W mediach szeroko odbieranych i wą
W mediach szeroko odbieranych i wąsko gospodarujących rozumem, padły złowieszcze tytuły. Z całej gamy złowrogich nagłówków wybrałem: „umierający Kościół”. Zabiegi jak zawsze te same i w czas wakacyjny nie mam sumienia molestować przywoływaniem zgranych motywów, powtarzalnych środków wyrazu oraz całej bezczelnej nowomowy. Niestety w tej parodii socjologicznej analizy tkwi źdźbło prawdy i kto wie czy nie w Naszym oku. Moje rozstanie z Kościołem nastąpiło jakieś 20 lat temu, ale nie było w tym żadnego buńczucznego spektaklu, wręcz przeciwnie, pamiętam łzy w oczach, bo rozstawałem się z Kościołem w okolicznościach literackich. Najlepszy, kochany, modelowy ksiądz z obrazka, prosił mnie bym nie robił głupstw, a mnie już nic nie wzruszało i nie było w stanie przekonać, odpływałem na zawsze. Pamiętam rozmowy z tym księdzem, pamiętam Jego imię, to był ksiądz Zdzisław i mam nadzieje, że jeszcze żyje. Graliśmy w gałę, wtedy jeszcze się nie haratało, ale po prostu grało. Na boisku byłem grzesznikiem, ekspresja często wygrywała z talentem, „ku…a” z mych ust słała się gęsto, a ksiądz Zdzisław cierpliwie nawracał. Jeszcze raz i skończymy grę – powiedział, gdy mi się wyrwało czternasty raz. Wziąłem sobie do serca i przez 15 minut byłem bogobojny, aż dobry Bóg pozwolił przeprowadzić akcję życia. Dostałem podanie od bramkarza, półgórną piłkę, przyjąłem piętą, lewą nogą, nadając gale odpowiedni kierunek, minąłem dwóch doświadczonych graczy, w tym jednego „siatą”, zacentrowałem LEWĄ i trafiłem idealnie „na nos”, a ten KUTAS nie trafił do pustej bramki. Krzyknąłem enty raz ku…a, a ksiądz Zdzisław popatrzył na mnie. Ale jak popatrzył!? On spojrzał na mnie tymi swoimi śmiesznie groźnymi oczami i powiedział: „Młody dlaczego tak cicho?”.
Za moich czasów tacy byli księża, byli oczywiście i tacy, co sprowadzali dziwki z legnickiego Cuprum prosto na plebanię, ale takich księży spotykało się naprawdę często. Po dwudziestu latach usiadłem w ławach kościelnych i przebrnąłem przez całą mszę, odprawioną przez MAKLERA. Z klimatu kościoła odnalazłem nawy i wiernych, zapach kościoła, nawet kawałek mistyki, ale przed ołtarzem widziałem i słyszałem faceta w czerwonych szelkach. Obstawiał jakieś pierdoły, dziesięć razy powtarzał, że ta msza jest za siedmiu zmarłych, ale skoro mamy wakacje, to uważajcie na siebie drogie dziatki. Sto razy ciekawszym wydawał mi się upadły proboszcz, który pakowane w folię holenderskie sery i niemieckie słodycze, w latach osiemdziesiątych ułożył w stos, na którym tańczyły dziwki z legnickiego Cuprum. Ten makler odprawiający mszę dla dzieci zdegustował mnie jak smakosza lasagne polane ketchupem. I pewnie nie robiłbym tematu, ale w tym samym czasie słyszałem, że ksiądz zażądał kasy od dzieci, które chodzą do szkoły im. JPII, za mszę z okazji końca roku. Nie koniec smutków. Tak się złożyło, że w szkole na własne oczy widziałem następnego maklera, który nawet guzikiem nie przypominał księdza Zdzisława. Wszystko razem incydenty, ale słyszy się i widzi coraz częściej, że problem istnieje, w dodatku jak się problem na żywe oczy widzi, trudno namacać linię obrony.
Wierzyć, czy nie wierzyć doniesieniom medialnym, że frekwencja kościelna pada? Na pewno jest powód by się zaniepokoić. Maklerów w sutannach nie wolno lekceważyć, z reguły młode to i głupie, obyte z telewizją, smutnym słowem takie Sowy, na miarę parafii. Problem jest, widoczny, tak rzucający się w oczy, że i mnie się rzuciło po latach. Stąd może się brać 40% chodzących do kościoła i te dane wcale nie muszą być fałszywe. Frekwencja na mojej mszy po latach była mizerna, chociaż szkół na zadupiu więcej niż cztery. Na szczęście wytrwali katolicy informują, że trzeba wiedzieć do jakiego kościoła się udać. W centrum małej Moskwy ma się świetnie kościół Franciszkanów i to chyba jest recepta. Kościoły nie dla maklerów i księży patriotów, ale dla zakonników. Zakonnicy to dinozaury, oczywiście można kpić Rydzykiem, ale jeśli zachować powagę, to tylko tam przetrwała prawdziwa wiara, jakkolwiek oceniać tę wiarę. Zakonnicy są wesołymi konserwatystami, potrafią utrzymać niezwykle ważną wspólnotę, jeśli Kościół chce przetrwać będzie musiał zamiast leasingu postawić na zakony. Nie wiem jak mi się udało pozbierać myśli, ale tym razem chciałem napisać, że usprawiedliwienie w postaci palca, główki i gazety żydowskich komunistów wydaje się być bardzo fałszywym alibi. O ile Kościół ma być hamulcem „europejskości”, to Kościół musi zacząć pachnieć kadzidłem i potem księdza Zdzisława na szkolnym boisku. Na zapachu piżma i barwnika czerwonych szelek nałożonych na sutannę daleko Kościół nie zajedzie. Przepraszam, że wsadzam nochal w nie swoje sprawy, ale bardzo się starałem, żeby ta krytyka była konstruktywna. Mój haft na konserwatywnych sztandarach, to: „Zakonnicy do kościołów”.
Sednem problemu to raczej
wierni, nie Kościół. U nas dopołudniowe msze niedzielne (Kościół w centrum miasta) są specjalnie przygotowywane dla dzieci. Śpiewa dziecięcy chórek, przy akompaniamencie skrzypiec, fletu, gitary. Kazanie specjalnie dla dzieci, z udziałem dzieci, nie rzadko z pomocą rekwizytów. Tylko dzieci nie za wiele. Różnicę widać przy przedkomunijnych “okazjach” typu rozdanie książeczek. Wtedy okazuje się, że ludzie skądś nagle wyleźli i byli łaskawi dowlec się na mszę.
Ludziom się nie chce, każda wymówka jest dobra. A przoduje hasło: katolik wierzący niepraktykujący – taki zwierz co to w przyrodzie nie istnieje. Hołd NIJAKOŚCI. Odbębniamy co się da.
Hm. Szkoda,
że “nie ma” u nas Żydów. Może bylibyśmy bardziej katoliccy żyjąc razem z wyznającymi inną religię. Może nie dalibyśmy sobie tak poniewierać naszą wiarą przez media. Może nie byłoby Michnika.
Sednem problemu to raczej
wierni, nie Kościół. U nas dopołudniowe msze niedzielne (Kościół w centrum miasta) są specjalnie przygotowywane dla dzieci. Śpiewa dziecięcy chórek, przy akompaniamencie skrzypiec, fletu, gitary. Kazanie specjalnie dla dzieci, z udziałem dzieci, nie rzadko z pomocą rekwizytów. Tylko dzieci nie za wiele. Różnicę widać przy przedkomunijnych “okazjach” typu rozdanie książeczek. Wtedy okazuje się, że ludzie skądś nagle wyleźli i byli łaskawi dowlec się na mszę.
Ludziom się nie chce, każda wymówka jest dobra. A przoduje hasło: katolik wierzący niepraktykujący – taki zwierz co to w przyrodzie nie istnieje. Hołd NIJAKOŚCI. Odbębniamy co się da.
Hm. Szkoda,
że “nie ma” u nas Żydów. Może bylibyśmy bardziej katoliccy żyjąc razem z wyznającymi inną religię. Może nie dalibyśmy sobie tak poniewierać naszą wiarą przez media. Może nie byłoby Michnika.
Sednem problemu to raczej
wierni, nie Kościół. U nas dopołudniowe msze niedzielne (Kościół w centrum miasta) są specjalnie przygotowywane dla dzieci. Śpiewa dziecięcy chórek, przy akompaniamencie skrzypiec, fletu, gitary. Kazanie specjalnie dla dzieci, z udziałem dzieci, nie rzadko z pomocą rekwizytów. Tylko dzieci nie za wiele. Różnicę widać przy przedkomunijnych “okazjach” typu rozdanie książeczek. Wtedy okazuje się, że ludzie skądś nagle wyleźli i byli łaskawi dowlec się na mszę.
Ludziom się nie chce, każda wymówka jest dobra. A przoduje hasło: katolik wierzący niepraktykujący – taki zwierz co to w przyrodzie nie istnieje. Hołd NIJAKOŚCI. Odbębniamy co się da.
Hm. Szkoda,
że “nie ma” u nas Żydów. Może bylibyśmy bardziej katoliccy żyjąc razem z wyznającymi inną religię. Może nie dalibyśmy sobie tak poniewierać naszą wiarą przez media. Może nie byłoby Michnika.
Michnikowi do sztambucha
Złamanie katolików w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Włoszech i eksterminacja w Polsce otworzyła drogę do eksterminacji przez hitlera Żydów. Ale on nigdy niczego nie rozumiał….
“Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. To odstępstwo będzie tak wielkie, że Jezus Chrystus stawia nawet pytanie: “Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Zanikowi wiary towarzyszyć będzie też osłabienie miłości: “a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu”,
Michnikowi do sztambucha
Złamanie katolików w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Włoszech i eksterminacja w Polsce otworzyła drogę do eksterminacji przez hitlera Żydów. Ale on nigdy niczego nie rozumiał….
“Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. To odstępstwo będzie tak wielkie, że Jezus Chrystus stawia nawet pytanie: “Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Zanikowi wiary towarzyszyć będzie też osłabienie miłości: “a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu”,
Michnikowi do sztambucha
Złamanie katolików w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Włoszech i eksterminacja w Polsce otworzyła drogę do eksterminacji przez hitlera Żydów. Ale on nigdy niczego nie rozumiał….
“Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. To odstępstwo będzie tak wielkie, że Jezus Chrystus stawia nawet pytanie: “Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Zanikowi wiary towarzyszyć będzie też osłabienie miłości: “a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu”,
IMHO problemem może być brak konkurencji
Jak pisałem 2 lata temu z hakiem:
“konkurencja na „rynku” religii. W bezpośrednim sąsiedztwie jednego z kościołów katolickich, w którym byłem, dosłownie w zasięgu 5 minut jazdy samochodem i to nie autostradą, można znaleźć ze cztery większe kościoły wyznań episkopalnych i „centra chrześcijańskie” (różniące się od kościołów skalą i przeznaczeniem). Do takiego centrum nie idzie się tylko na mszę, tam przychodzi się na pół dnia, zaczyna się od mszy, potem jest wspólna modlitwa, studiowanie Pisma Świętego, parafialne bingo, mecze piłki nożnej etc. Co zresztą jest niezłym pomysłem na socjalizację i pewnie lepiej, że ludzie idą do swojego chrześcijańskiego centrum niż po działkę narkotyków.
Jednak tak się składa, że znacząca ilość takich kościołów uprawia dość agresywną propagandę, polegającą już nie tylko na reklamie własnych zalet, ale także na zohydzaniu konkurencji. Są i takie przypadki, że sąsiedzi z kościoła episkopalnego pytają ze współczuciem sąsiada katolika: „To musi być okropne dla waszego dziecka, chodzić do kościoła co niedzielę. Przecież wszyscy katoliccy księża to pedofile!”. To generalizacja, w którą jednak prości ludzie wierzą, „bo przecież u nas w kościele wszyscy tak mówią”.
W takiej sytuacji, wobec bogatej jakościowo (miłe spędzanie czasu) i ilościowo oferty konkurencyjnej, do kościoła katolickiego przychodzą przede wszystkim ci, którzy uważają się za głęboko wierzących katolików. Co w połączeniu z dość tolerancyjnym podejściem przekłada się na dużo bardziej atrakcyjny obraz katolicyzmu niż ten obecny w Polsce, przynajmniej dla ludzi wierzących.”
http://kontrowersje.net/tresc/roznice_pedofilia_i_wolnosc_wyboru
IMHO problemem może być brak konkurencji
Jak pisałem 2 lata temu z hakiem:
“konkurencja na „rynku” religii. W bezpośrednim sąsiedztwie jednego z kościołów katolickich, w którym byłem, dosłownie w zasięgu 5 minut jazdy samochodem i to nie autostradą, można znaleźć ze cztery większe kościoły wyznań episkopalnych i „centra chrześcijańskie” (różniące się od kościołów skalą i przeznaczeniem). Do takiego centrum nie idzie się tylko na mszę, tam przychodzi się na pół dnia, zaczyna się od mszy, potem jest wspólna modlitwa, studiowanie Pisma Świętego, parafialne bingo, mecze piłki nożnej etc. Co zresztą jest niezłym pomysłem na socjalizację i pewnie lepiej, że ludzie idą do swojego chrześcijańskiego centrum niż po działkę narkotyków.
Jednak tak się składa, że znacząca ilość takich kościołów uprawia dość agresywną propagandę, polegającą już nie tylko na reklamie własnych zalet, ale także na zohydzaniu konkurencji. Są i takie przypadki, że sąsiedzi z kościoła episkopalnego pytają ze współczuciem sąsiada katolika: „To musi być okropne dla waszego dziecka, chodzić do kościoła co niedzielę. Przecież wszyscy katoliccy księża to pedofile!”. To generalizacja, w którą jednak prości ludzie wierzą, „bo przecież u nas w kościele wszyscy tak mówią”.
W takiej sytuacji, wobec bogatej jakościowo (miłe spędzanie czasu) i ilościowo oferty konkurencyjnej, do kościoła katolickiego przychodzą przede wszystkim ci, którzy uważają się za głęboko wierzących katolików. Co w połączeniu z dość tolerancyjnym podejściem przekłada się na dużo bardziej atrakcyjny obraz katolicyzmu niż ten obecny w Polsce, przynajmniej dla ludzi wierzących.”
http://kontrowersje.net/tresc/roznice_pedofilia_i_wolnosc_wyboru
IMHO problemem może być brak konkurencji
Jak pisałem 2 lata temu z hakiem:
“konkurencja na „rynku” religii. W bezpośrednim sąsiedztwie jednego z kościołów katolickich, w którym byłem, dosłownie w zasięgu 5 minut jazdy samochodem i to nie autostradą, można znaleźć ze cztery większe kościoły wyznań episkopalnych i „centra chrześcijańskie” (różniące się od kościołów skalą i przeznaczeniem). Do takiego centrum nie idzie się tylko na mszę, tam przychodzi się na pół dnia, zaczyna się od mszy, potem jest wspólna modlitwa, studiowanie Pisma Świętego, parafialne bingo, mecze piłki nożnej etc. Co zresztą jest niezłym pomysłem na socjalizację i pewnie lepiej, że ludzie idą do swojego chrześcijańskiego centrum niż po działkę narkotyków.
Jednak tak się składa, że znacząca ilość takich kościołów uprawia dość agresywną propagandę, polegającą już nie tylko na reklamie własnych zalet, ale także na zohydzaniu konkurencji. Są i takie przypadki, że sąsiedzi z kościoła episkopalnego pytają ze współczuciem sąsiada katolika: „To musi być okropne dla waszego dziecka, chodzić do kościoła co niedzielę. Przecież wszyscy katoliccy księża to pedofile!”. To generalizacja, w którą jednak prości ludzie wierzą, „bo przecież u nas w kościele wszyscy tak mówią”.
W takiej sytuacji, wobec bogatej jakościowo (miłe spędzanie czasu) i ilościowo oferty konkurencyjnej, do kościoła katolickiego przychodzą przede wszystkim ci, którzy uważają się za głęboko wierzących katolików. Co w połączeniu z dość tolerancyjnym podejściem przekłada się na dużo bardziej atrakcyjny obraz katolicyzmu niż ten obecny w Polsce, przynajmniej dla ludzi wierzących.”
http://kontrowersje.net/tresc/roznice_pedofilia_i_wolnosc_wyboru
nowa epoka
Kościół miał długi okres lat tłustych od końca stanu wojennego gdzieś do 2008 roku.
Wówczas robił co chciał, brał co chciał i właściwie współrządził, niezależnie od tego kto sprawował akurat formalną władzę.
Stąd statystyki zawyżano, mieliśmy 99,99% katolików, pielgrzymki władzy na Jasną Gorę i do Rzymu, premierów wzywanych na dywanik do Prymasa, posłów i ubeków leżących krzyżem w kościołach itp.
Ubocznym skutkiem sukcesu była zamiana Kościoła w dochodową firmę.
Materialne rozbestwienie części księży “procentuje” akurat w momencie, gdy zdecydowano że Polska ma być zbieraniną ubogich, posłusznych parobków.
Utworzenie takiej zbieraniny nie będzie możliwe bez przymusowo wprowadzonej wielokulturowości, i bez rozbicia monopolu Kościoła Katolickiego na rynku światopoglądowym.
Nastąpiła więc radykalna zmiana w stosunkach Państwo – Kościół, i nic już nie będzie takie jak 4 lata temu.
A to jakie będzie nie zależy nawet od Tuska.
nowa epoka
Kościół miał długi okres lat tłustych od końca stanu wojennego gdzieś do 2008 roku.
Wówczas robił co chciał, brał co chciał i właściwie współrządził, niezależnie od tego kto sprawował akurat formalną władzę.
Stąd statystyki zawyżano, mieliśmy 99,99% katolików, pielgrzymki władzy na Jasną Gorę i do Rzymu, premierów wzywanych na dywanik do Prymasa, posłów i ubeków leżących krzyżem w kościołach itp.
Ubocznym skutkiem sukcesu była zamiana Kościoła w dochodową firmę.
Materialne rozbestwienie części księży “procentuje” akurat w momencie, gdy zdecydowano że Polska ma być zbieraniną ubogich, posłusznych parobków.
Utworzenie takiej zbieraniny nie będzie możliwe bez przymusowo wprowadzonej wielokulturowości, i bez rozbicia monopolu Kościoła Katolickiego na rynku światopoglądowym.
Nastąpiła więc radykalna zmiana w stosunkach Państwo – Kościół, i nic już nie będzie takie jak 4 lata temu.
A to jakie będzie nie zależy nawet od Tuska.
nowa epoka
Kościół miał długi okres lat tłustych od końca stanu wojennego gdzieś do 2008 roku.
Wówczas robił co chciał, brał co chciał i właściwie współrządził, niezależnie od tego kto sprawował akurat formalną władzę.
Stąd statystyki zawyżano, mieliśmy 99,99% katolików, pielgrzymki władzy na Jasną Gorę i do Rzymu, premierów wzywanych na dywanik do Prymasa, posłów i ubeków leżących krzyżem w kościołach itp.
Ubocznym skutkiem sukcesu była zamiana Kościoła w dochodową firmę.
Materialne rozbestwienie części księży “procentuje” akurat w momencie, gdy zdecydowano że Polska ma być zbieraniną ubogich, posłusznych parobków.
Utworzenie takiej zbieraniny nie będzie możliwe bez przymusowo wprowadzonej wielokulturowości, i bez rozbicia monopolu Kościoła Katolickiego na rynku światopoglądowym.
Nastąpiła więc radykalna zmiana w stosunkach Państwo – Kościół, i nic już nie będzie takie jak 4 lata temu.
A to jakie będzie nie zależy nawet od Tuska.
Rezultat nakazu
Wiadomo, że każdy nakaz lub zakaz ma w perspektywie czasu skutek odwrotny. Nic tak nie działa na młodzież, jak religia jako przedmiot w szkole w wykonaniu katechetki, żeby została zlekceważona i wyśmiana. Przebieg religii w szkolnej sali nijak się ma do misterium w świątyni, albo przynajmniej zajęć na terenie kościoła, gdzie się specjalnie w tym celu idzie.
Trzeba by się przyjrzeć 55 intelektualistom, którzy list w sprawie religii w szkołach wystosowali w 1990 roku.
Też słuszna racja.
Też słuszna racja.
drzewiej było różnie
Religia nauczana kiedyś w kościele, też była przymusowa. Niepójście groziło laniem w domu.
Chodzi raczej o to że w obecnym systemie nauka religii jest jakby upaństwowiona, stała się jednym z nielubianych elementów świeckiej szkoły tak jak matematyka czy geografia.
Przedmiot do zdania i zapomnienia.
Z drugiej strony, nie pamiętam aby za komuny lekcjom religii prowadzonym w kościele towarzyszyła jakaś szczególna atmosfera.
Uczniowie traktowali je jak inne upierdliwe pomysły rodziców, typu posyłania na lekcje muzyki, śpiewu, czy na język angielski.
Jednak to miało charakter czegoś dodatkowego, i poza systemowego, może w tym tkwił jakiś dodatni plus.
Nie zgodzę się, również w
Nie zgodzę się, również w Twoim imieniu, żeby bezczelności nie było końca. Jak Zolw słusznie zauważył i od razu użył pięknego słowa, na “relę” chodziło się jak na WF lub godzinę wychowawczą, nie jak na matmę. Rela była w porządku, owszem i zgoda: “nie ma, że boli” i żadnych odstępstw, ale mimo wszystko wypad całą klasą na plebanię podniecał, zawsze się można było spóźnić, a po drodze jedna wielka przygoda, w tym pierwsza miłość do odprowadzenia. Reli nie dało się nie zdać, podobnie jak WF. Bywało, że dobrodziej walił linijką przez łeb i wiało grozą, jednak największe głąby zawsze zdawały wszystkie egzaminy do I Komunii i zaliczały semestry. Fenomen! Zgadzam się z tą diagnozą, która mówi, że Kościół odstrzelił sobie jaja, przenosząc religię do szkół, ale wycofanie się z tego pomysłu, w tej chwili, pogorszyłoby stan rzeczy.
stary system
To był z pewnością błąd, Kościół połaszczył się na państwowe etaty w szkołach i przesrał sprawę.
Ale wcześniejsze metody też wyhodowały sporo bezbożników, np mnie.
W moich czasach naukę religii kończyło się na pierwszej Komunii lub co najwyżej na bierzmowaniu, i taki był wówczas cel nauki religii.
W szkole średniej nikt już na religię nie chodził.
Możliwe więc, że miłośnicy Palikota to produkty reformy nauczania, ale to tylko jedna z dróg formowania nowoczesnego Europejczyka polskiego pochodzenia.
Z LO sporo racji, ale NIKT to
Z LO sporo racji, ale NIKT to chyba za dużo powiedziane, chociaż mogę mówić tylko za siebie. Pamiętam, że nasze koleżanki namówiły nas na lekcje religii, a było nas raptem 5 bezbożnych, w tym tylko ja jeden z wyboru, reszta robiła za synów naczelników, milicjantów, lekarzy ordynatorów. Co ciekawe, większość z tych, którzy nie musieli i nawet nie powinni przystępowali i do I Komunii i do bierzmowania, taka była społeczna presja ZA KOMUNY. Jednym z ulubionych idoli ludu był bogobojny I sekretarz w gminie lub w powiecie albo przynajmniej żona i… cytata: porządne dzieci. Tak, czy siak, wówczas nie było wojny “polsko-polskiej”, kompletnie nam nie przeszkadzało, że najfajniejsze cycki w klasie były moherowe i nawet pal sześć cycki, po prostu nie było takiej kategorii kumpelskiej jak wiara i polityka. Owszem w 1989 nastąpiła konsternacja, która zastała nas w III klasie i na godzinach wychowawczych bywało ostro, ale to się nijak nie przekładało na seks, przyjaźnie, ważniejsze zainteresowania jak sport i teatr.
Religia
w szkołach nie ma takiego znaczenia jak fakt, że nawyki wpajają rodzice. Punktem wyjścia jest postępowanie rodziców i w konsekwencji takie a nie inne wychowywanie dzieci. Dziecko z rodziny, w której się praktykuje katolicyzm będzie chodzić do kościoła. I nie ma znaczenia gdzie odbywa się lekcja religii. Tymczasem rodzice dzisiaj jeszcze chętnie korzystają z sakramentów ale reszta to wersja katolicyzm light. Źli, pazerni księża, czy katecheci to wymówka dla LENIWYCH, chętnych do korzystania z wolnego czasu inaczej niż na mszy po całym tygodniu zabiegania – wyjazdy, grile lub w ogóle poleniuchowanie. “Chodziłbym do kościoła gdyby nie księża”, “Nie będę jak te mohery,” – ja tak słyszę. Napisałam wyżej, że ludziom się nie chce, i potrzebują usprawiedliwienia na swoją bylejakość. Bycie Katolikiem to konkretne postępowanie, spełnienie wymagań – nie na dzisiejszych ludzi chcących żyć zgodnie z hasłem: niech żyje wolność i swoboda.
Z mojej rodziny rodzice z tych niepraktykujących (czyt.leniwych), matka przeżywa, że od września jej się zacznie bo starsze dziecko do komunii. Bieganina do kościoła. Kolejne dziecko w drodze – jeszcze nie narodzone a już ustalili kto będzie chrzestnym. Będą przysięgać, że wychowają zgodnie z nauką kościoła. Obłuda. Kompletna niekonsekwencja.
Wolność, czyli brak odpowiedzialności za to kim się jest, co się robi. Nie szukajcie wymówek dla tych ludzi. To nie księża, to nie religia w szkołach.
Na szczęście
widzę na wiosce prawdziwe dewotki, odrodziły się dzięki Bogu. Przejeżdżam swoim złomem, a w biały dzień, przy kapliczce, modli się parę kobiet. Wbrew propagandzie, obrazek rzadki, więc cieszy mnie niezmiernie.
Myślę, że część episkopatu jest w najzwyczajniejszy sposób przekupiona i to w rejonach decyzyjnych. Kapłani z prawdziwego zdarzenia są odsuwani do przysłowiowego Zapizdowa, paru takich spotkałem – ludzie naprawdę wielcy, pielgrzymka z nimi to była sama przyjemność.
Przysłuchujcie się kazaniom, osobiście odnoszę wrażenie, że są tak skonstruowane, aby o minimetr nie tknąć spraw politycznych. Wokół może się palić, a tu nic. Wyjątki też się zdarzyły.
O właśnie, dzięki.
Zacząłem, ale zapomniałem to wysłać.
Zawsze było tak, że część wiernych do praktyk religijnych nakłaniało bardziej “co ludzie powiedzą” niż “bój się Boga”. Teraz, kiedy społeczeństwo jest poszatkowane i anonimowe, i pozrywane są więzi rodzinne, wymówki przychodzą bardzo łatwo. Problem nie dotyczy tylko katolików, także ewangelików i prawosławnych.
Rezultat nakazu
Wiadomo, że każdy nakaz lub zakaz ma w perspektywie czasu skutek odwrotny. Nic tak nie działa na młodzież, jak religia jako przedmiot w szkole w wykonaniu katechetki, żeby została zlekceważona i wyśmiana. Przebieg religii w szkolnej sali nijak się ma do misterium w świątyni, albo przynajmniej zajęć na terenie kościoła, gdzie się specjalnie w tym celu idzie.
Trzeba by się przyjrzeć 55 intelektualistom, którzy list w sprawie religii w szkołach wystosowali w 1990 roku.
Też słuszna racja.
Też słuszna racja.
drzewiej było różnie
Religia nauczana kiedyś w kościele, też była przymusowa. Niepójście groziło laniem w domu.
Chodzi raczej o to że w obecnym systemie nauka religii jest jakby upaństwowiona, stała się jednym z nielubianych elementów świeckiej szkoły tak jak matematyka czy geografia.
Przedmiot do zdania i zapomnienia.
Z drugiej strony, nie pamiętam aby za komuny lekcjom religii prowadzonym w kościele towarzyszyła jakaś szczególna atmosfera.
Uczniowie traktowali je jak inne upierdliwe pomysły rodziców, typu posyłania na lekcje muzyki, śpiewu, czy na język angielski.
Jednak to miało charakter czegoś dodatkowego, i poza systemowego, może w tym tkwił jakiś dodatni plus.
Nie zgodzę się, również w
Nie zgodzę się, również w Twoim imieniu, żeby bezczelności nie było końca. Jak Zolw słusznie zauważył i od razu użył pięknego słowa, na “relę” chodziło się jak na WF lub godzinę wychowawczą, nie jak na matmę. Rela była w porządku, owszem i zgoda: “nie ma, że boli” i żadnych odstępstw, ale mimo wszystko wypad całą klasą na plebanię podniecał, zawsze się można było spóźnić, a po drodze jedna wielka przygoda, w tym pierwsza miłość do odprowadzenia. Reli nie dało się nie zdać, podobnie jak WF. Bywało, że dobrodziej walił linijką przez łeb i wiało grozą, jednak największe głąby zawsze zdawały wszystkie egzaminy do I Komunii i zaliczały semestry. Fenomen! Zgadzam się z tą diagnozą, która mówi, że Kościół odstrzelił sobie jaja, przenosząc religię do szkół, ale wycofanie się z tego pomysłu, w tej chwili, pogorszyłoby stan rzeczy.
stary system
To był z pewnością błąd, Kościół połaszczył się na państwowe etaty w szkołach i przesrał sprawę.
Ale wcześniejsze metody też wyhodowały sporo bezbożników, np mnie.
W moich czasach naukę religii kończyło się na pierwszej Komunii lub co najwyżej na bierzmowaniu, i taki był wówczas cel nauki religii.
W szkole średniej nikt już na religię nie chodził.
Możliwe więc, że miłośnicy Palikota to produkty reformy nauczania, ale to tylko jedna z dróg formowania nowoczesnego Europejczyka polskiego pochodzenia.
Z LO sporo racji, ale NIKT to
Z LO sporo racji, ale NIKT to chyba za dużo powiedziane, chociaż mogę mówić tylko za siebie. Pamiętam, że nasze koleżanki namówiły nas na lekcje religii, a było nas raptem 5 bezbożnych, w tym tylko ja jeden z wyboru, reszta robiła za synów naczelników, milicjantów, lekarzy ordynatorów. Co ciekawe, większość z tych, którzy nie musieli i nawet nie powinni przystępowali i do I Komunii i do bierzmowania, taka była społeczna presja ZA KOMUNY. Jednym z ulubionych idoli ludu był bogobojny I sekretarz w gminie lub w powiecie albo przynajmniej żona i… cytata: porządne dzieci. Tak, czy siak, wówczas nie było wojny “polsko-polskiej”, kompletnie nam nie przeszkadzało, że najfajniejsze cycki w klasie były moherowe i nawet pal sześć cycki, po prostu nie było takiej kategorii kumpelskiej jak wiara i polityka. Owszem w 1989 nastąpiła konsternacja, która zastała nas w III klasie i na godzinach wychowawczych bywało ostro, ale to się nijak nie przekładało na seks, przyjaźnie, ważniejsze zainteresowania jak sport i teatr.
Religia
w szkołach nie ma takiego znaczenia jak fakt, że nawyki wpajają rodzice. Punktem wyjścia jest postępowanie rodziców i w konsekwencji takie a nie inne wychowywanie dzieci. Dziecko z rodziny, w której się praktykuje katolicyzm będzie chodzić do kościoła. I nie ma znaczenia gdzie odbywa się lekcja religii. Tymczasem rodzice dzisiaj jeszcze chętnie korzystają z sakramentów ale reszta to wersja katolicyzm light. Źli, pazerni księża, czy katecheci to wymówka dla LENIWYCH, chętnych do korzystania z wolnego czasu inaczej niż na mszy po całym tygodniu zabiegania – wyjazdy, grile lub w ogóle poleniuchowanie. “Chodziłbym do kościoła gdyby nie księża”, “Nie będę jak te mohery,” – ja tak słyszę. Napisałam wyżej, że ludziom się nie chce, i potrzebują usprawiedliwienia na swoją bylejakość. Bycie Katolikiem to konkretne postępowanie, spełnienie wymagań – nie na dzisiejszych ludzi chcących żyć zgodnie z hasłem: niech żyje wolność i swoboda.
Z mojej rodziny rodzice z tych niepraktykujących (czyt.leniwych), matka przeżywa, że od września jej się zacznie bo starsze dziecko do komunii. Bieganina do kościoła. Kolejne dziecko w drodze – jeszcze nie narodzone a już ustalili kto będzie chrzestnym. Będą przysięgać, że wychowają zgodnie z nauką kościoła. Obłuda. Kompletna niekonsekwencja.
Wolność, czyli brak odpowiedzialności za to kim się jest, co się robi. Nie szukajcie wymówek dla tych ludzi. To nie księża, to nie religia w szkołach.
Na szczęście
widzę na wiosce prawdziwe dewotki, odrodziły się dzięki Bogu. Przejeżdżam swoim złomem, a w biały dzień, przy kapliczce, modli się parę kobiet. Wbrew propagandzie, obrazek rzadki, więc cieszy mnie niezmiernie.
Myślę, że część episkopatu jest w najzwyczajniejszy sposób przekupiona i to w rejonach decyzyjnych. Kapłani z prawdziwego zdarzenia są odsuwani do przysłowiowego Zapizdowa, paru takich spotkałem – ludzie naprawdę wielcy, pielgrzymka z nimi to była sama przyjemność.
Przysłuchujcie się kazaniom, osobiście odnoszę wrażenie, że są tak skonstruowane, aby o minimetr nie tknąć spraw politycznych. Wokół może się palić, a tu nic. Wyjątki też się zdarzyły.
O właśnie, dzięki.
Zacząłem, ale zapomniałem to wysłać.
Zawsze było tak, że część wiernych do praktyk religijnych nakłaniało bardziej “co ludzie powiedzą” niż “bój się Boga”. Teraz, kiedy społeczeństwo jest poszatkowane i anonimowe, i pozrywane są więzi rodzinne, wymówki przychodzą bardzo łatwo. Problem nie dotyczy tylko katolików, także ewangelików i prawosławnych.
Rezultat nakazu
Wiadomo, że każdy nakaz lub zakaz ma w perspektywie czasu skutek odwrotny. Nic tak nie działa na młodzież, jak religia jako przedmiot w szkole w wykonaniu katechetki, żeby została zlekceważona i wyśmiana. Przebieg religii w szkolnej sali nijak się ma do misterium w świątyni, albo przynajmniej zajęć na terenie kościoła, gdzie się specjalnie w tym celu idzie.
Trzeba by się przyjrzeć 55 intelektualistom, którzy list w sprawie religii w szkołach wystosowali w 1990 roku.
Też słuszna racja.
Też słuszna racja.
drzewiej było różnie
Religia nauczana kiedyś w kościele, też była przymusowa. Niepójście groziło laniem w domu.
Chodzi raczej o to że w obecnym systemie nauka religii jest jakby upaństwowiona, stała się jednym z nielubianych elementów świeckiej szkoły tak jak matematyka czy geografia.
Przedmiot do zdania i zapomnienia.
Z drugiej strony, nie pamiętam aby za komuny lekcjom religii prowadzonym w kościele towarzyszyła jakaś szczególna atmosfera.
Uczniowie traktowali je jak inne upierdliwe pomysły rodziców, typu posyłania na lekcje muzyki, śpiewu, czy na język angielski.
Jednak to miało charakter czegoś dodatkowego, i poza systemowego, może w tym tkwił jakiś dodatni plus.
Nie zgodzę się, również w
Nie zgodzę się, również w Twoim imieniu, żeby bezczelności nie było końca. Jak Zolw słusznie zauważył i od razu użył pięknego słowa, na “relę” chodziło się jak na WF lub godzinę wychowawczą, nie jak na matmę. Rela była w porządku, owszem i zgoda: “nie ma, że boli” i żadnych odstępstw, ale mimo wszystko wypad całą klasą na plebanię podniecał, zawsze się można było spóźnić, a po drodze jedna wielka przygoda, w tym pierwsza miłość do odprowadzenia. Reli nie dało się nie zdać, podobnie jak WF. Bywało, że dobrodziej walił linijką przez łeb i wiało grozą, jednak największe głąby zawsze zdawały wszystkie egzaminy do I Komunii i zaliczały semestry. Fenomen! Zgadzam się z tą diagnozą, która mówi, że Kościół odstrzelił sobie jaja, przenosząc religię do szkół, ale wycofanie się z tego pomysłu, w tej chwili, pogorszyłoby stan rzeczy.
stary system
To był z pewnością błąd, Kościół połaszczył się na państwowe etaty w szkołach i przesrał sprawę.
Ale wcześniejsze metody też wyhodowały sporo bezbożników, np mnie.
W moich czasach naukę religii kończyło się na pierwszej Komunii lub co najwyżej na bierzmowaniu, i taki był wówczas cel nauki religii.
W szkole średniej nikt już na religię nie chodził.
Możliwe więc, że miłośnicy Palikota to produkty reformy nauczania, ale to tylko jedna z dróg formowania nowoczesnego Europejczyka polskiego pochodzenia.
Z LO sporo racji, ale NIKT to
Z LO sporo racji, ale NIKT to chyba za dużo powiedziane, chociaż mogę mówić tylko za siebie. Pamiętam, że nasze koleżanki namówiły nas na lekcje religii, a było nas raptem 5 bezbożnych, w tym tylko ja jeden z wyboru, reszta robiła za synów naczelników, milicjantów, lekarzy ordynatorów. Co ciekawe, większość z tych, którzy nie musieli i nawet nie powinni przystępowali i do I Komunii i do bierzmowania, taka była społeczna presja ZA KOMUNY. Jednym z ulubionych idoli ludu był bogobojny I sekretarz w gminie lub w powiecie albo przynajmniej żona i… cytata: porządne dzieci. Tak, czy siak, wówczas nie było wojny “polsko-polskiej”, kompletnie nam nie przeszkadzało, że najfajniejsze cycki w klasie były moherowe i nawet pal sześć cycki, po prostu nie było takiej kategorii kumpelskiej jak wiara i polityka. Owszem w 1989 nastąpiła konsternacja, która zastała nas w III klasie i na godzinach wychowawczych bywało ostro, ale to się nijak nie przekładało na seks, przyjaźnie, ważniejsze zainteresowania jak sport i teatr.
Religia
w szkołach nie ma takiego znaczenia jak fakt, że nawyki wpajają rodzice. Punktem wyjścia jest postępowanie rodziców i w konsekwencji takie a nie inne wychowywanie dzieci. Dziecko z rodziny, w której się praktykuje katolicyzm będzie chodzić do kościoła. I nie ma znaczenia gdzie odbywa się lekcja religii. Tymczasem rodzice dzisiaj jeszcze chętnie korzystają z sakramentów ale reszta to wersja katolicyzm light. Źli, pazerni księża, czy katecheci to wymówka dla LENIWYCH, chętnych do korzystania z wolnego czasu inaczej niż na mszy po całym tygodniu zabiegania – wyjazdy, grile lub w ogóle poleniuchowanie. “Chodziłbym do kościoła gdyby nie księża”, “Nie będę jak te mohery,” – ja tak słyszę. Napisałam wyżej, że ludziom się nie chce, i potrzebują usprawiedliwienia na swoją bylejakość. Bycie Katolikiem to konkretne postępowanie, spełnienie wymagań – nie na dzisiejszych ludzi chcących żyć zgodnie z hasłem: niech żyje wolność i swoboda.
Z mojej rodziny rodzice z tych niepraktykujących (czyt.leniwych), matka przeżywa, że od września jej się zacznie bo starsze dziecko do komunii. Bieganina do kościoła. Kolejne dziecko w drodze – jeszcze nie narodzone a już ustalili kto będzie chrzestnym. Będą przysięgać, że wychowają zgodnie z nauką kościoła. Obłuda. Kompletna niekonsekwencja.
Wolność, czyli brak odpowiedzialności za to kim się jest, co się robi. Nie szukajcie wymówek dla tych ludzi. To nie księża, to nie religia w szkołach.
Na szczęście
widzę na wiosce prawdziwe dewotki, odrodziły się dzięki Bogu. Przejeżdżam swoim złomem, a w biały dzień, przy kapliczce, modli się parę kobiet. Wbrew propagandzie, obrazek rzadki, więc cieszy mnie niezmiernie.
Myślę, że część episkopatu jest w najzwyczajniejszy sposób przekupiona i to w rejonach decyzyjnych. Kapłani z prawdziwego zdarzenia są odsuwani do przysłowiowego Zapizdowa, paru takich spotkałem – ludzie naprawdę wielcy, pielgrzymka z nimi to była sama przyjemność.
Przysłuchujcie się kazaniom, osobiście odnoszę wrażenie, że są tak skonstruowane, aby o minimetr nie tknąć spraw politycznych. Wokół może się palić, a tu nic. Wyjątki też się zdarzyły.
O właśnie, dzięki.
Zacząłem, ale zapomniałem to wysłać.
Zawsze było tak, że część wiernych do praktyk religijnych nakłaniało bardziej “co ludzie powiedzą” niż “bój się Boga”. Teraz, kiedy społeczeństwo jest poszatkowane i anonimowe, i pozrywane są więzi rodzinne, wymówki przychodzą bardzo łatwo. Problem nie dotyczy tylko katolików, także ewangelików i prawosławnych.