Z różnych względów państwo Quackie są zmuszeni do utrzymywania stacjonarnego numeru telefonu w tej firmie, co to nikt jej nie lubi, i to wcale nie ze względu na francuski kapitał. Wiąże się to z odpowiadaniem na telefony nie tylko od rodziny, znajomych i klientów, ale również od telemarketerów, którzy koniecznie chcą nam coś sprzedać, zaprosić na spotkanie, zaoferować jedyną, niespotykaną okazję…
Do kupowania przez telefon (jak również od akwizytorów na ulicy) jestem absolutnie nieprzyzwyczajony, więc w ciągu ostatniego półrocza nie skorzystałem ani razu z telefonicznej oferty. Nie ufam, nie lubię, nie chcę, nie będę korzystał. Niestety w niczym to nie zniechęca firm od pościeli z wełny lamy, usług telekomunikacyjnych, leczniczych lamp, przyrządów do masażu, anemometrów, stali konstrukcyjnej, gruntów rolnych, taktycznych głowic jądrowych… Nie wiem, czy może nie przesadziłem z tą wyliczanką, ale po prostu nie wszystkich ofert słucham do końca. Tak czy inaczej, odbieranie w porywach do kilku telefonów dziennie tylko po to, żeby odłożyć słuchawkę, nie jest specjalną przyjemnością, dlatego zaczęło to nas oboje niewymownie wpieniać. W związku z tym przeszliśmy kilka etapów.
Etap I – uprzejmie
Na tym etapie wysłuchiwałem tego, co pani, rzadziej pan, ma do powiedzenia. Nudne jak flaki z olejem, wygłaszane „profesjonalnym” tonem po dwugodzinnym szkoleniu, ale co tam. I tak wiedziałem, że na koniec powiem rozmówcy: – Pięknie dziękuję, nie skorzystam, żona też nie, terminy mamy pozajmowane na najbliższe 2 lata, do widzenia –. Pani/pan grzecznie się żegnał(a), ale za parę godzin i tak dzwonił następny telefon.
Etap II – uprzejmie z zastrzeżeniem
Po paru tygodniach cierpliwego i uprzejmego odmawiania („Ach, jacyż jesteśmy asertywni!”) zaczęła mnie brać z lekka cholera. W związku z tym do uprzejmej odmowy zacząłem dodawać prośbę: – Nie skorzystam, mam natomiast gorącą prośbę; państwo nagrywacie wszystkie rozmowy, prawda? W takim razie uprzejmie proszę o wykreślenie naszego numeru z państwa bazy danych. Do widzenia! – Zadziałało parę razy, w tym sensie, że rozmówca z lekkim zaskoczeniem zgadzał się usunąć nasz numer; ale czy to zrobił? Sądząc po dziennej ilości dzwonków – raczej nie.
Kilka razy zdarzyło się coś ciekawego, mianowicie dość urażona pani (co ciekawe, nigdy pan) mówiła: – Ależ proszę pana, my nie korzystamy z żadnej bazy danych, tylko z książki telefonicznej! –, na co miałem gotową ripostę: – W takim razie proszę zaznaczyć w tej książce, że nie życzę sobie telefonów w sprawie jakichkolwiek ofert –. Raz – słownie, raz – zdarzyło się, że pani wyraźnie już obrażona, rzuciła zaperzonym tonem: – No, ja mogę pana numer skreślić, ale nie gwarantuję, że inne firmy telemarketingowe też tak zrobią! – w podtekście zapewne mając na myśli „nic ci to, bucu, nie da, i tak będą dzwonić, i tak, więc co ci za różnica, a jak nie różnica, to i ja nie będę nic skreślać”.
Oczywiście prośby o skreślenie/ zaznaczenie nic nie dały. Telefony jak były dzwoniły, tak dalej dzwoniły.
Etap III – ze zniecierpliwieniem
Przyznam się, że w pewnym momencie straciliśmy cierpliwość – najpierw pani Quackie, potem i ja. Zamiast uprzejmie odmawiać, zaczęliśmy wkładać w odmowę pewne negatywne emocje. Zamiast „Pięknie dziękuję”, jęczałem „O Jeezuu, nie, znowu?”. Pani Quackie cedziła przez zęby wrogim tonem „PROSZĘ już więcej nie dzwonić na ten numer!”. Nieco spłoszeni – a może tylko tak nam się wydawało – telemarketerzy pospiesznie się żegnali i kończyli połączenie.
Telefony dzwoniły nadal.
Etap IV – grubiańsko
– Czy jest Pan zainteresowany naszą ofertą? –
– Nie! – I dup! słuchawką o widełki. Albo nawet dup! bez słowa. A w myśli „Ażeby cię pokręciło!”.
To też nic nie dało.
Etap V – grubiańsko z odreagowaniem
Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że telemarketerzy sami się proszą o zdalne i wokalne obicie ryja. Wiem, że to ich praca, że zatrudniają ich firmy, które płacą podatki (mam nadzieję) i napędzają koniunkturę, rynek pracy idzie naprzód etc. etc. A mnie to lata obojętnym kalafiorem u du… znaczy, koło kolan gdzieś. Jak dzwonią do mnie, do mojego mieszkania, mojej twierdzy, to niech się liczą z obroną konieczną!
– Dzień dobry, nazywam się Synestezja Prztąść, chciałam zainteresować pana… –
Na co ja tonem wściekłym: – Nie, pani się nazywa telemarketing. Nie rozmawiam z panią! –
Albo: – Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Wkurzają mnie takie telefony, nie dzwońcie więcej! –
Albo: – Mam was pozwać o nękanie telefoniczne? Skąd pani dzwoni? Co to, kumpra, ma znaczyć? –
Słuchawka jak wyżej.
A oni dzwonią dalej.
Etap VI – bambuko
Ale ile można się wściekać, toczyć pianę, wchodzić na żądanie na wysokie obroty? Taż od tego tylko ciśnienie skacze, a w sumie satysfakcja przy odreagowaniu żadna. Dzieci dziwnie patrzą, dla żony żadna przyjemność wysłuchiwać wkurzonego małżonka – eech, na dłuższą metę tak też się nie da. To tak jak z myszami albo karaluchami: skoro nie można wytępić, należy polubić. A przynajmniej czerpać z tych telefonów jakąś korzyść. Jaką? A chociażby rozrywkową.
– Dzień dobry, nazywam się Synklina Górnoprzepustowska, czy rozmawiam z właścicielem tego numeru telefonu? –
Ja, z OLBRZYMIM zaskoczeniem – Co? Niee, niee… wie pani, on siedzi w pierdlu.
I wyjdzie gdzieś za pięć lat. No, za pięć, to jak wypuszczą go wcześniej za dobre sprawowanie… –
Albo, tonem żałobnym – Niestety, jakiś miesiąc temu podpalił dom sąsiadów i czeka na rozprawę… Przykro mi… –
Albo, z przerażeniem – Właśnie dwa dni temu porwali go kosmici, pewnie robią na nim doświadczenia… A zaraz, kim PANI jest? Skąd pani dzwoni? Jest pani jedną z NICH! –
Na razie działa o tyle, że zazwyczaj po drugiej stronie zalega zdumiona cisza, po czym albo pan(i) przerywa połączenie, albo zdąży się jeszcze słabym głosem pożegnać. Po mojej stronie słuchawki natomiast rodzina ma niezły ubaw. Ostatnio Quackie junior starszy poradził tonem eksperta: – Tata, następnym razem powiedz, że właściciel siedzi za zamordowanie telemarketera! –. Pouczyłem smarkacza, że to mogłoby zostać potraktowane jako groźba karalna. Ale poza tym – dobrze kombinuje! Moja krew!
________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Etap VI
zdecydowanie podoba mi się najbardziej. Niestety TP S.A. pozbawiła mnie przyjemnośdci obcowania z telemarketerami, twierdząc, że położenie 100 m kabla przekracza ich możliwości finansowe i organizacyjne.
A to dziwne
ale widocznie mimo coraz większej konkurencji JESZCZE nie wiedzą, co to walka o klienta. Nie znam się na zagadnieniach infrastruktury telekomunikacyjnej, ale rozumiem, że NIE MA takiej możliwości, żeby te 100m kabla położył ktoś inny (Netia, Tele2 etc.)?
U nas, w centrum Gdyni, jakiś czas temu podłączali nowe numery (nie TPSA) z pominięciem kabla, tzn. kabelki idą na dach kamienicy, tamże radiowa stacja nadawczo-odbiorcza i dalej do jakiejś centrali to idzie. Ale to pewnie musieliby mieć jakąś wymierną ilość chętnych w zasięgu.
Obawiam się, że mieszkanie pod miastem ma plusy dodatnie i ujemne jednakowoż…
Obawiam się, że Netia i Tele 2 korzystają
w większości z infrastruktury TP SA.
Co ciekawe, od słupka telekomunikacyjnego do mojego sąsiada, którego przyłączyli było jakieś 60 m. Widocznie norma TP SA w mojej okolicy przewiduje podłączanie budynków położonych nie dalej od słupka niż 60 m.
Pewnie za 2-3 lata, jak się pozostali sąsiedzi wprowadzą się do domów, TP SA zaproponuje mi podłączenie. Wtedy ja ich tak potraktuję jak ty telemarketerów.
Kosmici i podpalenie
domu sąsiada to jest to;-)
Znalazłem w necie jeszcze parę sposobów
1. “Halo? Halo? Nie słyszę? Jest tam kto? Proszę zadzwonić jeszcze raz! Halo?”
2. “Tak… Tak… Tak? Tak! Tak, tak” i tak w kółko, nie używając innych słów.
3. “Chwileczkę, właśnie mam rozmowę na drugiej linii, będzie pan łaskaw poczekać? Tak? To świetnie!”, po czym idziemy zrobić sobie latte macchiato albo obejrzeć ciekawy film. Plusy: telemarketerowi leci czas i być może kaska. Minusy: nasz numer jest zajęty.
4. “Quoi? Allo, parlez-vous Francais?” albo “Habla usted Espanol?”, ale tu jest ryzyko, nikłe, ale jest, że marketer będzie znał ten język.
5. “Och, wie pani, a ja miałem taki ciężki dzień! Pies rano nie wytrzymał i zlał mi się do butów, potem nie mogłem odpalić samochodu, spóźniłem się do pracy, potem szef mnie zj**ał, projekt mi się opóźnia i jeszcze, wie pani, wrzody na żołądku mi się znowu pootwierały, to tak boli, jakby ktoś pani włożył do żołądka żyłkę wędkarską z paroma haczykami i zacinał, auaa, właśnie tak, halo? Halo? Dlaczego się pani rozłączyła?”
Znam tylko jeden sposób skuteczny
W momencie w którym taki gadacz przerywa dla nabrania oddechu trzeba szybko powiedzieć : “nie mam pieniędzy,ani zdolności kredytowej”
Aha.
.
też tak kiedyś się szarpałam
też tak kiedyś się szarpałam a teraz luzik
A z tymi kosmitami to dla mnie bomba 🙂
Dla mnie bomba i pół
🙂
o wilku znaczy o kosmicie
o wilku znaczy o kosmicie mowa i się pojawił 😉
Witaj dawno cię nie było, czyżby jakieś trudności z latajacym talerzem?
trafiłaś w sedno. Nawalił i jest w naprawie.
Wpadłem pożyczonym, pozdrawiam!
Jak sam nie porwałeś,
to na pewno znasz tych, co porywali : )
Niebezpieczny z Ciebie Quackie.
Za dużo wiesz…
Ładne,
ale tu jeszcze dochodzi kwestia czasu, Kuba, ta rozmowa trwa cirka 3’30”, a nie zawsze się ma tyle czasu i chęci, żeby aż tak się zakręcić. Ale przyznaję, że efekt jest kosmiczny i to bez latających talerzy (pardon, panie Pistacjowy).
No
!
pana z Netii
też nie z gumy 🙂
Ale siurpryza!
Dotychczas taką rzecz uskutecznił tylko Średni Brat Quackie, który zadzwonił do Pani Quackie i z sukcesem wkręcił ją w spłatę jakoby zaciągniętych przeze mnie na hazard długów. Na nierząd, to bym rozumiał, ale że uwierzyła w ten hazard!
Markizie, ja Panu zaraz podeślę numer do Pani Quackie na wewnętrzną pocztę i pan przekuje teorię w praktykę, OK?
Ja swój stacjonarny
Ja swój stacjonarny odłączyłem od gniazdka, używam jeno neostrady 🙂 I święty spokój 🙂
Szkoda, że Waść nie możesz mnie naśladować. Współczuję.
A próbowałeś zaśpiewać
A próbowałeś zaśpiewać piosenkę?
Jakąś konkretną masz na myśli?
“I just call to say I love you” Steviego Wondera? A może “Telefony, telefony” Republiki?
Wieloryby w oceanie mają zębów pełen pysk,
Mackie ma w kieszeni majcher…
Chociaż nie, to podpada pod groźby karalne… w takim razie…
Look at them yoyos,
Look, what they’re doing…
Wieloryby?
Chyba “rekiny” w oceanach?
Majcher może być, z tym, że Quackie, nie Mackie, ale blisko. Dzieciństwo spędzone w Kielcach odcisnęło na mnie swoje piętno. Scyzoryk, scyzoryk, tak na mnie wołają…
No fakt, rekiny
Skąd mi się wieloryby wzięły, czort znajet? Kot zaraz powie, że freudowskie, a może? O cholercia!
Bulba, scyzoryk
Po co Kobiecie scyzoryk
?
Proponuję spytać
pani Quackie : )))
No nie mów że Mantis religiosa
bo się obrazi.
[edit] Zresztą o widelcu nie było mowy.
Chodziło mi tylko o to,
że sobie wzięła scyzoryka za ślubnego ; )
Nic grożnego, trzeba tylko uważać. Wg. Wiki
są drapieżne, zawsze występuje kanibalizm. Nie jest jednak prawdą popularny mit, zgodnie z którym każda kopulacja kończy się zjedzeniem samca przez samicę. Takie zdarzenie zachodzi tylko w 5 do 30% przypadków (liczby różnią się w zależności od badań). Aby do tego doszło, musi zajść kilka czynników jednocześnie: w otoczeniu musi być mało pożywienia, samiec musi podchodzić do samicy od przodu, a nie od tyłu, a sezon godowy musi się już kończyć.
Na wsiakij słuczaj wyrzuć widelce. Zresztą, zjada tylko głowę. Mózg ma zahamowania.
Dopóki woli,
jak ja gotuję, jestem bezpieczny.
Kot szarmancki (kobieta dużą literą)
Kobiecie scyzoryk do wyrezywania “Tu byłam” na różnych obiektach
Przyczyna vs skutek, coś się nie zgadza, czyli najpierw problem
a narzędzie coby problem rozwiązać potem, IMHO. Ewolucyjnie patrząc najpierw Raj a następnie Człowiek. Najpierw Człowiek a następnie Kobieta.
Więc po co Paniom scyzoryk skoro i tak są stworzonym przez Boga doskonałym narzędziem do mieszania w męskich mózgach?
Na Florydzie
mają dobrze wytresowane walenie, Markizie. Ot, co.
Markizie, pogoda pod psem a horrory opowiadasz
Ładnie to tak?
Cze yossi
to jest dokładnie to samo, przy czym dorola płacze ze śmiechu.
Ech
Pamiętam takie historie dziwnej treści, jak to KGB względnie CIA zabijały przez telefon, dźwiękiem o określonej częstotliwości, który zakłócał któryś z rytmów w mózgu… Jeżeli to prawda, a nie mit, kupiłbym taką maszynkę. Może nie od razu zabijać, ale sprawić, żeby się poczuli nieprzyjemnie.
A teraz z innej beczki…
Quackie uchodzi tu – o ile dobrze pamiętam – za znawcę niuansów językowych. Tedy mnie powie czy poprawne jest używanie zwrotu: portal społecznościowy, hę? Czy jest taki przymiotnik – społecznościowy? Bo mnie się wydaje, że poprawnie mówi się społeczny. Przymiotnik od słowa społeczność to według mnie społeczny, tak jak od słowa radość – radnosny, a nie radościowy.
Hmmm
IMHO jesteś blisko etymologii, ale nie do końca.
1. Sądzę, że “społeczny” pochodzi od rzeczownika “społeczeństwo”, “społecznościowy” – od rzeczownika “społeczność”. Jest pewna różnica pomiędzy “społeczeństwem” a “społecznością”. Słownik j. polskiego PWN:
społeczeństwo «ogół ludzi pozostających we wzajemnych stosunkach wynikających z warunków życia, podziału pracy i udziału w życiu kulturalnym; też: ogół obywateli danego okręgu, miasta itp.»
społeczność «ludzie mieszkający na jakimś terenie lub należący do jakiejś grupy zawodowej, społecznej»
To jest niuans, ale wynika z niego, że “społeczeństwo” można traktować jako pojęcie nadrzędne, w ramach którego mogą funkcjonować różne “społeczności” (graczy RPG, fanów SF, kolekcjonerów znaczków etc.).
Portal społecznościowy polega na tym, że w jego ramach kontaktują się, funkcjonują RÓŻNE społeczności, a nie całe społeczeństwo.
2. Poza etymologią jest jeszcze coś takiego jak nacechowanie. Przez lata “społeczny” występował w takich zestawieniach jak “czyn społeczny”, “opieka społeczna”, “warstwa społeczna”, “ubezpieczenia społeczne” czy “polityka społeczna”. To wszystko kieruje znaczenie w stronę ogólniejszą, dotyczącą całego społeczeństwa, jego problemów, zarządzania nim etc. “Społecznościowy” tego nacechowania nie ma, a czytam go bardziej jako “należący do społeczności”, “służący społeczności”.
Tak to widzę.
Chylę głowę nisko
Badź pozdrowiona krynico wiedzy o języku ojczystym.
Krótko a satysfakcjonująco – jak mawiała pewna moja koleżanka.
Dziękuję.
No proooszę!
Co za ZASTANAWIAJĄCA zbieżność. Czyżby IM też dokuczyli telemarketerzy?
http://www.joemonster.org/art/12861/Z_pamietnika_telemarketera
Kto ma Google ten ma władzę, raz jeszcze przypominam.
.
hmmm
kuweciaże nadal żyją, życie ich ciężkie, los niewdzięczny ale żyją
ale będziesz miał mały problemik jak to naświetlić i jak potem wywołać 😉
ja siem mam Bra
Zrób fotki i opowiedz to będziem wiedzieć.
A kuwet niestety w piwnicy.
z ukłonami
rzl
Oj, chyba nigdy w kryzysie nie byliscie…
…przecież taki telemarketer to wsparcie dla budżetu!
A oto mój arcy genialny plan. Kupujesz fona w sieci, która daje bonusy za połączenia przychodzące. Jak dzwonią na stacjonarny to mówisz, że chętnie pogadasz ale niech dzwoni na komórkę i niech nawija do bólu hyhyhy.