Reklama

Na początku uwaga – dla zrozumienia teraźniejszości wskazana jest cierpliwość dla przeczytania pewnego przydługiego fragmentu, choć to tylko 5 minut. Nie ma zbyt wielu takich okazji, więc warto.

Na początku uwaga – dla zrozumienia teraźniejszości wskazana jest cierpliwość dla przeczytania pewnego przydługiego fragmentu, choć to tylko 5 minut. Nie ma zbyt wielu takich okazji, więc warto. Może niektórym to potrzebne… a przytaczam go w związku z niedawną sprawą Drogiego Bronisława.
Tak więc – trzy, dwa, jeden – start!
Wspomniany fragment jest wyjęty z: Mikołaj Berg „Zapiski o polskich spiskach i powstaniach” cz.I, Warszawa 1906, str. 80,81,82 i nakreśla warunki społeczne przed wybuchem powstania Styczniowego.
„/…/ Ludność żydowska po dawnemu stanowiła coś odrębnego w kraju. Obyczajem i dążnościami była narodem w narodzie. O jakiemkolwiek zbliżeniu między Polakami a Żydami nie było jeszcze żadnej wzmianki.
Na dowód, jak obcą była jeszcze podówczas myśl wszelkiego zbliżenia się, może posłużyć następujący szczegół: W styczniu 1859 roku, w sprawozdaniu o koncercie sióstr Neruda, redaktor König w Gazecie Warszawskiej napisał, że koncert ten nie powiódł się dlatego, że artystki „nie posiadają orlich nosów, smagłej twarzy i kruczych włosów, że wymawiają dobitnie literę r, i że ich nazwisko nie ma zakończenia na blatt, kranz lub stern; słowem, że nie posiadają tych koniecznych przymiotów dodatkowych, któreby im mogły zapewnić opiekę i poparcie koteryi, która całą Europę, szczególniej zaś Polskę trzyma w swym uścisku, a działając wszędzie i zawsze z dziwną zgodą i jednomyślnością, stara się każdego ze swoich wypchnąć na pierwsze plany, czy to bankiera, czy skrzypka, tenora, czy też najzwyklejszego spekulanta”… /Gazeta Warszawska z r. 1859, Nr 4, str. 4/.
Artykuł ten wywołał straszliwe krzyki oburzenia między całą żydowską inteligencją Warszawy. Żydzi, gdyby mogli, utopiliby Gazetę Warszawską z całą jej redakcyą. Kilkunastu młodych przedstawicieli wyższego żydowskiego towarzystwa, wystosowało do naczelnego redaktora Gazety list obelżywy, grożący mu wprost obiciem. Lesznowski zażądał opieki sądowej, autorowie listu musieli odpokutować swój wojowniczy animusz kilkudniowym aresztem, a w dodatku przeprosić Lesznowskiego ¹/. Wzburzyło to jeszcze bardziej Żydów. Wyszukano cięte pióra, które stanęły w obronie Żydów, wszczęły gwałtowną polemikę, wykazując ich zasługi i przedstawiając, że miękka i leniwa słowiańska ludność Polski stanowczo nie mogłaby się obyć bez Żydów. Przytaczano /…/
Nie tylko pozyskana część prasy warszawskiej, lecz i organa zagranicznej prasy stanęły zgodnie w obronie Żydów. Brukselski Nord wystąpił z polemiką przeciw Gazecie Warszawskiej, a nawet Herzen w Kołokole wypowiedział słów kilka w ich obronie. /Nr 39, str. 322/.
W Warszawie w pierwszej linii występowali bracia Natansonowie, których przezwano rodziną Machabeuszów.
Odpowiadano im, że nikt nie zaprzecza zasług, położonych dla kraju przez żydowską inteligencyę, lecz że obok tej, istnieje jeszcze druga, daleko znaczniejsza część żydowskiego społeczeństwa, ciemna, brudna licha; zdolna do wszelkiego rodzaju podłych, nikczemnych i obrzydliwych czynów; na wszelkie oszustwa, szpiegostwo, przemytnictwo, fałszerstwo dokumentów i pieniędzy, wyzyskująca społeczeństwo najniesprawiedliwszymi i najbardziej godnymi potępienia środkami. Część ta żydowstwa zaciężyła na dobrobycie wszystkich stanów, lecz najbardziej przygniotła i zatruła ekonomiczny byt warstw niższych, tych podwalin każdego społeczeństwa. Musi się więc każdemu nasuwać pytanie, co robić? Czy żyć obok narodu w narodzie i dać się mu wyzyskiwać, czyli też dążyć do jak najprędszego oswobodzenia się od tej zarazy?
Żydzi wnet się spostrzegli, że polemika sprowadzona na te tory, wytrąca im oręż z ręki… /…/ Organa, które im dotychczas stały do dyspozycji, mogły w każdej chwili odmówić swych usług. Dla dalszego działania, czy to w obecnej chwili, czy, co ważniejsza, w przyszłości, potrzebowali koniecznie zdobyć się na własny organ, swój moralnie i materyalnie, swój dziennik. Owczesny wódz i kierownik całego ruchu żydowskiego w kraju, bogaty bankier Leopold Kronenberg, postanowił założyć taki dziennik w Warszawie. Przede wszystkim wszakże chodziło mu o zmuszenie do milczenia swych wrogów, chociażby na ten krótki przeciąg czasu, nim nie załatwi swej sprawy i nie uzyszcze koncesyi na wydawnictwo dziennika. W tym celu użył ostatecznego środka: broni słabszych. Zaskarżył niespokojnych przeciwników przed Enochem, starszym prokuratorem jednego z departamentów warszawskiego rządzącego senatu, który, jak już samo nazwisko wskazuje, posiadał orli nos i krucze włosy, a właśnie w owym czasie zaczynał zdobywać ogromny wpływ u ks. Gorczakowa. Ten już we wszelkich ważnych i nieważnych sprawach, zasięgał rady nie Muchanowa lecz Enocha… /…/ Enoch przyrzekł Kronenbergowi, że postara się rzecz tę jakoś załatwić; w najbliższym więc czasie, Kronenberg w jednej z poufnych rozmów z namiestnikiem, zwrócił uwagę na /…/ Namiestnik ze swej strony zwrócił na to uwagę cenzury, czyli Muchanowa i… polemika ucichła. Kronenberg mógł spokojnie jechać do Petersburga i tam czynić starania o uzyskanie tyle pożądanej koncesyi.
Redakcya Gazety Warszawskiej, pozbawiona przez cenzurę możliwości prowadzenia dalszej walki… /…/”
Stop. 4 minuty 45. Może wystarczy…
A może jeszcze raz?

Reklama