Reklama

Kiedyś pisali benedyktyni, za t

Kiedyś pisali benedyktyni, za to co napisali można było kupić wieś. Potem drukował Gutenberg i było już taniej, powszechniej, chociaż ciągle elitarnie. Dziś jest tak, że każdy sobie może pisać i drukować w ułamku sekundy, przy pomocy szatańskiego wynalazku, który jak mi się wydaje wymknął się spod kontroli twórców i dobrze zrobił. Szatański interent jest przełomem w wielu dziedzinach, jednak w publikowaniu to przełom absolutny. Kilka banalnych zdań wstępu do znacznie bardziej skomplikowanych problemów: anonimowość w sieci, jakość pisania, twórca genialny. Pod tym względem publikacje internetowe ciągle są w lesie, wraz z rozwojem pisma i druku zmieniały się techniki, zmieniały koszty, ale jedno było niezmienne. Jeśli już ktoś się dorwał do publikacji chciał aby jego nazwisko zajmowało pół okładki, bo pracował na jakość i genialność. Zdarzały się oczywiście publikacje pod pseudonimem, tudzież autor w ogóle był nieznany lub nawet wymyślony jak się mówi o Sokratesie i Szekspira nie wyłączając. Te zabiegi wynikały z kilku rzeczy, dwie najważniejsze jakie widzę to strach przed toporem, kiedyś i do dziś za słowo można zapłacić głową. Druga rzecz to publikacje zarobkowe, niekoniecznie wysokich lotów, a za tym idzie chowanie się ze wstydu za anonimem lub pseudonimem. W Internecie te proporcje są odwrotne, nie mierzyłem, nie badałem, ale gdybym strzelił, że 95% blogów, o wpisach na forach nie wspomnę, jest anonimowe, to chyba nie pomyliłbym się więcej niż o kilka procent.

Reklama

Dlaczego? Dlaczego ludzie się chowają za anonimowością? A nawet więcej, dla Internetu stworzono specjalne określenie anonimowości i to się nazywa „nick”. Jakie mechanizmy tu działają, bo przecież chyba nie strach przed toporem, przynajmniej w Polsce i nie wstydliwa praca zarobkowa? Nikt nie chce podpisać się pod jakością? Nikt nie chce zostać geniuszem? Internet i w tym obszarze stworzył nowa jakość lub jej brak, jak kto woli, ja raczej przychylam się do braku. Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem anonimowości jest z jednej strony wstyd, z drugiej poczucie bezkarności co daje możliwość pisania byle czego i byle jak. Wstyd przez znajomymi, kolegami z pracy, nawet rodziną. Strach przed pracodawcą, środowiskiem i chyba przed wszystkimi tymi, co przed nimi było również wstyd. Pytanie dość proste się narzuca. Jeśli wstydzisz się tego co piszesz przed znajomymi i bliskimi, to jak się nie wstydzisz tego pisać? Nie rozumiem tego dylematu, ale też nie zamierzam go rozwikłać, bo zaraz mnie zje tak zwana blogosfera, że mi odbiło i szykuje zamach na wolność. Nic podobnego mnie anonimowość w sieci absolutnie nie razi, ani nawet nie przeszkadza, raczej mnie zastanawia i skłania do zadawania pytań. Kolejne pytanie jest następujące. Jak to się dzieje, że przy takiej masie publikacji w interencie nie narodził się żaden „prawdziwy” dziennikarz, pisarz, czy inny artysta. Chciałbym przed odpowiedzią na to pytanie sprowadzić nieco na ziemię tak zwaną blogosferę, która mogłaby rzucać nickami, co to jednak coś znaczą. Te nicki nawet najbardziej znane nic nie znaczą. Poza internetem i to dla wąskiej grupy „środowiskowej” najbardziej znany nick blogera, czy jak mu tam, nic nie znaczy. Spytajcie 10 ludzi spotkanych na ulicy, czy wiedzą kto to jest… i tu rzucie dowolnym popularnym nickiem. Jestem przekonany, że co najmniej 9 rozdziawi buzię i uzna was za religijnych akwizytorów.

Anonimowy autor publikujący w internecie jest niestety każdym, a przez to nikim. Można się na to oburzać, obrażać, można podejrzewać zamach na wolność, ale tak to niestety wygląda. Sam pisałem wiele lat anonimowo i teraz de facto też tak jest, wole nick niż nazwisko, ale w moim przypadku ma to taki sens, że dla mnie internet to narzędzie do publikacji, prawdziwe pisanie to coś innego. Warunek podstawowy, aby z Internetu wyrosła prawdziwa gwiazda czegokolwiek, to jest podpisane dzieło i to podpisane z dumą, z poczuciem własnej wartości i wiary w to co się robi. Nie jest to w żadnym razie recepta na przebicie się do czegoś co internauci nazywają „realem”, a której to nazwy ja nie cierpię. Jest przecież grupka blogerów piszących z imienia i nazwiska i jakoś im to nie pomogło. No nie pomogło, bo jest jeszcze jeden huraoptymistyczny trend wśród publikujących w internecie. Łatwość – nazywa się ten trend, można sobie w parę sekund utworzyć publikację i poczuć się jak jeden z wielkich, tylko że od tego poczucia do wielkości droga usłana kolcami róż. Przy skali publikacji internetowych, a to jest olbrzymia nie urodził się maestro. Jak to tak? Ano tak to tak, że sama łatwość w publikowaniu nie przełoży się na pisanie godne uwagi. Kiedyś publikowało się coś co na to naprawdę zasługiwało, bo i koszty olbrzymie i książka miała wartość samą w sobie. Teraz publikuje się za darmo i nikt nie musi martwić się co z tym dalej robić, wisi sobie na serwerze i tyle. W szkole nie trzeba tego przerabiać, nie trzeba tego czytać, żeby uchodzić za wykształconego, nic nie trzeba, Wisi sobie i w dodatku Bóg jedyny wiem, czyje to?

Publikowanie w interencie będzie można nazwać przełomem dopiero wtedy, gdy narodzi się pierwszy internetowy Mrożek, pierwszy Gałczyński, pierwszy Bułhakow. Kiedy to się stanie nie wiem, nie wiem też komu będzie się chciało wyłowić taki geniusz spośród masy anonimowych tekstów. Wiem natomiast komu się nie będzie chciało, nie będzie się chciało wszystkim „prawdziwym” literatom, dziennikarzom, krytykom i innym fachowcom, którzy przecież bata na własny grzbiet pleść nie będą. Pierwszy geniusz 5nternetu pojawi się wtedy gdy wypełnią się warunki. Dzieło musi mieć autora, który jest z dzieła dumny i pewny swojego pisania, tak pewny, że podpisuje się pod tym co stworzył i cieszy się swoim autorstwem. Dzieło musi być jak benedyktyńska książka, nie jak kolejny wpis na blogu, choćby taki jak ten. Ktoś to musi chcieć wydać dzieło w takiej formie, która nada dziełu elitarności, czyli mówiąc krótko, trzeba dzieło z internetu przenieść do realu, o słodki paradoksie. Interent to potężne narzędzie, ale ja nie wierzę, że powszechny dostęp do publikacji, w dodatku publikacji anonimowej będzie kuźnią geniuszy pióra, czy klawiatury. Nie, do tego trzeba czegoś więcej niż internetu, interent jest tu tylko narzędziem i to chyba nawet tylko po części publikacji, bardziej promocji. Tak, chce przez to powiedzieć, że do książki, w której znajdziemy autora i treść godną druku ciągle i słusznie będzie się podchodzić jak do czegoś co jest lepsze. Podpisana książka jest lepsza od anonimowego internetu i nawet nie zamierzam używać bardziej elitarnego słowa, „lepsza” oddaje wszystko. Fajnie się pisze w interencie i nie ma się czego wstydzić, ale druk, papier, w środku treść, to jest wyższa szkoła jazdy i pełne szlachectwo. Kiedyś zamierzam dorosnąć do tego szlachectwa, dopiero wtedy będą mógł o sobie powiedzieć, że coś napisałem teraz tylko publikuję.

Reklama

25 KOMENTARZE

  1. Nick to temat o wiele bardziej złożony
    Ja na przykład jestem “nickiem” od czasów, gdy nawet ja nie słyszało żem o necie, a co dopiero Ty, gospodarzu (jeśli nie korzystałeś z sieci przez BBS’y czy NASK + maszyna typu VAX to na pewno słyszałeś o tym później). Tak jakoś wyszło – zarówno moja drużyna harcerska lubiła ksywki (głównie dlatego że drużynowy miał słabą pamięć do nazwisk, z resztą niżej podpisane też cierpi na tę dziwną właściwość umysłu), potem działalność w fandomie fantastyki i publikacje w fanzinach – jakoś się przyjęło podpisywanie ksywkami. Konflikt z rodziną, wskutek którego do dziś niespecjalnie chętnie posługuję się swoim nazwiskiem (chyba że muszę) jest osobnym tematem.

    Nicki w sieci były też wymuszone. Na początku były to po prostu loginy, a te z reguły musiały być krótkie, rozpusta w postaci maila . to domena lat późniejszych. I tak jakoś zostało. Anonimowość też – ludzie jej bronią na ogół dla zasady, bo zawsze tak było i w zasadzie czemu nie miałoby być dalej. Jak ktoś nie chce być anonimowy, jego wola. Ja jako Jiima nie jestem anonimowe, ci co mnie znają, wiedzą żem Jiima, i czasem nawet własne dzieci z rozpędu mówią do mnie w ten sposób…

    A co do jakości pisania – czy każdy musi być literatem? W sieci głównie “kwitnie” publicystyka, z resztą książki koszmarnie czyta się z ekranu (dlatego sprawiło żem sobie ebook reader).
    A co do jakości – przy tej ilości chętnych większość musi być mierna. Z resztą i tak dobrze, ludzie czytają, a niektórzy nawet poprawili jakość pisania dzięki sieci. Inaczej byłyby tylko wiadomości w tiwi i esemes do koleżanki…

    Z resztą się zgadzam, jak ujął to Lem (cytat zniekształcony przez niedoskonałą pamięć Jiimy):

    “Słyszałem takie twierdzenie, że jeśli damy olbrzymiej ilości małp maszyny do pisania, oraz zaczekamy odpowiednio długo, to pośród zapisanych przez nie kartek pojawią się wszystkie wielkie dzieła ludzkości. Dziś, dzięki istnieniu internetu wiemy, że owo twierdzenie jest fałszywe”.

  2. Nick to temat o wiele bardziej złożony
    Ja na przykład jestem “nickiem” od czasów, gdy nawet ja nie słyszało żem o necie, a co dopiero Ty, gospodarzu (jeśli nie korzystałeś z sieci przez BBS’y czy NASK + maszyna typu VAX to na pewno słyszałeś o tym później). Tak jakoś wyszło – zarówno moja drużyna harcerska lubiła ksywki (głównie dlatego że drużynowy miał słabą pamięć do nazwisk, z resztą niżej podpisane też cierpi na tę dziwną właściwość umysłu), potem działalność w fandomie fantastyki i publikacje w fanzinach – jakoś się przyjęło podpisywanie ksywkami. Konflikt z rodziną, wskutek którego do dziś niespecjalnie chętnie posługuję się swoim nazwiskiem (chyba że muszę) jest osobnym tematem.

    Nicki w sieci były też wymuszone. Na początku były to po prostu loginy, a te z reguły musiały być krótkie, rozpusta w postaci maila . to domena lat późniejszych. I tak jakoś zostało. Anonimowość też – ludzie jej bronią na ogół dla zasady, bo zawsze tak było i w zasadzie czemu nie miałoby być dalej. Jak ktoś nie chce być anonimowy, jego wola. Ja jako Jiima nie jestem anonimowe, ci co mnie znają, wiedzą żem Jiima, i czasem nawet własne dzieci z rozpędu mówią do mnie w ten sposób…

    A co do jakości pisania – czy każdy musi być literatem? W sieci głównie “kwitnie” publicystyka, z resztą książki koszmarnie czyta się z ekranu (dlatego sprawiło żem sobie ebook reader).
    A co do jakości – przy tej ilości chętnych większość musi być mierna. Z resztą i tak dobrze, ludzie czytają, a niektórzy nawet poprawili jakość pisania dzięki sieci. Inaczej byłyby tylko wiadomości w tiwi i esemes do koleżanki…

    Z resztą się zgadzam, jak ujął to Lem (cytat zniekształcony przez niedoskonałą pamięć Jiimy):

    “Słyszałem takie twierdzenie, że jeśli damy olbrzymiej ilości małp maszyny do pisania, oraz zaczekamy odpowiednio długo, to pośród zapisanych przez nie kartek pojawią się wszystkie wielkie dzieła ludzkości. Dziś, dzięki istnieniu internetu wiemy, że owo twierdzenie jest fałszywe”.

  3. Chyba nie do końca złapałem
    “Jak to się dzieje, że przy takiej masie publikacji w interencie nie narodził się żaden „prawdziwy” dziennikarz, pisarz, czy inny artysta”

    To ja mam kontrprzykład, co prawda z “konkurencji”, mianowicie “Świat za pięć lat” – jedyny blog na s24, który regularnie i w ogóle czytuję. Jakoś tak na jesieni zeszłego roku zbiór wcześniejszych wpisów wyszedł drukiem, nabyłem go, nawet w 2 egzemplarzach (drugi na prezent).

    Tylko nie wiem, czy a) Marcin B. Brixen to realne imię i nazwisko, czy też pseudonim, b) jeżeli realne, to czy mieści się w kategorii, wszak piszesz o genialnych nickach, co to ich nie ma.

  4. Chyba nie do końca złapałem
    “Jak to się dzieje, że przy takiej masie publikacji w interencie nie narodził się żaden „prawdziwy” dziennikarz, pisarz, czy inny artysta”

    To ja mam kontrprzykład, co prawda z “konkurencji”, mianowicie “Świat za pięć lat” – jedyny blog na s24, który regularnie i w ogóle czytuję. Jakoś tak na jesieni zeszłego roku zbiór wcześniejszych wpisów wyszedł drukiem, nabyłem go, nawet w 2 egzemplarzach (drugi na prezent).

    Tylko nie wiem, czy a) Marcin B. Brixen to realne imię i nazwisko, czy też pseudonim, b) jeżeli realne, to czy mieści się w kategorii, wszak piszesz o genialnych nickach, co to ich nie ma.

  5. Tylko trzy uwagi
    1. Żeby publikować czarno na białym, na papierze pod własnym nazwiskiem, to oprócz dobrego tekstu trzeba się jeszcze przebić do tzw. środowiska. A jest to środowisko zamknięte, czy – jak lubią siebie określać – elitarne. Toteż kandydat, jak w każdym zamknietym środowisku (masoneria, cykliści – w nowoczesnym wydaniu kluby motocyklowe) musi przejść inicjację. Strażnicy cnót dziennikarskich lub literackich muszą obwąchać kandydata czy nie zacznie im bruździć w środowisku.

    2. Publikowanie pod nickiem ma jeszcze tę zaletę, że chroni prywatność piszącego przed atakami ad personam. Sam dobrze wiesz ile się trzeba namęczyć, żeby zdyscyplinować adwersarzy do polemiki z poglądami, a nie autorem. Rozwiniętą formę tej dyscypliny uprawniają dziennikarze papierowi, którzy z upodobaniem włażą w prywatność i toczą walkę nie z poglądami tylko z osobą. I tu kłania się Wyborcza, która chce uchodzić za wzór cnót, a ma na koncie najwięcej chyba takich numerów, począwszy od Tymińskiego, przez Herberta na Łysiaku skończywszy. Oczywiście o sprostowaniu można od razu zapomnieć.
    Poza tym zdecydowanie lepiej się czuję jak ktoś w ramach odpowiedzi nazywa mnie – canned heada -skurw…em, niż gdyby robił to używając mojego imienia i nazwiska. Rodzicom mogłoby się zrobić przykro. Więc jest też pewna zasada równości pomiędzy blogerami.
    Swoich poglądów tu wygłaszanych nie wstydzę się specjalnie i wygłaszam je studentom z imienia i naziska ex cathedra, no może nie do końca, bo wszak prowadzimy dyskusję i to merytoryczną a nie personalną.

    3. Napisanie książki to małe miki (przynajmniej w twoim przypadku), ale jej wydanie to problem. Znaleźć wydawcę może być trudno, a samemu to tyż przesrane – koszt od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych w zależności od nakładu. Do tego dystrybucja. Jeżeli mogę podpowiedzieć, to ja bym ją wydał z autorem Matka Kurka a nie PW. Matka Kurka to już marka, wielu się kojarzy, a jak się nie kojarzy to przyciąga uwagę. PW – z całym szacunkiem – zginie wśród innych PW, jest paradoksalnie bardziej anonimowy niż MK. Co nie oznacza, że na okładce z tyłu nie powinno się zamieścić zdjęcia i objaśnienia, kto zacz ten Matka Kurka.

  6. Tylko trzy uwagi
    1. Żeby publikować czarno na białym, na papierze pod własnym nazwiskiem, to oprócz dobrego tekstu trzeba się jeszcze przebić do tzw. środowiska. A jest to środowisko zamknięte, czy – jak lubią siebie określać – elitarne. Toteż kandydat, jak w każdym zamknietym środowisku (masoneria, cykliści – w nowoczesnym wydaniu kluby motocyklowe) musi przejść inicjację. Strażnicy cnót dziennikarskich lub literackich muszą obwąchać kandydata czy nie zacznie im bruździć w środowisku.

    2. Publikowanie pod nickiem ma jeszcze tę zaletę, że chroni prywatność piszącego przed atakami ad personam. Sam dobrze wiesz ile się trzeba namęczyć, żeby zdyscyplinować adwersarzy do polemiki z poglądami, a nie autorem. Rozwiniętą formę tej dyscypliny uprawniają dziennikarze papierowi, którzy z upodobaniem włażą w prywatność i toczą walkę nie z poglądami tylko z osobą. I tu kłania się Wyborcza, która chce uchodzić za wzór cnót, a ma na koncie najwięcej chyba takich numerów, począwszy od Tymińskiego, przez Herberta na Łysiaku skończywszy. Oczywiście o sprostowaniu można od razu zapomnieć.
    Poza tym zdecydowanie lepiej się czuję jak ktoś w ramach odpowiedzi nazywa mnie – canned heada -skurw…em, niż gdyby robił to używając mojego imienia i nazwiska. Rodzicom mogłoby się zrobić przykro. Więc jest też pewna zasada równości pomiędzy blogerami.
    Swoich poglądów tu wygłaszanych nie wstydzę się specjalnie i wygłaszam je studentom z imienia i naziska ex cathedra, no może nie do końca, bo wszak prowadzimy dyskusję i to merytoryczną a nie personalną.

    3. Napisanie książki to małe miki (przynajmniej w twoim przypadku), ale jej wydanie to problem. Znaleźć wydawcę może być trudno, a samemu to tyż przesrane – koszt od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych w zależności od nakładu. Do tego dystrybucja. Jeżeli mogę podpowiedzieć, to ja bym ją wydał z autorem Matka Kurka a nie PW. Matka Kurka to już marka, wielu się kojarzy, a jak się nie kojarzy to przyciąga uwagę. PW – z całym szacunkiem – zginie wśród innych PW, jest paradoksalnie bardziej anonimowy niż MK. Co nie oznacza, że na okładce z tyłu nie powinno się zamieścić zdjęcia i objaśnienia, kto zacz ten Matka Kurka.

  7. A przecież czasem mi żal, że
    A przecież czasem mi żal, że już od początku, jakieś 12 lat temu z hakiem, straciłam częściowo swą anonimowość w sieci. Dla kilkudziesięciu osób mam imię nazwisko, adres zamieszkania i numery telefonów. Mam nawet miejsca do spania, nie raz wykorzystane przez ludzi poznanych w sieci. Zaglądają też tutaj i czytają co mi się spod palców na klawiaturę wymknie pod wpływem, nie koniecznie alkoholowym. Wstydzić się muszę jako ja, niezależnie od tego czy podpisuję się Ewa czy Jasmine. A tak by się chciało choć od czasu do czasu, zupełnie anonimowo, pobluzgać np.;) Żarty żartami, utrata anonimowości hamuje niektóre zapędy, zmusza do autocenzury, przynajmniej mnie. A nóż widelec, co więcej niż pewne, rodzina i znajomi przeczytają i będzie mi głupio? Z genialności zrezygnowałam już jakiś czas temu. Za to z przyjemnością czytam wszystkich, którzy już się o nią ocierają. Pisać, pisać, pisać. Drukować. Kupię. Już dziś proszę o egzemplarz z autografem. Dziękuję.

  8. A przecież czasem mi żal, że
    A przecież czasem mi żal, że już od początku, jakieś 12 lat temu z hakiem, straciłam częściowo swą anonimowość w sieci. Dla kilkudziesięciu osób mam imię nazwisko, adres zamieszkania i numery telefonów. Mam nawet miejsca do spania, nie raz wykorzystane przez ludzi poznanych w sieci. Zaglądają też tutaj i czytają co mi się spod palców na klawiaturę wymknie pod wpływem, nie koniecznie alkoholowym. Wstydzić się muszę jako ja, niezależnie od tego czy podpisuję się Ewa czy Jasmine. A tak by się chciało choć od czasu do czasu, zupełnie anonimowo, pobluzgać np.;) Żarty żartami, utrata anonimowości hamuje niektóre zapędy, zmusza do autocenzury, przynajmniej mnie. A nóż widelec, co więcej niż pewne, rodzina i znajomi przeczytają i będzie mi głupio? Z genialności zrezygnowałam już jakiś czas temu. Za to z przyjemnością czytam wszystkich, którzy już się o nią ocierają. Pisać, pisać, pisać. Drukować. Kupię. Już dziś proszę o egzemplarz z autografem. Dziękuję.

  9. Nazwisko autora to tylko marka.
    Ale marką świadczącą o jakości tworu może być również nick. Reszta, to zagadnienie budowania marki. Zagadnienie z pogranicza socjotechniki, psychologii i ekshibicjonizmu. A może i czarów (jak chce Przewodas)

  10. Nazwisko autora to tylko marka.
    Ale marką świadczącą o jakości tworu może być również nick. Reszta, to zagadnienie budowania marki. Zagadnienie z pogranicza socjotechniki, psychologii i ekshibicjonizmu. A może i czarów (jak chce Przewodas)

  11. Ja
    się zastanawiam, czy jest jakakolwiek publiczna osoba (powiedzmy często występująca w TV, jakiś celebryta) , która pisze anonimowo w sieci bloga i ten blog jest w jakimś tam stopniu znany, znaczący? Uogólniając: czy ktoś, kto doszedł do jakiejś tam pozycji w społeczeństwie jest to w stanie powtórzyć będąc anonimem. Bez znajomośći, bez wsparcia środowiska w którym się obraca, bez koneksji. Bez tej całej otoczki zwanej przez niektórych układem. Takim czy innym.

    • Zoe. To jest bardzo dobre pytanie. Celebryta, który w
      internecie by zabłysnął, potwierdził by swoją klasę i zamknął mordy wszystkim zazdrośnikom sugerującym pomoc środowiska w promocji. Rzecz w tym, że nie sądzę by się to komukolwiek udało. Zbyt dużo trudu, cierpliwości i uporu mogłoby kosztować.

  12. Ja
    się zastanawiam, czy jest jakakolwiek publiczna osoba (powiedzmy często występująca w TV, jakiś celebryta) , która pisze anonimowo w sieci bloga i ten blog jest w jakimś tam stopniu znany, znaczący? Uogólniając: czy ktoś, kto doszedł do jakiejś tam pozycji w społeczeństwie jest to w stanie powtórzyć będąc anonimem. Bez znajomośći, bez wsparcia środowiska w którym się obraca, bez koneksji. Bez tej całej otoczki zwanej przez niektórych układem. Takim czy innym.