcą iść na studia, a nie mają na to pieniędzy. Podpisują kontrakt na 8 lat, służby rezerwowej, przechodzą szkolenia, wojsko dopłaca im do studiów i oni się modlą, żeby ich nie powołali do służby i na śmierć nie wysłali, bo się uczą w szkołach ambitnych i chcą mieć normalne życie.
Znałam Wietnamkę, która skończyla szkołe medyczną dzięki takiemu kontraktowi.
Znałam też “białego człowieka”, który miał pecha urodzić się w wielodzietnej biednej rodzinie na wsi w Nebrasce. Zgłosił się do wojska, bo to była jedyna szansa na wyjście z biedy. Miał wtedy 17 lat. Chciał się uczyć, wojny nie było – to się uczył, w pionie wojskowym, medycyny.
W wieku lat 32 przeszedł na emeryturę. Wypisał się z wojska z powodów światopoglądowych po inwazji na Irak. Ma wojskową emeryturę i pracuje w medycznym zawodzie. O studiach coś wspominał jeszcze, bo wojsko dało mu fundusze na kształcenie. Poza tym, nie martwi się o studia swoich dzieci – wszystkie będą studiować za darmo, wojsko za to za płaci. Nie wspomnę o osobnym pionie służby zdrowia dla wojskowych i byłych wojskowych – nie płacą tysięcy dolarów na ubezpiecznie dla siebie i rodziny, oni je mają, i już. Tym się różnią od cywili, a ta różnica jest znaczna.
Mają również inne ważne życiowo przywileje – na przykład, wojsko płaci im zadatek (downpayment) jak chcą kupić dom, i w takim przypadku dom musi być w stanie bardzo dobrym, inaczej bank tego nie może zaaprobować.
Moja znajoma przykleiła sobie na samochodzie żółtą wstążeczkę. Mają te wstążeczki ludzie, którzy myślą o swoich kuzynach i znajomych – ona nie ma takich ludzi. Na moje pytanie wyjaśniła, że jest przeciw wojnom, ale żal jej tych młodych ludzi tam na znój i śmierć wysłanych. To rozumiem, ale na swoim samochodzie nie nakleję.
Fakt, jak się widzi żołnierzy na lotniskach, to mimo, że są agresorzy polityczni, pojedynczy ludzie wzbudzają żal. Jak się tak widzi młodych facetow w mundurach, z dziećmi na rękach i żonami starającymi się trzymać w kupie – to jest bardzo przykro.
A ja wtedy myślę o finansjerze, tych kilku rodzinach na świecie, wojny wywołujących.
Żołnierz dla żołnierza….ale zapomniałeś o psychiatrze 🙂
Za jego rządów zginęło więcej generałów niż podczas II WŚ. Nie wiem czy Hitler i Stalin mieli podobne wyniki! Do tego dochodzi demontaż armii, coraz bardziej starzejące się siły zbrojne (np. nielatające lotnictwo i ledwie utrzymująca się na wodzie marynarka wojenna) to jeszcze kręci się lody na gazetach wojskowych: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/klich-rechotalismy-w-mon-czytajac-ten-tekst,1,4082463,wiadomosc.html
W czasie wojny generałowie nie giną
Chyba, że z powodów politycznych, czyli tak samo, jak w czasie pokoju.
W Polsce z powodu burdelu i beztroski.
Bez przesady, generałowie kuloodporni nie są 🙂
Tylko podczas 2 WŚ sami tylko Amerykanie stracili ich ok. 40. Nie wszyscy zginęli od wroga (część od burdelu i beztroski )i tych 40 nie jest jakimś gigantycznym % ale zawsze się liczy w rankingu. Jeśli dorzucić 1 WŚ oraz wojnę secesyjną to uzbierała by się gwiaździsta gromadka na ichnich Powązkach 🙂
Jak komenda brzmiała: Za mną!
To generałowie ginęli.
Ale teraz komenda jest: Naprzód!
Generałom jest syto, sucho i ciepło.
Sucho,syto i ciepło to owszem,ale nawet tam może ich dopaść
zagubiona bomba kasetowa 🙂 W końcu i czasem generałom się zemrze bo nie ma wojny bez ofiar, również generalskich 😛
Co do komend to nie wiem czy u Chińczyków i Koreańczyków z Północy generałowie dalej nie są ustawieni w szyku “UURRRRRAAAAAAAAAA!!!” ^^
Zagubiona bomba kasetowa
Choć nie wiem, co to jest kasetowa, ale wiem, co to jest bomba – może trafić wszędzie. Na chłopską chałupę. Bez generała 🙂
Zapominasz o jednym
teraz mamy dużo więcej generałów niż podczas II WŚ na wszystkich frontach
pomimo tego, że armia nie ma nawet 100 000 ludzi
A to już inna ciekawa kwestia, w końcu jeśli w czasach
świetności republik bananowych 1 pułkownik przypadał na 10 zwykłych żołnierzy to dlaczego w naszej republice ziemniaczanej MON nie miałby nawiązywać do tych tradycji? 🙂
Stąd może wynikła potrzeba redukcji kadr
Szwejk się uśmiecha z ironią, lub wzdycha ciężko… czytając produkty naszych mózgownic 🙂
Żołnierz dla żołnierza….ale zapomniałeś o psychiatrze 🙂
Za jego rządów zginęło więcej generałów niż podczas II WŚ. Nie wiem czy Hitler i Stalin mieli podobne wyniki! Do tego dochodzi demontaż armii, coraz bardziej starzejące się siły zbrojne (np. nielatające lotnictwo i ledwie utrzymująca się na wodzie marynarka wojenna) to jeszcze kręci się lody na gazetach wojskowych: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/klich-rechotalismy-w-mon-czytajac-ten-tekst,1,4082463,wiadomosc.html
W czasie wojny generałowie nie giną
Chyba, że z powodów politycznych, czyli tak samo, jak w czasie pokoju.
W Polsce z powodu burdelu i beztroski.
Bez przesady, generałowie kuloodporni nie są 🙂
Tylko podczas 2 WŚ sami tylko Amerykanie stracili ich ok. 40. Nie wszyscy zginęli od wroga (część od burdelu i beztroski )i tych 40 nie jest jakimś gigantycznym % ale zawsze się liczy w rankingu. Jeśli dorzucić 1 WŚ oraz wojnę secesyjną to uzbierała by się gwiaździsta gromadka na ichnich Powązkach 🙂
Jak komenda brzmiała: Za mną!
To generałowie ginęli.
Ale teraz komenda jest: Naprzód!
Generałom jest syto, sucho i ciepło.
Sucho,syto i ciepło to owszem,ale nawet tam może ich dopaść
zagubiona bomba kasetowa 🙂 W końcu i czasem generałom się zemrze bo nie ma wojny bez ofiar, również generalskich 😛
Co do komend to nie wiem czy u Chińczyków i Koreańczyków z Północy generałowie dalej nie są ustawieni w szyku “UURRRRRAAAAAAAAAA!!!” ^^
Zagubiona bomba kasetowa
Choć nie wiem, co to jest kasetowa, ale wiem, co to jest bomba – może trafić wszędzie. Na chłopską chałupę. Bez generała 🙂
Zapominasz o jednym
teraz mamy dużo więcej generałów niż podczas II WŚ na wszystkich frontach
pomimo tego, że armia nie ma nawet 100 000 ludzi
A to już inna ciekawa kwestia, w końcu jeśli w czasach
świetności republik bananowych 1 pułkownik przypadał na 10 zwykłych żołnierzy to dlaczego w naszej republice ziemniaczanej MON nie miałby nawiązywać do tych tradycji? 🙂
Stąd może wynikła potrzeba redukcji kadr
Szwejk się uśmiecha z ironią, lub wzdycha ciężko… czytając produkty naszych mózgownic 🙂