[tytuł © by Muniek Staszczyk]
[tytuł © by Muniek Staszczyk]
Kiedyś – na przykład w starożytnej Grecji – wszystko było jasne, nawet jeżeli skomplikowane. Bogowie mieli rodziny (zupełnie jak państwo Sofoklesowie z przeciwka), kłócili się (zupełnie jak ta Ksantypa z Sokratesem, co to mieszkają koło agory), zdradzali (zupełnie jak…), a kiedy robili to z kobietami śmiertelnymi, najczęściej rodzili się herosi. Ci to ale potrafili dać czadu! Jeden dusił centaury (ja bym, chłopie, nie potrafił!), inny wykradał ogień i przez to został poszkodowany na wątrobie, cała kupa wybrała się na jumę do Kolchidy, słowem, było o czym opowiadać. Opowiadali głównie aojdowie, z tym, że na bogów zasadniczo monopol mieli kapłani, a i sami bogowie potrafili dać do zrozumienia, że nie podoba im się jakieś ujęcie tematu – a to pacnęli z pioruna (Zeus), a to statek zatopili (Posejdon), a to odchrząknęli Wezuwiuszem (Hades). Opowiadanie o bogach i herosach miało swoje reguły, włącznie z ustalonymi epitetami, zastrzeżonymi trademarkiem dla poszczególnych postaci (gromowładny? Zeus. Różanopalca? Eos, czyli jutrzenka. Guantanamera? Tarira.)
Z czasem Europa zmieniła mitologię i religię z panteonu greckiego na rzymski, a następnie przeszła z politeizmu na monoteizm, przynajmniej w założeniu, ponieważ Bóg chrześcijański na dzień dobry był w trzech osobach, z czasem doszedł kult maryjny i kult świętych. Ci mieli swoje ustalone atrybuty i związane ze sposobem kanonizacji przedstawienia (zupełnie jak… ). Do świętych doszlusowali też rycerze, bohaterscy, religijni i zawsze wierni Bogu i swojemu władcy, których ideałem był Święty Jerzy ze smokiem pod spodem. Powoli wykształciły się również formy oddawania czci – modlitwy, litanie, psalmy, a z bardziej rozbudowanych – moralitety, misteria i msze. Kodyfikacja i ustalone formy miały ścisły związek z dostępnymi mediami – przekazem ustnym, ręcznie pisanymi (przepisywanymi) księgami i – najbardziej czasochłonnymi, ale i najbardziej trwałymi – dziełami sztuk plastycznych, obrazami i rzeźbami.
Aliści przyszedł pan Gutenberg z Moguncji ze swoją prasą drukarską, a razem z nim – reformacja. – Paszli mie won z tym średniowieczem – powiedziała ówczesna inteligencja i zaczęła parodiować, czerpać ze starożytności i generalnie wyzwalać się ze skostniałych form. W efekcie tego wyzwalania świętych pustelników i niekoniecznie świętych, ale równie cnotliwych rycerzy zastąpili Gargantua i Pantagruel, którzy potrafili pojeść, beknąć, pierdnąć i pochędożyć. Rozmiarami przewyższali zwykłych ludzi, z przeciwnikami rozprawiali się skutecznie, żeby na końcu szczęśliwie powrócić do domu.
W XVIII wieku do gry wszedł racjonalizm, a w XIX – pozytywizm. Wszelkie nadnaturalne zjawiska okazały się knowaniami starego hrabiego Baskerville’a, z którymi rozprawiał się dedukcją, fajką i rewolwerem Sherlock Holmes, ale głównie dedukcją, drogi Watsonie. Spryt i naturalne zdolności były również cechami, które pozwalały działać bohaterom o podwójnej tożsamości, zamaskowanym bojownikom o wolność lub arystokrację, jak nieco późniejsi od Sherlocka Zorro i Scarlet za przeproszeniem Pimpernel. I tak dochodzimy do wieku XX, wieku technologii i technokracji, który stworzył własnych świętych, zamaskowanych i niezwykłych – superbohaterów.
Lata trzydzieste, czas po Wielkim Kryzysie, stworzyły własnych bohaterów, którym klika z Wall Street i inni multimilionerzy mogli nafikać. Superman, tak daleki, jak tylko można, od ziemskich matactw, bo przecież z innej planety, niedługo potem Batman, no ja przepraszam, ten akurat właśnie millioner, ale naprawiający rzeczywistość. Obaj (super)bohaterowie spotykali się w tzw. crossoverach i zazwyczaj ze sobą współpracowali, a w zasadzie uzupełniali się – gadżety i inteligencja Batmana oraz moce Supermana były niezłym batem na cało zło tego świata.
Ale póki co – opowieści o superbohaterach (przede wszystkim w formie cyklicznych i pojedynczych komiksów) rosły, komplikowały się, traciły czarno-biały charakter. Pojawiły się grupy i społeczności „innych” – Liga Sprawiedliwych, Fantastyczna Czwórka i X-men, obdarzeni supermocami mutanci, walczący nie tylko z niechętnymi ludźmi, ale także z innymi, nieprzyjaznymi mutantami, wrogami z kosmosu – wybierzcie sobie oprycha, a oni zaraz się zjawią, żeby go tak czy inaczej udupić.
Powoli superbohaterowie jako osobniki bez skazy, sans peur et reproche, zaczęli się publiczności nudzić. I tak na przykład Spiderman wzmocnił swoje siły, ale i nieźle narozrabiał, kiedy opanował go kosmiczny symbiont, działający na zasadzie „kombinezonu” Venom. Z kolei „Watchmen” Alana Moore’a to opowieść, w której superbohaterowie w imię „wyższych wartości” godzą się na spisek przeciwko (?) ludzkości – albo giną. Wymieniwszy tego autora, nie sposób nie zauważyć jego fundamentalnego wkładu w steampunk i dwutomowej (tom trzeci właśnie powstaje), znakomitej „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów”, crossoveru łączącego superbohaterów o tyle nietypowych, że dziewiętnastowiecznych, pióra autorów takich jak Verne, Wells, Stevenson, Ridder Haggard, działających w fantastycznych realiach fin de siecle’u. Ale to tak na marginesie.
Przez cały swój „złoty wiek”, czyli od lat 30’ i 40’ do, powiedzmy, lat 70’ XX w. za superbohaterami wlókł się bagaż ideologii. W czasie II wojny światowej Superman namawiał do kupna obligacji, finansujących wydatki zbrojeniowe, z kolei Kapitan Ameryka powstał jako patriotyczna odpowiedź na knowania złowrogiej nazistowskiej siatki szpiegowskiej, kierowanej przez obrzydliwego Red Skulla. Błee. Dość późno, bo w 1992, w uniwersum X-men pojawił się Omega Red – sowiecka odpowiedź na Kapitana Amerykę i w ogóle ucieleśnione zło. Ideologia nie ominęła także i Polski – pamiętacie prostą flashową gierkę „Super Tusk” z 2005 r.? Od superbohatera do premiera – jak dla mnie to degradacja! ;- )
Początek XXI wieku to dla superbohaterów trudny czas. Znudzona publisia żąda ciągle nowych bodźców. Jedni herosi muszą więc na gwałt wracać z emerytury (film Pixara „Iniemamocni” – dla dzieci, ale z drugim dnem), innym się to nie udaje (śmierć Kapitana Ameryki i to od strzału zwykłego snajpera!). Tymczasem ideologia drąży od swojej strony – i oto mamy proces podobny do zachodzących w starożytnym Rzymie, gdzie cesarze zostawali względnie niedługo po śmierci ubóstwieni. Albo i nawet za życia.
Piję tu do komiksu „Hitler vs. Stalin”, autorstwa Aleksieja Lipatowa (wersja oryginalna – rosyjska i polska). Obaj panowie pokazani są jako superbohaterowie, przy czym Stalin kreowany jest na postać pozytywną (!). Sceny treningu młodego Dżugaszwilego pod okiem mistrza – Lenina jako żywo przypominają lekcje Luke’a Skywalkera u Yody. Z kolei demoniczny Adolf *) ze stworzonym własnoręcznie monstrualnym Otto Skorzennym kończy tak, jak na to zasłużył. Niewątpliwie komiks ten powstał na fali tych samych sentymentów, które każą niektórym Rosjanom negować lub omijać milczeniem niewygodne tematy (takie jak Katyń), a gloryfikować potężny, rażący wrogów supermocami, uosabiany przez silnego przywódcę ZSRR.
„Zwykli” superbohaterowie chyba naprawdę znudzili się komiksowym twórcom, jeżeli sięgają do ostatnich pozostałych w naszej kulturze sacrum. Niezależnie od dotychczasowych filmowych czy popularnych przedstawień Chrystusa nikt jeszcze nie zrobił z jego postacią tego, co autorzy komiksu „Jesus Christ: In The Name Of The Gun”. Opisane w Ewangeliach cuda (chodzenie po wodzie, rozmnażanie chleba, czy wskrzeszanie zmarłych) zostały potraktowane jako przykłady „supermocy”. Osnową komiksu jest całkowite zaprzeczenie ideologii Chrystusa, który zamiast nadstawiania drugiego policzka postanawia zostać mścicielem. Nie wiem, czy ma to być równowaga dla ideologii wojujących islamistów, czy tylko pretekst do opowiedzenia sensacyjnej fabuły, ale obsceniczne elementy, nadające motywowi najwyższego poświęcenia wulgarną otoczkę („cena” wskrzeszania, mordercze „i jedzcie z tego wszyscy”) są w najwyższym stopniu niesmaczne. Pogoń za popularnością? Wielorybnicy się mnożą, czas umierać…
Jakie będą dalsze losy superbohaterów? Efekty komputerowe pozwalają przenieść na kinowy ekran prawie wszystko, co ludzka wyobraźnia jest w stanie wymyślić, więc Hollywood nie pozwoli superbohaterom zgasnąć. Z drugiej strony – nie zdziwiłbym się, gdyby za kilkaset lat na ołtarzach pojawili się Św. Clark Kent i Bł. Bruce Wayne. Pół miliona obywateli z krajów anglosaskich już od paru ładnych lat deklaruje się jako wyznawcy religii Jedi. I tak historia wydaje się zataczać krąg.
Superquackie
________
*) Przy okazji – coś dla ynneada: samolot widoczny na planszach 14-15 i dalej, w ramach konstrukcji nieistniejących, egzotycznych a powabnych.
________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Tekst się pisał od tygodnia
ale się napisał, nie bez trudu – kot mi świadkiem.
Pisz częściej, nie leń się
🙂
Ha
Kołnierze, złączki, dynksy i tocosie…
Tekst się pisał od tygodnia
ale się napisał, nie bez trudu – kot mi świadkiem.
Pisz częściej, nie leń się
🙂
Ha
Kołnierze, złączki, dynksy i tocosie…
Muszę lecieć, ale jak wrócę, to będę tak długo
czytał, aż przeczytam do samiutkiego końca. Taki jestem fajny!
Muszę lecieć, ale jak wrócę, to będę tak długo
czytał, aż przeczytam do samiutkiego końca. Taki jestem fajny!
Oo, zaraz sprawdzę
sobie źródła. Dla mnie ten komiks to było pierwsze zetknięcie z takim przedstawieniem. I z obscenami w takim kontekście.
Sinfest – no cóż, trudno nadrobić 9 lat stripów tak hop siup, faktycznie jest to popowe ujęcie, ale chyba nie tak skrajne jak w “In the name of the gun”. Chyba żebyś kojarzył jakieś paski Sinfestu wyjątkowo hardcore, może zlinkujesz?
Piekara – to potrwa trochę dłużej, może się odniosę kiedyś?
Dzięki w każdym razie za sygnał.
Oo, zaraz sprawdzę
sobie źródła. Dla mnie ten komiks to było pierwsze zetknięcie z takim przedstawieniem. I z obscenami w takim kontekście.
Sinfest – no cóż, trudno nadrobić 9 lat stripów tak hop siup, faktycznie jest to popowe ujęcie, ale chyba nie tak skrajne jak w “In the name of the gun”. Chyba żebyś kojarzył jakieś paski Sinfestu wyjątkowo hardcore, może zlinkujesz?
Piekara – to potrwa trochę dłużej, może się odniosę kiedyś?
Dzięki w każdym razie za sygnał.
Bardzo ładne
Dziękuję. "Dark Jesus", sporo – rzekłbym – poważniejszy od pozostałych, w sumie wymowę ma pozytywną dla głównego bohatera. Najlepsze podsumowanie jak dla mnie to ten.
Bardzo ładne
Dziękuję. "Dark Jesus", sporo – rzekłbym – poważniejszy od pozostałych, w sumie wymowę ma pozytywną dla głównego bohatera. Najlepsze podsumowanie jak dla mnie to ten.
Pan świetnie napisałeś, ale nie dońca masz rację.
Zwykli bohaterowie nie “znikli” i dobrze się mają, patrz: najnowsza gra z Batmanem, gdzie nie spojrzeć, ohy, ahy i mocz płynie po nogawakach… Aż się zastanawiam czy nie podkręcić piecyka mego coby mi to ładnie pociągnął.
Noo, nie
“Zwykli” istnieją dalej, ale czy dobrze się mają… Bruce’a Wayne’a zastąpił – po, jak się zdaje, śmierci tego pierwszgo – Dick Grayson. Superbohater żyje, ale na zasadzie “le roi est mort – vive le roi!”.
Pan świetnie napisałeś, ale nie dońca masz rację.
Zwykli bohaterowie nie “znikli” i dobrze się mają, patrz: najnowsza gra z Batmanem, gdzie nie spojrzeć, ohy, ahy i mocz płynie po nogawakach… Aż się zastanawiam czy nie podkręcić piecyka mego coby mi to ładnie pociągnął.
Noo, nie
“Zwykli” istnieją dalej, ale czy dobrze się mają… Bruce’a Wayne’a zastąpił – po, jak się zdaje, śmierci tego pierwszgo – Dick Grayson. Superbohater żyje, ale na zasadzie “le roi est mort – vive le roi!”.