Cała sytuacja zakrawała na cud.
Cała sytuacja zakrawała na cud. Wyjeżdżaliśmy właśnie zza ostrego, zasłoniętego zakrętu na górskiej drodze pełnej serpentyn, kiedy kierowca rozpędzonego z przeciwka Renault Espace pojął, że nie zdąży wyhamować przed stojącą kolumną aut, i w ostatniej chwili skręcił na nasz pas. Uratowała nas tylko przytomność umysłu i refleks Pani Quackie, która zdążyła skręcić na pobocze, po czym odbić z powrotem na jezdnię, ustawiając nasz samochód pod dokładnie takim kątem, jaki był potrzebny, żeby uniknąć uderzenia w bok – właśnie w miejsce, gdzie znajdował się wlew paliwa. Osłupiały, śledziłem wzrokiem Espace’a ze zgruchotanym przodem, kiedy w jego tylną część uderzył drugi, identyczny Espace, rozpruwając ze zgrzytem swój lewy bok jak puszkę konserw. My znajdowaliśmy się wtedy już kilka metrów dalej, oddalając się od całego zdarzenia w lekkiej histerii.
Po tygodniu jechaliśmy tą samą drogą w dół, z powrotem. Tym razem nie było szansy się rozpędzić, ponieważ sypał śnieg, a my jechaliśmy na łańcuchach i w korku. Około 21 km przejechaliśmy w ciągu 3 godzin – Francuzi tego dnia zaczynali ferie zimowe i z przeciwka jechał (?) korek kilkakrotnie dłuższy, sięgający Albertville. Tak się złożyło, że tego dnia ferie zaczynała również francuskojęzyczna część Szwajcarii, co przełożyło się na korki między Genewą a Bazyleą, po raz pierwszy od 6 lat. Nieprzyjemności dopełniła blokada autostrady tuż przed Frankfurtem (wypadek), którą ominęliśmy tylko dzięki nawigacji. Na szczęście we Frankfurcie czekał na nas motel.
Następny dzień zaczął się słonecznie i w całkiem pozytywnym klimacie. Niestety nic, co dobre, nie trwa długo. Pani Quackie dostała potwornej migreny, której nie imały się posiadane przez nas środki przeciwbólowe, a która uniemożliwiła jej kierowanie samochodem. W związku z tym przez większą część Turyngii i Saksonii przejechałem ja, co było względnie proste (autostrady), ale czego Pani Quackie nie lubi. Minęliśmy Berlin, wjechaliśmy do Polski, wydawało nam się, że najgorsze już za nami.
I wtedy, tuż przed wjazdem na A-2 w Nowym Tomyślu, mignęła po raz pierwszy kontrolka oleju. Mignęła – i zgasła. „No, jeżeli zgasła…” pomyślałem, jakże niesłusznie. Kontrolka migała coraz częściej i ostatecznie w okolicach Wrześni okazało się, że muszę dolać olej do silnika, i to niemało. Z pianą na ustach dobiliśmy do Teściowej Quackie w Bydgoszczy. Następnego dnia w serwisie okazało się, że ignorant, który robił przegląd naszego samochodu pół roku wcześniej w Trójmieście, dokręcił filtr oleju tzw. żabką, zamiast dynamometrycznym kluczem nakładkowym. Żabka zrobiła dwa wgięcia, z których jedno musiało po drodze pęknąć.
Pani Quackie weszła na wysokie obroty. – W przyszłym roku jedziemy na narty w sposób zorganizowany! – przysięgała – Autobusem! Niech ktoś inny się martwi o zakręty, samochody z przeciwka i olej! Niech nam d… zawiozą!!! –
Ponieważ jestem skończonym pantoflarzem i zgadzam się na wszystko, co wymyśli PQ – tak też zrobiliśmy. Autobus dość szybko pokazał swoje plusy dodatnie i te ujemne. Starsze – i nie tylko starsze – panie z przodu autobusu były uprzejme pozajmować sobie po 2 siedzenia na osobę, ale kilka zaprzyjaźnionych ze sobą rodzin z tyłu – nie. Panie z przodu poszły za to grzecznie spać, podczas kiedy z tyłu lała się wódeczka i to do późna, przy akompaniamencie toastów i głośnego śmiechu. Nie przeszkadzało to bardzo w spaniu, bo spanie na autobusowych siedzeniach jest raczej niewygodne. Toaleta pokładowa była tradycyjnie nieczynna (w końcu opróżnianie jest drogie, a oszczędzamy, na czym się da).
Dostosowanie się do reszty turnusu nie zawsze było łatwe. Pierwszego dnia czekaliśmy blisko godzinę pod wyciągiem, aż zbierze się cała nasza grupa – część ludzi dopiero wypożyczała narty. Pod koniec dnia autobus musiał czekać na nas – pojechaliśmy trasą, która zaznaczona była jako niebieska, a okazała się wąskim, piekielnie oblodzonym leśnym ciągiem długości 4,5 km.
Posiłki w jadalni były bardzo smaczne, w końcu włoska kuchnia słynie na cały świat – ale dopchanie się do baru sałatkowego graniczyło z cudem, zwłaszcza kiedy ostatniego dnia na sali pojawili się miejscowi.
Co prawda niedociągnięcia organizacyjno-podróżne ratował czynnik ludzki, czyli polscy rezydenci i instruktorzy narciarscy – życzliwi, pomocni i w najwyższym stopniu kompetentni. Nie da się jednak ukryć, że w każdej beczce miodu podczas tego tygodnia kryła się łyżka dziegciu. Nie da się również ukryć, że dotyczyło to głównie – choć nie tylko – Pani Quackie, która jest osobą dość wyczuloną na takie łyżki.
Kroplą, która przelała czarę, był powrót do Trójmiasta. Tym razem obeszło się bez korków i autobus przyjechał na miejsce kilka godzin przed planowanym terminem. Może i był to sukces,ale w związku z tym przepakowywanie bagażu do taksówki, a potem wnoszenie do domu miało miejsce około czwartej nad ranem, co w lutym nie jest specjalnie kuszące.
Następnego dnia Pani Quackie podsumowała wyjazd, po czym nabrała powietrza w płuca. – W przyszłym roku jedziemy sami, samochodem! – skonstatowała. – Nie będziemy musieli znosić niczyich hałasów i fumów, po drodze zanocujemy w motelu, jak ludzie i na nikogo nigdzie nie będziemy czekać! Słyszysz, kochanie? – zwróciła się do mnie – Zapamiętaj: sa-mo-cho-dem!
Tak, kochanie, słyszę.
________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
I zapamiętaj
raz na zawsze: Kobieta ZAWSZE ma rację. Problem zaczyna się wtedy gdy spotkają się dwie kobiety i obie oczywiście mają rację. Tylko, że ta jedna racja jest trochę inna od tej drugiej racji. A te kobiety to matka i żona. Boże miej nas w opiece.
Ps. Chyba nie będziemy do tego nikogo przekonywać. To jest aksjomat.
Czasem się zdarza,
że jedna z tych kobiet to żona (moja), a druga – teściowa (też moja). I wtedy się dzieje!
Zoe ma absolutną rację
A Ty, quackie, mądrze czynisz nie wdając się w spory o drobiazgi 🙂
Parafrazując
Panie Boże, w dyskusjach z żoną daj mi:
siłę, żeby postawić na swoim w sprawach istotnych
spokój, żeby przejść do porządku dziennego nad drobiazgami
i rozum, żeby odróżnić sprawy istotne od drobiazgów.
: )
I zapamiętaj
raz na zawsze: Kobieta ZAWSZE ma rację. Problem zaczyna się wtedy gdy spotkają się dwie kobiety i obie oczywiście mają rację. Tylko, że ta jedna racja jest trochę inna od tej drugiej racji. A te kobiety to matka i żona. Boże miej nas w opiece.
Ps. Chyba nie będziemy do tego nikogo przekonywać. To jest aksjomat.
Czasem się zdarza,
że jedna z tych kobiet to żona (moja), a druga – teściowa (też moja). I wtedy się dzieje!
Zoe ma absolutną rację
A Ty, quackie, mądrze czynisz nie wdając się w spory o drobiazgi 🙂
Parafrazując
Panie Boże, w dyskusjach z żoną daj mi:
siłę, żeby postawić na swoim w sprawach istotnych
spokój, żeby przejść do porządku dziennego nad drobiazgami
i rozum, żeby odróżnić sprawy istotne od drobiazgów.
: )
Parafrazę
parafrazując:
Panie Boże daj mi siłę i rozum aby przekonać małżonkę iż sprawy istotne są małoważne i w tych sprawach małżonka mi ustępuje, natomiast o sprawach małoważnych małżonka myśli, że są ważne i w tych sprawach ona będzie podejmować decyzje;-)
Oż kurczę
Tak wyrafinowany to ja już nie jestem ; )
Jasne, że mądrze czyni
przypomina mi to następującą anegdotkę :
W osiedlu domków dla klasy średniej (niższej) urządzają garden party (grill) z okazji wprowadzenia się nowych sąsiadów. Nowy sąsiad peroruje z zapałem:
Dzielimy się z żoną obowiązkami i odpowiedzialnością. Ona decyduje o sprawach mniej ważnych, ja o najważniejszych.. Na przykład ona decyduje, do jakiej szkoły pójdą dzieci, jaki kupujemy samochód, dokąd pojedziemy na wakacje, jak zainwestujemy pieniądze, o tej przeprowadzce też ona zadecydowała.
Jak to, pytają zdumieni słuchacze, a o czym ty decydujesz ?
Ja decyduję o polityce, konfliktach zbrojnych i zmianach klimatu i tym podobnych – odpowiada nowy sąsiad.
I zapamiętaj
raz na zawsze: Kobieta ZAWSZE ma rację. Problem zaczyna się wtedy gdy spotkają się dwie kobiety i obie oczywiście mają rację. Tylko, że ta jedna racja jest trochę inna od tej drugiej racji. A te kobiety to matka i żona. Boże miej nas w opiece.
Ps. Chyba nie będziemy do tego nikogo przekonywać. To jest aksjomat.
Czasem się zdarza,
że jedna z tych kobiet to żona (moja), a druga – teściowa (też moja). I wtedy się dzieje!
Zoe ma absolutną rację
A Ty, quackie, mądrze czynisz nie wdając się w spory o drobiazgi 🙂
Parafrazując
Panie Boże, w dyskusjach z żoną daj mi:
siłę, żeby postawić na swoim w sprawach istotnych
spokój, żeby przejść do porządku dziennego nad drobiazgami
i rozum, żeby odróżnić sprawy istotne od drobiazgów.
: )
Parafrazę
parafrazując:
Panie Boże daj mi siłę i rozum aby przekonać małżonkę iż sprawy istotne są małoważne i w tych sprawach małżonka mi ustępuje, natomiast o sprawach małoważnych małżonka myśli, że są ważne i w tych sprawach ona będzie podejmować decyzje;-)
Oż kurczę
Tak wyrafinowany to ja już nie jestem ; )
Jasne, że mądrze czyni
przypomina mi to następującą anegdotkę :
W osiedlu domków dla klasy średniej (niższej) urządzają garden party (grill) z okazji wprowadzenia się nowych sąsiadów. Nowy sąsiad peroruje z zapałem:
Dzielimy się z żoną obowiązkami i odpowiedzialnością. Ona decyduje o sprawach mniej ważnych, ja o najważniejszych.. Na przykład ona decyduje, do jakiej szkoły pójdą dzieci, jaki kupujemy samochód, dokąd pojedziemy na wakacje, jak zainwestujemy pieniądze, o tej przeprowadzce też ona zadecydowała.
Jak to, pytają zdumieni słuchacze, a o czym ty decydujesz ?
Ja decyduję o polityce, konfliktach zbrojnych i zmianach klimatu i tym podobnych – odpowiada nowy sąsiad.
I zapamiętaj
raz na zawsze: Kobieta ZAWSZE ma rację. Problem zaczyna się wtedy gdy spotkają się dwie kobiety i obie oczywiście mają rację. Tylko, że ta jedna racja jest trochę inna od tej drugiej racji. A te kobiety to matka i żona. Boże miej nas w opiece.
Ps. Chyba nie będziemy do tego nikogo przekonywać. To jest aksjomat.
Czasem się zdarza,
że jedna z tych kobiet to żona (moja), a druga – teściowa (też moja). I wtedy się dzieje!
Zoe ma absolutną rację
A Ty, quackie, mądrze czynisz nie wdając się w spory o drobiazgi 🙂
Parafrazując
Panie Boże, w dyskusjach z żoną daj mi:
siłę, żeby postawić na swoim w sprawach istotnych
spokój, żeby przejść do porządku dziennego nad drobiazgami
i rozum, żeby odróżnić sprawy istotne od drobiazgów.
: )
Parafrazę
parafrazując:
Panie Boże daj mi siłę i rozum aby przekonać małżonkę iż sprawy istotne są małoważne i w tych sprawach małżonka mi ustępuje, natomiast o sprawach małoważnych małżonka myśli, że są ważne i w tych sprawach ona będzie podejmować decyzje;-)
Oż kurczę
Tak wyrafinowany to ja już nie jestem ; )
Jasne, że mądrze czyni
przypomina mi to następującą anegdotkę :
W osiedlu domków dla klasy średniej (niższej) urządzają garden party (grill) z okazji wprowadzenia się nowych sąsiadów. Nowy sąsiad peroruje z zapałem:
Dzielimy się z żoną obowiązkami i odpowiedzialnością. Ona decyduje o sprawach mniej ważnych, ja o najważniejszych.. Na przykład ona decyduje, do jakiej szkoły pójdą dzieci, jaki kupujemy samochód, dokąd pojedziemy na wakacje, jak zainwestujemy pieniądze, o tej przeprowadzce też ona zadecydowała.
Jak to, pytają zdumieni słuchacze, a o czym ty decydujesz ?
Ja decyduję o polityce, konfliktach zbrojnych i zmianach klimatu i tym podobnych – odpowiada nowy sąsiad.
Jeżeli w małżeństwie źle się dzieje
to zawsze są winne dwie strony….
Żona i teściowa!
Jeżeli w małżeństwie źle się dzieje
to zawsze są winne dwie strony….
Żona i teściowa!
Znane, prawdopodobne,
aczkolwiek czy ma to zastosowanie w tym przypadku. Ja przecież słucham, kochanie ; )
Jeżeli w małżeństwie źle się dzieje
to zawsze są winne dwie strony….
Żona i teściowa!
Znane, prawdopodobne,
aczkolwiek czy ma to zastosowanie w tym przypadku. Ja przecież słucham, kochanie ; )
Jeżeli w małżeństwie źle się dzieje
to zawsze są winne dwie strony….
Żona i teściowa!
Znane, prawdopodobne,
aczkolwiek czy ma to zastosowanie w tym przypadku. Ja przecież słucham, kochanie ; )
Nie rozumiem, o co się Tobie rozchodzi, drogi Quackie
Pani Quackie wyciąga wnioski z doświadczeń. Pojechała na narty tym, potem owym, rozważyła zady i walety każdego, szybko zrobiła bilans i wyszło jej, że podróżowanie na narty tym ma jednak więcej plusów dodatnich od podróżowania owym. Czysta logika i racjonalne myślenie. Na plus zapisuję Pani Quackie to, że w celach pełniejszej analizy porównawczej nie kazała rodzinie podróżować samolotem.
Pantoflarstwo to bardzo wygodna wymówka.
Pozdrawiam całą Rodzinę
Samolot
też był w planach, i tylko kwestia niepewności co do ceny i organizacji całości transportu z bagażami i nartami (włącznie z dowiezieniem z lotniska do stacji narciarskiej i z powrotem) powstrzymuje nas przed spróbowaniem.
PS. Wysłałem to, co wiesz, tam, dokąd wiesz, i masz pocztę w skrzynce UPCowej.
Nie rozumiem, o co się Tobie rozchodzi, drogi Quackie
Pani Quackie wyciąga wnioski z doświadczeń. Pojechała na narty tym, potem owym, rozważyła zady i walety każdego, szybko zrobiła bilans i wyszło jej, że podróżowanie na narty tym ma jednak więcej plusów dodatnich od podróżowania owym. Czysta logika i racjonalne myślenie. Na plus zapisuję Pani Quackie to, że w celach pełniejszej analizy porównawczej nie kazała rodzinie podróżować samolotem.
Pantoflarstwo to bardzo wygodna wymówka.
Pozdrawiam całą Rodzinę
Samolot
też był w planach, i tylko kwestia niepewności co do ceny i organizacji całości transportu z bagażami i nartami (włącznie z dowiezieniem z lotniska do stacji narciarskiej i z powrotem) powstrzymuje nas przed spróbowaniem.
PS. Wysłałem to, co wiesz, tam, dokąd wiesz, i masz pocztę w skrzynce UPCowej.
Nie rozumiem, o co się Tobie rozchodzi, drogi Quackie
Pani Quackie wyciąga wnioski z doświadczeń. Pojechała na narty tym, potem owym, rozważyła zady i walety każdego, szybko zrobiła bilans i wyszło jej, że podróżowanie na narty tym ma jednak więcej plusów dodatnich od podróżowania owym. Czysta logika i racjonalne myślenie. Na plus zapisuję Pani Quackie to, że w celach pełniejszej analizy porównawczej nie kazała rodzinie podróżować samolotem.
Pantoflarstwo to bardzo wygodna wymówka.
Pozdrawiam całą Rodzinę
Samolot
też był w planach, i tylko kwestia niepewności co do ceny i organizacji całości transportu z bagażami i nartami (włącznie z dowiezieniem z lotniska do stacji narciarskiej i z powrotem) powstrzymuje nas przed spróbowaniem.
PS. Wysłałem to, co wiesz, tam, dokąd wiesz, i masz pocztę w skrzynce UPCowej.
No moment
Zależy, dokąd jedziesz. Nam, jak jechaliśmy od Annecy, wygodniej było minąć jezioro od zachodu, poza tym jeżeli NIE jedziesz pod Mont Blanc, tylko trochę dalej na zachód (a La Clusaz JEST dalej na zachód), to do Annecy dojeżdżasz autostradą (wygodniej) i dopiero stamtąd lokalnymi drogami. A decydując się na jazdę koło Montreux, dojeżdżasz do Martigny autostradą i dalej już lokalną “departamentalką” D1506, z tego, co widzę, dość krętą (serpentyn unikamy).
Jeżeli Ty nie unikasz, to OK, ale dojeżdżasz do Les Houches (tam stacjonujesz? Czy w okolicy?) i fajrant, a ja do La Clusaz muszę się jeszcze ciągnąć lokalnymi drogami, przez Megeve-Giettaz (jeszcze więcej serpentyn) do Klusków, pod warunkiem, że przełęcz Aravis jest otwarta, a przy dużym śniegu bywa, że nie.
Do 3 Dolin podobnie – Megeve-Ugine i Albertville, wszystko lokalnymi drogami, nie daj Boże jechać za autobusem.
No moment
Zależy, dokąd jedziesz. Nam, jak jechaliśmy od Annecy, wygodniej było minąć jezioro od zachodu, poza tym jeżeli NIE jedziesz pod Mont Blanc, tylko trochę dalej na zachód (a La Clusaz JEST dalej na zachód), to do Annecy dojeżdżasz autostradą (wygodniej) i dopiero stamtąd lokalnymi drogami. A decydując się na jazdę koło Montreux, dojeżdżasz do Martigny autostradą i dalej już lokalną “departamentalką” D1506, z tego, co widzę, dość krętą (serpentyn unikamy).
Jeżeli Ty nie unikasz, to OK, ale dojeżdżasz do Les Houches (tam stacjonujesz? Czy w okolicy?) i fajrant, a ja do La Clusaz muszę się jeszcze ciągnąć lokalnymi drogami, przez Megeve-Giettaz (jeszcze więcej serpentyn) do Klusków, pod warunkiem, że przełęcz Aravis jest otwarta, a przy dużym śniegu bywa, że nie.
Do 3 Dolin podobnie – Megeve-Ugine i Albertville, wszystko lokalnymi drogami, nie daj Boże jechać za autobusem.
No moment
Zależy, dokąd jedziesz. Nam, jak jechaliśmy od Annecy, wygodniej było minąć jezioro od zachodu, poza tym jeżeli NIE jedziesz pod Mont Blanc, tylko trochę dalej na zachód (a La Clusaz JEST dalej na zachód), to do Annecy dojeżdżasz autostradą (wygodniej) i dopiero stamtąd lokalnymi drogami. A decydując się na jazdę koło Montreux, dojeżdżasz do Martigny autostradą i dalej już lokalną “departamentalką” D1506, z tego, co widzę, dość krętą (serpentyn unikamy).
Jeżeli Ty nie unikasz, to OK, ale dojeżdżasz do Les Houches (tam stacjonujesz? Czy w okolicy?) i fajrant, a ja do La Clusaz muszę się jeszcze ciągnąć lokalnymi drogami, przez Megeve-Giettaz (jeszcze więcej serpentyn) do Klusków, pod warunkiem, że przełęcz Aravis jest otwarta, a przy dużym śniegu bywa, że nie.
Do 3 Dolin podobnie – Megeve-Ugine i Albertville, wszystko lokalnymi drogami, nie daj Boże jechać za autobusem.
A, no to faktycznie
jeszcze bliżej Martigny, to rzeczywiście Tobie się opłaca przez Montreux.
Serpentyn na ten sezon miałem dosyć, i to w wykonaniu autobusem (szacun dla kierowców) – podjazd pod Passo Rolle, pod Alpe Lusia i nocą, po ciemku, z Cavalese do Oberggen i z powrotem, przez Passo Lavaze.
Samochody w górach – nasze poprzednie jeździdło, Laguna, miała czujniki ciśnienia w oponach. W trakcie któregoś podjazdu z La Clusaz do stacji L’Etale po kolei padły 3 sztuki. Pan z serwisu Renault w Thones wyregulował czujniki, nie biorąc za to złamanego euro, ale starczyło podjechać z powrotem do L’Etale, żeby z powrotem pokazały się 3 koła z zerowym ciśnieniem. Gdyby wierzyć komputerowi, to do Polski wracaliśmy na jednym kole (w realu wszystko było OK).
A, no to faktycznie
jeszcze bliżej Martigny, to rzeczywiście Tobie się opłaca przez Montreux.
Serpentyn na ten sezon miałem dosyć, i to w wykonaniu autobusem (szacun dla kierowców) – podjazd pod Passo Rolle, pod Alpe Lusia i nocą, po ciemku, z Cavalese do Oberggen i z powrotem, przez Passo Lavaze.
Samochody w górach – nasze poprzednie jeździdło, Laguna, miała czujniki ciśnienia w oponach. W trakcie któregoś podjazdu z La Clusaz do stacji L’Etale po kolei padły 3 sztuki. Pan z serwisu Renault w Thones wyregulował czujniki, nie biorąc za to złamanego euro, ale starczyło podjechać z powrotem do L’Etale, żeby z powrotem pokazały się 3 koła z zerowym ciśnieniem. Gdyby wierzyć komputerowi, to do Polski wracaliśmy na jednym kole (w realu wszystko było OK).
A, no to faktycznie
jeszcze bliżej Martigny, to rzeczywiście Tobie się opłaca przez Montreux.
Serpentyn na ten sezon miałem dosyć, i to w wykonaniu autobusem (szacun dla kierowców) – podjazd pod Passo Rolle, pod Alpe Lusia i nocą, po ciemku, z Cavalese do Oberggen i z powrotem, przez Passo Lavaze.
Samochody w górach – nasze poprzednie jeździdło, Laguna, miała czujniki ciśnienia w oponach. W trakcie któregoś podjazdu z La Clusaz do stacji L’Etale po kolei padły 3 sztuki. Pan z serwisu Renault w Thones wyregulował czujniki, nie biorąc za to złamanego euro, ale starczyło podjechać z powrotem do L’Etale, żeby z powrotem pokazały się 3 koła z zerowym ciśnieniem. Gdyby wierzyć komputerowi, to do Polski wracaliśmy na jednym kole (w realu wszystko było OK).
A ja na Merdassierze/ Etale
wychodzę z domu, wpinam narty i jadę do wyciągu. Zero ruszania samochodu, chyba że na zakupy do Thones albo Saint-Jean-de-Sixt.
No ale atrakcji typu zawodowa kuchnia, bilard, ping-pong czy kominek to nie ma. Trzeba ze sobą wziąć z Polski. Kuchnia jest tylko normalna, domowa, też sami gotujemy.
A ja na Merdassierze/ Etale
wychodzę z domu, wpinam narty i jadę do wyciągu. Zero ruszania samochodu, chyba że na zakupy do Thones albo Saint-Jean-de-Sixt.
No ale atrakcji typu zawodowa kuchnia, bilard, ping-pong czy kominek to nie ma. Trzeba ze sobą wziąć z Polski. Kuchnia jest tylko normalna, domowa, też sami gotujemy.
A ja na Merdassierze/ Etale
wychodzę z domu, wpinam narty i jadę do wyciągu. Zero ruszania samochodu, chyba że na zakupy do Thones albo Saint-Jean-de-Sixt.
No ale atrakcji typu zawodowa kuchnia, bilard, ping-pong czy kominek to nie ma. Trzeba ze sobą wziąć z Polski. Kuchnia jest tylko normalna, domowa, też sami gotujemy.
Fajny układ,
a kiedy Londyn ma ferie? Pokrywają się one jakoś z polskimi?
Francuzi na ten przykład mają ferie ZAWSZE od drugiej (albo pierwszej?) soboty lutego, więc jak w tym roku pomorskie miało II połowę lutego, to nie było sensu startować. Ceny skaczą w górę, na stokach i wyciągach tłok, szkoda czasu.
Fajny układ,
a kiedy Londyn ma ferie? Pokrywają się one jakoś z polskimi?
Francuzi na ten przykład mają ferie ZAWSZE od drugiej (albo pierwszej?) soboty lutego, więc jak w tym roku pomorskie miało II połowę lutego, to nie było sensu startować. Ceny skaczą w górę, na stokach i wyciągach tłok, szkoda czasu.
Fajny układ,
a kiedy Londyn ma ferie? Pokrywają się one jakoś z polskimi?
Francuzi na ten przykład mają ferie ZAWSZE od drugiej (albo pierwszej?) soboty lutego, więc jak w tym roku pomorskie miało II połowę lutego, to nie było sensu startować. Ceny skaczą w górę, na stokach i wyciągach tłok, szkoda czasu.
Ba
swoje można, a co dopiero cudze. We Włoszech miałem ze dwa podejścia do zabicia czeskich, bo akurat rozrabiały w pobliżu.
Ba
swoje można, a co dopiero cudze. We Włoszech miałem ze dwa podejścia do zabicia czeskich, bo akurat rozrabiały w pobliżu.
Ba
swoje można, a co dopiero cudze. We Włoszech miałem ze dwa podejścia do zabicia czeskich, bo akurat rozrabiały w pobliżu.
Ale jazda pociągiem,
nawet jeżeli za grosze, kosztuje nieco czasu, którego ja nie tracę ani minuty, wyjeżdżając wprost na stok.
Chociaż przy takich warunkach, bilard, kominek, była narzeczona… Coś za coś.
Ale jazda pociągiem,
nawet jeżeli za grosze, kosztuje nieco czasu, którego ja nie tracę ani minuty, wyjeżdżając wprost na stok.
Chociaż przy takich warunkach, bilard, kominek, była narzeczona… Coś za coś.
Ale jazda pociągiem,
nawet jeżeli za grosze, kosztuje nieco czasu, którego ja nie tracę ani minuty, wyjeżdżając wprost na stok.
Chociaż przy takich warunkach, bilard, kominek, była narzeczona… Coś za coś.
Taak
Prawda szczera. Ale akurat w słonecznych Włoszech nie miałem okazji dowieść tej prawdy, na 6 dni jeżdżenia było 1,5 dnia słońca 😛
Taak
Prawda szczera. Ale akurat w słonecznych Włoszech nie miałem okazji dowieść tej prawdy, na 6 dni jeżdżenia było 1,5 dnia słońca 😛
Taak
Prawda szczera. Ale akurat w słonecznych Włoszech nie miałem okazji dowieść tej prawdy, na 6 dni jeżdżenia było 1,5 dnia słońca 😛