Reklama

Widzę, że obecnie na dziesięć tekstów dziewięć dotyczy kampanii przed wyborami prezydenckimi. Ciekawe, czy w takim razie ten się przebije…

Widzę, że obecnie na dziesięć tekstów dziewięć dotyczy kampanii przed wyborami prezydenckimi. Ciekawe, czy w takim razie ten się przebije… To nie będzie tekst o kampanii, kandydatach ani zwolennikach dowolnego z nich. Udało mi się zdystansować od polskiej polityki, ponieważ tak się złożyło, że pierwsze dziesięć dni maja spędziłem za Wielką Wodą, w USA. Sieć www nie zna granic, ale odległość i zanurzenie w tamtejszym społeczeństwie robi swoje, zresztą pobyt miałem dość dokładnie zaplanowany, a w tych planach czasu na siedzenie przed kompem było niewiele.

Okazja, z jakiej tym razem byłem w Stanach – Pierwsza Komunia – pozwoliła mi kilka razy odwiedzić amerykańskie kościoły rzymskokatolickie. Nie mam tu na myśli kościołów, do których uczęszcza głównie Polonia, ale właśnie te, do których chodzą Amerykanie. Chociaż w tym przypadku „Amerykanie” to też pojęcie względne, ponieważ USA to „melting pot”, garnek pełen narodowości i ras. W kościele takim zdarza się więc spotkać białych, Murzynów, Latynosów i Azjatów, jak również Mulatów, Kreoli i Metysów o najróżniejszej proporcji przodków białych i nie-białych. Ponieważ miałem wgląd w nazwiska i widziałem całe rodziny, wiem, że oprócz białych pochodzenia anglosaskiego, słowiańskiego i frankofońskiego w kościele byli też Amerykanie wywodzący się z Meksyku, Puerto Rico i Filipin. Kazanie i niektóre elementy liturgii były więc prowadzone w dwóch językach – na zmianę po angielsku i hiszpańsku. Co wydaje się dość egzotyczne komuś, kto – jak ja – przyzwyczajony jest do liturgii po polsku : )

Reklama

Różnice nie ograniczają się tylko do języka. Różne od polskich są także niektóre kwestie organizacyjne. Przede wszystkim frekwencja w kościele sięga może 10% średniej frekwencji w polskich kościołach, nie licząc oczywiście okazji takiej jak Pierwsza Komunia. Ponadto przed mszą ksiądz przed kościołem wita się z wiernymi, a po mszy – żegna się z nimi, stojąc przed drzwiami kościoła. Taki obyczaj w Polsce widziałem może z raz, a i to w kościele nie-rzymskokatolickim, jeżeli mnie moja sklerotyczna pamięć nie myli, był to kościół unicki. Podczas mszy księdzu pomagają „ushers”, nie są to wbrew polskim słownikom odźwierni, woźni ani bileterzy, ale raczej osoby w rodzaju ochotniczych kościelnych, wolontariusze.

Czym się zajmują? Na przykład zbierają ofiarę do koszyków, jednak nie trzymanych w ręku, a na dość długich tyczkach, które pozwalają swobodnie operować „tacą” między ławkami i nikt nie musi przy tej okazji przechylać się przed innymi. Dają znać wiernym z kolejnych rzędów, kiedy mają podejść do komunii. Pomagają rozdzielać samą komunię. Przy okazji: samo podejście do komunii i powrót do ławek odbywa się dużo sprawniej niż w polskich kościołach, mianowicie osoby przystępujące do komunii wychodzą ku środkowemu przejściu między ławkami, a wracają – zewnętrznymi przejściami pod ścianami kościoła. Przy tym wychodzą dopiero wtedy, kiedy do ich ławki zbliżą się wspomniani „ushers”, dając znak, że teraz kolej na ten rząd. Sporo spraw, które są w polskiej obyczajowości puszczone na żywioł, w Stanach jest więc uporządkowanych.

Różnica jest i taka, że w USA nie ma mowy o znaczącym pochrząkiwaniu księdza podczas kazania na temat „kto jeszcze nie dał na tacę znaczącej sumy i dlaczego?”, a tym bardziej – o takim temacie. Ludzie wyglądają na autentycznie przejętych wiarą, żaden z nich nie ogląda się w kościele, kto jeszcze z sąsiadów przyszedł podziwiać jego nowe ciuchy. Wszystko to razem składa się na obraz uporządkowany i dużo pozytywniejszy pod względem obyczajowości, niż w Polsce.

Widzę jedną zasadniczą przyczynę, dla której rysuje się taki obraz – jest nią konkurencja na „rynku” religii. W bezpośrednim sąsiedztwie jednego z kościołów katolickich, w którym byłem, dosłownie w zasięgu 5 minut jazdy samochodem i to nie autostradą, można znaleźć ze cztery większe kościoły wyznań episkopalnych i „centra chrześcijańskie” (różniące się od kościołów skalą i przeznaczeniem). Do takiego centrum nie idzie się tylko na mszę, tam przychodzi się na pół dnia, zaczyna się od mszy, potem jest wspólna modlitwa, studiowanie Pisma Świętego, parafialne bingo, mecze piłki nożnej etc. Co zresztą jest niezłym pomysłem na socjalizację i pewnie lepiej, że ludzie idą do swojego chrześcijańskiego centrum niż po działkę narkotyków.

Jednak tak się składa, że znacząca ilość takich kościołów uprawia dość agresywną propagandę, polegającą już nie tylko na reklamie własnych zalet, ale także na zohydzaniu konkurencji. Są i takie przypadki, że sąsiedzi z kościoła episkopalnego pytają ze współczuciem sąsiada katolika: „To musi być okropne dla waszego dziecka, chodzić do kościoła co niedzielę. Przecież wszyscy katoliccy księża to pedofile!”. To generalizacja, w którą jednak prości ludzie wierzą, „bo przecież u nas w kościele wszyscy tak mówią”.

W takiej sytuacji, wobec bogatej jakościowo (miłe spędzanie czasu) i ilościowo oferty konkurencyjnej, do kościoła katolickiego przychodzą przede wszystkim ci, którzy uważają się za głęboko wierzących katolików. Co w połączeniu z dość tolerancyjnym podejściem przekłada się na dużo bardziej atrakcyjny obraz katolicyzmu niż ten obecny w Polsce, przynajmniej dla ludzi wierzących. No chyba że ktoś jest niewierzący, ale to już całkiem inna bajka.

Reklama

44 KOMENTARZE

  1. O, wreszcie coś interesującego;)
    Wygląda na to, że konkurencja ma te same skutki niezależnie od dziedziny życia, w której funkcjonuje. Cóż, żydzi swego czasu piekli macę z dodatkiem niemowlęcej krwi, teraz sporo czasu uplynie, nim wszyscy katoliccy księża przestaną być pedofilami. Zwłaszcza że, w przeciwieństwie do macy, fakty są udowodnione, wciąż i wciąż potwierdzają się nowe.
    Quacku, a jak tam przebiega msza? Byłam “z okazji” w kościele tydzień temu po dłuugiej przerwie i momentami z trudem powstrzymywałam śmiech. Te gesty, te pozy, ten zaśpiew…sztuczność, egzaltacja, plastik. Murzyński szaman, przerost formy nad treścią. Skoro za wielką wodą, jak piszesz, nieco normalniej, to może i msza bardziej po ludzku wygląda?

    • Hmmm
      Liturgia jest liturgią, akurat tu zmian nie zaobserwowałem i pewnie niewiele mogłoby ich być w ogóle. Jednak różnice są np. w melodiach, na jakie wierni śpiewają psalmy – pierwszej niedzieli pierwszy psalm był na melodię “O radości, iskro bogów”, czyli “Joyful, joyful” – poczułem się śmiesznie, jakbym był na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, albo co najmniej na akademii ku czci UE). Niektóre melodie ewidentnie nawiązują do gospel, frazowanie i strona muzyczna jest taka, jakiej mogłabyś spodziewać się na koncercie bluesowym, fajnie się tego słucha. Jest więc niewątpliwe skojarzenie z murzyńską muzyką, z szamanem już niekoniecznie.

      Poza tym są różnice w gestach, np. na księdza “Pan z wami” (“Lord be with you”) odpowiada się kilka razy z uniesionymi dłońmi “I z duchem twoim” (“And also be with you”) – w Polsce tego gestu nie ma. Trudno mi wyrokować, co w tym sztuczne i egzaltowane. Jest to pewien rytuał i jak to rytuał – rzecz sztuczna. Jednak nie czuje się w tym wszystkim przymusu – ludzie wypełniają ławki i nie stają na zewnątrz przed drzwiami kościoła, siadają w miarę wolnych miejsc na przedzie kościoła, a nie od tyłu (“byle dalej od ołtarza”); tu jest różnica na korzyść.

      Sam udział we mszy tych ochotników też wygląda dość naturalnie, to wynika również z różnicy powołań. W Polsce komunii udzielają prawie wyłącznie księża, wyjątkiem są wielkie polowe msze, jak podczas wizyt papieskich; w Stanach podczas mszy był jeden ksiądz, a cała reszta to świeccy asystenci – ochotnicy. Poza tym komunia jest do wyboru – pod jedną postacią lub dwiema.

      Nie wiem, czy dobrze odpowiedziałem na Twoje pytanie – są różnice, ale czy “bardziej ludzkie” to jest?

      Edit: no i jeszcze to witanie przed i żegnanie po mszy – to jest fajne i buduje poczucie wspólnoty, pomaga zmniejszyć dystans między wiernymi a “dobrodziejem”.

      A np. 9 maja Amerykanie świętują Dzień Matki i wszystkie mamy przy wyjściu z kościoła dostawały po kwiatku, z tym, że to nie inicjatywa księdza, a takiego katolickiego stowarzyszenia “Rycerze Kolumba”. Za wiedzą i zgodą księdza.

      • Właśnie to powitanie i pożegnanie mnie urzekło:)
        Katolicyzm to istotnie mocno skostniałe formuły, stąd może wrażenie powierzchowności, przymusu, sztucznego patosu. Z katolickim Bogiem nie wolno się zbytnio spoufalać. Kapłan stoi na podwyższeniu, naucza z ambony, do poziomu wiernych schodzi tylko po pieniądze. Wyobrażam sobie obcowanie z bogiem i współwyznawcami jako coś spontanicznego, żywego, przekonującego autentyzmem. W studenckich czasach miałam okazję być zaproszona na nabożeństwo w jakimś (protestanckim chyba) kościele w Oslo. Wrażenie pamiętam do dziś – radość tych ludzi – uśmiechy, ciepło, śpiew, taniec (tak, tak – zimni Skandynawowie). Ludzi znacznie mniej niż w przepełnionych wtedy polskich kościołach, ale wyglądało to znacznie bardziej prawdziwie, byli wspólnotą. Uderzyło mnie wtedy, że tamten kościół był zbudowany trochę jak amfiteatr – kapłan stał nieco niżej niż wierni. I te melodie – masz rację – jakieś mniej średniowieczne, aż się chciało pokołysać w rytm.

  2. O, wreszcie coś interesującego;)
    Wygląda na to, że konkurencja ma te same skutki niezależnie od dziedziny życia, w której funkcjonuje. Cóż, żydzi swego czasu piekli macę z dodatkiem niemowlęcej krwi, teraz sporo czasu uplynie, nim wszyscy katoliccy księża przestaną być pedofilami. Zwłaszcza że, w przeciwieństwie do macy, fakty są udowodnione, wciąż i wciąż potwierdzają się nowe.
    Quacku, a jak tam przebiega msza? Byłam “z okazji” w kościele tydzień temu po dłuugiej przerwie i momentami z trudem powstrzymywałam śmiech. Te gesty, te pozy, ten zaśpiew…sztuczność, egzaltacja, plastik. Murzyński szaman, przerost formy nad treścią. Skoro za wielką wodą, jak piszesz, nieco normalniej, to może i msza bardziej po ludzku wygląda?

    • Hmmm
      Liturgia jest liturgią, akurat tu zmian nie zaobserwowałem i pewnie niewiele mogłoby ich być w ogóle. Jednak różnice są np. w melodiach, na jakie wierni śpiewają psalmy – pierwszej niedzieli pierwszy psalm był na melodię “O radości, iskro bogów”, czyli “Joyful, joyful” – poczułem się śmiesznie, jakbym był na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, albo co najmniej na akademii ku czci UE). Niektóre melodie ewidentnie nawiązują do gospel, frazowanie i strona muzyczna jest taka, jakiej mogłabyś spodziewać się na koncercie bluesowym, fajnie się tego słucha. Jest więc niewątpliwe skojarzenie z murzyńską muzyką, z szamanem już niekoniecznie.

      Poza tym są różnice w gestach, np. na księdza “Pan z wami” (“Lord be with you”) odpowiada się kilka razy z uniesionymi dłońmi “I z duchem twoim” (“And also be with you”) – w Polsce tego gestu nie ma. Trudno mi wyrokować, co w tym sztuczne i egzaltowane. Jest to pewien rytuał i jak to rytuał – rzecz sztuczna. Jednak nie czuje się w tym wszystkim przymusu – ludzie wypełniają ławki i nie stają na zewnątrz przed drzwiami kościoła, siadają w miarę wolnych miejsc na przedzie kościoła, a nie od tyłu (“byle dalej od ołtarza”); tu jest różnica na korzyść.

      Sam udział we mszy tych ochotników też wygląda dość naturalnie, to wynika również z różnicy powołań. W Polsce komunii udzielają prawie wyłącznie księża, wyjątkiem są wielkie polowe msze, jak podczas wizyt papieskich; w Stanach podczas mszy był jeden ksiądz, a cała reszta to świeccy asystenci – ochotnicy. Poza tym komunia jest do wyboru – pod jedną postacią lub dwiema.

      Nie wiem, czy dobrze odpowiedziałem na Twoje pytanie – są różnice, ale czy “bardziej ludzkie” to jest?

      Edit: no i jeszcze to witanie przed i żegnanie po mszy – to jest fajne i buduje poczucie wspólnoty, pomaga zmniejszyć dystans między wiernymi a “dobrodziejem”.

      A np. 9 maja Amerykanie świętują Dzień Matki i wszystkie mamy przy wyjściu z kościoła dostawały po kwiatku, z tym, że to nie inicjatywa księdza, a takiego katolickiego stowarzyszenia “Rycerze Kolumba”. Za wiedzą i zgodą księdza.

      • Właśnie to powitanie i pożegnanie mnie urzekło:)
        Katolicyzm to istotnie mocno skostniałe formuły, stąd może wrażenie powierzchowności, przymusu, sztucznego patosu. Z katolickim Bogiem nie wolno się zbytnio spoufalać. Kapłan stoi na podwyższeniu, naucza z ambony, do poziomu wiernych schodzi tylko po pieniądze. Wyobrażam sobie obcowanie z bogiem i współwyznawcami jako coś spontanicznego, żywego, przekonującego autentyzmem. W studenckich czasach miałam okazję być zaproszona na nabożeństwo w jakimś (protestanckim chyba) kościele w Oslo. Wrażenie pamiętam do dziś – radość tych ludzi – uśmiechy, ciepło, śpiew, taniec (tak, tak – zimni Skandynawowie). Ludzi znacznie mniej niż w przepełnionych wtedy polskich kościołach, ale wyglądało to znacznie bardziej prawdziwie, byli wspólnotą. Uderzyło mnie wtedy, że tamten kościół był zbudowany trochę jak amfiteatr – kapłan stał nieco niżej niż wierni. I te melodie – masz rację – jakieś mniej średniowieczne, aż się chciało pokołysać w rytm.

  3. No właśnie!
    Bardzo ciekawy tekst i wreszcie nie o wyborach!
    Oprócz konkurencji widziałbym też ogólnospołeczne zrozumienie i akceptację istnienia innych wyznań lub braku wyznania – u nas wciąż jest lansowany model Polak=katolik, co kościołom przysparza klienteli wprawdzie liczniejszej, ale niezaangażowanej i powierzchownej.

    • w ogóle mam wrażenie, że
      w ogóle mam wrażenie, że amerykańska poprawność polityczna, będąca często czymś powierzchownym i fałszywym (w dużej mierze wciąż, jeżeli chodzi o sprawy rasowe), w kwestii religii rzeczywiście zdaje egzamin, sprawiając, że ludzie są tolerancyjni. Aczkolwiek zdarzają się w różnych społecznościach wiernych ludzie (zwłaszcza neofici), którzy zwalczają inne wyznania z gorliwością godną lepszej sprawy. Tacy są podatni na generalizacje w rodzaju przytoczonej w tekście.

      A co do zrozumienia i akceptacji, to parafia przy okazji uroczystości pierwszokomunijnych wydała przewodnik dla gości innych wyznań i osób niewierzących, w którym krótko opisane były zasady (np. dotyczące przyjmowania komunii, z uprzejmą prośbą, żeby ludzie niewierzący nie robili tego z ciekawości) i liturgia, tzn. że w pewnych momentach należy klęknąć, a w innych wstać, “do czego nie zmuszamy, ale zachęcamy do zachowania formy, żeby katolickim gospodarzom było przyjemnie” – to nie dosłowny cytat, ale raczej wydźwięk całości.

      W Polsce się z czymś takim nie spotkałem, może poza ustnym pouczeniem podczas przygotowań pierwszokomunijnych, ale raczej na zasadzie “wierni odpowiedzialni są za swoich gości, których należy pouczyć co do prawidłowego zachowania w czasie mszy”. Widać statystyka sprawia, że nie bierze się pod uwagę 5% (?), a szkoda.

  4. No właśnie!
    Bardzo ciekawy tekst i wreszcie nie o wyborach!
    Oprócz konkurencji widziałbym też ogólnospołeczne zrozumienie i akceptację istnienia innych wyznań lub braku wyznania – u nas wciąż jest lansowany model Polak=katolik, co kościołom przysparza klienteli wprawdzie liczniejszej, ale niezaangażowanej i powierzchownej.

    • w ogóle mam wrażenie, że
      w ogóle mam wrażenie, że amerykańska poprawność polityczna, będąca często czymś powierzchownym i fałszywym (w dużej mierze wciąż, jeżeli chodzi o sprawy rasowe), w kwestii religii rzeczywiście zdaje egzamin, sprawiając, że ludzie są tolerancyjni. Aczkolwiek zdarzają się w różnych społecznościach wiernych ludzie (zwłaszcza neofici), którzy zwalczają inne wyznania z gorliwością godną lepszej sprawy. Tacy są podatni na generalizacje w rodzaju przytoczonej w tekście.

      A co do zrozumienia i akceptacji, to parafia przy okazji uroczystości pierwszokomunijnych wydała przewodnik dla gości innych wyznań i osób niewierzących, w którym krótko opisane były zasady (np. dotyczące przyjmowania komunii, z uprzejmą prośbą, żeby ludzie niewierzący nie robili tego z ciekawości) i liturgia, tzn. że w pewnych momentach należy klęknąć, a w innych wstać, “do czego nie zmuszamy, ale zachęcamy do zachowania formy, żeby katolickim gospodarzom było przyjemnie” – to nie dosłowny cytat, ale raczej wydźwięk całości.

      W Polsce się z czymś takim nie spotkałem, może poza ustnym pouczeniem podczas przygotowań pierwszokomunijnych, ale raczej na zasadzie “wierni odpowiedzialni są za swoich gości, których należy pouczyć co do prawidłowego zachowania w czasie mszy”. Widać statystyka sprawia, że nie bierze się pod uwagę 5% (?), a szkoda.

  5. Nie mam osobistych doświadczeń z kościołem
    Ale tu jestem i tu obserwuję.
    Wolność wyboru – tak!

    Jak ktoś należy do kościoła, który zabrania np. rozwodów, i ten ktoś się chce rozwieść, to zmienia kościół. I już. Nadal jest dobrym wierzącym człowiekiem.

    Mormoni to jest zjawisko. Zwłaszcza z ich poligamią. Prawo cywilne przyzwala na tylko jedną żonę, a kobiet jest dużo, jako żony religijne. Dzieci też jest dużo.

    Spytałam kiedyś faceta z Utah, jak to jest, że jednego mężczyznę stać na tyle żon i dzieci?
    Popatrzył na mnie jak na niepiśmienną. Żony pracują – wyjśnił – no, to jego stać!

    Jest taki zabawny film pt. Big Love, o facecie mormonie. Facet pracuje, ma kilka żon, kilkanaścioro dzieci, i nie radzi sobie z nawałem obowiązków, a zwłaszcza tych nocnych… Każda żona mieszka z dziećmi w innym domu i gania gość po nocy, rozporka zapiąć nie ma kiedy.

    Nie wiem, jak jest teraz, ale całkiem niedawno jeszcze w Utah była prohibicja. Wtedy w samolotach serwowali alkohol. Za wyjątkiem czasu przelotu nad terytorium Utah….

    Miło, że podróż miałeś udaną, i szczęśliwie powrotną.

    Pozdrowienia 🙂

    • Jakie to wygodne!
      “Jak ktoś należy do kościoła, który zabrania np. rozwodów, i ten ktoś się chce rozwieść, to zmienia kościół. I już. Nadal jest dobrym wierzącym człowiekiem.” : )))

      Z mormonami nie mam doświadczeń, ale to też jest alternatywa. Słyszałem w USA historię o małżeństwie, które “zaliczyło” większość najpopularniejszych kościołów, w poszukiwaniu ponoć “tej właściwej wiary”. A poszukiwania miały i ten aspekt, że państwo w każdej kongregacji szukali zaszczytnych funkcji, którymi mogliby brylować przed wszystkimi znajomymi i nieznajomymi.

      No ale konkurencja jest konkurencją, a człowiek ma bogaty wybór – w USA w każdym razie.

      • Bardzo wygodne, owszem
        Można sobie szukać kościoła i mimo grzechów w naszym rozumieniu, cały czas dobrze się czuć. Bóg nie jest przecież drobiazgowy 🙂

        Moralnie, lepiej jest znależć kościół akceptujący ludzkie sytuacje życiowe niż płacić za katolickie unieważnienie małżeństwa. Bo Bóg jest przekupny…

        Kościół tutaj działa jak grupa wsparcia. Ludzie sobie autentycznie pomagają. Choruje ktoś? Nie ma się komu zająć dziećmi? – to jest grafik, kto i kiedy dzieci zawozi i odwozi, kobiety obiady przynoszą do domu chorego. Pracę lub zlecenia sobie załatwiają nawzajem.

        Pracowałam jakiś czas temu z tzw. ogólną populacją i dużo mnie oni nauczyli.

        Spotkałam np. emerytowanego policjanta, faceta około 55 lat. On i jego żona, też emerytowana policjantka, poświęcili się, poprzez jakiś lokalny kościół, ochotniczej pracy na rzecz zaniedbanej młodzieży. Ochotniczyli w szkole średniej niskich lotów, gdzie uczniowie to jest większość czarnych.

        Wśród czarnych niestety powiela się brak odpowiedzialności mężczyzn za rodzinę. Niemal połowa domów czarnych to są gospodarstwa z matką na czele, i gromadą dzieci, bo tatuś poszedł w siną dal. Matka zapracowana i zahukana, czasu dla dzieci nie ma. Co się dziwić młodym czarnym, nauczonym, że kobieta zajmie się wszystkim, on nic nie musi… Przez pokolenia.

        Co robili ci emerytowani policjanci w ramach kościoła? Zastępowali im nieobecnych rodziców, pomagali na codzień, razem lekcje z nimi odrabiali, na wycieczki jeździli, zachęcali do pozostania w szkole i jej ukończenia, byli autorytetami, których ci młodzi ludzie szukali, a nie znajdowali.

        To jest coś, co mnie ruszyło. To małżeństwo nie pytało, co będą z tego mieli. Oni sami i ich kościół, robili to, co robić się powinno.
        Ta młodzież na tacę nie rzucała…

  6. Nie mam osobistych doświadczeń z kościołem
    Ale tu jestem i tu obserwuję.
    Wolność wyboru – tak!

    Jak ktoś należy do kościoła, który zabrania np. rozwodów, i ten ktoś się chce rozwieść, to zmienia kościół. I już. Nadal jest dobrym wierzącym człowiekiem.

    Mormoni to jest zjawisko. Zwłaszcza z ich poligamią. Prawo cywilne przyzwala na tylko jedną żonę, a kobiet jest dużo, jako żony religijne. Dzieci też jest dużo.

    Spytałam kiedyś faceta z Utah, jak to jest, że jednego mężczyznę stać na tyle żon i dzieci?
    Popatrzył na mnie jak na niepiśmienną. Żony pracują – wyjśnił – no, to jego stać!

    Jest taki zabawny film pt. Big Love, o facecie mormonie. Facet pracuje, ma kilka żon, kilkanaścioro dzieci, i nie radzi sobie z nawałem obowiązków, a zwłaszcza tych nocnych… Każda żona mieszka z dziećmi w innym domu i gania gość po nocy, rozporka zapiąć nie ma kiedy.

    Nie wiem, jak jest teraz, ale całkiem niedawno jeszcze w Utah była prohibicja. Wtedy w samolotach serwowali alkohol. Za wyjątkiem czasu przelotu nad terytorium Utah….

    Miło, że podróż miałeś udaną, i szczęśliwie powrotną.

    Pozdrowienia 🙂

    • Jakie to wygodne!
      “Jak ktoś należy do kościoła, który zabrania np. rozwodów, i ten ktoś się chce rozwieść, to zmienia kościół. I już. Nadal jest dobrym wierzącym człowiekiem.” : )))

      Z mormonami nie mam doświadczeń, ale to też jest alternatywa. Słyszałem w USA historię o małżeństwie, które “zaliczyło” większość najpopularniejszych kościołów, w poszukiwaniu ponoć “tej właściwej wiary”. A poszukiwania miały i ten aspekt, że państwo w każdej kongregacji szukali zaszczytnych funkcji, którymi mogliby brylować przed wszystkimi znajomymi i nieznajomymi.

      No ale konkurencja jest konkurencją, a człowiek ma bogaty wybór – w USA w każdym razie.

      • Bardzo wygodne, owszem
        Można sobie szukać kościoła i mimo grzechów w naszym rozumieniu, cały czas dobrze się czuć. Bóg nie jest przecież drobiazgowy 🙂

        Moralnie, lepiej jest znależć kościół akceptujący ludzkie sytuacje życiowe niż płacić za katolickie unieważnienie małżeństwa. Bo Bóg jest przekupny…

        Kościół tutaj działa jak grupa wsparcia. Ludzie sobie autentycznie pomagają. Choruje ktoś? Nie ma się komu zająć dziećmi? – to jest grafik, kto i kiedy dzieci zawozi i odwozi, kobiety obiady przynoszą do domu chorego. Pracę lub zlecenia sobie załatwiają nawzajem.

        Pracowałam jakiś czas temu z tzw. ogólną populacją i dużo mnie oni nauczyli.

        Spotkałam np. emerytowanego policjanta, faceta około 55 lat. On i jego żona, też emerytowana policjantka, poświęcili się, poprzez jakiś lokalny kościół, ochotniczej pracy na rzecz zaniedbanej młodzieży. Ochotniczyli w szkole średniej niskich lotów, gdzie uczniowie to jest większość czarnych.

        Wśród czarnych niestety powiela się brak odpowiedzialności mężczyzn za rodzinę. Niemal połowa domów czarnych to są gospodarstwa z matką na czele, i gromadą dzieci, bo tatuś poszedł w siną dal. Matka zapracowana i zahukana, czasu dla dzieci nie ma. Co się dziwić młodym czarnym, nauczonym, że kobieta zajmie się wszystkim, on nic nie musi… Przez pokolenia.

        Co robili ci emerytowani policjanci w ramach kościoła? Zastępowali im nieobecnych rodziców, pomagali na codzień, razem lekcje z nimi odrabiali, na wycieczki jeździli, zachęcali do pozostania w szkole i jej ukończenia, byli autorytetami, których ci młodzi ludzie szukali, a nie znajdowali.

        To jest coś, co mnie ruszyło. To małżeństwo nie pytało, co będą z tego mieli. Oni sami i ich kościół, robili to, co robić się powinno.
        Ta młodzież na tacę nie rzucała…

  7. Dawno temu w Anglii do
    Dawno temu w Anglii do kościołów pieski były wpuszczane bo Panowie jakby przy okazji ‘latania za lisem’ na mszę zaglądali. Byli na etacie nawet takie pachołki z kijaszkami by porządek w czasie liturgii utrzymać bo Panowie jak Panowie ale ich pieski niekoniecznie wzajemnie się lubili. Potem kościół zakazał no i zdaje się Panowie rzadziej na msze zachodzili.

  8. Dawno temu w Anglii do
    Dawno temu w Anglii do kościołów pieski były wpuszczane bo Panowie jakby przy okazji ‘latania za lisem’ na mszę zaglądali. Byli na etacie nawet takie pachołki z kijaszkami by porządek w czasie liturgii utrzymać bo Panowie jak Panowie ale ich pieski niekoniecznie wzajemnie się lubili. Potem kościół zakazał no i zdaje się Panowie rzadziej na msze zachodzili.